Halina Mlynkova: Jestem cała dla Piotrka

Redakcja
Halina Mlynkova
Halina Mlynkova Krzysztof Świderski
Rozmowa z Haliną Mlynkovą, wokalistką i mamą.

- W poniedziałek Dzień Mamy, porozmawiajmy więc o macierzyństwie. Niedawno czytałam pani wspomnienia na temat trudnego czasu w dzieciństwie, kiedy to mama poważnie zachorowała i miesiąc była w szpitalu.
- Gdy szłam do szpitala do mamy w odwiedziny, wydawało mi się, że to szpital jest kolorowy, a nie nasz dom. Dom bez mamy stracił ciepło, zapach, energię i barwy. Nawet jej szpitalna koszula wydawała mi się barwniejsza niż ciuchy, które pozostawiła w szafie w domu. Na szczęście po miesiącu mama wróciła do domu i znów z bratem cieszyliśmy się nią i ciepłym domem.

- Zdaje pani sobie sprawę, że skrajnym feministkom otwiera się właśnie nóż w kieszeni? Przedstawia pani kobietę w roli opiekunki domowego ogniska, kury domowej, która poświęca swe ambicje dla wypełniania macierzyńskich obowiązków.
- Moja mama, jak większość mam w tym kraju, wychowanie dzieci i zapewnienie im opieki nie traktuje jako "poświęcenia" lub składania ofiary, lecz jako przyjemność i radość z każdego dnia, w którym widzi, jak jej dzieci dorastają. Sama jestem mamą i opieka nad moim synem to największe wyzwanie i ogromna przyjemność zarazem. Mama się nie poświęcała dla nas, jeśli już - to wspierała ojca w jego artystycznych działaniach (był polskim działaczem społecznym na Zaolziu, m.in. prezesem Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego - dop. aut.). My, dzieci, niczego jej nie zabraliśmy, nie ograniczaliśmy jej. Mieszkali z nami babcia i dziadek, którzy wspierali mamę w domowych obowiązkach. Rano wychodziła do pracy, wracała z niej około 18.00. Obiad jadaliśmy z bratem w szkole, za to kolacje mama robiła rewelacyjne. Wystarczyło, by pobyła w domu parę godzin, a on już nabrał blasku, zapachu. Nawet gdy byłam w domu sama, świadomość, że lada moment mama przyjdzie z pracy była dla mnie wystarczającym powodem do szczęścia.

- Mama wciąż jest taką strażniczka domowego ogniska, dba, by dom był zawsze gotowy na przybycie dzieci i wnucząt?
- Ona miała i ma taki charakter, że lubi być w domu, tam się najlepiej odnajduje. Do dziś nie zmieniła trybu życia. Jest już wprawdzie sama, ale wciąż ogarnia dom, tak, aby zawsze był gotowy na przybycie dzieci, wnuków. Ma grono bliskich przyjaciół, kuzynek, sąsiadów i z nimi czuje się dobrze.

- Pewne wzorce i cechy przechodzą na kolejne pokolenia. Pani też poświęciła się macierzyństwu i domowi po urodzeniu synka Piotrka. Zniknęła pani z estrady na 7 lat.
- Dla mnie to normalna kolej rzeczy, że po urodzeniu dziecka trzeba dać siebie całą dziecku. Ponieważ nie pracowałam jako wokalistka, nie nagrywałam płyt - zniknęłam całkowicie z życia publicznego. Niechętnie udzielałam wywiadów, bo w nich oczekiwano, że - zamiast o pracy - będę opowiadać o relacjach prywatnych. Mój powrót musiał być poparty muzyką, a wtedy to był czas przygotowywania płyty, codziennie wychodziłam do studia, w domu zostawały z synem nianie. Ja nagrywałam piosenki. One wprawdzie nigdy nie ujrzały światła dziennego, ale nie poddawałam się.

- Dziś Piotruś ma 10 lat i mamę z pierwszych stron gazet, z teledysków, z programów telewizyjnych. Jak to przyjmuje?
- Nie chce brać w tym udziału, nie znosi błysku fleszy. Trzeba go przed tym chronić.

- Nie zawsze się udaje. Gdy z mężem, Łukaszem Nowickim, rozwodziliście się, sprawa stała się medialna i Piotr to też zauważył. Czy bycie sławną mamą rodzi dodatkowe obowiązki macierzyńskie?
- Mam wrażenie, że sława wymusza na owych sławnych mamach jeszcze większą odpowiedzialność za wychowanie dzieci, tak, aby one nie pogubiły się lub nie stały się zblazowane. Znam bardzo zapracowane mamy, które wracają do domu wieczorem na kolację, a o świcie wychodzą, zostawiając córce obok łóżka kartkę: "Kocham cię, bądź dzielną panią domu". Ich dzieci w znacznej mierze wychowywane są przez babcie. Wiem, że jest im ciężko, ale ponieważ nie są osobami medialnymi, przynajmniej mają zapewnioną prywatność. Ja muszę ją chronić. Wyraźnie podzieliłam swe życie na prywatne i zawodowe - w nim jestem dla publiczności. Wszyscy znajomi już dobrze wiedzą, że nie ma szans wyciągnąć mnie do klubu czy kina, bo prywatny czas poświęcam Piotrkowi. W prywatnym życiu ma być jak najnormalniej. I Piotrusiowi to odpowiada. Jakiś czas temu przeniosłam go ze szkoły prywatnej do normalnej, publicznej - i jest z tego powodu bardzo zadowolony. Mieszkamy w kamienicy pełnej dzieci, bawi się z nimi na podwórku. Czasami jego koledzy u nas nocują, czasami on u nich. Często dzieci jadają u nas obiady, a ja kocham widok kilku dziesięciolatków zajadających się moimi daniami i dumne spojrzenie Piotrka, że to jego mama przygotowała posiłek . W lodówce mam na przykład stale pewien serek, o którym wiem, że uwielbia go jeden kolegów Piotrusia i gdy jest u nas, to pyta: "Ciociu, a serek jest"?. Musi być, kupiłam właśnie żelazny zapas. Gdy kumple Piotrusia wpadają do nas do domu i jest normalnie, widzę, że syn jest ze mnie bardzo dumny.

- A gdy widzi mamę gwiazdę na scenie?
- Ostatnio był na moim koncercie w pierwszym rzędzie, tuż pod sceną. Jedną z piosenek zaśpiewałam dla niego i do niego. Widziałam, że rozpiera go duma.

- Pani mama często mówiła do pani - jako nastolatki - "Halina, coś ty znowu wymyśliła?". Zdarza się pani powtarzać już podobne słowa do swego synka?
- Nie, mam wrażenie, że Piotrek częściej mówi do mnie: Oj, mamo, przestań. Ostatnio zapytałam go, czy całował się z dziewczyną, w której się zakochał, a on na to: "Mama, no co ty. Tak po kilku dniach?".

- Na najbliższym KFPP w Opolu będzie pani bohaterką aż trzech koncertów. Piotruś też będzie w pierwszym rzędzie?
- Nie, to będzie przecież ostatni miesiąc roku szkolnego, nie może sobie pozwolić na nieobecność w szkole. A poza tym on nie lubi być na koncertach za kulisami, w hotelach. Nudziłby się. Po tym koncercie, o którym przed chwilą opowiadałam, zaprzyjaźnione z nami fanki zabrały Piotra na stoiska i syn kupił sobie tam strzelające zabawki - i to była dla niego prawdziwa radość, a nie przebywanie za kulisami.

- Skoro już mowa o opolskim festiwalu, dużo pani na nim będzie. Zacznijmy od nominacji do nagrody "SuperArtystka 2014" w konkursie SuperJedynki.
- Bardzo mi miło z powodu nominacji. Ale z tego, co wiem, to chyba na tym koncercie nie zaśpiewam, nie znam szczegółów scenariusza.

- Za to utwór "Ostatni raz" został wybrany jedną z 10 piosenek, które usłyszymy w koncercie "SuperPremiery".
- "Ostatni raz" to piosenka, która jest dla mnie szczególna, prawie każda wokalistka chce mieć w swym repertuarze taką mocną balladę, bogato zaaranżowaną, ze smyczkami. "Ostatni raz" taką właśnie piosenką jest. To ballada o niespełnionej wielkiej miłości i o tym, że czasami ona do nas wraca i przeżywamy ją w pamięci od nowa.

- No i jeszcze jedna okazja: koncert Folkowo & Kabaretowo. Będzie pani "kabaretowa"?
- Nie, choć lubię się śmiać. Zaśpiewam.

- Coś z pierwszej solowej płyty - "Etnoteki"?
- Niekoniecznie, może sięgnę po najnowszą płytę "Po drugiej stronie". Będzie coś np. country - to jest największy folkowy nurt muzyczny na świecie. Osobiście lubię kawałek "Choć masz duży nos".

- A gdy publika zakrzyknie "Czerwone korale"?
- To je zaśpiewam. Brathanki to przeszłość, ale mam świadomość, że to "Czerwone korale" mnie ostatecznie stworzyły jako wokalistkę, że wiele im zawdzięczam. Więc chociaż dziś śpiewam inaczej i solo, rozwijam się, to "Korale" zawsze zaśpiewam. Szanuję publiczność i to, że czekają na ten kawałek. Gdy śpiewam "Czerwone korale" zawsze publika podnosi telefony i nagrywa piosenkę. Lubię ten moment.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska