Zawadzkie. O tym donosiły gazety 100 lat temu

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Tak wyglądają wycinki z Nowin Raciborskich i Głosu Śląskiego sprzed 100 lat.
Tak wyglądają wycinki z Nowin Raciborskich i Głosu Śląskiego sprzed 100 lat. Archiwum, oprac. DIM
100 lat temu mieszkańcy Zawadzkiego mieli podobne zmartwienia jak dziś. Bali się m.in. powodzi i utraty pracy. O tych obawach pisała przed laty ówczesna prasa.

Według spisu powszechnego, którego wyniki opublikowała gazeta „Nowiny Raciborskie”, w 1911 r. gmina Zawadzkie liczyła 3042 mieszkańców. Samo Zawadzkie było wtedy wsią (prawa miejskie uzyskało dopiero w 1962 r), a głównym pracodawcą był miejscowy zakład hutniczy. Co ciekawe ludzie obawiali się w wtedy zwolnień z pracy, podobnie jak dzisiaj. We wrześniu 1911 r. do mieszkańców dotarły informacje, że właściciel huty planuje przenieść całą produkcję do innego zakładu w Nowym Bytomiu (inna nazwa miejscowości to Frydenshuta - dziś jest to dzielnica Rudy Śląskiej). Na szczęście pogłoska okazała się nieprawdziwa, a huta w Zawadzkiem pozostała wtedy na swoim miejscu - o czym donosiła gazeta „Głoś Śląski”

Ponad 100 lat temu zdecydowana większość mieszkańców nie miała dużego majątku. Posiadanie własnego domu i skrawka pola, dla wielu osób było szczytem możliwości. Niewielkie oszczędności ludzie trzymali w domach, co niestety często okazywało się zgubne. „Nowiny Raciborskie” pisały o pożarze, który wybuchł w domach należących do rodziny Piechotów, Sopotów, Bieńków i Kierysiów. Szkody okazały się bardzo duże, a spotęgował je fakt, że w ogniu spłonęły wszystkie pieniądze, jakie trzymała w domu rodzina. W nietypowy sposób swoje oszczędności stracił także robotnik Józef Stefan z Kielczy, o czym w maju 1909 r. donosiły Nowiny Raciborskie.

„Otóż w trzewach zabitej przez masarza Pawła Michalego świni znaleziono złotą 20-to markówkę i dwa fenygi. Świnię kupił Michali od robotnika Józefa Stefana w Kielczy. Otóż temu ostatniemu zginęła przed mniej więcej dwoma miesiącami złota 20-to markówka, a podejrzenie padło na dzieci sąsiadków. Ponieważ Michali znalezione pieniądze natychmiast zwrócił ich dawniejszemu właścicielowi, przeto teraz dopiero sprawa zaginionej 20-to markówkisię wyjaśniła i wyszła na jaw niewinność posądzonych dzieci i ich rodziców” - czytamy w gazecie.

Pozostawione bez nadzoru pieniądze padały także częstym łupem złodziei. W 1907 r. „Głos Śląski” donosił o pomysłowych rabusiach, którzy okradali skarbonki z okolicznych kościołów przy pomocy... prętów obłożonych smołą. „Rektor szkoły zauważył, iż o godz. 12.00 w południe wszedł do kościoła jakiś pan ciemno ubrany z czarnym zarostem na twarzy, w towarzystwie damy ubranej w bluzę o niebieskich prążkach i niebieską kratkowaną suknią. Kwadrans na drugą (godz. 14.15 - przyp. red) widziano ich przechodzących przez wieś w kierunku Zandowic. Prawdopodobnie byli to złodzieje, którzy skarbonki wypróżnili.”
Mieszkańców niepokoiła w tamtych czasach także możliwość wystąpienia powodzi. Nowiny Raciborskie donosiły w 1904 r., że za tego powodu okolicę wizytowała specjalna komisja, która przyjrzała się Małej Panwi i mniejszym rzeczkom. Z artykułu można wywnioskować, że komisja planowała porządkować cieki wodne za pieniądze mieszkańców. „Ponieważ po brzegach znajdują się przeważnie piaski, pola nie przedstawiają przeto wielkiej wartości. Więc też i okoliczni właściciele nie będą skorzy do pokrycia dość znacznych kosztów regulacyi.”

W prasie sprzed 100 lat można znaleźć także dramatyczne historie, jakie dotknęły mieszkańców Zawadzkiego.

Nieszczęście spotkało np. rodzinę Pinczowera z Zawadzkiego. „Przy otwieraniu skrzynki skaleczył się Pinczower zardzewiałym gwoździem w rękę. Nie zważał na ranę. Kilka dni po wypadku spuchła mu ręka i zawołany lekarz stwierdził zatrucie krwi. Pomimo tego, że sprowadzono jeszcze drugiego lekarza i profesora z Wrocławia, nieszczęśliwemu człowiekowi nie było można uratować życia. Żona i dziewięcioro dzieci opłakuje śmierć swego ojca.” - pisał w 1903 r. „Głos Śląski”.

Z kolei Nowiny Raciborskiej opisały dramatyczny przypadek osiemnastoletniej robotnicy Giemzy. „Przesypywała gorące żużle, gdy naraz od nich zajęły się suknie na dziewczynie. Chcąc zgasić płomienie, pobiegła ku pobliskiemu stawkowi, by do wody wskoczyć, ale prąd powietrza, jaki z tego powstał, powiększył jeszcze płomienie i biedaczka spaliła się, zanim do wody doszła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska