Niegdyś Nysy były ważne, robota i ludzie też byli ważni

Fabian Miszkiel
Fabian Miszkiel
Fot. Andrzej Banaś [O]
„Nasze nysy jadą na cały świat i jeszcze dalej” - wspomina przemówienie jednego z partyjnych prominentów w FSD Jurek Malarz. Nysy były ważne, robota i ludzie też byli ważni.

Fabryka Samochodów Osobowych w Nysie w latach świetności zatrudniała ponad dwa tysiące pracowników. Pracowały w niej całe rodziny. Jej upadek był dla miasta ogromnym ciosem, który odczuwa do dzisiaj.

Podobnie jak likwidacja Zakładów Urządzeń Przemysłowych, które zatrudniały jeszcze większą załogę niż w FSD. Większości byłych pracowników nawet kilkanaście lat po zamknięciu obu przedsiębiorstw ciężko się pogodzić z tragicznym losem zakładów. Oba były nie tylko jednymi z największych w regionie karmicielami, ale też miały charakter miastotwórczy. Były ośrodkami kultury, które integrowały ze sobą pracowników i aktywizowały życie towarzyskie.

- Żal bierze, że to wszystko zburzono - mówi Józef Skoczeń, który na różnych stanowiskach w nadzorze technicznym FSD przepracował ponad 30 lat.

- Praca dawniej była przyjemnością - utyskuje Irena Sendukowa. Pracowała w ZUP. Z utęsknieniem wspomina dawne czasy. Potańcówki z kolegami i koleżankami z pracy. Uczestnictwo w świętach państwowych.

Dzisiaj obu zakładów już nie ma. Największymi pracodawcami stają się gigantyczne korporacje, które swoje centra otwierają w dużych ośrodkach miejskich. Do nich uciekają mieszkańcy takich miast jak Nysa. Najbliżej jest Wrocław. Mniej tu jednak luzu i towarzyskości. Praca podporządkowana jest wskaźnikom wydajności i efektywności.

- Jestem rozliczana z tego, czy w regulaminowym czasie wykonuję swoje obowiązki. Z opóźnień trzeba się tłumaczyć i poprawiać - mówi Dorota Przeworek, nysanka pracująca w magazynie pod Wrocławiem.

Więc choć kiedyś za zarobione w fabryce pieniądze niekoniecznie można było cokolwiek kupić - ludzie z rozrzewnieniem wspominają tamte czasy. W pracy czasami można było się opalać - śmieją się.

Dziś wielu pracodawców narzuca takie tempo, że nie ma czasu na rozmowę z kolegą z działu.

Józef Skoczeń wrócił za bramę FSD pierwszy raz od 2001 roku. Wtedy przeszedł na wcześniejszą emeryturę. Jego kolega Jurek Malarz w fabryce był konstruktorem i technologiem. Z dawnego miejsca pracy obu niewiele zostało. Przez długie lata po jego likwidacji hale rozsiane na ponad 20 hektarach niszczały. Większość została zburzona. Obu boli to, że z potężnego zakładu został gruz. Niedawno teren odkupiła gmina i chce tu sprowadzić inwestorów.

- Przychodzę tu i patrzę ze zdziwieniem. Straszna jest teraz ruina. Kiedy byłem tu pierwszy raz po ponad 10 latach, to można było zawału dostać. Tak się pozmieniało. Wszystko zdewastowane. Kupę lat tu przepracowałem. Ciężko uwierzyć, że taki zakład doprowadzono do takiej ruiny - utyskuje Józef Skoczeń.

Produkowali na cały świat

Kiedy produkcja nysek, sztandarowego samochodu nyskiej Fabryki Samochodów Dostawczych, była w szczytowej formie, z linii produkcyjnej na dobę schodziło 210 nadwozi Nysy 522, czyli najpopularniejszego i najbardziej znanego modelu. Pracy było w bród. Fabryka pracowała na trzy zmiany, a gołe nadwozia, które potem musiały zostać „uzbrojone”, były upychane w każdym wolnym miejscu zakładu.

- „Nasze Nysy jadą na cały świat i jeszcze dalej” - wspomina słowa wygłoszone przez jednego z dygnitarzy na partyjnym spotkaniu z pracownikami Jurek Malarz.

I rzeczywiście prawie tak było. Nysa 522 była eksportowana nie tylko do naszych najbliższych sąsiadów. Jeździły po drogach nie tylko bratnich narodów na całym globie. Trafiały m.in. do Ghany, Korei Północnej, Kambodży, Wietnamu, na Kubę i do Turcji. Nie wspominając o bliższych kierunkach eksportowych, jak NRD, Finlandia czy ZSRR. W sumie z taśmy produkcyjnej nyskiej fabryki zjechało ponad 380 tys. egzemplarzy tego modelu. Budowa nysek była ważna. Dla dygnitarzy, dyrektora, kierownika produkcji, Józefa Skoczenia i Jurka Malarza.

Fabryka Samochodów Dostawczych była drugim największym zakładem w Nysie. Po Zakładach Urządzeń Przemysłowych.

- Zawsze przy piwie z pracownikami z ZUP była taka gadka: „A u nas to lepiej niż u was! A nie, bo u nas lepiej!” - wspomina Jurek Malarz.

Dzień w FSD zaczynał się o 6 rano. Na pierwszą zmianę robotnicy przyjeżdżali autobusami, z których tłumnie wylewali się pod bramą zakładu. O 14 przychodziła druga zmiana. Podobnie było w ZUP-ie.

- Produkcja była taśmowa. Każdy wiedział, co ma do roboty. Nie było problemu z tym, żeby porozumieć się z innym odcinkiem produkcji - mówi Józef Skoczeń.

Ustalony rytm pracy zaburzali czasem partyjni dygnitarze, którzy z lubością wizytowali fabrykę. Wszystko wtedy musiało być na zicher.

- Nawet trawę malowaliśmy na zielono - mówi Jurek Malarz.

- Cały zakład trzeba było wysprzątać, żeby się świeciło na przyjazd gości - dorzuca Józef Skoczeń.

Nawet po transformacji ustrojowej politycy z lubością pokazywali się pośród pracującego ludu. Lakiernię wybudowaną po przejęciu zakładu przez Koreańczyków otwierał premier Buzek.
Dbali o swoich

Zakład organizował okolicznościowe imprezy dla pracowników. Dzieci na święta dostawały paczki. Nie brakowało też suwenirów dla kobiet na 8 marca. Ludzie poznawali się w FSD i żenili. Po pracy chodziło się do Wagi w Rynku albo do Warszawianki przy poczcie, a jak była pogoda - nad rzekę albo na wał, ponarzekać na szefa.

- Prężnie działała sekcja wędkarska. Ze 300 osób do niej należało - wtrąca Józef Skoczeń. - Stołówka też była dobra - dodaje.

- Kolega Józef miał najbliżej, bo z narzędziowni przez drogę - dopowiada Jurek Mularz.

Były też wczasy w Muszynie i w Pustkowie nad morzem. Swego czasu zakład miał własną tuczarnię i chlewnię w Niwnicy na potrzeby stołówki.

Rozkwit produkcji nysek trwał do lat 80. Dopiero wtedy samochodów z roku na rok zaczęto produkować coraz mniej. W 1994 roku powstała ostatnia nysa. Wtedy też w zakładzie rozpoczął się montaż citroena C15. Dwa lata później właścicielem zakładu stał się GM Daewoo.

W 2001 roku został przemianowany na Nysa Motor sp. z o.o., która rok później upadła wśród okrzyków związkowców skandujących: „Hańba!”.

Dzisiaj duże przedsiębiorstwa w Polsce to w znacznej mierze międzynarodowe korporacje. Centra usług teleinformatycznych i finansowych, magazyny przeładunkowe. Teraz one zatrudniają tysiące pracowników. W większości ulokowane są w największych miastach. To tam z miejscowości takich jak Nysa mieszkańcy wyjeżdżają za chlebem.

Karolina Leżoń z Paczkowa pojechała do Wrocławia. Tam przez kilka lat pracowała „na słuchawce”. Trafiła nieźle, bo do call center dużego banku z francuskim kapitałem. Jej zadaniem była telefoniczna sprzedaż kredytów klientom banku. W biurowcu w kilku przestronnych halach panuje olbrzymi tumult. Grubo ponad setka konsultantów w jednym czasie, każdy przed swoim monitorem prowadzi rozmowy z klientami. Czas pracy jest dogodny. Pracują tam studenci, którzy wpadają na kilka godzin dziennie, ale też etatowcy, którzy na rozmowach z klientami spędzają po 8 godzin.

- Bank płacił nieźle. Dawał umowę o pracę. Do tego można było wyhaczyć jeszcze całkiem przyzwoite premie od sprzedaży. Za niewygórowaną kwotę ściąganą z pensji można było wykupić pakiet medyczny w prywatnych placówkach zdrowotnych - opowiada Karolina.

W zamian za to trzeba było wyrabiać plan sprzedażowy i prowadzić rozmowę ze specjalnie przygotowanych skryptów, gdzie wyszczególnione są argumenty sprzedażowe i kontrargumenty na obiekcje klienta. Trzeba wykonać określoną liczbę skutecznych telefonów. To znaczy takich, w których konsultant zdoła przedstawić ofertę. Rozmowy są nagrywane i na wyrywki sprawdzane przez lidera, który zawiaduje kilkuosobowym zespołem sprzedaży. To on odpowiada za to, żeby jego ludzie prowadzili rozmowę według scenariusza. Żadne odstępstwo nie jest puszczane mimo uszu.

Dla relaksu po pracy bank przygotował ofertę tanich kart wejścia do obiektów sportowych i rekreacyjnych. W całej Polsce posiadacze mają zapewniony bezpłatny wstęp, albo z bardzo dużą zniżką. Firma przed świętami miała też dla pracowników bony na zakupy. Raz w roku wypłacana była też specjalna premia wszystkim pracownikom. Bank dwa razy w roku organizował imprezy integracyjne. Dla kilkuset pracowników wynajmował wtedy cały klub albo ośrodek. W tym dniu skrócone były godziny pracy. Jeść i pić na koszt firmy można było do woli. Tak było do czasu.
- Zwolniłam się w lutym. Mniej więcej w tym samym czasie odeszło z pracy kilkanaście osób, które pracowały od lat. Firma zaczęła sukcesywnie obcinać wszystkie przywileje. Nie było imprez integracyjnych, z kuchni zniknęła nawet herbata, kawa i mleko. To na nas przerzucono koszt podatku bankowego - relacjonuje dziewczyna.

Skarży się, że plany sprzedażowe zaczęły być nieosiągalne. Rok do roku w grudniu potrafiły się zwiększyć nawet o 30%.

- Poza tym wprowadzono zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Jeśli cały dział nie wykonał planu, to nawet osoby, które wyrobiły swój indywidualny plan, nie dostawały premii. Miałam dość i odeszłam - mówi dziewczyna.

Joanna Matys i Dorota Przeworek mieszkały w Nysie. Dwa lata temu również wyprowadziły się do Wrocławia. Dzisiaj pracują w gigantycznym magazynie sklepu internetowego. Firma oferuje zatrudnienie na umowę o pracę. Tanie obiady i dowóz do miejsca pracy. Do tego bony na święta, pakiety prywatnej opieki medycznej. Imprezy firmowe to teraz standard. Ostatnio pracownicy mieli do dyspozycji wynajęty dla nich Stadion Miejski we Wrocławiu. Był też piknik na torze wyścigów konnych na Partynicach. Kiedy trzeba było pracować w majowy weekend, na obiad firma kateringowa zamiast zwykłego posiłku przygotowała majówkowego grilla.

- Uciążliwa jest za to kontrola pracy. Przerwa może trwać wymierzony czas i słyszałam o przypadkach, kiedy kogoś upomniano za sekundy spóźnienia. Choć to zależy od przełożonego - opowiada dziewczyna.

Kontroli podlega też czas wykonywania poszczególnych zadań. Często zdarza się, że ktoś sobie nie radzi. Wtedy najczęściej przenoszony jest do innego działu. Bardzo rzadko są z tego powodu zwolnienia.

- Trzeba się o to postarać. Spóźniać do pracy albo mieć dużo nieusprawiedliwionych nieobecności. Wprowadzane są dla pracowników retreningi. Dopiero jak ktoś sobie mocno nie radzi, jest przenoszony gdzie indziej - mówi Dorota Przeworek.

Praca kiedyś i dziś

Słuchając opowieści dziewczyn i Ireny Sendukowej z Nysy, można dojść do wniosku, że praca „za komuny” i teraz to dwa zupełnie inne światy.

- Wtedy praca była przyjemnością - mówi Irena Sendukowa, która od lat 80. w nyskich Zakładach Urządzeń Przemysłowych przepracowała 10 lat. Miała tam odpowiedzialne zadanie. Była suwnicową. To stanowisko było obsadzone wyłącznie przez kobiety. Jej zadaniem był transport gigantycznych elementów produkowanych dla cukrowni w ZSRR. Ogromne ciężary precyzyjnie ustawiała spawaczom, a potem przenosiła do wagonów towarowych.

- Wróciłam do Nysy z Czech. Z dzieckiem. Byłam bezdomna. W ZUP dostałam pracę, załatwili mi też hotel pracowniczy, za który płacili. Jestem za to bardzo wdzięczna - mówi kobieta. - Wtedy człowiek nie żył tylko samą pracą. W zakładzie się przyjaźniliśmy. Jak była chwila wolnego, to szłam do drugiej suwnicy, gdzie pracowała moja siostra, i gadałyśmy. W ZUP pracował też szwagier - opowiada. - Firma wysyłała nas na delegacje. Były wczasy nad morzem. Za grosze. Jeździliśmy na dożynki do okolicznych wsi. Bardzo lubiłam chodzić z pozostałymi dziewczętami na pochód pierwszomajowy.

ZUP miał własny zespół taneczny. Irena Sendukowa należała do niego. Występowali podczas zakładowych i państwowych świąt. 1 maja w odświętnych sukienkach tańczyli poloneza i mazurka.

- Było wesoło. Po pracy brało się wino i szło na forty na ogniska. Albo do okolicznych knajpek i restauracji - dodaje.

Podobnie jak w FSD, tu też była zakładowa ubojnia. Na obiady szło się do stołówki całą brygadą.

- Pracowaliśmy na trzy zmiany. Na porannej zawsze była gonitwa. Późniejsze były bardziej luźne - opowiada.
Do tego stopnia, że młode dziewczyny zabierały do pracy ręczniki i w chwilach przestoju wdrapywały się na dach hali, żeby się opalać.

O wypadach z pracy nad wodę w letni upalny dzień mówi też Paweł Barowski, informatyk z jednej z podoleskich miejscowości, który również mieszka w stolicy Dolnego Śląska. Imprezy integracyjne, szkolenia, zniżki do sklepów, kin, na zajęcia sportowe i rekreacyjne to jednak za mało, żeby zawalczyć o pracownika.

- Informatycy są w o tyle komfortowej sytuacji, że pracodawcy prześcigają w ich pozyskiwaniu. Wysokie zarobki to nie wszystko. Spokojnie można liczyć na służbowy samochód i dopłatę do mieszkania. Często jeżdżę też za granicę - opowiada trzydziestoletni mężczyzna.

Godziny pracy są na tyle elastyczne, że można w ogóle do niej nie przychodzić i na przykład pracować zdalnie, co jest bardzo popularne. Kolega Pawła pracuje tak z Tajlandii, gdzie pojechał na kilka tygodni.

- Jeślibyśmy chcieli, to całym zespołem projektowym możemy wyjść w środku dnia pracy i pojechać np. do aquaparku. Nikt nawet nie mrugnie okiem ani krzywo nie spojrzy - mówi Paweł Barowski.
Mało tego. Przedsiębiorstwa zatrudniają kadrę informatyczną na zapas, nawet jeśli nie ma ich jak w danej chwili przydzielić do konkretnego projektu. Kiedy ten zostanie uruchomiony, mają już skompletowany zespół. Nawet jeśli któryś z pracowników narobi firmie szkody, to ta woli się z nim nie procesować i nie dochodzić odszkodowania, żeby nie robić sobie antyreklamy.

Fabryka Samochodów Osobowych

Od 1947 roku Fabryka Mebli Stalowych „Zachód”. Produkowano w niej m.in. kasy i szafy pancerne, łóżka i biurka. Nadwozia samochodów zaczęły tu powstawać w 1952 roku. Pierwsze nyski zjechały z taśmy montażowej 6 lat później. Fabryka produkowała w sumie kilkanaście modeli w różnych wersjach: mikrobus, sanitarka, kinowóz i furgon.

Zakłady Urządzeń Przemysłowych

W latach 70. XX w., czyli w okresie rozkwitu produkcji pracowało tu prawie 5,5 tys. osób. Zakład był największym eksporterem w województwie opolskim. Działał tu Zakładowy Dom Kultury oraz młodzieżowy klub „Hefajstos”. Popularna była biblioteka związkowa. Zakładowa gazeta „Nyski Metalowiec” była wydawana w nakładzie 2500 egzemplarzy. W fabryce działało 6 sekcji sportowych: brydża, piłki nożnej, siatkówki, lekkoatletyczna, żeglarska i gimnastyczna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska