Zabili nam cię, Adaśku

Fot. archiwum rodzinne
Adam Wiński z Olą znali się siedem lat, mieli się pobrać.
Adam Wiński z Olą znali się siedem lat, mieli się pobrać. Fot. archiwum rodzinne
Anka miała "problem", więc wezwała na pomoc kolegów. Koledzy wsadzili "problem" Adamowi do samochodu, sami poszli na piwo. To była ostatnia podróż Adama.

Zył dla kolegów i zginął dla kolegów - szlocha Violetta, siostra zamordowanego 28-letniego Adama Wińskiego z Ozimka. Choć od tragicznej śmierci jej młodszego brata upłynęło prawie pół roku, nie potrafi się pogodzić z tym, co się stało; na balkonie trzyma zakrwawione ubrania brata, nie potrafi ich spalić. Bo nie potrafi się pogodzić się z równie bezsensowną śmiercią.
- Gdyby zginął w wypadku samochodowym, gdyby zginął, bo zrobił coś nie tak, byłoby mi łatwiej - mówi, ocierając łzy, Zofia Wińska, mama Adama. Odkąd przeczytała protokoły zeznań świadków ze śledztwa, nie potrafi znaleźć sobie miejsca.
- Mój syn zginął, wyświadczając kolegom przysługę, bo im zawierzył. Zginął przez cudzą lekkomyślność i brak wyobraźni. Prokuratura może stwierdzić, że nie ma winnych, ale ja wiem, że winnych jest wielu - podkreśla zrozpaczona matka.

Chciał zabić
Dla prokuratury fakty są takie. W nocy z 11 na 12 października 2004 roku w Niewodnikach, w furtce jednej z posesji znaleziono zwłoki Adama Wińskiego. Zmarł w wyniku wykrwawienia, wskutek bardzo głębokiego i rozległego uderzenia nożem w szyję. Jako sprawcę zabójstwa ustalono 46-letniego Wiesława P., wynajmującego pokój w Niewodnikach. 13 października w hotelu "Arenda" w Czarnowąsach zabójca Adama podciął sobie żyły, on również zmarł wskutek wykrwawienia. Obok łóżka samobójcy leżał egzemplarz "NTO" z artykułem dotyczącym zabójstwa Adama...
Prokuratura Rejonowa w Opolu umorzyła śledztwo z powodu śmierci sprawcy. Wiadomo, kto zabił, nie wiadomo, dlaczego. Jedno jest pewne: mężczyźni nie znali się wcześniej.
Jeszcze o godzinie 23.44 Adam spokojnym głosem mówił dzwoniącej na komórkę Oli, swojej dziewczynie, z którą planował wkrótce ślub, że jedzie z "panem z Londynu" w kierunku Opola. O 23.51 wysłał jej SMS-a: "Jadę go wysadzić". Kilkanaście minut później już nie żył. Około północy samochód zatrzymał się w Niewodnikach przed posesją Dominika G., który akurat wyszedł na dwór zapalić papierosa. W świetle latarni świadek widział, że w samochodzie doszło do szarpaniny. Widział, że Adam próbował wysiąść, ale zabójca trzymał go za nogę. Widział, jak Adam, trzymając się za szyję, dobijał się do drzwi sąsiedniego domu. Nikt mu nie otworzył, wracając upadł w bramie. Widział, jak z opla od strony pasażera wysiadł znany mu z widzenia Wiesław P., który trzymał w ręku nóż. Patrzył na dramatyczną walkę Adama o życie, a gdy zobaczył, że ten leży bez ruchu, wsiadł w jego auto i odjechał.
- Nie mogę zrozumieć, jakim trzeba być człowiekiem, żeby najpierw poderżnąć komuś gardło, a potem stać i czekać, aż skona - mówi siostra Adama.
Mimo iż 22-letni Dominik G. błyskawicznie zaalarmował mamę, a ta wezwała pogotowie i dodatkowo lekarza z sąsiedniej wioski, mimo szybkiej pomocy lekarskiej Adam zmarł. Nawet gdyby odniósł takie obrażenia w szpitalu, nie przeżyłby - powiedział lekarz. Zabójca podciął mu gardło (rana długości 10 centymetrów i szerokości 2,5), uszkodził kręgi szyjne. Wykazał się rzadkim bestialstwem. Chciał zabić.
Dlaczego Adam w swojej ostatniej rozmowie nazywał swojego przyszłego zabójcę "panem z Londynu"? Gdyż tak mu go przedstawili dwaj koledzy, którzy poprosili o przysługę. "Pan z Londynu" był eks-chłopakiem 21-letniej Anki, z którym wyjeżdżała latem do pracy w Anglii. Zaś Anka jest siostrą dziewczyny kolegi nr 1.
Kolega nr 1 i kolega nr 2 umówili się wieczorem na piwo. Jednak kolega nr 1 został zaalarmowany przez swoją dziewczynę, że jej siostra Anka ma problem z Wieśkiem, byłym chłopakiem, który po rozstaniu nachodził ją w mieszkaniu w Ozimku, groził podpaleniem, raz ją pobił, wysyłał sms-y: zabiję cię, czas umierać. Tego dnia, 11 października, nachodził ją w pracy i w mieszkaniu, był agresywny, spał w piwnicy jej bloku. Koledzy zeszli do piwnicy, przekonali go, by wyszedł i dał im się odwieźć do Opola. Anka oznajmiła mu, że ma go dość i że spieprzył jej życie. Ojciec Anki w ostrych słowach powiedział, że ma się więcej nie pokazywać w ich mieszkaniu.
Koledzy zabrali Wiesława do swojego samochodu, ale po paru minutach się rozmyślili. Kolega nr 2 stwierdził: "nie będziemy sobie robić problemu, zadzwonimy po Adama, on podwozi czasem kolegów". Adam się zgodził, ale miał niezatankowane auto, więc dali mu 50 złotych na paliwo i polecili, aby wysadził Wieśka pod dworcem PKP w Opolu. Sami poszli na piwo.
- Wiesiek usiadł na siedzeniu pasażera z przodu, zachowywał się spokojnie. Nie mówiliśmy Adamowi, że Wiesiek może być agresywny. Powiedzieliśmy tylko, że była dziewczyna Wieśka miała z nim problemy, nie mówiliśmy jakie - zeznał kolega nr 2.

Bo byłby wstyd
- Anka miała problem, bo były kochanek nocował w piwnicy. Cała rodzina jej pilnowała, ale nikt nie poszedł na policję i nie zgłosił gróźb, bo byłby wstyd: 21-letnia dziewczyna i 46-letni zazdrosny kochanek - mówi siostra zamordowanego. - Anka nie czuła się bezpiecznie, gdy on spał w piwnicy, a mój brat miał być bezpieczny, mając go obok na siedzeniu. Wsadzili problem Adamowi do auta, nie uprzedzając go, że ten człowiek może być agresywny.
Gdyby Adam o tym wiedział, pewnie i tak pojechałby go odwieźć, bo był uczynny, ale na pewno nie pojechałby sam. Wziąłby ze sobą któregoś z kolegów (o tym, jak był lubiany, świadczą słowa piosenki, którą napisali i nagrali na płycie CD po jego śmierci: "Straciliśmy coś pięknego, popieprzone życie leci już bez niego"). Adam był człowiekiem zaradnym, potrafił zadbać o swoje bezpieczeństwo, gdyby czuł się choć trochę zagrożony.
Był zagrożony. Anka i kolega nr 1 wiedzieli o tym, że Wiesław P. (z zawodu kucharz) miewał przy sobie nóż. Po powrocie z Londynu, gdy przez półtora tygodnia mieszkał z Anką i jej rodzicami w ich mieszkaniu, schował w łazience duży nóż kuchenny. Gdy go spytała po co, odpowiedział, że się czepia. Raz, z innym nożem w ręku, groził Ance śmiercią, ale bez problemu pozwolił sobie go zabrać. Adama zabił jeszcze innym.
Nie wiadomo dlaczego, choć miał zostać odwieziony na dworzec PKP, a swoje rzeczy zostawił w hotelu Adams w Opolu, kazał się Adamowi zawieźć najpierw do Czarnowąs, do kolegi, a potem wylądowali w Niewodnikach? Dlaczego zaatakował go nożem? Czy chodziło mu o samochód, pieniądze i komórkę Adama, które zabrał? Może był niepoczytalny? W swojej torbie, którą znaleziono w samochodzie Adama, miał pękaty worek wsypanych luzem różnego rodzaju tabletek. Ciągle zmieniał pracę, jeden z ostatnich szefów, zapytany o opinię o nim, powiedział: "to świr".
- Dlatego nie mogę zrozumieć, jak Anka mogła stwierdzić w czasie śledztwa, że tylko wobec niej przejawiał agresję, a wobec innych był miły, spokojny, uprzejmy i wzbudzał zaufanie. Skoro był taki miły, to dlaczego tak się go bała? - dziwi się Viola.

Zabili mi cię, Adaśku
Tego dnia Adama bolał ząb, położył się wcześniej spać. Koledzy wyrwali go ze snu, a on nie potrafił im odmówić.
- Całe życie się o niego bałam, stale nad nim czuwałam, dzwoniąc na komórkę: Adaśku, gdzie jesteś, o której będziesz, aż się denerwował, że go sprawdzam. A tego dnia żadnych przeczuć nie miałam, byłam spokojna. Wyjechał mniej więcej kwadrans po 23, godzinę później dzwoniłam na komórkę, ale już nie odpowiadał. O jego śmierci powiedzieli mi rano policjanci. Nie wiem, jak to się stało, że ja to wszystko przeżyłam - mówi mama.
Tata Adama, emerytowany policjant, mógł nie przeżyć, jest po ciężkim zawale serca. Przeszedł amputację nogi (powikłania miażdżycy i cukrzycy). Adaś był jego "generałem", jak żartobliwie mówiła rodzina. Całym światem.
- Najpierw powiedziałam mężowi, że Adam miał poważny wypadek samochodowy i jest w ciężkim stanie - opowiada mama. - Przygotowywałam go na to, że może być kaleką do końca życia. Wtedy się zamartwiał: "ja kaleka, on kaleka, jak ty sobie dasz z nami radę. Jak ma być kaleką, to lepiej, żeby nie żył". Wtedy załatwiliśmy pielęgniarkę, która dała mu pod jakimś pretekstem zastrzyk na uspokojenie, a po godzinie zadzwonił telefon, niby ze szpitala. Odebrałam i powiedziałam, że Adam zmarł. Dopiero po trzech dniach, tuż przed pogrzebem, powiedzieliśmy mu, że został zamordowany. Mąż ciągle płacze: "zabili mi cię, Adaśku". Nawet na cmentarz nie mogę go zabrać, bo wyje w głos.

Nikt nie przeprosił
Rodzinie jest trudno, a trud ten potęguje postawa osób uwikłanych w to, co się stało. To, że żadna z nich, a wszystkie mieszkają w niewielkim Ozimku, nawet nie próbowała porozmawiać z rodzicami Adama. Nikt nie zadzwonił, nie napisał listu, że jest mu przykro, ale naprawdę nie chciał źle. Zwłaszcza takiego listu oczekiwaliby od Anki.
- Dziadkowie jednego z tych kolegów mieszkają po sąsiedzku, znamy się od 30 lat. Teraz, gdy mnie widzą, odwracają głowę w drugą stronę. To bardzo boli - mówi pani Zofia.
Przykro jest jej również z innego powodu. W Dniu Zadusznym, w dwa tygodnie po śmierci syna, zobaczyła Ankę na cmentarzu. Nie wie, co w nią wstąpiło, ale podeszła i zapytała: "Jak ty masz sumienie się modlić? Jesteś współwinna śmierci mojego syna!".
- Ona zaczęła mi odpyskowywać, a potem zadzwoniła z lamentem na policję, że ją nękam. A jak kochanek jej groził śmiercią, to nie miała odwagi zadzwonić - żali się matka Adama.
Zapytaliśmy Ankę, czy czuje się współwinna śmierci Adama.
- Nie, nie czuję się winna - powiedziała nam wczoraj Anka. - To nie ja wynajęłam Adama, żeby odwiózł Wieśka. Stała się tragedia, ale ja za nią nie odpowiadam, a dziś czuję się szykanowana przez rodzinę zmarłego. Jestem już na granicy wytrzymałości.

Imię Anki zostało zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska