Walczy z koncernem, który zrujnował mu życie

fot. archiwum
Po wielkiej hodowli zostały tylko puste klatki, ale Gerard Kosytorz ma nadzieję, że znowu zapełnią się szynszylami.
Po wielkiej hodowli zostały tylko puste klatki, ale Gerard Kosytorz ma nadzieję, że znowu zapełnią się szynszylami. fot. Mirosław Dragon
Koncern doprowadził go do bankructwa i zrujnował mu życie. Gerard Kosytorz nie zamierza jednak odpuścić gigantowi. Już rozpoczął odwet.

W tej historii rolę biblijnego Dawida gra Gerard Kosytorz, hodowca szynszyli z Pietraszowa koło Dobrodzienia. Goliat to koncern Cargill Polska, potentat na rynku pasz dla zwierząt hodowlanych.

Biblijna walka Dawida z Goliatem trwała ledwie kilka chwil. Izraelski pasterz wyzwał potężnego filistyńskiego wojownika na pojedynek. Goliat był okuty w ciężką zbroję, ale Dawid pokonał go celnym strzałem z procy.

Walka Kosytorza z koncernem nie idzie tak łatwo. Hodowca zmaga się z nim już cztery lata, a konflikt obfituje w dramatyczne zwroty akcji. Mieszkaniec Pietraszowa został bankrutem, ale odbił się od dna. Po 3-letnim procesie wywalczył 638 tys. zł odszkodowania. To jednak nie koniec. Teraz chce dobić Goliata i domaga się, aby szefowie koncernu zasiedli na ławie oskarżonych.

Starcie 1. Zagazowanie szynszyli
W 2004 roku Gerard Kosytorz - prywaciarz, który zgromadził pokaźny majątek - był obiektem zazdrości sąsiadów i znajomych. Bo jak nie zazdrościć facetowi, który postawił pokaźną chałupę, a symbolem jego zamożności miał się stać basen, który zaczął budować obok niej?

Kosytorz przerzucił się wtedy z produkcji tworzyw sztucznych na hodowlę szynszyli. Futro z tych zwierząt to marzenie każdej elegantki z Rosji i Chin. Tamtejsze rynki kupują szynszyle skóry na pniu, a ceny rosną z roku na rok.

W styczniu 2004 roku Gerard Kosytorz miał już stado liczące 1300 sztuk. Przy domu wybudował dwie nowoczesne hale z ogrzewaniem podłogowym i klatkami do hodowli szynszyli. Zainwestował w ten biznes 600 tys. zł. Na czymś trzeba było jednak oszczędzić, więc kupił paszę firmy Cargill, tańszą od innych.
Wkrótce jednak szynszyle zaczęły tracić futro i masowo zdychać. Hodowca musiał niemal całe stado uśpić w komorze gazowej.

Przyczyną pogromu zwierząt była karma. Okazało się, że zawierała żrący środek węglan sodu, używany m.in. w proszkach do prania. Producent paszy przyznał się do winy.

- Nie wypieramy się, powstał błąd, trzeba zapłacić frycowe. (...) Zapłacimy tyle, ile trzeba, proporcjonalnie do szkód, jakie wyrządziliśmy - taką wypowiedź dyrektora ds. handlowych koncernu nagrał na taśmie Gerard Kosytorz. A taśmę oddał do sądu.

Później jednak Cargill zmienił zdanie i orzekł, że przyczyną śmierci zwierząt nie była zatruta karma, ale zwykła salmonella. Rozpoczęła się trzyletnia batalia w sądzie.

Starcie 2. Od krezusa do bankruta
Prawnicy koncernu podważali przed sądem każdą ekspertyzę biegłych. Przedstawiali własne badania, domagali się powoływania co raz to innych ekspertów sądowych.
Tymczasem Kosytorz upadał na dno. Przestał spłacać kredyt w banku, więc naliczano mu karne odsetki. Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa zażądała zwrotu dotacji.
Na dodatek od pechowego przedsiębiorcy odeszła żona.
Bankrutowi pomagała jego siostra. Również wzięła kredyt, ale i te pieniądze wkrótce się skończyły. Wiosną ubiegłego roku biznesmen z Pietraszowa zapukał do drzwi opieki społecznej w Dobrodzieniu z prośbą o zapomogę. Dostał 400 zł.
Ale i to nie było jeszcze dno. W czerwcu 2007 roku sąd przyznał Kosytorzowi 638 tys. zł odszkodowania. Ten jednak pieniędzy nie zobaczył, bo Cargill się odwołał, co przeciągnęło sprawę o prawie pół roku. Kiedy w listopadzie Sąd Apelacyjny we Wrocławiu miał ogłosić wyrok w tej sprawie, niecałe pół godziny przed rozprawą komornik sądowy w Oleśnie licytował dom zbankrutowanego hodowcy, w którym ten mieszka wraz z 17-letnią córką.

Wtedy Gerard Kosytorz z nerwów ogłuchł na jedno ucho i trafił do szpitala. Podleczono go, ale niedosłuch pozostał.

Starcie 3. Od dna trzeba się odbić
Mijały dokładnie cztery lata od zakupu feralnej paszy. Hodowca z Pietraszowa w tym momencie przypominał nie Dawida, ale raczej Hioba. Znalazł się na dnie, ale się nie poddał. Los powoli znów zaczął się do niego uśmiechać.

Pierwsza dobra wiadomość była taka, że nikt się nie zgłosił do licytacji domu w Pietraszowie. Tego samego dnia, pół godziny później, sąd apelacyjny odrzucił odwołanie Cargilla.

- Zastosowaliśmy się do decyzji sądu i wypłaciliśmy panu Gerardowi Kosytorzowi odszkodowanie - mówi Iwona Wdowczyk z Cargill Polska.

638 tys. zł wpłynęło na konto hodowcy i... natychmiast zostało przejęte przez komornika. Na dodatek okazało się, że długi wobec banku i agencji rolnej wraz z odsetkami, kredyt zaciągnięty przez siostrę, a także należności wobec komornika sięgają w sumie prawie 800 tys. zł.

Kosytorz nie bał się już jednak koncernu. Zasądził go o odsetki od kwoty odszkodowania, jakie narosły w trakcie przeciągającego się procesu. I sąd przyznał mu 200 tys. zł. Biznesmen mógł wreszcie spłacić wszystkie długi.

Starcie 4. Dawid chce dopaść Goliata
To nie koniec odwetu. Gerard Kosytorz złożył w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez Cargill. Dotychczas bowiem sprawa toczyła się tylko w sądzie gospodarczym, a koncern zapłacił odszkodowanie za błąd w wytwarzaniu paszy.

W 2004 roku po zjedzeniu zatrutej paszy szynszyle straciły futerka i zaczęły zdychać. Hodowca musiał uśpić zwierzęta.
(fot. fot. archiwum)

- Żrący węglan sodu nie mógł znaleźć się przypadkowo w paszy. Poza tym Cargill manipulował przy ekspertyzach i próbkach trującej paszy - wylicza Kosytorz.
Prokuratura umorzyła sprawę, ale hodowca złożył zażalenie na tę decyzję. Niektórzy mówią mu: "Po co ci to, chłopie? Dostałeś odszkodowanie, szkoda nerwów szarpać się dalej". Ale Dawid chce dopaść Goliata.

- Nie daruję im tego, co robili ze mną przez te lata - mówi Kosytorz. - Poza tym nie jestem jedyną ofiarą, zgłosił się do mnie hodowca, któremu trująca pasza z Cargilla zabiła stado królików.

- Będziemy kontynuować współpracę z polskimi sądami, jeśli zajdzie taka potrzeba - odpowiada spokojnie Iwona Wdowczyk z Cargill Polska.
Do kolejnego starcia dojdzie już 3 września, kiedy sąd apelacyjny ogłosi decyzję w sprawie zażalenia Kosytorza na decyzję opolskiej prokuratury.
Symbolem bankructwa Gerarda Kosytorza jest basen, którego tak zazdrościli mu znajomi. Zdążył zbudować betonową nieckę i postawić dookoła ściany. W niecce stoi deszczówka i rośnie tatarak.

- Nie będę już kończył tego basenu - mówi biznesmen. - Zaleję to betonem i dobuduję w tym miejscu pokój.
To nie wszystkie plany na przyszłość.

- Zamierzam odbudować hodowlę szynszyli - zapowiada Gerard Kosytorz.
To złoty interes. Kiedy 5 lat temu rozkręcał biznes, za jedno futro płacono 30 dolarów. Dzisiaj za szynszylę hodowcy dostają nawet 100 "zielonych".
Problem w tym, że Kosytorz nie ma już szans na kredyt ani dotację. Jego nazwisko kilka lat widniało w rejestrze dłużników. Żaden bank nie da mu znowu kilkuset tysięcy zł.

Z drugiej strony, hodowca wyszedł z długów i nie może liczyć nawet na 400 zł zapomogi z opieki społecznej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska