Tylko kasa grała

Krzysztof OGIOLDA [email protected] Imiona bohaterów reportażu zostały na ich prośbę zmienione.
Katarzyna i Mariusz: - Jesteśmy rozżaleni, bo traktowaliśmy Bożenę jak córkę. Okazaliśmy jej mnóstwo serca.    Pracowata zresztą tak dobrze, że sądziłam, że Bóg nam ją zesłał. A tymczasem ona doprowadzita nas na skraj bankructwa.
Katarzyna i Mariusz: - Jesteśmy rozżaleni, bo traktowaliśmy Bożenę jak córkę. Okazaliśmy jej mnóstwo serca. Pracowata zresztą tak dobrze, że sądziłam, że Bóg nam ją zesłał. A tymczasem ona doprowadzita nas na skraj bankructwa.
Właściciele sklepu w Opolu w ciągu pięciu miesięcy stracili wszystko. Na koniec trafili do sądu.

Jeszcze likwidowaliśmy stary sklep, a w Opolu już zaczął pracowaç nowy, zatrudniliśmy ekspedientkę - mówią Katarzyna i Mariusz. - Bożena patrzyła na nas dużymi, smutnymi oczami i prosiła, byśmy ją zostawili w pracy, bo studiuje zaocznie i potrzebuje pieniędzy na czesne.
Na początku współpracy obie strony były z siebie zadowolone. Ekspedientka cieszyła się z dobrej pensji, zwłaszcza że właściciele przez pierwsze dwa miesiące płacili jej więcej, na czarno. Małżeństwo B. było pełne uznania dla zaangażowania i pracowitości Bożeny. Po dwóch miesiącach zauważyli, że w sklepie brakuje towaru.
- Pracujemy w handlu 20 lat. Więc człowiek tylko rzuci okiem na półki i widzi, że jest czegoś za mało - mówi pan Mariusz. - W marcu zrobiliśmy wyrywkowy remanent. Kasa się zgadzała. Faktury były w porządku, ale towaru
brakowało za ponad 3 tysiące złotych. Wtedy pierwszy raz nasze podejrzenie padło na Bożenę.
Właściciele zapewniają, że chcieli wszystko załatwić po dobroci. Obiecali pracownicy, że jeśli się przyzna do kradzieży, pozwolą jej oddać brakujące pieniądze na raty, przyjmą jej przeprosiny i pozwolą jej dalej pracować. Ale Bożena wszystkiemu zaprzeczała.

A jednak kradnie
- W kwietniu sprzedaliśmy mieszkanie w Kluczborku i przeprowadziliśmy się do Opola na stałe - opowiada Katarzyna. - W maju byłam na miejscu i przez cały czas stałam w sklepie z Bożeną. Na koniec miesiąca nie brakowało ani złotówki, a obroty były rekordowe - ponad 36 tysięcy. Upewniłam się w ten sposób, że to ona przedtem brała. Poszliśmy na policję. Tam zapytano nas, czy mamy dowody, że pracownica nas okrada.
Kiedy Katarzyna w telewizji zobaczyła program o tym, jak kamery kontrolują kasjerki w supermarketach, postanowiła dowody zdobyć.
- Kupiliśmy kamerę wielkości paznokcia i ukryliśmy ją za jednym z regałów. Odtąd Bożena - niczego nie przeczuwając - była przez cały czas obserwowana - opowiada Katarzyna.
Przez kolejne dwa tygodnie Mariusz spędzał wieczory przy wideo. Wreszcie odkrył mechanizm kradzieży.
- Bożena miała obok kasy kalkulator. Część cen wbijała na kasie fiskalnej, ale ich nie sumowała. Kwotę do za
płacenia zliczała tylko na swoim kalkulatorze. Klient płacił za cały towar, ale w kasie fiskalnej były wykazane tylko niektóre zakupy. Różnicę ekspedientka brała do własnej kieszeni - tłumaczy Mariusz. - Wreszcie zrozumiałem, dlaczego kasa się zgadzała, a my mamy coraz większe straty.
- W ten sposób to ona przejmowała większość zysku. Byliśmy na tyle naiwni, że jeszcze raz zaproponowaliśmy jej polubowne załatwienie sprawy i rozłożenie strat na raty. Ona cały czas wszystkiemu zaprzeczała i zaprzecza do dziś - mówią B.

Ekspedientka skazana, sklep padł
Małżeństwo B. po starannym remanencie wyliczyło, że szkody poniesione z winy Bożeny wyniosły łącznie - wraz z VAT-em - blisko 15 tysięcy złotych. - To była dla nas ogromna suma. Byliśmy zadłużeni w hurtowniach. Mieliśmy na głowie kredyt. Zmieniając sklep i przenosząc się do Opola, zadłużyliśmy się u rodziny. Dlatego nie zapłaciliśmy jej pensji za czerwiec. Nie z zemsty za to, że nas okradła, ale po prostu nie mieliśmy z czego zapłacić. Byliśmy zrujnowani - mówią pracodawcy. - Sąd uznał, że Bożena ukradła nam ponad 11 tysięcy, bo tyle wynoszą nasze straty bez VAT-u. Skazał Bożenę na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata i nakazał jej oddać nam 5900 złotych. Uznano widać, że ponieważ w sklepie sprzedawała nie tylko Bożena, ale także nasza córka i jej narzeczony, zobowiązania ekspedientki wobec nas wynoszą tylko niespełna połowę tego, co straciliśmy - dodają.
Wyrok jest prawomocny. Państwo B. nie odwoływali się od niego, bo nie mają pieniędzy na prawnika. Dwa i pół roku temu zawiesili działalność. Do finansowej równowagi i swojego biznesu nie udało im się wrócić do dziś.
Bożena się nie przyznaje
Mariusz stracił już nadzieję na znalezienie pracy. Obecnie robi kurs dla kierowców taksówek i spróbuje jeszcze raz zacząć pracować na swoim. Coraz mniej wierzy, że uda mu się jeszcze kiedyś wrócić do swojego sklepu.
- Mamy nadal meble sklepowe, kasy fiskalne i wieloletnie doświadczenie w handlu. Ale to nie wystarczy. Nie mamy gotówki ani zdolności kredytowej, bo oficjalnie nie jesteśmy w stanie wykazać żadnych dochodów. Gdybyśmy mieli dwadzieścia tysięcy złotych, to moglibyśmy spróbować raz jeszcze. Ale nie mamy tych pieniędzy skąd pożyczyć - mówi Mariusz.
- Jesteśmy rozżaleni, bo traktowaliśmy Bożenę jak córkę. Okazaliśmy jej mnóstwo serca. Pracowała zresztą tak
dobrze, że sądziłam, że Bóg nam ją ze słał. A tymczasem ona doprowadziła nas na skraj bankructwa - dodaje Katarzyna. - Pewnie należało ją zwolnić wcześniej, ale dopóki nie mieliśmy dowodu czarno na białym, nie chcieliśmy tego robić. Teraz już wiem, że to był nasz błąd.
Bożena nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że niczego nie ukradła.
- Wyrok sądu uważam za niesprawiedliwy. Sąd podobnie jak moi pracodawcy ocenił, że liczyłam z boku na kalkulatorze. Ja zeznawałam, że obok kasy miałam komórkę i grałam na niej w węża, a nie podliczałam "na lewo" sprzedawanych towarów. Żaden klient nie żalił się w sklepie, że nie dostał ode mnie paragonu - mówi ekspedientka.
Skąd zatem wzięły się braki na rachunkach?
- Kamera rejestrowała tylko moją pracę. Kiedy za ladą stała córka właścicieli lub jej narzeczony, były one wy
łączone. A to on znał wszystkie kody kasjerów, podczas gdy ja znałam tylko swój własny. Nie oskarżam nikogo, bo za rękę nie złapałam. Ale jest faktem, że braki w towarze są, a dostęp do niego mieli wszyscy pracownicy, nie tylko ja - dodaje.
Kto w końcu jest oskarżony?
Kilka tygodni temu pracodawcy przekonali się, że największy szok dopiero ich czeka. Z sądu pracy dostali pozew Bożeny, która oskarżyła ich, że nie zapłacili jej pensji za czerwiec.
- Kiedy przeczytałam ten pozew, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Krzyczałam głośno - mówi Katarzyna. - To
już jest bezczelność bez granic.
W sądzie pracy stronom zaproponowano ugodę. Po namyśle Katarzyna i Mariusz postanowili na nią przystać.
- Sąd kazał mi zapłacić 5900 złotych. Pan B. jest mi winien wypłatę za czerwiec 2002, czyli ponad 900 złotych.
Szacuję, że wraz z odsetkami jest mi winien około 3 tysiące. Myślę, że dojdziemy do porozumienia - mówi Bożena.
Mariusz żałuje, że w ogóle oddał tę sprawę do sądu. Spodziewał się, że proces zakończy się szybciej, a zasądzone od ekspedientki odszkodowanie pozwoli im finansowo stanąć na nogi.
- Teraz już wiem, że ten wyrok nic nam mi nie da. Jeśli Bożena będzie nam oddawać trzy tysiące przez trzy lata, to co miesiąc będziemy otrzymywać nie całe sto złotych. Nawet nie odczujemy, że nam coś oddano - ocenia Mariusz.
Bożena też jest niezadowolona. Czuję się niewinna i poszkodowana.
- Mam wyrok w zawieszeniu na trzy lata i nigdzie nie mogę znaleźć pracy, bo nawet od ekspedientki wymaga się świadectwa o niekaralności - mówi.
Bożena była karana już wcześniej - za fałszerstwo. Wtedy dostała grzywnę i objęto ją opieką kuratora sądowego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska