Przetrwaj albo umieraj!

Małgorzata Fedorowicz [email protected]
Wkładanie butów i wiązanie ich to dla Janusza Kardasińskiego mordęga.
Wkładanie butów i wiązanie ich to dla Janusza Kardasińskiego mordęga.
Dopiero teraz przekonałem się na własnej skórze, że trzeba mieć zdrowie, aby chorować - żali się Janusz Kardasiński z Opola, który od marca nie może się doczekać ważnej operacji.

Jego historia to kliniczny przykład choroby, którą drąży polską służbę zdrowia. Oto człowiek, któremu państwo przez całe jego zawodowe życie zabierało składki na leczenie, nie może się doczekać pomocy, bo nie potrafią się dogadać biurokraci zarządzający zabranymi temu człowiekowi pieniędzmi. Odsyłany jest od Annasza do Kajfasza, zbiera kolejne pisma, które krążą między nim, opolskim oddziałem Narodowego Funduszu Zdrowia i szpitalem w Zabrzu, gdzie miał zostać zoperowany.

Janusz Kardasiński ma 45 lat i cierpi na skrajną otyłość - waży 136 kg (przy 182 cm wzrostu). Z powodu schorzeń, jakie ona wywołała, ma przyznaną III grupę inwalidztwa. Wystąpiły u niego bowiem zmiany zwyrodnieniowe stawów biodrowych, kręgosłupa lędźwiowego oraz nadciśnienie tętnicze. A to tylko początek, bo rokowania są jeszcze gorsze. Może mu też grozić m.in. cukrzyca i choroba wieńcowa.
- Już od kilkunastu lat usiłuję walczyć z nadwagą, lecz ani leczenie farmakologiczne, ani specjalna dieta, ani wzmożony wysiłek fizyczny nawet w najmniejszym stopniu mi nie pomogły - opowiada pan Janusz. - Skutek tych zabiegów był wręcz odwrotny, gdyż po każdej takiej kuracji ważyłem jeszcze więcej. W końcu lekarze oznajmili, że moja otyłość ma tło genetyczne, co jest uzasadnione, gdyż cierpieli na nią moi nieżyjący już rodzice. A także dotknęła ona moje rodzeństwo. Okazało się więc, że jedynym ratunkiem dla mnie jest operacja.

Chirurgicznym leczeniem otyłości zajmuje się m.in. Szpital Specjalistyczny w Zabrzu (a konkretnie mieszczący się w nim kliniczny oddział chirurgii ogólnej i naczyń), gdzie pan Janusz, po otrzymaniu skierowania od opolskiego endokrynologa, natychmiast się udał. Było to 17 marca tego roku.
- Lekarz, który przeprowadził ze mną wywiad i dokonał wstępnej konsultacji, zakwalifikował mnie do leczenia chirurgicznego, gwarantując niemalże pełną jego skuteczność - opowiada dalej opolanin. - Nie mogło to się jednak stać natychmiast, gdyż, jak się okazało, zabrzańska placówka nie podpisała na ten rok kontraktu ze śląskim oddziałem NFZ na wykonywanie tego typu zabiegów. A jeden kosztuje aż 10. 500 złotych. Poradzono mi jednak, żebym się zwrócił o zrefundowanie jego kosztów do opolskiego oddziału NFZ.

30 kwietnia pan Janusz wysłał stosowną prośbę do dyrekcji opolskiego funduszu. Odczekał dwa miesiące i 29 czerwca otrzymał odpowiedź pozytywną. Wydawało mu się, że wszystko idzie jak po maśle, tymczasem... NFZ wyraził zgodę na pokrycie kosztów jego leczenia, ale tylko w połowie. Zaznaczył bowiem, że pozostałą kwotę powinien uregulować śląski oddział NFZ, któremu podlega zabrzański szpital.
- Ja przyjąłem to za dobrą monetę, bo myślałem, że oddziały funduszu i szpital dogadają się między sobą - mówi Kardasiński. - Jestem prostym pacjentem i nie znam się na kodach, punktach, według których rozliczane są zabiegi, co było ujęte w odpowiedzi z funduszu, ani nie mam zielonego pojęcia o jakichś obowiązujących procedurach. Dlatego już na drugi dzień po otrzymaniu pozytywnej decyzji pojechałem do Zabrza, aby uzgodnić termin mojego przyjęcia. A tam - dostałem obuchem w łeb.

Lekarz przyjął Kardasińskiego grzecznie, ale potem poprowadził go do działu ekonomiczno-organizacyjnego szpitala, gdzie od razu padło pytanie: "Dlaczego opolski fundusz dyktuje nam, jak mamy przeprowadzić zabieg? Dlaczego proponuje częściowe lub całkowite wycięcie żołądka, skoro my operujemy w inny sposób?".
- Ale się nasłuchałem - podkreśla Kardasiński. - Nawet padło takie sformułowanie, że urzędnicy w Opolu pewnie o kimś innym myśleli, a o mnie pisali. Że odpowiedź opolskiego funduszu jest mało logiczna i nie ma pokrycia w rzeczywistości. Wróciłem więc do domu z kwitkiem.
Pan Janusz dalej wydreptywał ścieżki w swojej sprawie. W efekcie dostał (1 lipca tego roku) kolejne pismo z opolskiego NFZ, podobne do poprzedniego. Otrzymał też trzy odpowiedzi ze szpitala w Zabrzu, podpisane przez jego dyrektora lek. med. Tadeusza Urbana.
W pierwszym dyrektor wymienił cztery metody, jakie stosuje się w jego placówce w leczeniu otyłości (nie było tam mowy o resekcji żołądka). W drugim powtórzył, że szpital nie ma kontraktu na wykonywanie takich zabiegów, dlatego ich bezpłatne wykonywanie zostało zawieszone. Zatem za cały zabieg musi zapłacić opolski fundusz. A w trzecim piśmie - podtrzymał swoje poprzednie stanowisko.

Kardasiński od tego momentu poczuł się kompletnie skołowany. Zaczął krążyć tam i z powrotem, między opolskim funduszem i Zabrzem, ale w dalszym ciągu nic nie mógł wskórać.
- Byłem na rozmowie w funduszu u doktora Jana Ceglarka, pilotującego sprawy refundacji, który oznajmił mi, że Zabrze nie ma racji - wspomina pan Janusz. - Obiecał, że skonsultuje to jeszcze z centralą w Warszawie, i kazał czekać. Nasze spotkanie miało miejsce 9 lipca. Potem dzwoniłem jeszcze do funduszu z 10-15 razy. Stałem się wręcz upierdliwy. Dopiero 8 listopada dostałem odpowiedź. Dowiedziałem się z niej, że do Zabrza poszło kolejne pismo w mojej sprawie, żebym tam pojechał, bo zrobią mi zabieg, według tego, jak opolski fundusz napisał.
Dyrektor zabrzańskiego szpitala jednak i tym razem podtrzymał swoje stanowisko.
Jest już 30 listopada tego roku. Kardasiński odbywa kolejną rozmowę z doktorem Ceglarkiem, w trakcie której słyszy: skoro w Zabrzu nie chcą postąpić tak jak my uważamy, tylko robią tak jak chcą, to robią to nielegalnie.

Kardasiński dowiaduje się też, że zgoda na dopłatę do jego ewentualnej operacji, którą wcześniej otrzymał, jest już nieważna. Bowiem od 1 października, z powodu nowelizacji ustawy zdrowotnej, żaden fundusz nie może już dopłacać za leczenie pacjentów poza swoim województwem. Chory może sobie wybrać dowolny szpital w Polsce i na jego koszt się leczyć, a powinien to sfinansować oddział NFZ funkcjonujący na danym terenie. Dlatego w Opolu ma prawo być operowany pacjent np. z Katowic, a w Katowicach - mieszkaniec Opola. A pieniądze mają iść za pacjentem, choć w praktyce to kuleje i dlatego szpitale przed obcym desantem (pacjentów) bronią się jak mogą.
- Dowiedziałem się, że po 1 stycznia powinienem pojechać do Zabrza i nikt mi tam już łaski nie będzie robić, bo wtedy muszą mnie zoperować - opowiada pan Janusz. - Zadzwoniłem więc do Zabrza ponownie, żeby już teraz zaklepać sobie termin, i co usłyszałem? Że to bzdury.

Gdy Janusz Kardasiński opowiada swoją historię i pokazuje towarzyszącą jej korespondencję, już od tego wszystkiego można się pochorować. Doktor Jan Ceglarek, który zna sprawę Kardasińskiego na pamięć, podkreśla, że opolski fundusz chciał w jakimś stopniu pójść mu na rękę.
- W zależności od tego, jaki zabieg zostałby przeprowadzony, mieliśmy dopłacić 4,5 lub 6 tysięcy złotych - wyjaśnia doktor Ceglarek. - Nie mogliśmy zapłacić 10 500 złotych, czyli pełnej kwoty, jakiej się domagał szpital, bo jej nie mamy. Nie wiem, dlaczego w Zabrzu naśmiewali się z naszego pisma i wtajemniczali pacjenta w techniki przeprowadzania operacji. Od 1 stycznia nowego roku oni będą musieli te zabiegi realizować, czy im się to podoba, czy nie. Pacjent ma prawo wyboru szpitala, który podpisał umowę z funduszem. Jeśli my leczymy pacjentów ze śląskiego oddziału, to nie domagamy się od niego zwrotu pieniędzy.

Dr Ewa Nowińska, zastępca dyrektora Szpitala Specjalistycznego w Zabrzu ds. medycznych, wyjaśnia, że jej placówka nie podpisała kontraktu na ten rok na leczenie chirurgiczne skrajnej otyłości, gdyż - ze względów finansowych - nie mogła sobie na to pozwolić.
Ze szpitala w Zabrzu poszło pismo do centrali NFZ w Warszawie i do Ministerstwa Zdrowia, aby sposób płacenia za leczenie otyłości został zmieniony.

Od 1 stycznia leczenie operacyjne skrajnej otyłości będzie nieodpłatne jedynie wtedy, gdy u kogoś tzw. wskaźnik BMI (gdzie bierze się pod uwagę m.in. wagę, wzrost, mnoży się to i dzieli) wyniesie powyżej 40. Kardasiński ten wymóg spełnia.
- Ale co z tego - żali się znowu pan Janusz. - Dowiedziałem się wstępnie, że mogę się w Zabrzu ustawić w kolejce do bezpłatnych zabiegów, ale będę na 400. miejscu, co oznacza 8-10 lat oczekiwania.
Kardasińskiego pocieszono jednak, że kolejka na pewno się skróci, bo nie wszyscy doczekają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska