Pielgrzymi z całego świata, przywieźli ze sobą radość i entuzjazm wiary

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Młodzi na Światowych Dniach Młodzieży na Opolszczyźnie
Młodzi na Światowych Dniach Młodzieży na Opolszczyźnie Fot. Krzysztof Świderski

Czwartkowy wieczór w parafii św. Józefa w Opolu- Szczepanowicach. Na placu przed plebanią razem z miejscową młodzieżą (wolontariuszy Światowych Dni Młodzieży można poznać po charakterystycznych niebieskich koszulkach) goście z Ukrainy, Włoch i innych krajów tańczą, aż wzbijają się tumany kurzu. Nie ma znaczenia, czy jesteś ubrany w sutannę lub habit czy w T-shirt i krótkie spodenki. Mieszają się języki i kolory skóry. „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” - refren hymnu Światowych Dni Młodzieży potrafią po polsku zaśpiewać i miejscowi, i obcokrajowcy. Więc śpiewają i klaszczą, aż się niesie po dzielnicy. Nie chce się wierzyć, że ci sami młodzi ludzie pół godziny wcześniej w ogromnym skupieniu uczestniczyli w kościele w mszy i odmawiali w różnych językach różaniec.

- Nie myślałem, że można tak mocno przeżyć wspólną mszę i modlitwę - mówi Bogdan spod Winnicy, student energetyki cieplnej w Kijowie. - Głęboko w serce zapadły mi słowa, które tu usłyszałem. Bardzo się cieszymy na pierwsze w życiu spotkanie z papieżem. W Opolu jest nam tak dobrze, że aż trudno sobie wyobrazić, jak może być w Krakowie.

Do Szczepanowic przyjechało około 50 gości z Ukrainy. Rodzin, które chciały ich przyjąć, było nawet więcej niż potrzeba. Marina na co dzień mieszka w Winnicy. Uczy się w technikum aktorskim. Na plebanijnym placu było widać, że świetnie umie tańczyć i się bawić. Pytana o wrażenia z Opola po prostu bije brawo.

- Czujemy w rodzinie, która nas przyjęła, wielkie ciepło. Widać, że domownicy się kochają, to robi wielkie wrażenie. Wszyscy są tu bardzo mili. Spotykamy uśmiechniętych ludzi, pełnych pozytywnych emocji. Bogu dzięki.

Marina i jej koleżanka trafiły do domu Adriany i Marka Gabrielów. - Trochę się baliśmy, bo to jednak dwie obce osoby w domu - przyznaje pani Adriana. - Ale jak się tylko zobaczyliśmy i przywitaliśmy, od pierwszego momentu lody stopniały. To był jeden błysk.

Przy pierwszej kolacji (rosół z makaronem i kluski z mięsem) wszyscy rozmawiali, jakby się znali od dawna. Gospodarze po polsku, goście po polsku i po ukraińsku. Ze zrozumieniem nie ma żadnego problemu.

- Sami byliśmy na ŚDM jeszcze z Janem Pawłem II na Jasnej Górze w 1991 roku - wspomina Marek. - Staliśmy bardzo daleko od ołtarza, ale klimat fantastycznej modlitwy i ludzkiej przyjaźni pamiętamy do dziś. Tym łatwiej przyjęliśmy gości.

Reporterzy nto odwiedzili także Gościęcin i Głogówek. Tamtejszy kościół ogromnie podobał się gościom z różnych stron świata.

Raban, do którego namawiał młodych papież Franciszek, właśnie trwa w diecezji opolskiej. Młodzież z całego świata modli się, ale też gra w piłkę, pływa na kajakach, gra na gitarach i tańczy. Opolanie przyjmują ich bardzo gościnnie.

W czwartkowy poranek wjeżdżamy do Gościęcina. Wita nas transparent „Bienvenidos in Gościęcin”. Czujemy się powitani i szukamy przebywających tu od nocy z niedzieli na poniedziałek pielgrzymów z Panamy. Nietrudno znaleźć. Z kościoła dobiegają głosy gitary, rytmiczny śpiew po hiszpańsku i brawa. Bo przybysze z Ameryki Środkowej nie potrafią modlić się sennie nawet na porannej mszy. Ich „amen” z akcentem na ostatniej sylabie brzmi trochę jak okrzyk. W ławkach goście i miejscowi parafianie, przy ołtarzu ksiądz Jose z Panamy i ks. Sebastian Szajda, miejscowy wikary i dobry duch ŚDM w Gościęcinie. Na koniec mszy przed ołtarz proszony jest Krystian Damboń z żoną Mariolą i córką Aurelią (ustąpiła gościom swój pokój). Pan Krystian miał tego dnia urodziny.

- Nie mogłem sobie tego nawet wymarzyć - mówi. - Pewnie już nigdy nie będą mi śpiewać „Sto lat” po hiszpańsku i składać życzeń w kilku językach.

Państwo Damboniowie przyjęli do domu w Trawnikach dwie pątniczki, Rosalbę i Lilianę. - Mąż zna angielski - mówi pani Mariola, a ja rozmawiam z nimi z telefonem w ręku. Android tłumaczy całe zdania. A jak czegoś nie rozumiem, przytulamy się do siebie i wystarczy. Kiedy wieczorem wracają po wspólnych zajęciach, siadamy do rozmowy. Opowiadają o Panamie, interesują się, jak żyjemy. Któregoś dnia gadaliśmy do trzeciej w nocy.

- Przed pierwszą kolacją one modliły się po hiszpańsku (goście z Panamy nigdy tego nie zaniedbują, rzuciło się to w oczy w wielu domach - przyp. red.), ale przyszły ubrane w kurtki - opowiadają gospodarze. - Dopiero wtedy uświadomiliśmy sobie, że jak jest 19 stopni, to nam jest ciepło, ale im, przyzwyczajonym do upałów, wcale nie. Szybko rozpaliliśmy w centralnym ogrzewaniu. Dziewczyny pierwszy raz w życiu widziały pewnie na własne oczy kaloryfer i były ciekawe, jak to działa.

Gospodarzom jest miło, kiedy Rosalba i Liliana fotografują większość potraw, które pojawiają się na stole. Smakował im i schabowy z kapustą, i tort z malinami. Polubiły też jabłka i brzoskwinie. Pani Mariola dba, by do posiłków nie brakowało czegoś słodkiego.

- Polacy przyjmują nas bardzo ciepło, zapominamy, że jesteśmy pielgrzymami czy gośćmi, czujemy się jak w domu - mówi Liliana. - Jedzenie bardzo się różni od panamskiego. Najbardziej smakuje nam wasz chleb, owoce, no i słodycze. Przyjechaliśmy tu, bo czujemy, że Bóg tego chciał. Przywozimy naszą wiarę w Boga, naszą nadzieję i poczucie, że Bóg nigdy nas nie opuszcza. Ma dla nas jakiś cel, a ta wyprawa do Polski jest częścią tego planu. Dajemy naszemu zaufaniu wyraz także przez nasze żywiołowe zachowanie podczas mszy. Jesteśmy z Nim, także tutaj, daleko od domu. Ale Polacy wcale nie są mniej serdeczni niż Panamczycy.

Po mszy idziemy do domu kultury na wspólne śniadanie. Nie brakuje sera, wędlin, warzyw, płatków, różnych napojów i ciast. Posiłki, których goście nie jedzą w rodzinach, które ich nocują, przygotowuje parafialne koło Caritas. Jego liderką jest Władysława Rum.

- Jest nas w kole dwanaście. Dzielimy się na dwie grupy i jak jedna przygotowuje śniadanie, to druga obiad - opowiada pani Władysława. - Mieszkańcy parafii przychodzą i pytają, w czym mogą pomóc. Ktoś chce kupić owoce, ktoś ser. Wiele osób się włącza. Chętnych jest tak dużo, że produktów nie brakuje. W niektóre dni mieliśmy nawet problem, żeby przerobić wszystko, co ludzie przynieśli. Okazało się, że Światowe Dni Młodzieży są dla nas ważne (nasza młodzież pojedzie do Krakowa, mój syn także). Jak mnie ks. wikary pytał, czy jako Caritas pomożemy przyjąć Panamczyków, zgodziłam się, nie pytając nikogo o zdanie, i nie zawiodłam się na ludziach.

Kornelia i Artur Matejowie z 14-letnią Kasią i 11-letnim Mateuszem przyjęli na nocleg trzech młodych mężczyzn w wieku 19, 20 i 21 lat. Julio, Alvis i Francisco są z jednej parafii i z jednej miejscowości Aquadulce (Słodka Woda). Każdy z nich dostał do dyspozycji osobny pokój (dzieciaki trochę się na ten tydzień ścisnęły).

- Czekaliśmy na nich o północy w kościele w Gościęcinie - mówią rodzice. - Kiedy ksiądz skojarzył nas z nimi, przywitaliśmy się serdecznie. - Zaskoczyło nas, jacy są energiczni i weseli - dodaje Kasia. - Śmiali się z wszystkiego, ale byli przy tym serdeczni i uprzejmi. Dogadujemy się bez problemu po angielsku.

Kilka dni wystarczyło, żeby gospodarze i goście zdążyli się dobrze poznać. Kornelia i Artur już wiedzą, że jeden z chłopaków uczy się w szkole lotniczej (świetnie mówi po angielsku i zna geografię), drugi chce być farmaceutą i zajmie się leczeniem zwierząt, trzeci studiuje administrację.

- Zwłaszcza Julio, student lotnictwa, przygotował się do tej podróży i dużo wie o Europie i o Polsce - zauważają Matejowie. - Chodzimy późno spać, bo ciągle rozmawiamy. Tłumaczyli nam symbolikę swojej flagi narodowej. Ale gadaliśmy także o walutach i ich przelicznikach, o różnicach między polską i panamską szkołą. Opowiadali o muzyce, której słuchają. Spontanicznie i otwarcie mówią też o swojej wierze. Są bardzo muzykalni, więc oni uczą nas swoich piosenek religijnych, a my ich swoich. Modlimy się, śpiewając razem.

Tematem łączącym ponad kontynentami okazała się także piłka nożna. Jeden z chłopaków okazał się fanem Realu Madryt, ale znali też dobrze nasze gwiazdy - Lewandowskiego i Błaszczykowskiego. Bez problemów rozpoznali ich na zdjęciach w polskiej gazecie.

Dlaczego państwo Matejowie zdecydowali się otworzyć na pątników z daleka?

- Jeździłam kiedyś na spotkania organizowane przez wspólnotę w Taizé, więc chciałam się niejako odwdzięczyć za tamtą gościnność - wyjaśnia Kornelia. - No i chcemy pokazać dzieciom, że warto być gościnnym, że dom to jest nasze miejsce, ale winno być otwarte.

Adriana Stania jest mamą pięciu córek, więc mogłaby się czuć zwolniona z przyjmowania pątników. - Mogłabym, ale to w naszym domu byłoby po prostu niemożliwe - śmieje się. - Bardzo lubimy przyjmować gości, a że mamy dużą rodzinę, pełny dom nas nie przeraża. Wierzę w sens przysłowia: „Gość w dom, Bóg w dom”. Zamieszkał u nas ks. Jose i dwóch kleryków. Bałam się, że się nie dogadamy, bo mąż jest w pracy, a ja ani hiszpańskiego, ani angielskiego wystarczająco nie znam. Jak się podzieliłam tym lękiem ze znajomym misjonarzem, poradził mi używać języka serca, bo on otwiera na wszystko. Zadziałało. Zaczęliśmy od rysunków, a z czasem przypominało się coraz więcej słów angielskich. Wieczorem wpada do nas ks. Sebastian i pomaga dogadać się po angielsku.

Ks. Sebastian Szajda, który koordynuje ŚDM w Gościęcinie, kontakt ze Światowymi Dniami Młodzieży nawiązał w 2005 roku. Nie był wtedy jeszcze w seminarium. Do Kolonii pojechał jako wolontariusz.

- To wymagało pewnej dojrzałości. Z pomocą internetu trzeba było znaleźć połączenia kolejowe, kupowaliśmy w grupce wolontariuszy grupowe bilety, żeby było taniej. Po drodze do Kolonii zwiedzaliśmy m.in. Drezno i Paderborn. Na miejscu byłem wolontariuszem w grupie polsko-niemiecko-słowackiej. Z niektórymi poznanymi tam ludźmi utrzymuję kontakty do dziś. A teraz? My przygotowaliśmy się pod kierunkiem ks. proboszcza na przyjęcie gości z Panamy, ale mam wrażenie, że to oni wnoszą tu więcej. Dzielą się otwartością, radością, entuzjazmem. Lęki typu: jak ich przyjmiemy, jak się dogadamy, już nie mają znaczenia. A parafianie angażują się fantastycznie. Czasem łapię się na tym, że chcę robić coś, co już kto inny właśnie zrobił.

W Głogówku zastaliśmy gości z Panamy, z Boliwii i z Niemiec. W piątek dołączyli pielgrzymi z Australii, o czym przypominają flagi wszystkich tych państw. Panamczycy przyjechali w nocy ze środy na czwartek. Po jadący od strony Krapkowic autokar wyjechała asysta 25 motocyklistów z tutejszego klubu (jako pierwszy na ścigaczu jechał proboszcz, ks. Ryszard Kinder). Z autokaru poprowadzono ich po czerwonym dywanie i poczęstowano sokami. Orkiestra zagrała hymn Panamy. Miejscowi przygotowali na powitalną kolację tysiąc pierogów i barszcz z krokietami. Gości z drugiej półkuli o pierwszej w nocy na kościelnym placu przywitało około 300 mieszkańców.

Uroda głogóweckiej świątyni pokazała się gościom dopiero podczas przedpołudniowej mszy św. Wielu z nich po jej zakończeniu i ucałowaniu relikwii św. Jana Pawła II i św. siostry Faustyny Kowalskiej - patronów ŚDM - robiło sobie selfie na pamiątkę. Potem razem z miejscową młodzieżą pielgrzymi uczestniczyli w święcie sportu. Grano w piłkę nożną i siatkówkę.

Między nabożeństwem a zawodami wpadamy na chwilę do domu państwa Mików w Nowych Kotkowicach w parafii Głogówek. Tu goszczą Cristian Lucas i Edson Oliver z Boliwii. Jeden jest na studiach inżynierskich, drugi na energetycznych.

Wchodzimy na podwórko. „Majka, Majka!” - Cristian woła po imieniu psa gospodarzy. Wcześniej bezbłędnie mówi „Dzień dobry”. W domu siadamy przy stole. Honory pełnią w tym momencie dziadkowie Maria i Paweł.

- Bardzo my som radzi, że takie fajne synki u nos na górze miyszkajom - mówią pięknie gwarą śląską. - Pierwszy roz widzymy ludzi z tak daleka. Nojlepi dogadują się z niymi nasze cztyry wnuczki. Są w tym samym wieku co goście. Pomogajom się przi tym telefonem.

Ale czasem i tego nie trzeba. Edson gra na gitarze jedną z popularnych na ŚDM pieśni. Śpiewa po hiszpańsku. Pani Maria podchwytuje polską wersję i po chwili Boliwijczyk śpiewa już: „Jezu kocham Ciebie, Jezu ufam Tobie”.

Dołączają gospodarze, Regina i Piotr Mikowie. - Jesteśmy otwarci na takie imprezy. Cenimy sobie gości z tak daleka. Widać, że świat jest coraz mniejszy. Już przy śniadaniu dało się zauważyć, że są to grzeczni, sympatyczni ludzie. Dom jest duży. Gościmy jeszcze dwoje krewnych z Niemiec. Dla wszystkich miejsca wystarczy. Pokój dla pielgrzymów został już wcześniej przygotowany. Baliśmy się, jak ich zaprosić do stołu albo na wspólny spacer. Okazało się, że dajemy radę bez problemu.

- Bardzo się nam podoba polska architektura, wasze piękne domy - mówią Cristian i Edson. - Widzimy także wiarę ludzi, których spotkaliśmy. Na każdym kroku spotykamy przydrożne krzyże i kapliczki Matki Bożej. Nie jesteśmy zdziwieni waszą wiarą. Przecież nasz proboszcz w Boliwii jest Polakiem. No i jesteście bardzo gościnni dla wszystkich. Każdy z pielgrzymów musiał to zauważyć.

Proboszczem w Santa Cruz de la Sierra, skąd pochodzą obaj boliwijscy studenci, jest ks. Przemysław Skupień pochodzący z diecezji opolskiej.

- Bez pomocy dobrych ludzi z Polski ich przyjazd nie byłby możliwy - mówi. - To jest dla nich okazja, by zobaczyć z bliska Europę i inną kulturę. W Boliwii problemu w wiarą nie ma. Jest problem z jej stałością. Powstaje wiele sekt. Tu spotykają się z ludźmi, którzy od tysiąca lat trwają przy Kościele katolickim. To jest ważne doświadczenie.

W Głogówku razem z gośćmi w ŚDM uczestniczy blisko 80 młodych wolontariuszy. Około 30 stworzyło świetną scholę.

- To się zaczęło dwa lata temu, jak okazało się, że ŚDM odbędzie się w Polsce - mówi proboszcz, ks. Ryszard Kinder. - Sam byłem trzy razy na ŚDM, dwa razy zabierałem ze sobą młodych ludzi z parafii. Ci, którzy są u nas odpowiedzialni za logistykę, kwatery, jedzenie, organizację czasu wolnego czy liturgię, widzieli z bliska, jak to działa. Wiemy, czego pątnicy oczekują. I dodajemy coś od siebie. Nasi goście w poniedziałek wyjadą, ale ta zaangażowana w parafię młodzież zostanie. Ten tydzień jeszcze przyniesie owoce.

Liderem wolontariuszy ŚDM w Głogówku jest Dawid Mickiewicz. Był na ŚDM w Kolonii w 2005 roku i w Madrycie - w 2011.

- W Kolonii miałem 17 lat - wspomina. - W domu było wtedy krucho z kasą, ale rodzice powiedzieli, że skoro chcę jechać, zrobią wszystko, żeby mi pomóc. To był dla mnie szok. Zobaczyłem, że ci sami ludzie całkiem porządnie się modlą, ale po chwili wychodzą z gitarą na ulicę, żeby śpiewać i tańczyć. Spotkanie z tyloma ludźmi, którzy tak samo wierzą i wyznają te same wartości, odcisnęło na mnie wyraźny ślad. Więc przed Madrytem pytanie brzmiało nie: czy jechać, tylko kiedy. Tam było trudniej się dogadać, ale entuzjazm był taki sam. Chcemy go też pokazać tutaj, a apogeum będzie - mam nadzieję - w Krakowie.

Światowe Dni Młodzieży

Tak się to zaczęło

Datę 20 grudnia 1985 uznaje się za dzień ustanowienia ŚDM. Wtedy właśnie Jan Paweł II na spotkaniu opłatkowym wyraził pragnienie, by Światowe Dni Młodzieży odbywały się co roku w Niedzielę Palmową jako spotkanie w diecezjach, a co dwa lub trzy lata w wyznaczonym przez papieża miejscu jako spotkanie międzynarodowe. Pierwszy międzynarodowy ŚDM odbył się w Buenos Aires w 1987 roku.

Sobota - Dzień Wspólnoty

Wszyscy pielgrzymi z całej diecezji wraz z wolontariuszami przyjmującymi ich w parafiach spotkają się przed południem w Nazarecie diecezji opolskiej, czyli na Górze św. Anny. Tam będą wspólnie uczestniczyć we mszy św. Po niej przejadą do Opola i przemaszerują ulicą Ozimską z centrum na osiedle AK, by tam uczestniczyć w koncercie uwielbienia i nabożeństwie inspirowanym opisanym w Ewangelii spotkaniem Maryi ze św. Elżbietą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska