Paryż jest biało-czerwony i oszalał na punkcie Polaków

Redakcja
Polska reprezentacja jeszcze gra. Polscy kibice już wygrali.
Polska reprezentacja jeszcze gra. Polscy kibice już wygrali. Bartek Syta
Po „wygranym remisie” Polaków z Niemcami w barach wokół stadionu Stade de France w Saint-Denis huczało od polskich piosenek disco-polo. Rano sprzedawca bagietek ściskał nas i gratulował wyniku.

Dzień meczu Polska - Niemcy. Przy stadionie w Saint Denis powoli zapada zmierzch. Biało czerwona rzeka od co najmniej dwóch godzin wylewa się z wagonów metra pod Stade de France. Już w metrze hymn kibiców drużyny Adama Nawałki - „Polska. Biało czerwoni” - okazał się nie do przekrzyczenia przez niemiecką konkurencję.

Na peronie kibiców wita mała uliczna orkiestra przygrywająca po parysku. Przy bramkach biletowych wolontariusze malują nam twarze - przygotowane są zestawy narodowych barw Polaków i Niemców. Za bramkami czekają... policjanci, stojąc z obu stron traktu nakierowują tłum do przejść na stadion. Czujni. Jeden z mundurowych w ciągu sekundy wyławia z tłumu młodego mężczyznę - albo zeskanowanego przez kamerę na stacji metra i rozpoznanego jako groźnego przestępcę, albo lokalnego złodziejaszka. Saint Denis to miasteczko-dzielnica Paryża słynąca z drobnych kradzieży. Po meczu w tutejszym komisariacie zgodnie ustawiają się w kolejce i Polacy, i Niemcy - aby zgłosić, że padli ofiarami kieszonkowców.

Ale to będzie za parę godzin, teraz kibice wlewają się na stadion. Najpierw trzeba przejść dwie bramki kontrolne. Wydają się dokładne - trzeba pokazać torebki, kieszenie, flagi... Jeszcze dokładniejsze kontrole przeprowadzane są na paryskiej Zonie pod wieżą Eiffla. Tam są trzy punkty kontroli, nie wniesie się nawet długopisu,

- Dzień dobry - mówi jeden ze stewardów, stojący przy bramce wejściowej stadionu. Inny - dodaje: „Dobrze kibicujcie”.

Rada niepotrzebna. Stadion Francji, który mieści nawet 80 tysięcy kibiców jest zdominowany przez Polaków. Organizatorzy przed meczem informują wprawdzie, że zarówno Polaków, jak i Niemców będzie tyle samo - po 30 tysięcy, jednak trybuny są głównie białoczerwone, bo z Niemiec - owszem - przyjeżdżają licznie kibice, ale to także Polacy. Na stadionie spotykamy także rodaków z Londynu, Francji i Włoch.

Wygrywamy pojedynek na decybele kibicowania zorganizowany tuż przed rozpoczęciem meczu. Już do końca na widowni słychać Polaków. - Gramy u siebie! - krzyczymy. Stade de France tonie w polskich flagach. W ten wieczór nazywa się on Stade de Pologne.

Po meczu w knajpkach wokół stadionu brzmi polskie disco polo (płyty z niemieckimi numerami lądują pod barem). To na cześć zwycięskiego remisu, bo wynik 0:0 z mistrzami świata okrzyknięty jest jako zwycięstwo.**Tak twierdzi na przykład recepcjonista, który składa po północy, gdy wracamy do hotelu, gorące gratulacje. - Good result, very good! You are winners - zachwala z paryskim akcentem.

Parę godzin później sprzedawca bagietek na widok klienta ubranego w koszulkę z orłem, dosłownie porzucana chwilę pracę i kłania się w pas.

- Merci, merci! - dziękuje za wynik .

Gdy dzień po meczu opuszczamy hotel, mijamy się w drzwiach z nowymi jego mieszkańcami. Ubrani w białoczerwone barwy, Szwajcarzy. Gratulują.

Jeszcze nie wiemy, że nasze drużyny spotkają się w 1/8 Euro.

Warto było dla takich momentów jechać ponad 20 godzin do Paryża.

Dwunasty zawodnik nie zawodzi. Na mecze „naszych” gnają Polacy ze wszystkich zakątków Europy.
Do Francji wyruszamy autobusem rejsowym. Od Opola – mocno rozśpiewanym. Autokar nie drży jednak od gromkiego: „Polskaaaa! Białoo­oooczerwoni” , lecz od ludowych przyśpiewek wykonywanych przez mocno już „rozbawioną” ekipę z Żywca, sławiącą jurność górali. Ekipa zajmuje niemal pół górnego pokładu. Śpiewają dla przykładu tak: „Ej, góralu, góralu/po cóż żeś tam wyloz/Ej, gacie ci opadły/ołówek ci wyloz…”

Gorzołka się leje, choć ciepła, o czym świadczą znaczące jęki po każdej kolejce. - Biało czerwony kibic to kibic „zakonserwowany” – tłumaczy jeden z górali, który jedzie autobusem , choć miał lecieć samolotem, jednak strajki francuskich linii lotniczych pomieszały mu szyki (prasa donosi o konieczności odwołania co najmniej 20 procent lotów). Podróżuje więc autokarem i śpiewa wraz z innymi krajanami „Góralu, czy ci nie żal” na widok kolegi, który na dłuższy czas zagubił się podczas jednego z postojów, ale ostatecznie szczęśliwie dotarł na pokład autokaru witany przez już mocno poirytowane pilotki i kierowców oraz stęsknionych kamratów.

Polski kibic jest nie tylko zakonserwowany, ale zapracowany. Wciąż dzwonią służbowe telefony. Rozmów nie trzeba podsłuchiwać, bo prowadzone są mało dyskretnie, trzeba przecież przebić się przez kolejną przyśpiewkę: „Co to za gospodarz/co nie ma chałupy. Co to za dziewczyna/co nie daje... „

- Wyedytuj umowy i skreśl paragrafy, które mówią o karach. Żadnych kar, jakie mielibyśmy ewentualnie ponosić! – poleca przekrzykując śpiewy właściciel polskiej firmy transportowej, który parę minut wcześniej zakończył również telefoniczne i głośne negocjacje z firmą pośredniczącą w zatrudnianiu w Polsce Ukraińców jako kierowców. Więc za parę dni, polska firma będzie bogatsza o dwóch ukraińskich kierowców, którzy biorą pracę za 1800 brutto oraz oczekują gwarancji mieszkania oraz opłacenia podróży do Polski.

Polak za taką stawkę nie pracuje. Woli brać 500 zł plus lub jechać za zarobkiem za granicę, np.nad Sekwanę. Pozostałą część autobusu zajmują Polacy, którzy do Francji jadą do pracy (np. w budowlance) lub w odwiedziny (do tych, którzy już tam pracują). – Początkowo mieszkałem u kolegi, teraz sam wynajmuję mieszkanko i pomieszkują u mnie inni z Polski – mówi jeden z podróżnych – Na Euro będę miał co najmniej dwa razy odwiedziny kolegów. Mecze oglądamy na zonie w mieszkaniu lub na Polach Marsowych. Bilety drogie…

Nie ma Schengen

Świt. Przekraczamy granicę niemiecko-francuską. Przy autostradzie jest zjazd na plac, gdzie kierują nas niemieccy policjanci. Parking obstawiony mundurowymi, dwa policyjne busy parkują przy naszym autokarze, kolejny radiowóz pilnuje wyjazdu z placu. Mundurowi kierują na parking kolejne autobusy z kibicami, autokary rejsowe, busy. Wszystkie pojazdy, w których mogą podróżować kibice.

- Dokumentenkontrolle. Understand? – mówi mundurowy.
Kto pamięta czasy szlabanów na granicy – rozumie i dziwnie czuje się z tym „powrotem do przeszłości”, do czasów, kiedy o swobodzie poruszania się decydował dokument, który na dodatek państwo nie zawsze chciało wydać.

Na czas Euro - Schengen nie obowiązuje. Federalny Urząd Ochrony Konstytucji ostrzega przed możliwością zamachów w Niemczech a według francuskich służb specjalnych na „falę” zamachów bombowych podczas Euro 2016 szykują się ekstremiści Państwa Islamskiego. Euro to wymarzony cel ataków. Do Francji ma w sumie przyjechać około 2,5 mln kibiców. Stadion Stade de France w Saint-Denis na północy Paryża, gdzie jedziemy na mecz Polska-Niemcy był jednym z celów zamachów terrorystycznych 13 listopada 2015.

Zagrożeń jest więcej. Jesteśmy tuż po krwawych bójkach pomiędzy kibicami Anglii i Rosji, do jakich doszło w Lille i w Marsylii. Polała się krew, są ofiary śmiertelne.

Mecz Polska-Niemcy, też jest uznany za wydarzenie wysokiego ryzyka. Ponoć do Paryża ma zjechać 300 notowanych i znanych policji ze stadionowego chuligaństwa niemieckich kiboli - czytamy internetowe serwisy. I - umówmy się – polscy fani też nie są święci. Poszarpali się z Irlandczykami a w miniony wtorek francuska policja zatrzymała, i to jeszcze przed meczem z Ukrainą, kilkunastu polskich kiboli. Polacy bili się sami z sobą, francuska żandarmeria musiała użyć pałek, gazu łzawiącego i pieprzowego aby uspokoić rywalizujące z sobą grupy polskich chuliganów, które na dodatek manifestowały rasistowskie poglądy.

Oblężone miasto miłości

Paryż nie ma w czasie Euro zbyt wiele wspólnego z romantycznym miastem miłości. O tej sławie wprawdzie przypomina- obwieszony kłódkami „most zakochanych” Pont des Arts oraz sesje fotograficzne nowożeńców (zwykle Azjatów) organizowane na moście Aleksandra III, ale tak naprawdę w ciągu piłkarskich tygodni miasto zdominowane jest przez inne problemy.

Najpierw była powódź, o której wciąż przypominają smugi mułu na nadbrzeżu Sekwany oraz wysoki poziom i wyjątkowo wartki nurt rzeki. Potem strajki i manifestacje związkowców, którzy czas Euro 2016, kiedy to oczy kontynentu skierowane są na Francję, wykorzystali do nagłośnienia swego sprzeciwu wobec polityki przedłużenia czasu pracy. Rząd francuski na takie manify sobie jednak nie pozwolił i żandarmeria francuska bez pardonu rozgoniła protestujących. Taka manifestacja siły, potwierdzająca, że opinia o bezkompromisowości żandarmerii francuskiej ma solidne podstawy. Parę godzin strajkowała też obsługa wieży Eiffla, ale ostatecznie i tu wszystko wróciło do normy. Zapowiedzi, że Paryż może tonąć w śmieciach (strajkowały służby komunalne) – też się nie sprawdziły, przynajmniej w pokazowych dzielnicach w centrum metropolii, jak i tam, gdzie mieliśmy hotel.

Paryż - to obecnie miasto uzbrojone po zęby, szczególnie w okolicy największej na świecie fun-zony, w jaką zamieniono Pola Marsowe. Tu strefa kibica mieści ponad 90 tysięcy osób, dla których ustawiono ponad 40 punktów gastronomicznych, kilkadziesiąt toy-toi a mecze można śledzić na największym telebimie, jaki kiedykolwiek zainstalowano na potrzeby transmisji sportowych (420 metrów kwadratowych). Wejścia do zony są pilnie strzeżone.

Gdy zbliżamy się do Pól Marsowych na dwie godziny przed meczem Francja – Albania zaskakuje nas cisza i bezruch. Co jest grane? Już wiemy - ulice wyłączono z ruchu, nie ma ani paryskich klaksonów ani skuterów. Jeżdżą tylko pojedyncze taksówki a na ulicach zaparkowano dziesiątki wozów policyjnych z uzbrojonymi funkcjonariuszami. Ulice sąsiadujące bezpośrednio z Polami Marsowymi są za pomocą stalowych płotków zamknięte także dla pieszych – mogą przejść tylko ci, którzy pokażą dokument potwierdzający, że mieszkają w jednym z tutejszych domów. W wyznaczonych miejscach są wejscia na zonę, przy każdym stoi kilkunastu żandarmów.

Kibiców na zonę wpuszcza się około godziny przed mecz­em. Ustawia się więc kolejka, bo kontrole trwają - każdy musi przejść przez trzy. Funkcjonariusze sprawdzają plecaki, torebki oraz ubranie. Musimy wyrzucić dłupopisy, policjant nie pozwala wnieść ich na zonę (za ostre?). Podejrzana okazuje się też… guma do żucia . Żandarm dokładnie czyta skład produktu i każe otworzyć torebkę. W końcu gumy oddaje.

Oczywiście nie można wnosić żadnych napojów, więc chodnik przed bramką pełen jest butelek i puszek, z których naprędce wypijana jest zawartość. Kontrola jednego kibica może trwać i kilka minut. Są tacy, którzy nie zdążą na początek meczu. Francuzi czekając na wejście śpiewają Marsyliankę nagradzani brawami przez kibiców obcokrajowców.

Obok są słynne Pola Elizejskie. Z pozoru na Champs Élysées wszystko jest takie jak zwykle – stylowe butiki, wypełnione po brzegi kafejki oraz turyści ustawiający się na wysepkach pośrodku wielopasmowej ulicy, aby zrobić sobie pamiątkową fotę z Łukiem Tryumfalnym w tle. Jednak ulice dochodzące do Pól już nie są takie sielankowe – wzdłuż nich, tak jak w pobliżu samej zony, stoją kordony pancernych aut policyjnych, wypełnionych policjantami – z bronią, w bojowych mundurach z ochraniaczami na piszczelach i ramionach, w hełmach. Policjanci cierpliwie siedzą w autach wpatrując się w swe komórki i rozmawiając. Ale wciąż gotowi. Jeśli tylko coś się wydarzy na zonie, przystąpią do interwencji.

Wygraliśmy już w metrze
Dzień meczu Polska-Niemcy - ani dzień wcześniej, ani później Paryż tak bardzo nie utożsamia się z przybyłymi na Euro kibicami drużyn innych niż francuska. W bistrach od południa barmani wywieszają polskie flagi i zapraszają na wieczorne tv-transmisję meczu.

Na razie polski kibic jest jednak nastawiony... turystycznie. Widać kilka biało-czerwonych grup w Luwrze i na słynnym cmentarzu Pčre-Lachaise, gdzie fani Polaków z flagami na ramionach oraz biało-czerwonym makijażem na policzkach składają hołd Chopinowi. Modlą się. Wiadomo w jakiej intencji.

Meczowe emocje zaczynają się już od 18.00 w paryskim metrze (mecz zaczyna się o 21.00). Stacja Brochant. Perony wypełnione od ścian po szyby oddzielające platformy od torów. Ten tłum to kibice - polscy i niemieccy. Ci pierwsi śpiewają “Polska, biało-czerwoni”. Ci drudzy próbują podjąć wokalną rywalizację - ale nie mają szans. Biało-czerwonych jest dwa razy więcej. Wokalny pojedynek Niemcy oddają walkowerem.

Podjeżdżają wypełnione kibicami wagony. Dwa przepuszczamy - nie ma szans się wcisnąć. Trzecia kolejka też przypomina beczkę ze śledziami tyle, że bardzo kolorowymi. Wpychamy się wciągając brzuchy. Paryżanie, patrzą ze zdumieniem ale i... z uśmiechem. Godzą się brać na kolana dzieci ubrane w stroje drużyn. Trwający także podczas podróży wokalny popis biało­czerwonych nagradzają brawami.

Saint Denis, gdzie znajduje się stadion jest ostatnią stacją - ci Francuzi, którym udaje się wydostać wcześniej z wagonu na pożegnanie mówią: “Good luck”.

Na stadion trafiamy kierowani przez policjantów (uzbrojonych podobnie jak ci przy “zonie”) oraz stewardów. Niektórzy z żandarmów pozwalają nawet na robienie z nimi fotek. Inni wyławiają z tłumu podejrzanych kiboli.

Wokół Stade de France rozbrzmiewa muzyka francuska (za dwie godziny to się zmieni na polskie disco polo). Natomiast na widowni słychać tylko: “Polska...”, “Gramy u siebie”. Robimy przetaczające się wokół stadionu fale - wystarczy uderzać dłońmi w oparcia krzeseł a Stade de France dosłownie drży. I tak przez 90 minut. Kilka razy śpiewamy hymn, kilkanaście razy dopingujemy: “Chcemy gola”. Każda akcja nagradzana jest owacjami, każda strata piłki dopingowaniem do kontry. I jeszcze jeden nieudany atak na polską bramkę. Gwizdek. W oczach łzy. “Deutschland auf Viedersehen”.

Polscy piłkarze podbiegają do narożnika, przy którym kibicowaliśmy i to oni nam biją brawa. Biało-czerwoni kibice jak na razie wygrali każdy mecz na Euro.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska