Kobiety najlepiej integrują się u fryzjera. Choćby za granicą

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Pani Kasia otworzyła salon w Zlatych Horach, bo tu czynsz jest prawie pięć razy niższy niż w Głuchołazach. Czarnowłosa Joana właśnie robi pasemka: – Tu mamy jeszcze dwa inne salony, ale nie tak dobre jak ten.
Pani Kasia otworzyła salon w Zlatych Horach, bo tu czynsz jest prawie pięć razy niższy niż w Głuchołazach. Czarnowłosa Joana właśnie robi pasemka: – Tu mamy jeszcze dwa inne salony, ale nie tak dobre jak ten. Krzysztof Strauchmann
1 lutego Katarzyna Madera otworzyła w Zlatych Horach pierwszy polski salon fryzjerski na czeskim pograniczu.

Spiker w radiu RMF czyta serwis informacyjny. Sejm właśnie odrzucił wniosek o referendum emerytalne. Tusk dogadał się z Pawlakiem, Polacy i Polki będą przechodzić na emerytury w wieku 67 lat.

- A ja pójdę na emeryturę w wieku 62 lat - mówi Kasia Madera z Łąki Prudnickiej. - Bo tutaj kobiety przechodzą na emeryturę w tym wieku. A mężczyźni - jak mają 63. I na razie nic się nie mówi o zmianach.

Czarnowłosa Joana siedzi spokojnie na fotelu i słucha polskich wiadomości. Kasia smaruje jej pasemko po pasemku farbą i zawija w srebrną folię.

- Moja córka uczy się na fryzjerkę - przyznaje Joana. - Tu, w Zlatych Horach, są jeszcze dwa inne salony, ale nie aż tak dobre jak ten. Znam panią Kasię, bo wcześniej jeździłam do niej do Głuchołaz.

Polacy lepsi niż Koreańcy

1 lutego Katarzyna Madera otworzyła w Zlatych Horach pierwszy polski salon fryzjerski na czeskim pograniczu.

- Początkowo planowałam założenie własnego salonu w Prudniku - opowiada pani Kasia. - Zdecydował przypadek. Sąsiad zaczął mnie namawiać na przejęcie zakładu w Zlatych Horach, bo znał prywatnie miejscowego fryzjera, który zamykał salon z powodu choroby. Ten czeski fryzjer szukał następcy. Bał się, że na jego miejsce wejdą jacyś Koreańcy.

Panią Kasię przekonały wyliczenia finansowe. W Prudniku za wynajęcie lokalu na zakład musiałaby zapłacić 2 tysiące miesięcznie. W Głuchołazach podobnie. W Zlatych Horach za duże pomieszczenie w samym Rynku, naprzeciw urzędu miasta, płaci 3 tysiące koron, czyli ok. 450 złotych.

- Całe szczęście, że w urzędzie w Zlatych Horach trafiłam na znajome, które już kiedyś strzygłam albo farbowałam - wspomina ze śmiechem. - Czeszki są bardzo miłe. Wytłumaczyły mi, co gdzie mam załatwić, gdzie się zarejestrować, zgłosić.

Nawet teraz, kiedy mają do mnie urzędową sprawę, to przychodzą same do zakładu, przynoszą papiery, pokazują tylko, gdzie się podpisać.

Zresztą chodzą z papierami nie tylko do mnie, bo widzę przez witrynę, jak biegają z papierami po Rynku. U nas w urzędzie to nie do pomyślenia.

Firmę rzemieślniczą zarejestrowała w pięć dni w Jeseniku.

Też pomogły klientki. Procedury i opłaty za rejestrację czy zgłoszenie są podobne jak u nas. Swój dyplom rzemieślniczy musiała tylko dodatkowo przetłumaczyć na czeski. Nawet księgowość zleciła swojej klientce, która prowadzi firmę rachunkową i systematycznie objeżdża swoich klientów.

W Czechach może korzystać z opieki zdrowotnej, ale od razu dostała też specjalną kartę unijną. Jak pójdzie do lekarza w Polsce, to czeska kasa chorych zrefunduje leczenie.

Ma też specjalne czeskie ubezpieczenie, dzięki któremu na dłuższym chorobowym nie będzie musiała płacić składek ubezpieczeniowych od swojej działalności.

- Osoby zakładające firmy w Czechach chwalą, że nie ma tam takich barier administracyjnych, wymagań i kontroli jak u nas. Tam jest łatwiej prowadzić działalność gospodarczą - komentuje dr Danuta Berlińska, socjolog z Uniwersytetu Opolskiego.

- Tu większość lokali należy do gminy i miejscowe władze ściśle decydują, co chcą mieć w centrum miasta - opowiada pani Kasia. - Zaraz po szkole fryzjerskiej nikt tu zakładu nie otworzy. Trzeba w dokumentach wykazać trzy lata praktyki, dyplom czeladnika i kolejne trzy lata pracy w zakładzie, pod okiem mistrza. W Polsce wystarczy zrobić kurs, żeby zostać fryzjerką.

Zaraz po zarejestrowaniu firmy dostała w gminie klucze do swojego lokalu i mogła z mężem zacząć szybki remont. Bez kredytu. W Czechach podobno trudno go załatwić, a w Polsce nawet nie pytała o kredyt na czeską firmę.

Zapożyczyli się wśród rodziny. Mąż pomalował zakład, przywieźli nowe wyposażenie kupione na Allegro. Za reklamę zapłaciła 300 koron (45 zł).

Napisali o niej w miejscowym miesięczniku urzędu miasta, oprócz tego co chwila o nowym zakładzie donosiły uliczne megafony miejskiej rozgłośni. Kiedy mąż wieszał szyld nad drzwiami, ludzie podchodzili i pytali, kiedy będzie otwarte.

Otworzyła o 9. Godzinę później przyszli pierwsi klienci. Teraz drzwi się nie zamykają. Na zmianę przyjmuje klientki z Czech i z Polski. Zapłatę przyjmuje w dwóch walutach, a potem wymienia pieniądze w kantorze. Kosmetyki przywożą jej z Polski. Kurier firmy z Opola objeżdża przygraniczne zakłady i wpada po drodze także do niej.

- Czesi wolą wydawać pieniądze u siebie. Dla nich ważne jest, że fryzjerka płaci podatki u nich - opowiada pani Kasia. - Po miesiącu pracy absolutnie nie żałuję tej decyzji.

Fryzjerka zdecydowała też, że święta państwowe i kościelne będzie obchodzić "po polsku", razem ze swoją rodziną. Zakład w Czechach tego dnia zamknie. Za to w czeskie święta będzie miała otwarte. Czechów to nie razi, odwrotnie, lubią dobrze wykorzystać wolny dzień. Na przykład na wizytę u fryzjera.

Salonowa integracja

Pierwsza Czeszka przyjechała do salonu fryzjerskiego w Głuchołazach jakieś pięć lat temu.
- Nie robiłam żadnej akcji reklamowej - wspomina Wanda Rożek, właścicielka głuchołaskiego salonu. - Jakaś Czeszka zobaczyła na ulicy dobrze ostrzyżoną kobietę, zaczepiła ją, wypytała o fryzjera i przyjechała z ciekawości. Potem pojawiła się prawdziwa lawina Czeszek.

- Czeszki miały pełne zaufanie do fryzjerki - opowiada Kasia Madera, która przez długie lata pracowała w Głuchołazach. - Zresztą nie potrafiły powiedzieć, jak chcą się uczesać. Widać były zadowolone, bo przyjeżdżały po raz kolejny, namawiały znajome. Po jakimś czasie my nauczyłyśmy się podstaw czeskiego, a one nauczyły się mówić nam, jaki chcą kolor, jak ostrzyc, wymodelować.

Wanda Rożek szacuje, że obecnie ok. 40 procent jej klientów to panowie z Czech. Wśród klientek co trzecia to Czeszka, ale dawniej było ich więcej. Część swoich "zabrała" do nowego zakładu Kasia. Dla zagranicznych klientek właścicielka ściąga czeskie gazety kobiece. Na szybach wymalowano reklamy po czesku.

- Zaprzyjaźniłam się z wieloma Czeszkami - mówi pani Wanda z Głuchołaz. - Przywożą mi na święta wypiekane w domach ciasteczka, specjały ich kuchni. Ja przygotowuję dla nich drobne prezenty. Polubiłam język czeski, choć wcześniej nie miałam z nim żadnego kontaktu. Nie miałam problemu, żeby zrozumieć ludzi z pogranicza, ale kiedyś strzygłam panią z Pragi. Do niej potrzebowałam tłumaczki z czeskiego na nasz, "przygraniczny" czeski.

- Czesałam już klientki z Niemiec i Anglii, ale Czeszki są najsympatyczniejsze - śmieje się pani Kasia. W swoim salonie obserwuje odwrotny kierunek turystyki kosmetycznej. Klientki z Polski przyjeżdżają do niej do Zlatych Hor. Czeszki potrafią też pokonać wiele kilometrów. Czarnowłosa Joana przyjechała aż spod Szumperka, godzinę jazdy samochodem po górach. Bo kobiety gotowe są wydać każde pieniądze, pokonać każdą przeszkodę, żeby pięknie wyglądać.

U fryzjera się plotkuje. W Głuchołazach Kasia Madera, nawet czesząc Czeszkę, mogła spokojnie pogadać z koleżankami czy innymi klientkami po polsku. Tu się nie da. Zaczęła się uczyć czeskiego na wyższym poziomie.

Rozmawia o tematach bardziej skomplikowanych niż grzywka czy kolor włosów. Razem z nią w salonie gadają po polsko-czesku wymieszane klientki. Starsza pani skarży się, że jej 7 tysięcy koron emerytury (ok. 1,1 tys. zł) ledwie starcza na życie, bo samo mieszkanie pochłania miesięcznie 4 tysiące. Młodsza chwali czeski system opieki nad młodymi matkami, które do 4. roku życia dziecka dostają na nie dodatek - 3,8 tys. koron (ok. 600 zł), nawet jeśli normalnie pracują.

- Trwałe przyjaźnie i więzi najczęściej powstają w czasie wyjazdów służbowych, w pracy za granicą czy w czasie odwiedzin krewnych lub znajomych - uważa dr Danuta Berlińska. - Zakupy, narty czy wycieczka do Czech sprzyjają tylko przelotnym kontaktom. Co najwyżej skłonni jesteśmy pogadać chwilę z kelnerem.

W latach 2006-2007 dr Berlińska prowadziła badania ankietowe wśród mieszkańców Opolszczyzny na temat kontaktów przygranicznych z Czechami. Wynika z nich, że 27 procent ankietowanych zna czeskie pogranicze z wyjazdów turystycznych i wczasów. 25 procent jeździ tam na zakupy. 13,4 procent wyprawia się na piwo lub obiad do czeskiej knajpy.

11 procent badanych Opolan jeździ na narty na stoki w Jesenikach, 10 procent odwiedza naszego sąsiada tylko przejazdem. Zaledwie 7,3 procent badanych było w Czechach służbowo, 0,6 procent jeździ tam do pracy, a 0,4 procent odwiedza czeskie miejscowości dla wydarzeń kulturalnych, jeździ na koncerty czy do teatru. Tylko 27 procent pytanych deklarowało, że rozumie po czesku, a 1 procent uznaje swoją znajomość tego języka za dobrą. Nowszych badań nie prowadzono.

- Z codziennych obserwacji widać, że kontakty przygraniczne są coraz szersze, ale przydałoby się naukowe monitorowanie zmian socjologicznych na tych terenach - przyznaje dr Danuta Berlińska. - Najbardziej zdziwiło mnie niewielkie zainteresowanie językiem czeskim.

Tylko 40 procent ankietowanych uznało za potrzebne tworzenie możliwości nauki języka czeskiego. Tylko 4 procent stwierdziło, że to powinien być w szkołach pogranicza język obowiązkowy. Badaniom towarzyszyły warsztaty studentów z Polski i Czech, z których wynika, że niewiele wiedzą oni o kulturze, literaturze czy historii drugiego kraju. Przydałoby się wprowadzić takie elementy do nauki w szkole.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska