Guzek za uchem, a potem piekło

Iwona Kłopocka
Adaś Jakonis - ten chłopiec jeszcze niedawno biegał po podwórku. Dziś z trudem idzie do toalety.
Adaś Jakonis - ten chłopiec jeszcze niedawno biegał po podwórku. Dziś z trudem idzie do toalety.
9-letni Adaś Jakonis jeszcze rok temu szalał na podwórku z chłopakami ze szkoły. Dziś, po miesiącach leczenia sterydami i po dziewięciu cyklach chemoterapii, z trudem udaje mu się samemu dojść do toalety.

W skromnym pokoju w opolskiej "Szansie" - ośrodku dla bezdomnych rodzin - ze wzrokiem wbitym w ekran telewizora - siedzi mały chłopiec. Biała twarz, smutne oczy w ciemnych obwódkach. Na łysej głowie meszek i odrastające pasemko normalnych włosów nad czołem. Nienaturalnie otyłe ciało okrywa damska piżama. Chłopiec podaje rękę, nie patrząc. Właśnie rozprawia się z kolejnym żółwiem Ninja z telewizyjnej gry.
Złowrogie żółwie są do zabijania. Do podziwiania są rangersi. Na regale stoi figurka jednego z nich. Pytam o bohaterów amerykańskiego serialu o niezwykłych dzieciakach, trochę starszych od Adasia, i chłopiec nagle się ożywia. Power Rangers są wspaniali. Tacy silni, sprawni, znają karate, kung-fu i Bóg wie, co jeszcze. Walczą z wrogami z kosmosu i zawsze wychodzą z tej walki zwycięsko.

Adaś walczy z białaczką. Zaczęło się w lutym ubiegłego roku. Za uchem pojawił się guzek. Nie bolał, ale i nie znikał. Coraz bardziej niepokoił. Zrobiono USG - postać płynna do usunięcia. Już był wyznaczony termin zabiegu, gdy ni stąd ni zowąd pojawił się obrzęk na kostce na nodze. Mama Adasia myślała, że - jak to chłopak - ciągle gdzieś biega, skacze, więc pewnie skręcił. Robiła okłady. I tak samo, jak z tym guzkiem - nie pomagało, ale i nie bolało. Było. Ortopeda kazał na tydzień do gipsu. Co to jest tydzień w gipsie? Ale po zdjęciu Adaś już nie umiał stanąć na chorej nodze. Lekarz kazał nogę ćwiczyć, to ćwiczyli. Bez skutku. Poszli do innego ortopedy. Kręcił głową, zastanawiał się: "Może po zdjęciu tamtego gipsu chłopiec źle stanął, nadwerężył nogę i dlatego zaczęło boleć". Najlepiej dać znowu do gipsu. Minął tydzień, o chodzeniu nie było mowy. Zalecono dziesięciodniową rehabilitację.
W szóstym dniu pojawił się obrzęk na kolanie. I wysoka gorączka. Wtedy Adaś po raz pierwszy trafił do szpitala. Sześć tygodni w jednym. Pięć miesięcy w następnym. Lekarze rozpoznali młodzieńcze przewlekłe zapalenie stawów. Nie mógł zrobić nawet kroku. Zaczął dostawać sterydy. To pod ich wpływem zaczął tyć. Waga skoczyła z 25 kilogramów do 36. Do tej pory niejadek, teraz dostał wilczego apetytu. Potrafił zjeść obfity obiad, chwilę odczekać, aż wszystko ułożyło mu się w żołądku i najpóźniej po kwadransie znowu wołał jeść. Matka biegła do szpitalnego bufetu. On pochłaniał błyskawicznie to, co przyniosła. Za jakiś czas sytuacja powtarzała się. I tak do wieczora.
- Nigdy nie mieliśmy za dużo pieniędzy - mówi pani Krystyna, mama Adasia. - Kiedy ich zaczynało brakować, to po prostu o zachciankach trzeba było zapomnieć. Dopóki dziecko było zdrowe, mogłam mu powiedzieć: nie ma, nie dostaniesz. Ale jak odmówić choremu, który chce jeść? Wszystkie pieniądze szły na jedzenie.

Pani Krystyna od prawie trzech lat nie ma własnego dachu nad głową. Wcześniej mieszkała z mężem i synem w mieszkaniu zakładowym. Byłoby dobrze, gdyby mąż nie pił. Ale on pił coraz bardziej i nie dawał żyć rodzinie.
- Pewnego razu miarka się przebrała - mówi pani Krystyna. - Powiedziałam: dość. Spakowałam rzeczy, zabrałam dziecko i tak trafiłam do "Szansy".
Mama Adasia sprząta klatki schodowe w blokach. To daje miesięcznie 550 złotych na rękę. Od byłego męża ma 300 złotych alimentów. To niedużo na dwoje ludzi, ale da się wyżyć. W zdrowiu. Na chorobę już nie wystarcza.
W maju Adaś miał Pierwszą Komunię. Oczywiście w szpitalu. Zaraz potem skierowano go na badania na hematologię do Wrocławia. Pobrano szpik kostny. Obraz był zamazany przez sterydy, ale jeszcze wtedy lekarze wykluczali najgorsze. We wrześniu chłopiec pojechał na rehabilitację do Suchego Boru. Powoli zaczął stawać, od nowa uczył się chodzić. Bolało, ale jakoś szło. Z nadzieją wrócił do domu. Na początku października znowu dostał gorączki. Wrócił na znajomy oddział w szpitalu na Witosa. Lekarze już się nie łudzili, że to stawy. Ponowne badania szpiku we Wrocławiu tym razem nie pozostawiły cienia wątpliwości: 91 procent komórek rakowych. Białaczka limfoblastyczna.
Święta Bożego Narodzenia spędził w szpitalnym łóżku. W Wigilię lekarz dyżurny dzielił się opłatkiem z wszystkim dziećmi i ich rodzicami.

21 stycznia tego roku Adaś po raz pierwszy od października mógł wyjść ze szpitala na przepustkę. Normalnie jest tak, że przez sześć dni dostaje się chemię, a potem przez dwa tygodnie organizm ma odpoczywać. Wtedy można wrócić do domu. Adasiowi po zakończonym cyklu zawsze jednak coś się robiło - albo dostawał grzybicy, albo przyplątała się infekcją, albo wysiadała wątroba. Ledwo lekarzom udawało się go wybronić od tych problemów, trzeba było zaczynać nowy cykl chemii.
Pani Krystyna nie odstępuje Adasia ani na chwilę. We wrocławskim szpitalu sypia obok syna na kozetce. To żaden heroizm. To konieczność. W trakcie chemoterapii chłopiec jest podłączony do pomp podających leki. Trzeba kontrolować kroplówki. Podawać basen. Trzeba po prostu być, aby w porę zareagować na zmianę nastroju, który jest bardzo chwiejny. Trzeba przytulać, ocierać łzy, pocieszać i uśmiechać się do chorego dziecka. Trzeba przekonywać, że wszystko ma sens - i kręgosłup posiniaczony od licznych nakłuć i wężyk pod piżamą na stałe wprowadzony pod piersią do żyły centralnej, bo zwykłe żyły, zniszczone przez chemię już się nie poddają igle. Nie wolno tracić nadziei, nawet gdy wyniki lecą w dół i strach ściska gardło. Dziecko nie może tego strachu zobaczyć ani nawet przeczuwać.

A strach nie opuszcza pani Krystyny ani na chwilę. Codziennie zadaje sobie pytanie, czy terapia okaże się skuteczna i czy uda im się przetrwać kolejny miesiąc. Na zwolnieniu lekarskim jej niewielka pensja topnieje o dwadzieścia procent. Te pieniądze niedługo zresztą mogą się skończyć. Na płatną opiekę nad dzieckiem przysługuje jej rocznie 60 dni. Do pracy nie może wrócić. Kiedy zostanie bez stałych dochodów, może liczyć tylko na zasiłek pielęgnacyjny i pomoc opieki społecznej. O przyznanie zasiłku wystąpiła już w październiku. Czeka na komisję lekarską, która stwierdzi niepełnosprawność syna. Kiedy składała papiery, powiedziano jej, że to może potrwać nawet pięć miesięcy.
Wszystko co ma wydaje, opiekując się synem w szpitalu. Leczenie jest za darmo, ale już za dobry zagraniczny preparat zwalczający grzybicę jamy ustnej musi zapłacić z własnej kieszeni. 50-miligramowe opakowanie kosztuje 60 euro. Przy oszczędnym stosowaniu wystarcza na dwa tygodnie. Kiedy 20 stycznia wychodzili ze szpitala, nie stać jej było na wykupienie przepisanych leków.
Najwięcej wydaje na jedzenie dla Adasia. Na to szpitalne chłopiec już nie może patrzeć. Pod wpływem leków ma różne smaki, np. na rosół. Kiedyś przez cały tydzień prosił o pizzę. I ona biegała do pizzerii i przynosiła, żeby choć w ten sposób sprawić mu trochę radości. Pizza to gwałt na przepisanej diecie, ale lekarz powiedział, że jak chore dziecko bardzo czegoś chce, to bardziej mu zaszkodzi odmowa, niż podanie niezdrowego przysmaku. Ostatnio Adaś wymyślił sobie arbuza.

Inni w takiej sytuacji mogą liczyć na pomoc rodziny, bliskich, przyjaciół. Dorosłe córki pani Krystyny same ledwo wiążą koniec z końcem. Jedna z nich - z trójką własnych maleńkich dzieci - też jest mieszkanką "Szansy". Pani Krystyna ma jedną przyjaciółkę - panią Anię z pokoju obok w tym samym ośrodku dla bezdomnych.
Pozostaje jeszcze Fundacja "Na Ratunek Dzieciom z Chorobą Nowotworową", która działa na rzecz pacjentów Kliniki Onkologii i Hematologii Dzieci Akademii Medycznej we Wrocławiu. Adaś, jak inne dzieci, ma tam swoje konto. Jego mama ma upoważnienie do kwestowania na rzecz Fundacji, ale nie ma kiedy tego robić. Porozwieszała ulotki z rozpaczliwą prośbą o pomoc, gdzie tylko się dało. Kiedy ostatni raz sprawdzała stan konta, nie było na nim ani złotówki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska