Kim są Wasserpolacy?

fot. Krzysztof Strauchmann
Josef Gil i Lidia Vronkova: - W domu mówiło się trochę po czesku, trochę po polsku, a i po niemiecku, jak było trzeba.
Josef Gil i Lidia Vronkova: - W domu mówiło się trochę po czesku, trochę po polsku, a i po niemiecku, jak było trzeba. fot. Krzysztof Strauchmann
Młodość spędzili pod Cieszynem, starość upływa im w Jeseniku. Są Czechami, ale noszą w sobie skrawek Polski. Kawałek naszej trudnej historii.

- W domu mówiło się po naszemu. Kapkę po czesku, po polsku, po niemiecku. Miszmasz taki. Jak kto przyszedł, tak się dobierało słowa. Ale to nie był polski, bo pan by mnie nie zrozumiał - Lidia Vronkova z Czeskiego Cieszyna opowiada, uśmiechając się do swoich wspomnień. - Tacy byliśmy Wasserpolacy (rozwodnieni Polacy). Ani Czech, ani Polak, ani Niemiec.

- Moja babka Leontyna Gilowa pochodziła z Kamionki Strumiłowej pod Lwowem
- wspomina Josef, czyli Józek Gil z Polskiej Lutyni, potem z Oberleiten, a teraz z Horni Lutyni, 20 kilometrów od Czeskiego Cieszyna. - Dziadek był w austriackim wojsku w czasie I wojny. Front rzucił go w Karpaty, na wschód. We Lwowie poznał Leontynę. Zakochali się. Przyjechała za nim aż do Lutyni w Cieszyńskiem.

Siedzimy w jadalni pensjonatu dla starszych, po naszemu - w domu spokojnej starości. Cieszyniacy łamaną polszczyzną wspominają swoje rodzinne dzieje polskiemu dziennikarzowi, który dowiedział się o nich przypadkowo, pisząc o współpracy domów pomocy społecznej z Jesenika i Prudnika.
A mnie w głowie kołaczą się słowa czeskiego barda Jaromira Nohavicy, który też ukochał cieszyńską ziemię i jej niezwykłą kulturową układankę. W piosence "Těšínská" Nohavica namalował Cieszyn z początku XX wieku. Prosty świat, w którym bohater piosenki, trzydziestoletni introligator z drukarni Prochazki, ma żonę
- córkę polskiego szewca Kamińskiego spod Lwowa.

Ona mówi nieskładnie po polsku, czesku i parę słów po niemiecku, ale za to śmieje się bosko. On dla niej kradnie kwiaty w hrabiowskim ogrodzie. - Raz na sto lat zdarza się cud - śpiewa Nohavica o tych pięknych czasach w Cieszynie.

-Z polskimi dziećmi bawiłem się razem na podwórku. Nikt nikomu nie wytykał pochodzenia - wspomina Josef Gil - Oni chodzili do polskiej szkoły, ja do czeskiej. Byliśmy po prostu sąsiadami.

Koniec idylli

- Po pierwszej wojnie dziadek pracował pod Karwiną w kopalni, która najpierw nazywała się Albinka, a potem Vaclavka - wspomina dalej Josef Gil. - Zginął w niej w wypadku w 1936 roku.

Przez ten węgiel w Karwinie i okolicy cieszyńska ziemia stała się pożądanym kąskiem. Kiedy rozpadła się monarchia Austro-Węgierska, pokłócili się Polacy z Czechami o Księstwo Cieszyńskie.

W 1919 roku zachodnią część miasta, po jednej stronie rzeczki Olzy, wzięła Czechosłowacja, korzystając z tego, że Polska była zagrożona wojną bolszewicką. Kiedy w październiku 1938 roku Czechosłowacja wpadła w tarapaty, polski minister Józef Beck wysłał wojsko, żeby zaanektować Zaolzie.

- Przyszło polskie wojsko i zajęło Lutynię - opowiada dalej Josef Gil. - Czechów wyrzucali z domów aż do Ostrawy. Mojej rodziny nie wyrzucono. Wielu dotknęły te prześladowania.

- Bić się nie bili, tylko weszło polskie wojsko i oświadczyło, że od teraz tu będzie Polska - mówi Lidia Vronkova, której jeszcze wtedy na świecie nie było. Zażywna starsza pani właściwie przyszła na świat dzięki polskiej aneksji Zaolzia.

- Ojciec służył w polskim wojsku i razem z nim wszedł do Czeskiego Cieszyna w październiku 1938 roku - opowiada Lidia Vronkova. - Nazywał się Piotr Vylček i był młodym oficerem, podobno pochodził z saskich Niemców. Jego oddział doszedł do miejscowości Mosty pod Jabłonkowem i tam Piotr Vylček poznał 18-letnią Helenę Skałkową, moją matkę.

Ślubu wziąć nie zdążyli, choć podobno w ewangelickim kościele w Mostach ślubowali sobie, że będą na siebie czekać. Polska wojskowa obecność na Zaolziu trwała 11 miesięcy. 1 września pułk Strzelców Podhalańskich przez kilka godzin próbował bronić Cieszyna, ale wycofał się zagrożony okrążeniem. Razem z wojskiem odszedł Piotr Wilczek i słuch po nim zaginął.

- Tata pochodził z bardzo zamożnej rodziny baronów - opowiada pani Lidia, która sama zna to tylko z opowieści matki i babki. Swojego ojca na oczy nie widziała.
- Gdzieś pod Krakowem mieli dworek. Nawet nie znam imion swojej babki, dziadka i wujka, brata ojca. Wiem tylko, że zginęli zabici przez Niemców w czasie wojny.
Ojciec podobno trafił do radzieckiej niewoli. Już po wojnie moja matka i jej siostra próbowały dowiedzieć się przez Czerwony Krzyż, co się z nim stało. Nie dostały żadnej wiadomości. Mama zmarła, nie znając jego losów.

Dopiero po przemianach 1989 roku Lidia Vronkova przeczytała w czeskiej prasie artykuł o 20 tysiącach polskich policjantów, wojskowych, funkcjonariuszach innych służb, zamordowanych przez Rosjan w Katyniu, Miednoje, Twerze. Domyśliła się, że jednym z nich mógł być jej ojciec, który przecież trafił na wschodzie do niewoli.

Sama jeszcze raz napisała do polskich instytucji o wyjaśnienie śmierci jej ojca. Dostała odpowiedź z Katowic, że Piotr Wilczek faktycznie zginął w Katyniu. Tyle zapamiętała, bo listy w tej sprawie zaginęły w czasie przeprowadzki do domu spokojnej starości.

- To prawda, że w Katyniu zginęło kilku oficerów i policjantów, którzy wcześniej służyli na Zaolziu - Andrzej Skąpski, prezes stowarzyszenia Rodziny Katyńskie, prosi o chwilę zwłoki, żeby sięgnąć do księgi katyńskiej. I dyktuje: - Jest jeden Piotr Wilczek.

Według krótkiej notki biograficznej: urodzony 24 kwietnia 1892 roku w Zarwanicy, powiat złoczowski. Od 1912 roku służył w armii austro-węgierskiej w Dywizjonie Artylerii Ciężkiej.

1 sierpnia 1928 roku mianowany na podporucznika. 1 stycznia 1932 awansował na porucznika. Służył m.in. w Rejonowym Zakładzie Żywnościowym w Siedlcach i w składnicy materiałów intendentury nr 9.

Jego ciało w 1943 roku zidentyfikowała w masowym grobie w Katyniu powołana jeszcze przez Niemców komisja. Nazwisko znalazło się na radzieckiej liście wywozowej numer 015/1 z kwietnia 1940 roku. Tę listę w 1987 roku Michaił Gorbaczow przekazał generałowi Jaruzelskiemu.

Według pospiesznie wygrzebanych w internecie wiadomości Wilczkowie mieli przed wojną folwark w Ludwinie na Lubelszczyźnie. Jakiś hrabia Wilczek miał wioskę Pawłów koło Zabrza. Ale czy to tej rodziny szuka Czeszka z jesenickiego domu starców? Czy zamordowany w Katyniu porucznik Piotr Wilczek, który w 1938 roku miał 46 lat, jest faktycznie jej ojcem?

- Tak bym chciała zobaczyć jeszcze groby mojej rodziny, zapalić na nich świeczkę
- marzy Lidia Vronkova. - Nie pragnę żadnych majątków, chcę tylko wiedzieć, co się stało z nimi stało.

Starsza kobieta aż zrywa się z krzesła na myśl, że w Polsce jeszcze ktoś mógłby jej pomóc w poznaniu prawdy.

- Tyle lat na to czekam. Byłabym szczęśliwa, gdyby mi się udało zobaczyć ten dwór pod Krakowem. Byłaby okazja, bo w tym roku jedziemy z pensjonariuszami naszego domu na wycieczkę do Polski.

Zegarek tyka po polsku

We wrześniu 1939 roku dla Cieszyńskiego zaczął się najtrudniejszy okres. Dla niektórych historyków II wojna zaczęła się właśnie w Mostach pod Jabłonkowem.

W nocy z 24 na 26 sierpnia 1939 roku z terenu niepodległej wtedy Słowacji wtargnęła do wioski 70-osobowa niemiecka bojówka. Zajęli stację kolejową i próbowali opanować tunel kolejowy pod Przełęczą Jabłonkowską, ale zostali odparci przez polską Straż Graniczną.

Od swojej matki Lidia Vronkova słyszała o Polakach, którzy nie uciekli z Mostów. Wieszali ich potem Niemcy na ulicznych latarniach. Tych, co się za Polską opowiedzieli. Ci, którzy podpisywali volkslistę, mogli liczyć na wyższe przydziały żywności, niższe podatki, spokój. I wcielani do Wehrmachtu trafiali na fronty Europy.

- Strasznie się żyło tym, którzy nie chcieli zadeklarować się jako Niemcy - wspomina Vronkova. - Nie dostawali kartek żywnościowych i cierpieli straszny głód. Moja babka przemycała rodzinie, swoim bratankom i siostrzeńcom za Olzą jedzenie, bo chociaż granicy nie było, Niemcy bardzo pilnowali na drogach.

Jej matka Helena Skałkowa wyjechała do Niemiec na przymusowe roboty. Malutką Lidkę wychowywała babka z dziadkiem.

- Moja matka umarła, kiedy miałem 36 dni - wspomina Josef Gil. - Ojciec zginął zaraz po niej. Był w niemieckim wojsku, w 1944 roku leżał gdzieś w szpitalu pod Opolem. Wiem tyle, że zginął w czasie bombardowania. Nigdy się nie dowiedziałem, gdzie jest pochowany. Wychowała mnie babcia Leontyna, ta z Kamionki Strumiłowej pod Lwowem. To do niej jako dziecko mówiłem "mamo".

- Po wojnie w Cieszynie znów wróciła granica na Olzie - mówi Vronkova. - Żeby pojechać w odwiedziny do rodziny po drugiej stronie rzeki, trzeba było pisać do Pragi o zgodę. Tylko moja babka podała się za Polkę i mogła jeździć częściej.

W 1946 roku władze Czechosłowacji wysiedliły do Niemiec niemieckich mieszkańców Sudetów. W powiecie jesenickim przed 1945 rokiem Niemcy sudeccy stanowili ponad 90-procent mieszkańców. Po ich wyjeździe wiele miejscowości opustoszało.

Do zajmowania pustych domów władze republiki sprowadzały Czechów także z Zaolzia. W 1946 roku do Velkich Kunetic przyjechał z babką Josef Gil. Zamieszkał w dawnej strażnicy, z widokiem na polskie Sławniowice koło Głuchołaz. Lidia Vronkowa z mężem sprowadziła się do Zlatych Hor w 1964, bo tu dostali pracę. Znowu zamieszkali tuż przy polskiej granicy.

- Przez Głuchołazy jeździłem pociągiem do Ostrawy - wspomina. - Na granicy wsiadało do niego polskie Wojsko Ochrony Pogranicza. Z karabinami ci wojacy spacerowali po czeskim pociągu. Nie wolno było nawet okna otworzyć.

- Pamiętam jeszcze, jak śpiewaliśmy w Lutyni: "Jeszcze Polska nie zginęła. Jeszcze wódka nie skwaśnieła" - śmieje się do swoich wspomnień. Znajomość polskiego przydaje mu się do dziś, bo po polsku przemawia do niego własny zegarek. Josef Gil jest od 48 lat niewidomy. Jedenasta dwadzieścia - mówi mu automat w zegarku.

- Takiego zegarka mówiącego po czesku jeszcze nie ma - przyznaje, przystawiając ucho do nadgarstka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska