Trudno tak wszystko zostawić

rys. Andrzej Czyczyło
rys. Andrzej Czyczyło
Najpierw toczą walkę o życie, a potem - o zachowanie kobiecości. Nie zraża je droga okupiona licznymi cierpieniami.

Od tego dnia, gdy wydawało się, że świat Zenony z Namysłowa runął i z tego kataklizmu już nie będzie wyjścia, minęło 12 lat. Ale czas ten udowodnił znaną już powszechnie prawdę, że człowiek zniesie niejedno. Choć sam nieraz siebie o to nie podejrzewa.
- Miałam 38 lat, spokojne życie i poczucie bezpieczeństwa, gdy wyczułam w prawej piersi guz - opowiada pięćdziesięcioletnia dziś Zenona. - Niedługo potem byłam po operacji, w trakcie której mi go wyłuskano, szybko doszłam do siebie i pomyślałam, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Myliłam się jednak. Wkrótce okazało się, że nowotwór uderzył z jeszcze większą siłą, więc musiano mi usunąć całą pierś. Przeżyłam szok. A czekała mnie jeszcze chemioterapia i to było najgorsze. Nie mogłam nic jeść, pić, wszystko rwało mnie w środku, ciągle wymiotowałam. Ale i to jakoś przetrwałam.

Przeszła na rentę. Wróciła do życia, celebrowała każdy dzień w swoim domku. Nie założyła nigdy rodziny, ale potrafiła się cieszyć z tego, co ma. Tak minęło siedem lat. W roku 2000 rak uderzył ponownie, choć miała prawo już się go nie spodziewać. Tym razem nastąpił przerzut do wątroby. Znowu operacja i znowu chemioterapia, która trwała w odstępach pięć miesięcy.
- Brałam ją i walczyłam, brałam i walczyłam - wspomina Zenona. - Choć siadła mi wtedy również psychika. Znowu się podniosłam. Pomyślałam: tym razem się udało.
Na Opolszczyźnie każdego roku wykrywa się raka piersi u około 300 kobiet. U 200-250 musi dojść do jej amputacji. Kobiety równie silnie boją się nowotworu, jak i późniejszego okaleczenia. Pozbawienia atrybutów kobiecości, tego, że staną się osobami drugiej kategorii. Okaleczone fizycznie, czują się też okaleczone psychicznie. Starają się za wszelką cenę to swoje kalectwo ukryć. Boją się utraty partnera, bo niektórzy mężowie nie potrafią takiej żony zaakceptować i odchodzą.
- Amerykanie jako pierwsi zwrócili uwagę właśnie na ten problem, że trzeba coś zrobić, aby przywrócić pacjentkom po mastektomii poczucie kobiecości - mówi dr n. med. Aleksander Sachanbiński, ordynator oddziału chirurgii onkologicznej Opolskiego Centrum Onkologii w Opolu. - I zaczęli się zajmować rekonstrukcją piersi. Ja też jestem tego gorącym zwolennikiem, dlatego podobne operacje przeprowadzamy już od pewnego czasu w naszej placówce. Leczenie raka sutka musi się składać z kilku elementów: przywrócenia kobiecie zdrowia przy pomocy wieloetapowego leczenia: operacji, chemioterapii i radioterapii. A to wszystko powinna uwieńczyć rehabilitacja psychofizyczna, uwzględniająca rekonstrukcję. Wiem, że nawet w środowisku lekarskim wzbudza to nierzadko sprzeciw i padają pytania: po co to pani? A ja uważam, że kobieta ma do tego prawo. Rekonstrukcje, które kiedyś były nieosiągalne, stają się coraz bardziej popularne.

Zenona twierdzi, że bez piersi nie jest łatwo. Zawsze trzeba nosić coś pod szyję, bardzo się pilnować, aby złośliwe oko niczego nie wypatrzyło, bo ludzie reagują różnie. Ale i tak okaleczona kobieta jest zablokowana, nie ma komfortu psychicznego. Z kolei sztuczna pierś odparza, czasem nieopatrznie się przesunie, bywa ciężka i niewygodna.
- Naczytałam się i nasłuchałam o tych rekonstrukcjach, więc pomyślałam, czemu nie - zwierza się Zenona. - Chyba już ze mną wszystko dobrze. Zastanawiałam się przez rok: iść, nie iść. Aż w końcu się zdecydowałam. W grudniu 2003 roku przeszłam kolejną operację, tym razem tylko po to, aby stać się znowu w pełni kobietą. Co to była za radość, wreszcie mogłam iść do sklepu i kupić sobie normalny biustonosz, ubrać bluzkę z dekoltem. To są niby drobiazgi, ale dla mnie to było dużo. Nie zdecydowałam się już tylko na odtworzenie brodawki - nie chciałam przesadzać.
Rekonstrukcja piersi odbywa się poprzez wszywanie endoprotez (inaczej ekspanderoprotez), zamawianych indywidualnie dla każdej pacjentki lub w wyniku odtwarzania piersi z tkanek własnych pacjentki, pobieranych np. z płatów brzucha.
- Aby kobieta mogła się takiemu zabiegowi poddać, musi mieć zakończone leczenie choroby zasadniczej - wylicza dr Aleksander Sachanbiński. - Musi posiadać aktualne badania wskazujące na brak czynnej choroby nowotworowej. Musi też być w dobrym stanie ogólnym. Powinna mieć motywację, żeby chcieć uczestniczyć w tym leczeniu i współpracować z lekarzem. Wcześniej wszystko dokładnie omawiamy i wybieramy to, co okaże się dla niej najlepsze.
Zenona, wewnętrznie przekonana o pokonaniu raka, szczęśliwa, że ma nową pierś, poddała się kolejnemu badaniu kontrolnemu. Było to w styczniu tego roku. Rak ponownie zaatakował wątrobę. Dwa tygodnie temu musiało dojść do kolejnej operacji.
- Ja na początku w tę diagnozę nie mogłam uwierzyć, myślałam, że to niemożliwe, że to jest błąd, bo już zbyt wiele cierpień przeszłam - mówi Zenona, wycierając łzy chusteczką. - Zawsze mówię, że ja walczę jak to dzikie zwierzę o te moje życie. Walczę z czasem, godzę się na wszystko. Bo nie mam innego wyjścia. Znowu mam za sobą kolejny etap walki. Prawdopodobnie czeka mnie ponownie chemioterapia. Na samą myśl o niej aż się wzdragam. Ale ja wierzę, że będzie dobrze. Inaczej sobie tego nie wyobrażam.

Grażyna z Opola, 52 lata, stoczyła walkę z rakiem piersi dwa lata temu. W krótkim czasie przeszła dwie operacja - ta druga skończyła się amputacją.
- Wtedy nawet nie byłam przerażona brakiem piersi - wspomina. - Nie przywiązywałam do tego żadnej wagi. Myślałam jedynie o tym, co mam w środku i czy w ogóle po tym wszystkim będę żyła. Wieczorem kładłam się spać z myślą o raku i budziłam się rano, myśląc o nim znowu. Nie było we mnie żadnej wiary w wyzdrowienie. Przez pół roku po wyjściu ze szpitala nie kupowałam sobie nic, bo myślałam: po co? Znalazłam się w strasznym dołku.
Gdy mijały kolejne miesiące, a przygnębienie nadal nie przechodziło, pomyślała, czy by nie zasięgnąć pomocy u psychologa. Ale w końcu postanowiła, że sama zmierzy się ze strachem przed nawrotem choroby. Chciała wypróbować, na co ją stać. Po dwóch latach uznała, że jest gotowa rozpocząć nowy etap w życiu - bez codziennego lęku. A nawet postanowiła, że zrekonstruuje sobie pierś.
- Gdy dwa lata temu leżałam na onkologii, do pacjentki z tej samej sali, której usunięto pierś, zadzwonił mąż i od razu jej oznajmił, że odchodzi - wspomina Grażyna. - Ta kobieta strasznie się załamała. A mój mąż powiedział, że mu nie przeszkadza moje okaleczenie. Dopiero w takiej chwili poznaje się, co małżeństwo jest warte.

Grażyna czeka na oddziale na zabieg. Raz miała już przesunięty termin, gdyż w pierwszej kolejności operowane są pacjentki z rakiem. Na siedmioosobowej sali, na której leży Grażyna, w kolejce do amputacji czeka ich sześć.
- Tylko ja mam to już za sobą, czuję się dobrze, więc ktoś mógłby zapytać, czego tu jeszcze szukam, posądzić mnie o fanaberię - mówi Grażyna. - Ale czy tylko kobiety zdrowe mają prawo się upiększać? Rodzina odradzała mi tę operację, mąż stwierdził, że decyzja należy do mnie, ale ja chcę poprawić komfort swojego życia. Skoro przez dwa lata mam dobre wyniki, to może jeszcze pożyję.
Zenona za chwilę opuści szpital. Przyjedzie po nią jeden z braci, którzy opiekowali się nią na zmianę i zabierze ją do siebie. Za tydzień Zenona musi jednak wrócić na konsultację, gdyż lekarze postanowią, jak dalej ma wyglądać jej leczenie.
- Jak się chce żyć, to się robi wszystko i człowiek na wszystko się godzi - dodaje. - A mnie się wydaje, że to jeszcze nie koniec. Mam momenty załamań, poryczę się. Pytam, po co ja tak walczę. Ale trudno rozstać się z życiem i tak to wszystko zostawić.

W Stanach Zjednoczonych uważa się, że każda kobieta ma prawo do rekonstrukcji piersi. W Polsce, choć zabiegi te finansuje już Narodowy Fundusz Zdrowia, to jeszcze rzadkość. Niejedna kobieta boi się poddać takiemu zabiegowi z obawy przed nawrotem raka.
- Nie ma takiej zależności - uspokaja dr Sachanbiński. - Stopień wznowienia nowotworów jest taki sam u kobiet po rekonstrukcji, jak i u tych, które się jej nie poddały.
Grażyna dostała na dwa lata rentę. Przed chorobą pracowała w pralni, ale nie może już niczego dźwigać, ani nadwerężać ręki, skaleczyć jej czy niechcący się ukłuć, bo wraz z piersią usunięto jej też węzły chłonne.
- W maju mam stanąć ponownie przed komisją i nie wiem, czy to dobrze, że zrekonstruuję sobie pierś, bo uznają, że w takim razie jestem zdrowa - martwi się Grażyna.
Gdy się żegnamy na szpitalnym korytarzu, widzę w jej oczach niezdecydowanie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska