Jaki size, czyli Anglik w Głogówku

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Dan i Katarzyna sprzedają w Głogówku ciuchy prosto z Londynu.
Dan i Katarzyna sprzedają w Głogówku ciuchy prosto z Londynu. Krzysztof Strauchmann
Dan Peart zamienił Londyn na Głogówek. Od dwóch tygodni prowadzi tu sklep z odzieżą. - It's fine. Podoba misze tu - mówi.

Przez pierwszy tydzień pomagał szwagier. Potem Dan został sam. W małym miasteczku każdy nowy sklep to wydarzenie, więc wpadają głównie panie, sprawdzić.

Dan napisał sobie na kartce podstawowe zwroty, ważne dla sprzedawcy. - W czym moge pomóc? Jaki size? - Opowiada, jak wyglądają jego dialogi z klientkami. - Ja tylko pacze? Dużo ludzi przychodzi tu i mówi po angielsku. Zaczynają nieśmiało: Hallo. This is a nice dress. I tak ja mówię po polsku, a ludzie po angielsku. Jestem szczęśliwy, że mogę pogadać.

Już drugiego dnia wpadły gimnazjalistki z sąsiedniej szkoły, żeby pomógł im w lekcjach angielskiego. Ale o tym sza! - Dan kładzie palec na ustach. I zdradza, że odkrył w sobie sekretne powołanie. Zawsze lubił chodzić ze swoją żoną na zakupy i doradzać jej, w czym dobrze wygląda. Teraz będzie doradzać innym.

- Panie w Głogówku mają dobry gust, ale trochę nie wierzą w siebie. Przymierzają coś, podoba się im, ale potem mówią: Nie, to nie dla mnie. To dla młodych. Zbyt obcisłe albo za kuse. Mnie nie wypada. Boją się odważnego ubrania. W Anglii nikt nie ma takich oporów. Wystarczy, że dobrze się czuje w ubraniu. Tutaj panie wchodzą do przebieralni, a potem wyglądają nieśmiało i nie chcą pokazać, jak pasuje im nowe ubranie. Ładne? Really? Are you sure? A ja robię co mogę, żeby im wytłumaczyć, że wyglądają dobrze. Traktuję to jako wyzwanie.

Only love

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Kasia zapukała do drzwi. Dan otworzył i stało się.
W 2007 roku Katarzyna Szała z Głogówka skończyła studia w Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. - Nie miałam za bardzo pomysłu, co robić w życiu - przyznaje. - Pojechałam z koleżanką do pracy w Anglii.

Początkowo wylądowały w małej miejscowości na północy Anglii, ale ciągnęło je do Londynu. W grudniu 2008 roku wybrały się do stolicy na jakiś koncert. Pani Kasia dogadała się ze znajomym, że je przenocuje w swoim mieszkaniu. Dan był współlokatorem kolegi. To wtedy otworzył jej drzwi.

Potem Kasia przeprowadziła się do Londynu, znalazła pracę. Zaczęli się spotykać. Ślub wzięli w 2011 we Francji, bo rodzice Dana przeprowadzili się na drugą stronę kanału La Manche. Młodzi chcieli, żeby obie rodziny odbyły zagraniczną podróż na ich wesele.
Do września tego roku mieszkali w Londynie. Ona miała swoją pracę. On swoją.

- Nie mogę narzekać na życie w Londynie - wspomina Katarzyna Peart. - Nie nudziliśmy się. Chyba nigdzie nie ma takiego wyboru wydarzeń kulturalnych. Koncerty, teatry, kina. Dla młodego człowieka to wspaniałe miejsce.

Do Głogówka przyjechali razem po raz pierwszy w maju 2009, na ślub kuzyna. Klasyczne polskie wesele.

- Uff! Bardzo ciekawy experience - wspomina Dan. - Podobało mi się very much. Polskie wesele jest zupełnie inne niż angielskie. Ludzie, jedzenie, tańce, zabawy zupełnie inne. Mówisz, że nie chcesz drinka, a oni ci nalewają. Zobaczyłem, że w Polsce "no" znaczy "yes".

Najbardziej zadziwiali go ludzie. Bezpośrednie, przyjazne podejście, gościnność. Rodzinna atmosfera. Brakowało mu tego w Anglii, odkąd wyjechali rodzice, a brat wyprowadził się na stałe do Australii.

- Ja całe życie, 37 lat, spędziłem w Londynie. W Anglii rodzina aż tak bardzo się nie liczy. W Londynie jest duża anonimowość. Sąsiedzi sobie ją cenią, chcą być anonimowi. A na ulicach ludzie są z tylu kultur, tylu państw, że nikt nie zwraca uwagi na drugiego.

Come back

Na początku tego roku okazało się, że pani Kasia spodziewa się dziecka.
- Kiedy ma się urodzić dziecko, patrzenie na świat się zmienia - przyznaje. - Sama byłam tym zdziwiona, bo zawsze chciałam uciekać z rodzinnego Głogówka. Nawet do liceum poszłam do sąsiedniego Kędzierzyna, potem na studia do Wrocławia. Nigdy nie myślałam, że tu kiedyś zamieszkam. Tymczasem będąc w ciąży, zaczęłam szukać miejsca, gdzie jest bezpieczniej, gdzie życie jest spokojniejsze. Uprzykrzyła mi się londyńska wielokulturowość, nadmiar wszystkiego, tłumy na ulicach. Nigdy jednak nie wymagałam od męża decyzji o przeprowadzce.

W czerwcu przyjechali do Polski na wakacje. Odwiedzili Głogówek, pochodzili po Beskidach. Mieli trochę czasu na rozmyślania o swoim życiu.

- To był mój pomysł, żeby się sprowadzić do Głogówka - przyznaje Dan. - Z żoną zaczęliśmy rozmawiać o tym dopiero w drodze powrotnej z wakacji. Moi znajomi byli w szoku. Większość była przekonana, że to żona kazała mi się przeprowadzić. A ja pomyślałem: skoro tylu Polakom udaje się zacząć nowe życie w Anglii, to może i mnie uda się w Polsce?

Pani Kasia jeszcze w Anglii przestudiowała w internecie formalności, jakie musi przejść, żeby załatwić dla męża prawo stałego pobytu w Polsce.

- Ludzie narzekają na straszną biurokrację. Bałam się, że będzie ciężko przejść przez formalności w urzędzie wojewódzkim. Tymczasem poszło niespodziewanie łatwo - opowiada.

Całe wakacje zastanawiali się, co mogliby robić w Polsce. Dan nie chciał pracować jako nauczyciel angielskiego. Nie czuje do tego powołania. Większość szkół językowych wymaga zresztą pełnej dyspozycyjności, a młody ojciec chce mieć trochę czasu dla dziecka. Do pracy na etacie w Polsce się nie nadaje, bo nie zna języka. Tak wpadli na pomysł, że mogą otworzyć butik z ubraniami z Londynu.

Dan odwiedził w Anglii dwie hurtownie odzieży z wielkich sieci handlowych. Dogadał się na dostawy końcówek serii znanych marek. Przed sprzedażą w Polsce muszą tylko odpruć metki. Na pierwszy zakup towaru wyłożyli małżeńskie oszczędności.

Firmę w Polsce założyła teściowa, żeby było łatwiej. Dan formalnie jest jej pracownikiem. Kiedy zaczęli szukać miejsca na sklep, okazało się, że lokale w centrum Głogówka są już zajęte. Wynajęli pomieszczenie po sklepie motoryzacyjnym, pięć minut od Rynku.

Rozwiesili w mieście swoje plakaty, wydrukowali ulotki. Uruchamiają stronę na Facebooku. Wszędzie piszą, że ubrania są nowe, ale i tak część klientów przychodzi przekonana, że jak z Anglii, to musi być second hand.

- Ubrania są dobre, a ceny naszym zdaniem przyzwoite. Nie odstraszają - podsumowuje pani Kasia. - Ale trudno powiedzieć, czy się nam biznes uda. W Anglii od października jest w sklepach szczyt sezonu - Christmast Party. Wszyscy kupują prezenty. Tu cały czas słyszę, że szał zakupów dopiero się zacznie przed świętami.
- Jest dobsze, jest good. Jestem optymistą - dodaje Dan.

Happy end

8 października na świat przyszła córeczka państwa Peart. W polskim szpitalu. Pani Kasia ma czas, żeby zajmować się swoim dzieckiem. Dan w wolnych chwilach chodzi z małą na spacery do parku koło zamku. Jego teściowie wprost zakochali się we wnuczce.
- Ja very much lubie Głogówek. Przyjazne, miłe, ładne miasteczko.

Tu wszystko jest na wyciągnięcie ręki, jest bezpiecznie dla dziecka, dla nas. Perfect - ocenia Dan Pert. - Życie w Londynie jest zbyt szybkie. Samo pójście do sklepu zabiera godzinę. Tu robię to w pięć minut. W Londynie, idąc ulicą, mogę spotkać kogoś sławnego. W Głogówku spotkam za to kogoś znajomego.

Pani Kasia jest trochę bardziej sceptyczna.
- Zobaczymy, czy Dan za rok nie zmieni zdania - śmieje się żona londyńczyka. - On jeszcze wielu rozmów po polsku nie rozumie, dlatego wszystko mu się podoba i łatwiej mu skwitować każde spotkanie uśmiechem.

Na teatr czy kino jeszcze nie mieli czasu, ale się wybierają do Opola albo Wrocławia. Podróż trwa mniej więcej tyle co przejazd przez Londyn. Będzie też łatwiej wybrać, bo oferta wydarzeń kulturalnych jest mniejsza niż w Londynie.

- Zrobimy wszystko, żeby nasz biznes się udał. Teraz nie wyobrażam sobie wyjazdu z Głogówka. Bardzo bym tęskniła. Wyjeżdżając po studiach z Głogówka, byłam bardziej żądna wrażeń - przyznaje szczerze Katarzyna Peart. - Ale jak się nie uda ze sklepem, to pewnie trzeba będzie wracać. Najwyżej wynajmiemy ciężarówkę i przewieziemy z powrotem nasze rzeczy. Anglicy nie mają problemu z mobilnością. I przynajmniej mąż nauczy się polskiego. Już kilka razy obiecywał to swojej polskiej rodzinie.

Pani Kasia jest na razie na angielskim urlopie macierzyńskim. Po jego zakończeniu może wrócić do swojej londyńskiej firmy. Dan też przed wyjazdem dostał obietnicę, że w Londynie przyjmą go z powrotem do pracy.

- Yes, chcę tu zostać - deklaruje Dan Peart. - Myślałem o przeniesieniu do Wrocławia, ale lubię Głogówek. Nie jest za mały. Głogówek, Wrocław przypomina mi moje miasto z dzieciństwa. Londyn jest teraz inny niż ten, w którym dorastałem. Zmienił się pod wpływem masowej emigracji. To fantastyczne miejsce, ale jest za dużo ludzi, za dużo różnych kultur. Tęsknię do tamtego miasta, jakie było, gdy cała moja rodzina tam mieszkała. Może w Głogówku będzie nam lepiej?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska