Konieczna, ale przeklęta

rys. Andrzej Czyczyło
rys. Andrzej Czyczyło
Dla jednych od początku był niewinną ofiarą trzech bandytów. Dla innych krewkim emerytem, który śmiertelnie ranił 17-latka. Na werdykt: winny czy niewinny czekał męczące dwa lata.

Dziś Ireneusz K. z Brzegu już wie. Jest niewinny. Nowy rok przyniósł mu wiadomość, na którą tak długo czekał. Prokuratura umorzyła śledztwo przeciwko niemu, i tym samym zdjęła z jego barków ciężar dwóch zarzutów: śmiertelnego zranienia 17-letniego Krzysztofa N. i niegroźnego zranienia drugiego nastolatka, Marcina B. Nie popełnił przestępstwa, gdyż działał w obronie koniecznej.
- Ja cieszyć... zbyt dużo mnie to kosztowało.

O tej sprawie mówiła cała Polska. "Niewinny staruszek, odpierając atak trzech wyrostków, którzy naszli go w jego mieszkaniu w noc sylwestrową 2002/2003, śmiertelnie zranił nożem jednego z nich". I choć w całym kraju ruszyła dyskusja, czy nie powinno być tak, że człowiek zaatakowany we własnym domu ma prawo bronić się wszelkimi dostępnymi sposobami, nawet sięgając po broń palną, z pełną świadomością, że nic mu nie grozi, bo odpiera atak na swój dom; choć opinia publiczna stała murem po stronie pana Ireneusza, prokuratura postawiła mu zarzuty. Przez dwa lata był człowiekiem podejrzanym o dokonanie poważnego przestępstwa.
Dlaczego to wszystko trwało tak długo? Gdyż w sprawie było szereg niejasnych okoliczności. Napastnicy twierdzili, że naszli pana Ireneusza w jego własnym mieszkaniu nie po to, żeby go okraść, ale po to, żeby odebrać mu cudzą własność, czyli zegarek. Zegarek ten istotnie znajdował się w mieszkaniu, pan Irek zabrał go do środka kilka godzin wcześniej, po bójce stoczonej z jego właścicielem. Chłopcy zapewniali, że pan Ireneusz przywitał ich nożem, i że to oni czuli się przerażeni całą tą sytuacją, a nie on. Ponieważ na dodatek zeznania obu chłopców były sprzeczne, prokuratura miała kłopot z dojściem do tak zwanej prawdy obiektywnej.

O ostatecznej winie lub niewinności mieszkańca Brzegu miała zdecydować ekspertyza medyczna biegłego z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, który badał kanał drążący rany zmarłego chłopaka. Trzeba było na nią czekać aż dwa lata.
- Ekspertyza wykazała, że Ireneusz K. zadał gwałtowny cios w momencie, w którym ofiara pochylała się do przodu, ten ruch ofiary miał wpływ na charakter zranienia - mówi prokurator Lidia Sieradzka, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Opolu.
Zdaniem prokuratury istotne jest, że Ireneusz K., gdy tylko napastnicy odeszli, schował nóż i podszedł do jednego z nich, próbował rozmawiać o tym, co się stało.
- Takie zachowanie było podstawą uznania, iż jego działanie służyło tylko do odparcia zamachu i ustało w momencie zażegnania niebezpieczeństwa. Prokuratura oceniając materiał dowodowy nie dała wiary zeznaniom napastników z uwagi na ich wzajemną sprzeczność, jak również na kolejne zmiany w ich treści, dano natomiast wiarę zeznaniom Ireneusza K. - dodaje pani prokurator.

Pan Ireneusz nie potrafi tak zwyczajnie, po ludzku się cieszyć. Nie potrafi obwieszczać światu z uśmiechem: uniewinnili mnie. Nie chce nawet zapozować do zdjęcia. Chce pozostać w cieniu. Musi żyć ze świadomością, że choć bronił się przed agresywnym atakiem, choć bał się, że za chwilę straci to, co ma najcenniejszego, czyli swoje życie, sam pozbawił życia młodego człowieka.
Jak z tym żyć? Dariusz Maciejewski, radny ze Środy Śląskiej, uniewinniony kilka miesięcy temu przez sąd od zarzutów zabójstwa i próby zabicia dwóch osób, musi żyć z policyjną ochroną. Werdykt sądu, który uznał, że mężczyzna działał w obronie koniecznej, rozwścieczył bliskich i kolegów mężczyzn, którzy napadli na jego posesję. Od trzech lat ciągle słyszy groźby i wyzwiska pod swoim adresem.
Obrona konieczna, choć jest jedną z najstarszych instytucji prawa, może być prawdziwym przekleństwem. Mimo iż przepisy dość precyzyjnie określają, jakie działania można zaliczyć do obrony koniecznej, ich interpretacja jest niejednoznaczna. Zgodnie z kodeksem karnym "nie popełnia przestępstwa, kto w obronie koniecznej odpiera bezpośredni, bezprawny zamach na jakiekolwiek dobro, chronione prawem". Ale jeśli obrona jest niewspółmierna do niebezpieczeństwa, następuje przekroczenie granic obrony koniecznej. Granica między tym, co jest obroną, a co już jej przekroczeniem, jest bardzo cienka.

Dlatego w ostatnich latach powstały dwa projekty prawne poszerzające granice obrony koniecznej. Tzw. prezydencki, w którym proponowano m.in., by przekraczający granice obrony koniecznej w ogóle nie był sądzony, i projekt z lipca zeszłego roku, autorstwa senatora PO Roberta Smoktunowicza, w którym proponuje on w ogóle zniesienie zapisu o obronie niewspółmiernej do zagrożenia. Zdaniem Smoktunowicza, człowiek zaatakowany we własnym domu ma prawo się bronić, nawet sięgając po broń, i nie powinien za to ponosić odpowiedzialności karnej.
Taki wariant zastosował Dariusz Maciejewski i dziś tego żałuje.
- Brońcie się, ale pamiętajcie, że w tym momencie wydacie na siebie wyrok i przejdziecie gehennę, tak jak ja - mówił z płaczem, słysząc uniewinniający go wyrok.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska