Kasiarze z baru Tropico. Historia podopolskiego gangu

Marek Świercz
"Łysy", "Szczurek", "Bodzio" i "Gruby", czasem nazywany "Rufiem", byli bandytami bardzo starej daty. Zaczęli i skończyli swoją karierę, zanim jeszcze nastała epoka telefonów komórkowych na kartę i laptopów z dostępem do internetu.

Zaczęli uprawiać swój bandycki proceder w świecie, w którym istniały jeszcze "podmioty gospodarki uspołecznionej". Co więcej, jako tako sobie radziły, dzięki czemu w kasach różnych wiejskich spółdzielni można było coś znaleźć. Co ważniejsze, ta posocjalistyczna bieda zderzała się już z telewizyjnymi doniesieniami o szybkich biznesowych karierach i wielkich pieniądzach. Ten rozdźwięk między siermiężną codziennością baru "Tropico" a kolorowym światem rodzącego się kapitalizmu budził dziką frustrację. I popychał ludzi do desperackich działań. Postkomunistyczne było w tej historii jeszcze jedno: stachanowska pracowitość domorosłych gangsterów z Tarnowa Opolskiego.

Bo bar "Tropico" mieścił się właśnie w malutkim Tarnowie Opolskim. To tu, jak ustalono w śledztwie, wieczorami przy piwku spotykali się sfrustrowani wiejscy dwudziestoparolatkowie. Po zawodówkach, bez pracy albo na kiepsko płatnych etatach, marzyli o lepszym życiu. I uznali, że jest przed nimi tylko jedna droga: bandyterka.

Pogromcy dozorców

Wystartowali w nocy z 2 na 3 listopada 1993 roku w Opolu. Wcześniej zaopatrzyli się w wiejskim sklepie w podstawowy sprzęt: łomy, nożyce do cięcia metalowych prętów, pilniki do metalu, szlifierki kątowe oraz taśmę samoprzylepną. Potem, gdy zaczęli się profesjonalizować, zdobyli też krótkofalówki.

Ale początki były bardzo skromne. Wspomnianej listopadowej nocy grupka debiutujących bandytów z Tarnowa Opolskiego zrobiła skok na biura Opolskiego Zakładu Naprawy Samochodów. I już wtedy, przy pierwszym podejściu, kasiarze wypracowali sobie modus operandi, który stał się ich znakiem rozpoznawczym. Sterroryzowali dozorcę, krępując go taśmą i okręcając głowę ręcznikiem.

Potem rozpruli kasę z pieniędzmi i uciekli z umiarkowanie imponującym łupem w wysokości 500 zł.
Potem, najwyraźniej trochę wystraszeni, postanowili odczekać kilka tygodni. Ponieważ nic się nie działo, 8 lutego 1994 roku znowu ruszyli do akcji. Celem był Zakład Przemysłu Drzewnego w Chudobie w gminie Lasowice Wielkie. Schemat pozostał ten sam: dozorca został skrępowany, kasa rozbita i opróżniona. Łup: 604 zł.

I teraz było już z górki. Trzeci skok zrobili w prima aprilis. Dość brutalnie pobili i skopali portiera Przedsiębiorstwa Remontowo-Produkcyjnego Prebut w Opolu . Ten jednak uwolnił się z więzów, wszczął alarm i rabusiów spłoszył. Tydzień później próbowali się odkuć. Ze słabym skutkiem - z opolskiej Ovity Nutricii ukradli raptem 400 zł. Nędzne łupy ich nie zniechęciły i pod koniec miesiąca zaliczyli pierwszy większy sukces: z kasy Przedsiębiorstwa Robót Instalacyjnych w Opolu zabrali już 12 643 zł.

Katalog kolejnych wyczynów gangu kasiarzy jest raczej monotonny: porażki mieszają się z sukcesami. W Domaradzu w gminie Pokój chcieli obrobić Spółdzielnię Budownictwa Wiejskiego, ale zostali spłoszeni. Ale z biur spółdzielni mieszkaniowej w Strzelcach Opolskich wynieśli już nie tylko 2 400 zł, ale także dwa komputery, magnetowid, faks i drukarkę. Od tego czasu nie gardzili już żadnymi łupami.

Gdy włamali się w maju do siedziby Urzędu Gminy w Chrząstowicach, wzięli też skórzaną kurtką ówczesnego wójta Zbigniewa Kurka. Kiedy wpadli pewnej wiosennej nocy do Zieleni Miejskiej w Opolu, porwali nie tylko półtora tysiąca złotych, ale także aparat telefoniczny. Z firmy Biomag w Krapkowicach wynieśli 6 skórzanych kurtek i 25 ręczników. W strzeleckiej filii Opolskich Fabryk Mebli znaleźli tylko 3 zł w gotówce, ale czekał ich tam bonus w postaci prawdziwego futra z lisa. Nie pogardzili też dwiema parami butów.

W sumie takich rabunkowych napadów było kilkadziesiąt. Tylko w grudniu 1994 roku aż cztery, w tym jeden zrobiony drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia. Najbardziej owocny był ostatni skok: z kasy wytwórni pasz w Ujeździe Dolnym w ówczesnym województwie legnickim kasiarze zabrali 46,5 tysiąca zł.

"Gruby" idzie na współpracę
Rabusie z baru "Tropico" nie wyszli poza etap kominiarek i samoprzylepnej taśmy do wiązania portierów. Choć mieli na to szansę. W grudniu 1994 roku podczas skoku na firmę w Baborowie znaleźli w kasie - oprócz 1 144 zł, 200 czeskich koron, 260 guldenów i 30 funtów - także pistolet gazowy. A trzy miesiące później, przy okazji przedostatniego skoku na Zakład Urządzeń Wagonowych w Brzegu, stali się posiadaczami "tetetki" z 16 nabojami. Nie zdążyli jednak przekształcić się w gang o charakterze zbrojnym, bo po skoku w Ujeździe zostali zatrzymani przez policję.

25-letni wówczas Bogdan K., ksywka "Bodzio", oraz 26-letni Dariusz S., ksywka "Szczurek", szli w zaparte, twierdzili, że są niewinni i nie przyznawali się do żadnego skoku. 23-letni wówczas Piotr P., ksywka "Łysy", miał chwilę słabości: przyznał się do udziału w sześciu włamaniach, ale potem wszystko odwołał.

Tylko najmłodszy z gangu kasiarzy, 20-letni wówczas Rafał W., ksywka "Gruby", od początku poszedł na pełną współpracę z wymiarem sprawiedliwości. I bardzo mu się to opłaciło. Sąd Okręgowy w Opolu skazał go na 3 lata pozbawienia wolności, ale sąd Apelacyjny we Wrocławiu obniżył mu wyrok do roku i 9 miesięcy więzienia. Właśnie za postawę. I za to, że dzięki jego zeznaniom można było skazać pozostałych członków szajki.

Sąd zauważył, że Rafał W. wykazał się tu dużą odwagą, bo przecież sypnął groźną i dobrze zorganizowaną grupę przestępczą, w której panowała mafijna zmowa milczenia i która przez kilkanaście miesięcy była w stanie dokonać serii "perfekcyjnie przygotowanych napadów", czyniąc z tego procederu sposób na życie i główne źródło utrzymania. Brzmiało groźnie, niczym opis gangu z Chicago.

Pozostali kasiarze, którzy nie okazali skruchy, nie mogli liczyć na wyrozumiałość sądu. Piotr P. dostał 9 lat więzienia i 15 tys. zł grzywny. Bogdan K. został skazany na 8 lat i 10 tys. zł grzywny. Dariuszowi S. wymierzono karę 7 lat oraz 6,5 tys. zł. Wszyscy złożyli apelacje, domagając się uniewinnienia, ale ich wnioski zostały odrzucone. Poszli siedzieć.

Gdy członkowie gangu kasiarzy trafili za kratki, w Opolu zaczęło być coraz głośniej o niejakim Konradzie J., gangsterze zupełnie innego sortu. To wtedy po raz pierwszy media zaczęły używać określenia "domniemany boss" opolskiego półświatka, do tej pory zarezerwowanego do opisu wyczynów bandziorów z Pruszkowa czy Wołomina.

Ale to już zupełnie inna historia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska