Stringi w kropeczki

Fot. archiwum
Boysi grają 6-7 koncertów w tygodniu, a kalendarz mają wypełniony na kilka miesięcy w przód.
Boysi grają 6-7 koncertów w tygodniu, a kalendarz mają wypełniony na kilka miesięcy w przód. Fot. archiwum
Na ostatnią galę disco polo w Ełku przyszło 10 tysięcy ludzi. Grupa Boys gra sześć koncertów w tygodniu i sprzedaje więcej płyt niż Kayah. Szykuje się wielki powrót?

Zaczęło się w latach 80. od Polskich Orłów, polonijnej kapeli, która wylansowała w klubach Chicago "Białego misia" i "Cztery razy po dwa razy". Od 1989 roku kasety Orłów zaczęto sprzedawać w Polsce wprost z chodników. Schodziły jak świeże bułeczki, więc szybko znaleźli się miejscowi naśladowcy polonusów.
- Okrzyknięto mnie ojcem chrzestnym disco polo i bynajmniej nie protestuję z tego powodu - mówi Sławomir Świerzyński, lider Bayer Full ("Moja mała blondyneczko"). - Disco polo to był najciekawszy nurt w polskiej muzyce, zarżnięty kilka lat temu przez media. Ale z tego co wiem, już się zaczyna odradzać.
Największy wysyp kapel chodnikowych był na ścianie wschodniej. To był czas, kiedy stodoły w zapadłych wsiach Białostockiego czy Łomżyńskiego zamieniały się w lśniące brokatem królestwa disco polo. "Manhattan" w Mońkach, "Riviera" w Głowaczowie, "Paradisco" w Choroszczy i najsłynniejsza polska stodoła - "Panderosa" w Janowie, uwieczniona w komedii "U pana Boga za piecem"...
Niekwestionowaną gwiazdą tamtych klubów byli Boysi ("Niech żyje wolność, swoboda i dziewczyna młoda").
- Gram disco polo od kilkunastu lat i nie zanosi się, żebym przestał - mówi Marcin Miller, lider Boysów. - Dla mnie bojkot disco polo przez polskie media był oznaką ich wielkiej głupoty, bo odcięły się od kury znoszącej złote jaja. W USA mają swoje country, w Niemczech volksmusic, a my udajemy, że wszyscy Polacy chcą słuchać ambitnej Anny Marii Jopek.
Fenomenem lat 90. był fakt, że wykonawcy disco polo, pomijani przez największe rozgłośnie radiowe i wytwórnie płytowe, sprzedawali po kilka milionów płyt, dużo więcej niż oficjalne supergwiazdy.
Królem wydawców był wtedy Sławomir Skręta, szef wytwórni fonograficznej Blue Star. Ten były piłkarz trzecioligowego Ursusa zaczynał od handlu obwoźnego zagranicznymi składankami. Ale ludzie coraz częściej dopytywali go o piosenki rodzimego Fanatica ("Rzeki przepłynąłem, góry pokonałem"). Skręta nawiązał kontakt z zespołem, wydał im kasetę, a potem już było z górki...
- Pamiętam moment, kiedy nurtem disco polo zainteresował się poważnie niemiecki koncern wydawniczy BMG - zdradza po latach Skręta. - Chcieli z tego zrobić wielki, multimedialny show, podobnie jak robią to u siebie z volksmusic. Ale z rozmów nic nie wyszło, bo najpoważniejsi polscy dziennikarze muzyczni po prostu miażdżyli disco polo w recenzjach.
"Pershing" też nagrywał
Wobec ostracyzmu legalnych inwestorów branżą disco polo zainteresowała się w połowie lat 90. rosnąca w siłę mafia. Według policji, w latach 1996-97 gangsterzy kontrolowali około 60 procent rynku disco polo. Sławomir Skręta z Blue Star mówi, że o polskich gangsterach mógłby napisać książkę.
- Pamiętam sytuację - wspomina Skręta - że w moim gabinecie siedział gangster o pseudonimie "Ksiądz", a w poczekalni stał autentyczny ksiądz z policjantem, prosząc w wsparcie akcji "Bezpieczne Miasto". Ja się wtedy od tych gangsterów nie mogłem opędzić. Haracze to był chleb powszedni.
Słynny "Pershing", boss mafii pruszkowskiej, po wyjściu z więzienia w 1998 roku założył pod Gdańskiem jedną z największych w kraju tłoczni płyt kompaktowych. Po zastrzeleniu "Pershinga" w 1999 roku jego kompani krwawo walczyli o przejście kontroli nad rynkiem "majteczek w kropeczki".
- Kiedy przyjeżdżałem na dyskotekę grać, nierzadko witali się ze mną jacyś obwieszeni złotem biznesmeni - wspomina Marcin Miller z Boysów. - Może poznałem wtedy "Masę", a może "Kiełbasę", ale czy to ma dziś jakiekolwiek znaczenie?
Życie jak w Madrycie
Sporo czasu zajęło nam odnalezienie niegdysiejszych gwiazd disco polo. Telefon do Sławomira Świerzyńskiego z Bayer Full dostaliśmy od... asystenta byłego marszałka Senatu Adama Struzika. Okazuje się, że były naczelny discopolowiec III Rzeczpospolitej jest dziś szefem zarządu gminnego PSL w rodzinnym Łącku pod Płockiem.
- Jak mi się żyje? Życzę wszystkim takiej emerytury - śmieje się Świerzyński. - Dzięki discopolowym hitom jakieś sto tysięcy złotych rocznie kapie mi do kieszeni z ZAIKS-u. Mam stadninę koni, jacht, na sześciu hektarach pod lasem buduję zameczek. No i gram na weselach. Wszystkie weekendy mam obstawione.
- Za ile można pana kupić na wesele? - pytamy.
- A ile u was biorą? - odbija były gwiazdor.
- Najwyżej tysiąc pięćset...
- No nie, ja tyle płacę basiście. Za weselę biorę 15 tysięcy, bo gram w pełni profesjonalny pogram. Występuję u biznesmenów, posłów i senatorów. Ostatnio u rodziny marszałka Józefa Oleksego.

Shazza, królowa disco polo, przeniosła się za ocean.

Fala nadchodzi
Świerzyński podpowiedział nam, że grupy Milano ("Bara, bara, bara...") nie mamy co szukać, bo wszyscy muzycy wyjechali do USA. Shazza, królowa disco polo ("Bierz co chcesz, nawet deszcz"), też siedzi za oceanem.
Za to po kilku dniach poszukiwań udało nam się skontaktować z Marcinem Millerem z Boysów. Akurat odpoczywał w nowym domu nad jednym z mazurskich jezior po koncercie w Ełku dla... 10 tysięcy widzów.
- Doniesienia o śmierci disco polo są przedwczesne - mówi Marcin. - Teraz, choć sprzedaję mniej płyt, powodzi mi się lepiej niż kiedykolwiek. Gram po sześć, siedem koncertów w tygodniu, a mój kalendarz jest już wypełniony na kilka miesięcy do przodu.
Okazuje się, że poza oficjalnym nurtem w Polsce nadal funkcjonuje sporo zespołów disco polo, którym powodzi się lepiej niż kreowanym przez media gwiazdom.
- Nasza ostatnia płyta "Gdzie strona, tam żona", sprzedała się już w 50 tysiącach egzemplarzy - mówi Marcin Siegieńczuk, lider nieznanej szerzej discopolowej grupy Topless. - To więcej niż sprzedaje Kayah, Piasek i inne "gwiazdy z telewizji". Kalendarz mam wypełniony do końca września. W Łomży graliśmy ostatnio przed Kazikiem. Na naszej kapeli był szał, jak wszedł Kazik, ludzie zaczęli się rozchodzić.
O nadchodzącej nowej fali disco polo jest przekonany Ireneusz Dzieńsiewicz, szef imprez masowych w ełckim ośrodku sportu i rekreacji.
- Na gwiazdy disco polo, takie jak Boys, Topless, czy Focus, przychodzi już tyle samo ludzi co na Łzy, Perfect, czy Lady Pank - mówi Dzieńsiewicz. - Różnica jest taka, że ludzie na disco polo lepiej i spokojniej się bawią.
Po liftingu
Discopolowcy wiedzą, że aby przetrwać, muszą się nieco zmienić. Dlatego część z nich poszła w stronę muzyki pop, odżegnując się od weselnego rzempolenia.
- Unowocześniliśmy brzmienie, ale nie poszliśmy w stronę modnego ostatnio hip-hopu - mówi Marcin Siegieńczuk z Topless. - Dla mnie hip-hop to wiocha naszych czasów. Jadą z playbacku, że świat jest pojeb..., a im więcej przekleństw, tym lepiej. Disco polo zawsze niosło wartości pozytywne i być może dlatego ludzie, którzy są już zmęczeni bajzlem w Polsce, znowu nas chcą słuchać.
Marcin Miller z Boysów zapewnia, że jego nowe show nie ma już nic wspólnego ze stylistką weselną, choć jest to nadal disco polo.
- Wychodzi nas pięciu chłopaków na scenę - opowiada. - Jesteśmy tak odlotowo ubrani, że na prowincji, jak popiją, to nas wyzywają od pedałów. Mamy 60-minutowe show z profesjonalną choreografią. Nie tłuczemy osiem godzin "Szła dzieweczka do laseczka".
- Zespoły disco polo przeszły lifting - przyznaje organizator koncertów Ireneusz Dzieńsiewicz. - Oni zauważyli, że już minął czas "majteczek w kropeczki", że teraz modne są stringi. W związku z tym poszli w stronę nowocześniejszych aranżacji, ale duch jest nadal swojski...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska