Joanna Raźniewska: - Dajemy pozytywnego kopa

fot. Archiwum prywatne
Joanna Raźniewska: - Bardzo lubię Stańczyka. Ten sposób podchodzenia do rzeczywistości - niby żartem, ironicznie, ale w gruncie rzeczy na poważnie i z głęboką refleksją.
Joanna Raźniewska: - Bardzo lubię Stańczyka. Ten sposób podchodzenia do rzeczywistości - niby żartem, ironicznie, ale w gruncie rzeczy na poważnie i z głęboką refleksją. fot. Archiwum prywatne
Joanna Raźniewska, dyrektor III LO w Opolu: - Nie każdy zdolny uczeń ma żyłkę rywalizacji i ochotę robić coś, co znacznie wykracza poza program i przygotowania do matury. Zdolni to często rasowe lenie.

Joanna Raźniewska jest Opolanką od 14 lat. Ukończyła polonistykę na UJ. Od trzech lat kieruje opolskim III LO, wcześniej przez 8 lat była wicedyrektorem tej szkoły.

- W XI ogólnopolskim rankingu szkół ponadgimnazjalnych "Trójka" zajęła 28. miejsce w kraju. Po raz ósmy w historii rankingu zdobyła też pierwsze miejsce w regionie. Sukces. To jeszcze budzi emocje?
- Oczywiście i właśnie dlatego, że jest to kolejny tak znaczący sukces. Bo to znaczy, że szkoła trzyma poziom.

- Ci, którzy takich sukcesów nie osiągają, mówią, że to "tylko" ranking olimpijski, a przygotowanie uczniów do olimpiad to zaledwie jeden z wycinków pracy w szkole.
- Ale innego rankingu nie ma! Poza tym nie każdy zdolny uczeń ma żyłkę rywalizacji i ochotę robić coś, co znacznie wykracza poza program i przygotowania do matury. Zdolni to często rasowe lenie. Zmotywować ich do pracy nie zawsze jest łatwo. Ale faktycznie olimpiady nie są dla nas najważniejsze.

- Mówi to pani z ręką na sercu?
- Oczywiście. Dla uczniów najważniejszy jest wynik matury, czyli możliwość dostania się na wymarzone studia. A ponieważ są to egzaminy zewnętrzne, jest to największy miernik jakości pracy szkoły. Nasi absolwenci osiągają bardzo wysokie wyniki. Dostają się na uczelnie, o których marzyli, robią karierę.
- Na mieście, czyli w innych szkołach, mówią o was : no tak, ale do "Trójki" idą sami zdolni, więc co to za sztuka.
- To niech ci, co tak mówią, przyjdą na lekcję, gdzie dwudziestu zdolnych zadaje pytania wykraczające poza szkolny program. Nasi nauczyciele uczą się razem ze swymi uczniami. Na sukces jednego olimpijczyka czasem pracuje z nim kilku nauczycieli. A poza tym warto sobie odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego do "Trójki" chcą przychodzić zdolni.

- Co cenicie najbardziej u swoich uczniów?
- Kreatywność, samodzielność. I odpowiedzialność. Moi uczniowie mówią, że odpowiedzialność to słowo, którego najczęściej używam. Bardzo cenimy twórcze podejście, ale nawet przeciętny uczeń też dostaje u nas pozytywnego kopa.

- Mówiąc wprost, przez trzy lata oferujecie im krew, pot i łzy?
- Też, ale nie tylko to! Przecież nikt nikogo nie ciągnie tu na siłę. Klimat naszej szkoły daje im korzenie i pozwala rozwinąć skrzydła. A to nie przychodzi za darmo. Jeśli ktoś wybiera taką szkołę, to chyba po to, żeby z niej korzystać. Uczniowie często narzekają i czasami doceniają to dopiero po ukończeniu szkoły, gdy już studiują, świetnie sobie radzą, a bywa, że nawet nudzą się na uczelni.

- W co wyposaża ich "Trójka" oprócz wiedzy i umiejętności niezbędnych do dobrego zdania matury?
- Uczymy samodzielności w podejmowaniu decyzji i dajemy umiejętność - jak to się fachowo mówi - zarządzania wiedzą. A więc: nawet jeśli jeszcze wszystkiego nie umiem, to wiem, czego będę potrzebował oraz gdzie i jak tego szukać. Przede wszystkim jednak nasi uczniowie nabierają fajnej wiary w siebie i poczucia, że wiedzą, kim chcą być.
- Nie zdarza się, że robią woltę, po której ręce opadają? Pani nie poniosła nigdy pedagogicznej porażki?
- Raz. Jej sprawcą był najzdolniejszy uczeń, jakiego kiedykolwiek spotkałam, z niesamowitym potencjałem, otwarty. Mógł być świetny w każdej dziedzinie, jaką by wybrał. I nie poszedł na studia. Pracuje w branży rozrywkowej. Myślę, że to był jakiś podszept szatana, ale mam nadzieję, że jest szczęśliwy.

- A pani kto podszepnął, by cudze dzieci uczyć?
- Moja mama była nauczycielką. Kiedy na studiach z polonistyki trzeba było ostatecznie wybrać specjalizację, bez wahania wybrałam również pedagogiczną.

- Mama pochwaliła ten wybór?
- Zapytała: po co ci to? Podobnie moje córki czasem pytają, czy warto być nauczycielem. Odpowiadam, że nie warto, ale fajnie jest nim być. Nie nauczono mnie, że w życiu pieniądze są najważniejsze, i żałuję tego, ale tak mi zostało. Wybrałam to, co lubię - pracę z ludźmi, a nie to, co pozwala zarobić.

- Przyjęłaby pani do pracy świetnego przedmiotowca, ale nielubiącego dzieci?
- Nie powinnam. Największy problem przy naborze do tego zawodu to fakt, że nikt nie przeprowadza badań psychologicznych pod tym kątem. A na studiach tego nie da się nauczyć.

- Kiedy ma pani największą satysfakcję z pracy?
- Gdy po latach wracają do mnie moi uczniowie, którzy wybrali różne zawody niezwiązane z filologią, i dziękują za to, że nauczyłam ich czytać fajne książki.

- A jaka jest pani ulubiona książka?
- Mam w kuchni stale otwartą taką książkę "do jedzenia". To "Delicje ciotki Dee" Teresy Hołówki. Znam ją na pamięć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska