Odeszli od taśmy, zhańbili Polskę Ludową

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
mat. wydawnictwa Namislavia
25 czerwca 1976 roku stanęły Zakłady Elektrotechniki Mechanicznej w Namysłowie. To był wtedy jedyny tak duży strajk na Opolszczyźnie. Jego uczestnicy zapłacili za protest utratą pracy i „wilczymi biletami”.

Namysłowski ZEM był częścią świdnickich Zakładów Elektrotechniki Motoryzacyjnej. Fabryka, jak na ówczesne czasy, była bardzo nowoczesna, tu produkowano m.in. sprzęgła do samochodów. Odkąd jednak stała się częścią zakładów w Świdnicy, pracownicy odczuwali, że staje się zakładem drugiej kategorii.

- Wiedzieli, że na tych samych stanowiskach zarabiają znacznie mniej niż ich koledzy w Świdnicy, park maszynowy był uzupełniany o zużyte maszyny, które wycofywano z centrali, doszło nawet do tego, że z dachu w hali produkcyjnej lała się woda - przypomina dr Mariusz Patelski, historyk z Uniwersytetu Opolskiego, autor książki „Protesty czerwcowe 1976 r. w województwie opolskim. Zapomniany strajk w ZEM Namysłów”.

- Informacje o niezadowoleniu pracowników namysłowskiej fabryki były przekazywane władzom w Opolu, jednak wszelkie działania na rzecz zmiany warunków pracy prowadzono bardzo opieszale - dodaje historyk.

Nic więc dziwnego, że kiedy do załogi doszły informacje o planowanych podwyżkach cen, a przede wszystkim niesprawiedliwym systemie rekompensat, pracownicy - inaczej niż w ogromnej większości zakładów na Opolszczyźnie - gwałtownie zaprotestowali.

- To było spontaniczne, nikt nami nie kierował - po prostu stawały kolejne działy i wszyscy się przyłączali - wspomina Krystyna Błaszkiewicz. - Później zarzucali mi, że wszyscy mogli sobie strajkować, ale ja jako brygadzistka, partyjna, przewodnicząca ligi kobiet powinnam dać przykład. Nie wiem, jak sobie wyobrażali pracę na taśmie w pojedynkę?

Pierwszy stanął dział mechaniczny, potem narzędziownia, nawijalnia, montaż... Jak relacjonuje w swojej książce Patelski, do godz. 11 strajk objął niemal całą pierwszą zmianę, czyli ponad 200 osób.

Kierownictwo zakładu zorganizowało naprędce spotkanie z pracownikami. Początkowo miała brać w nim udział delegacja robotników, ale załoga nie zgodziła się na to i do świetlicy poszli wszyscy, choć większość stała pod oknami i drzwiami.

- Przyszedł do mnie kierownik i prosił - pani Krysiu, niech pani przyjdzie, przyjechały władze z Opola, trzeba coś powiedzieć - wspomina Błaszkiewicz. - Poszłam i zabrałam głos. Nie pamiętam o co dokładnie pytałam, to były jakieś ogólne sprawy, a odpowiedź była wymijająca.

Zebranie skończyło się po godz. 13, a na 14 do fabryki przyszła druga zmiana, której pracownicy nie mieli pojęcia o strajku. - Idąc do pracy między zakładem a szkołą zobaczyłem kilka osób, które obserwowały ZEM przez lornetki. Nie było wtedy telefonów komórkowych, więc oczywiście nie miałem pojęcia, co to za ludzie i co wydarzyło się w zakładzie. Szczególnie, że poprzedniego dnia skończyłem pracę o 22 i nic specjalnego się nie działo - wspomina Tadeusz Hołowacz, wówczas mistrz zmianowy.

Tym razem władze postanowiły wyprzedzić robotników z drugiej zmiany i od razu zwołały zebranie, zachęcając ludzi, by ci zaczęli opowiadać o problemach.

- Poruszano sprawy rozbudowy zakładu, drożyzny w sklepach, braków w zaopatrzeniu i oczywiście ostatniej decyzji o podwyżkach - wspomina Hołowacz. - Jedno pytanie zapadło mi w pamięci: pani Czulińska zapytała, dlaczego pracując w Polsce Ludowej za zarobione pieniądze nie można kupić polskiej szynki, a w paczkach od rodziny z Kanady dostaje szynkę „Krakus”.

Wydawałoby się, że niewielka skala protestu pozwoli o nim zapomnieć, ale partyjne władze na to nie pozwoliły. Po serii egzekutyw, narad i spotkań specjalny zespół powołany przez Komitet Miejsko-Gminny PZPR z I sekretarzem Stanisławem Gabrylem na czele nakazał kierownictwu zakładu przedstawić propozycje kadrowe wobec osób, które „zhańbiły dobre imię robotnika polskiego”. Ponieważ strajkowali wszyscy, więc do ukarania wybrano tych, którzy - zachęceni przez kierownictwo - ośmielili się zadać na zebraniach pytania.

- Dwa dni później idę jak zwykle do pracy, a za mną biegnie człowiek ze straży przemysłowej i woła: „Pani opuszcza zakład, bo pani ma zwolnienie dyscyplinarne” - opowiada Krystyna Błaszkiewicz. - Nawet nie zdążyłam wszystkich rzeczy wziąć z szatni, tylko tak jak stałam zostałam wyrzucona za bramę. Nie martwiłam się tak bardzo, bo byłam jedyną żywicielką rodziny, wychowywałam samotnie dwoje dzieci i myślałam, że bez problemu znajdę pracę. Ale wpisali mi do dokumentów: „Obywatelka Krystyna Błaszkiewicz nie jest godna pracować w Polsce Ludowej bo działa na szkodę państwa”. To za mną krążyło - gdzie pokazałam papiery, to nikt nie chciał mnie przyjąć.

Taki wilczy bilet dostało 10 pracowników ZEM-u, a kolejnych ponad 60 ukarano w inny sposób, np. przenosząc na gorzej płatne stanowiska, lub usuwając z partii. Uzasadnienia bywały tragikomiczne: „na uwagi kierownika zakładu uśmiechał się ironicznie” albo: „zajął stanowisko cichego solidaryzowania się z postawami tych, którzy przerwali pracę”.

- Naczelnik miasta i gminy dostał ustne polecenie, ale jest to zapisane w dokumentach, żeby nie załatwiać w urzędzie żadnych spraw osób, które zostały zwolnione - przypomina dr Patelski. - A cała załoga została pozbawiona trzynastek. Jedynym pozytywnym skutkiem protestów była naprawa cieknącego dachu.

- Na szczęście po tych wydarzeniach nie zostałam bez pomocy, chociaż nawet nie wiem, kto mi pomagał - podkreśla pani Krystyna. - Bywało, że przychodził jakiś przekaz pieniężny, albo otwierałam drzwi, a tam leżała kapusta czy ziemniaki. Pomogła mi też rodzina - bez tych wszystkich osób nie poradziłabym sobie.

Błaszkiewicz za radą znajomych poszła też do sądu pracy: - Byłam lubiana, nic złego nie zrobiłam, więc koleżanki z zakładu przygotowały pismo w mojej obronie, pod którym zebrały chyba z 60 podpisów i przyniosły mi, żebym mogła pokazać w sądzie. Ale potem któregoś wieczoru przyszła do mnie delegacja i ludzie poprosili: Krystyna, weź to zniszcz, bo straszą, że pozwalniają tych, co się podpisali. Więc zniszczyliśmy, wystarczyło, że ja miałam problemy.

Najwyraźniej zadziałało tu polecenie władz partyjnych, by „przeciwdziałać wszelkim próbom solidaryzowania się i ubolewania nad tymi, którzy poniosą konsekwencje partyjne i służbowe za zhańbienie honoru robotnika polskiego”, które wydał Komitet Miejsko-Gminny PZPR.

- Warto pamiętać, że to były czasy przed Solidarnością, nie było zorganizowanej opozycji, a jedynym źródłem informacji o strajkach w innych częściach kraju była Wolna Europa czy Głos Ameryki - zaznacza dr Patelski. - KOR tu nie docierał, ludzie nie mieli szans na realną pomoc.

Ostatecznie Błaszkiewicz została przez sąd przywrócona do pracy: - Ale skierowali mnie do obsługi jakiejś starej, zużytej maszyny, której w ogóle nie byłam w stanie uruchomić. W dodatku miałam pracować na dwie zmiany, co utrudniało mi opiekę nad dziećmi. Osiągnęli swój cel - nie byłam w stanie pracować i zwolniłam się.

- Warto pamiętać, że te wszystkie sankcje nie złamały pracowników, bo cztery lata później, kiedy strajkowała cała Polska, ZEM stanął jako jeden z pierwszych zakładów w województwie - dodaje autor książki o zapomnianym strajku. - I właśnie tu powstała pierwsza w Namysłowie zakładowa organizacja Solidarności.

- To pierwsza taka publikacja o strajku w ZEM-ie, ale zapewne przygotujemy drugie wydanie, bo cały czas docierają do nas wspomnienia kolejnych osób - zapowiada Tadeusz Wincewicz prowadzący wydawnictwo Namislavia, które wydało książkę.

Być może odezwą się również uczestnicy „przerwy w pracy” z czerwca ’76 ze stolarni Kombinatu Budowlanego w Opolu, gdzie również miało dojść do strajku 20 osób (kulisy tych wydarzeń na razie nie są znane).

Z autorem publikacji i wydawcą książki o strajku w ZEM-ie będzie można się spotkać w sobotę 25 czerwca o godz. 12 w namysłowskiej Izbie Regionalnej, gdzie zostaną zaprezentowane także okolicznościowe wydawnictwa - m.in. wydane na tę okazję: kartka i znaczki pocztowe. W programie są również wspomnienia represjonowanych uczestników strajku.

Dr Mariusz Patelski będzie opowiadał o książce także w Opolu - w niedzielę 26 czerwca o godz. 17 w auli KIK w domu parafialnym przy katedrze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska