Handel w Opolu. Bieda za ladą

Mirela Kaczmarek
- Ludzie lubią do nich jeździć, bo tam na niewielkiej powierzchni mogą zrobić zakupy, zjeść obiad, czy po prostu zrelaksować się przy kawie – tłumaczy Sebastian Klich.
- Ludzie lubią do nich jeździć, bo tam na niewielkiej powierzchni mogą zrobić zakupy, zjeść obiad, czy po prostu zrelaksować się przy kawie – tłumaczy Sebastian Klich.
Nie możemy przyciągnąć klientów - argumentują sklepikarze i restauratorzy w centrum Opola. Drobny handel dobijają galerie i hipermarkety. W Opolu jest tylko jeden sklep, który utrzymał się od końca wojny.

Biznesmeni z opolskiego rynku z sentymentem wspominają czasy, kiedy w Opolu nie było jeszcze wielkich centrów handlowych ani galerii.

Zobacz: Strzelce Opolskie. W centrum zamiast sklepów, banki

- Lata dziewięćdziesiąte to był dla nas złoty okres. Życie koncentrowało się w centrum, więc nie musiałam się martwić o klientów – mówił Małgorzata Budzyńska, która do 2004 roku prowadziła przy ulicy Osmańczyka sklep z ceramiką i upominkami. Później przyszły chude lata, dlatego zrezygnowała z działalności i wynajęła lokal. Za kilka dni do 20-metrowego pomieszczenia wejdzie kolejny właściciel – to już trzeci w ciągu ostatnich 7 lat.

- Poprzedni właściciel zrezygnował, kolejny ma się pojawić za kilka tygodni. Nie chciałam, żeby zaklejona wystawa straszyła przechodniów, dlatego postanowiłam na te 2-3 tygodnie ponownie otworzyć punkt z ceramiką i upominkami. Nie po to, żeby się dorobić, ale żeby ludzie nie uznali, że na Osmańczyka nic się nie dzieje, więc nie warto tu zaglądać – tłumaczy pani Małgorzata.

Z danych urzędu statystycznego wynika, że w 2010 roku w Opolu zostało zarejestrowanych 1,6 tys. nowych podmiotów gospodarczych. Wyrejestrowało się 900.

Zobacz: Opole. Dziś otwarto sklep Praktiker

To oznacza, że w porównaniu z rokiem 2009 liczba tych, którzy zrezygnowali z prowadzenia działalności spadła o 700. Optymistyczne statystyki nie przekładają się jednak na poprawę nastrojów wśród przedsiębiorców.

Gwoździem do trumny, dla drobnych przedsiębiorców był wysyp centrów handlowych.

- Ludzie lubią do nich jeździć, bo tam na niewielkiej powierzchni mogą zrobić zakupy, zjeść obiad, czy po prostu zrelaksować się przy kawie – tłumaczy Sebastian Klich.

– W weekendy miasto zamiera. Dla nas każde kolejny market oznacza mniej klientów – wtóruje Małgorzata Budzyńska i dodaje, że u niej w sklepie, paradoksalnie, część zysku generują... klienci przechodzący z rynku w stronę Solarisa. - Idą ulicą Osmańczyka, czasami coś rzuci im się w oczy, to do nas zajrzą, ale z przyciągnięciem klientów jest z roku na rok trudniej – przekonuje.

Obroty drobnych przedsiębiorców spadają, bo na większe zakupy Opolanie wybierają centra handlowe i galerie. - Z centrami nie sposób wygrać walkę o klienta - mówi Zdzisława Zielińska, która od 30 lat prowadzi w rynku perfumerię.

– Dlatego kiedy powstała Galeria Opolanin uruchomiłam w niej drugi punkt. Tu każdego dnia przewija się więcej ludzi to i zysk jest większy - tłumaczy.

Zdaniem socjologa, dr. Tadeusza Detyny z Uniwersytetu Opolskiego, klientów do centrów handlowych przyciąga czynnik ekonomiczny. – Wielu uważa, że tam po prostu kupią taniej. Nie zawsze jest to prawda, ale taki schemat funkcjonuje w naszej świadomości – tłumaczy.

Ale to nie jedyny powód, dla którego Opolanie kochają centra handlowe

Dla niektórych to atrakcyjna forma spędzenia wolnego czasu. Centra handlowe coraz częściej zapraszają znanych artystów, więc wielu wybiera się do nich nawet nie po to, żeby coś kupić, ale żeby mile spędzić czas.

Zobacz: Cztery nowe sklepy w Centrum Handlowym Karolinka

- Ludzie wolą spędzać czas w Karolince czy Solarisie, a przecież ja czynsz muszę z czegoś zapłacić. Miesięcznie za 100 metrowy lokal wychodzi 10 tys. złotych. Dlatego gdybym dzisiaj miał podjąć decyzję, czy rozpoczynać biznes w Opolu to dwa razy bym się zastanowił – mówi właściciel Deptaka.

Przedsiębiorcy, aby utrzymać się na rynku chwytają się różnych sposobów. Część stawia na intensywną reklamę zewnętrzną, inni, jak Albin Wołyński, walczą o klienta różnorodną ofertą. – W samym rynku prowadzę 3 lokale: delikatesy, restaurację i pub. W ten sposób łatwiej utrzymać się na powierzchni – mówi biznesmen.

Wysokie czynsze i coraz mniejszy ruch sprawiają, że rotacja wśród lokali jest duża.

Wyjątkiem jest sklep kolonialny przy ulicy Krakowskiej, który w tym samym miejscu działa od… 65 lat.

– Teściowie założyli go tuż po wojnie i przechodzi w rodzinie z pokolenia na pokolenie – tłumaczy Antoni Przybecki, obecny właściciel.. – Zawsze mówię, że my bawimy się w sklep. Bardziej chodzi nam o podtrzymywanie tradycji niż o zysk. Gdybyśmy patrzyli na pieniądze to już dawno musielibyśmy zamknąć działalność – tłumaczy.

Sklep od 1946 roku wygląda tak samo: – Kafelki rok po wojnie położył teść, podobnie półki i drzwi, ale naszym klientom to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, twierdzą, że to miejsce ma duszę – śmieje się właściciel.

Antoni Przybecki zapewnia, że pomimo niskiego utargu nie zamierza zrezygnować z działalności. - Za bardzo lubię ludzi. U nas nie ma takiej anonimowości jak w marketach. Często zdarza się, że przychodzi do nas jakaś starsza pani, po to, żeby zrobić zakupy, ale też porozmawiać. Wystawiam jej wtedy krzesełko, parzę kawę i tak sobie gawędzimy. Od razu robi się tak jakoś rodzinnie. Zupełnie inaczej niż w tych molochach - opowiada.

W 2009 roku wskaźnik przedsiębiorczości (liczba podmiotów gospodarki narodowej w przeliczeniu na 1000 mieszkańców) wyniósł dla Opola 156,9. To sytuuje stolicę województwa przed takimi miastami jak Gliwice (113,8), Katowice (132,7), czy Wrocław (156,9).

Przedsiębiorcy winą za „uśpienie” centrum obarczają władze miasta.

- We Wrocławiu życie toczy się praktycznie przez całą noc, a u nas zamiera po 17. Ulica Krakowska powinna być wizytówką miasta, a tu zamiast kawiarenek czy ogródków mamy kilkanaście banków. To po co ludzie mają tu przychodzić – pyta Sebastian Klich, od niespełna roku właściciel lokalu Deptak przy ulicy Krakowskiej. – Ostatnio rozmawiałem ze znajomymi. Powiedzieli mi, że na opolskim rynku nie byli chyba ze trzy lata, bo zwyczajnie nie ma po co.

Mirosław Pietrucha, rzecznik prezydenta Opola, tłumaczy, że to nie miasto przyczyniło się do obsadzenia ścisłego centrum bankami. - Większość lokali w rynku została sprywatyzowana. Tylko nieliczne należą do miasta, ale zapewniam, że w żadnym z nich nie mieści się bank – mówi. – Osoby prowadzące własny biznes skarżą się, że w stolicy województwa brakuje wydarzeń kulturalnych, które mogłyby zachęcić mieszkańców do spędzenia wieczoru na rynku a nie w domu przed telewizorem.

Rzecznik prezydenta odpiera te zarzuty, tłumacząc, że oferta kulturalna jest bogata, ale... Opolanie nie chcą z niej korzystać.

– Artyści skarżą się, że tworzą właściwie dla siebie, bo zainteresowanie Opolan jest nikłe. Wszyscy jak mantrę powtarzają, że w Opolu nic się nie dzieje a to nieprawda – tłumaczy.

Jak to robią inni

Z podobnymi problemami do niedawna borykał się Wrocław, który dziś reklamuje się jako miasto spotkań.

– Centrum nie przyciągnie mieszkańców ani turystów, jeśli będzie oferowało wyłącznie usługi bankowe, dlatego my zadbaliśmy o to, żeby zamiast instytucji finansowych w rynku był duży wybór kawiarni i różnego rodzaju usług - mówi Paweł Czuma, rzecznik wrocławskiego magistratu. – Zadbaliśmy o estetykę serca miasta, do tego organizujemy liczne występy artystyczne i imprezy plenerowe.

Rynek tętni życiem 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, dlatego dziś wrocławianie, ale również turyści traktują centrum miasta jak ekskluzywny salon, w którym po prostu warto bywać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska