Zaginieni. Co roku znika w Polsce bez śladu 15 tysięcy osób

fot. Helena Wieloch
- Agnieszko, wróć! - błaga Anna Adamska. - Choćby tylko, żeby mi powiedzieć: "Mamo, żyję i jestem zdrowa”.
- Agnieszko, wróć! - błaga Anna Adamska. - Choćby tylko, żeby mi powiedzieć: "Mamo, żyję i jestem zdrowa”. fot. Helena Wieloch
- Wypadek, morderstwo, samobójstwo, porwanie, amnezja? - dręczą się bliscy. Najtrudniej dopuścić myśl: rozpłynęli się bez śladu, bo tak chcieli. Jak Agnieszka spod Kluczborka.

Na stronie internetowej Itaki, centrum poszukiwań ludzi zaginionych, jest baza tych, co "wyszli i nie wrócili". To galeria złożona z prawie dwóch tysięcy twarzy: pięknych, brzydkich, starych, młodych… W bazie są tacy, którzy zniknęli z domu kilka miesięcy temu oraz ci, z którymi najbliżsi stracili kontakt już dawno. I nikt nie wie, co się z nimi dzieje. Jeśli żyją, przez te lata zdążyli się zmienić na tyle, że rodzina miałaby problem z ich rozpoznaniem. Mirosław Chmielowski to jedna z takich osób. Z fotografii zawadiacko uśmiecha się 20-latek, z wizerunkiem kłóci się tylko data urodzenia - miałby 77 lat. Bo Mirek zaginął bez śladu w 1951 roku.

Poszukiwania jednak trwają, dopóki zaginiony nie odnajdzie się żywy bądź martwy. Bo rodzina nigdy nie traci nadziei na odnalezienie bliskiej osoby.

- Baza osób zaginionych jest codziennie aktualizowana, nowe osoby dochodzą, a inne z bazy się wycofuje - mówi Aleksandra Kiełczewska z Itaki. - Losy siedemdziesięciu procent zaginionych znajdują wyjaśnienie. Nie zawsze jednak odnalezione osoby - te żywe - chcą kontaktować się ze swoją rodziną…
Tak jest np. z Agnieszką Adamską z Bażan koło Kluczborka. Po prawie pięciu latach policyjnych poszukiwań, publikowania zdjęć w mediach i na stronie internetowej Itaki, kiedy już niemal wszyscy utracili nadzieję, Agnieszka cała i zdrowa pojawiła się w Kluczborku. Kiedy zniknęła z domu, miała 17 lat…

Nie wiem, czy to moja córka
Znamy powód, dla którego Agnieszka pojawiła się w Kluczborku - w tamtejszym urzędzie gminy wyrabiała sobie dokumenty. Ale o tym policjanci dowiedzieli się dopiero po kilku miesiącach. Dlaczego tak późno? Urzędy nie mają obowiązku śledzić zaginionych, a informacje z bazy danych PESEL już nie docierają do policji.
Agnieszka pojawiła się i znów zniknęła. Nie wiadomo, czy wtedy była pierwszy i jedyny raz w Kluczborku. Może bywała wcześniej, ale nikt jej nie zauważył. Chociaż znalazła się tak blisko domu, nie dała znaku, że żyje, nie skontaktowała się z rodzicami ani rodzeństwem.

- Ja już niczego w życiu nie chcę, tylko żeby przyszła moja córka i powiedziała: "mamo, żyję i jestem zdrowa" - mówi przez łzy Anna Adamska, matka Agnieszki. - Bo dla mnie czas się zatrzymał, kiedy ona wyszła z domu. Patrzę na te jej nowe zdjęcia, które zrobiła, wyrabiając sobie dowód, i nie wiem, czy to moja córka. Jest jakaś inna: włosy farbowane, buzia szczuplejsza. Niby ona, ale często sobie myślę, że te dokumenty w urzędzie gminy może to ktoś inny wyrabiał... Nikt tego nie zrozumie, kto tego nie przeżył. Kto przez pięć lat nie bił się z myślami, bo nie wiedział, czy jego dziecko żyje. A ile razy sobie myślałam, że Agnieszkę do domu publicznego sprzedali…

Pani Anna ciągle patrzy się w okno, licząc, że zobaczy w nim wracającą córkę. I tak bez końca, dla niej życie się zatrzymało, bo tylko czeka. Na promyk nadziei. Takie się pojawiały, ale złudne.
- Zawiadomiła nas straż graniczna, że Agnieszka Adamska chciała przekroczyć granicę - mówią kluczborscy policjanci. - Ale to był fałszywy sygnał, okazało się, że to ktoś inny, że to tylko zbieżność nazwisk.

Zaginiona musi się ujawnić
Agnieszka wychodząc z domu 10 maja 2004 roku zabrała tylko paszport, ale żadnych ubrań. - Po tygodniu wysłała list z Opola, następny z Włoch, potem z Niemiec, a kolejny z Lyonu, z Francji - opowiada pani Anna. - Ale później nie dała już żadnego znaku życia. Oglądałam często jej zdjęcia, bardzo się bałam, że wróci jakaś okaleczona, a ja jej na ulicy nie rozpoznam. Albo będzie cierpiała na zanik pamięci i nie trafi już do domu. Niby już wiem, że żyje, ale nadal nie wiem, czy córka jest zdrowa i co się z nią dzieje.

W policyjnych dokumentach Agnieszka Adamska nadal ma status osoby zaginionej, policja wciąż prowadzi jej poszukiwania.
- Dziewczyna jest już pełnoletnia i może przebywać, gdzie chce, ale musi się pojawić na policji, podać aktualny adres - tłumaczy Aneta Czekaj, oficer prasowy z Powiatowej Komendy Policji w Kluczborku. - Ma też prawo sobie zastrzec, że podaje to tylko do naszej wiadomości.

- To bardzo rzadki przypadek, kiedy po pięciu latach osoba zaginiona odnajduje się cała i zdrowa - mówi podinspektor Ryszard Padykuła, szef wydziału kryminalnego opolskiej policji, który problemem zaginięć zajmuje się już od wielu lat.
- Ale to nie są rzadkie przypadki, że po odnalezieniu zaginiony nie chce nawiązywać kontaktów z rodziną - podkreśla Aleksandra Kiełczewska z Itaki. - Często jest tak, że ich życie zaczyna się od nowa, a znikają, żeby zerwać wszystkie dotychczasowe więzy, z sobie tylko znanych powodów.

Pani Zofia zniknęła w nocy
Od tajemniczego zaginięcia Zofii Chrapusty upłynęło sześć lat. Na Opolszczyznę przyjechała już po rozwodzie z mężem, wtedy komendantem miejskiej policji z Zabrza. - Jej zaginięcie było rozpatrywane pod kątem zabójstwa, porwania czy wciągnięcia do sekty - wspomina podinspektor Ryszard Padykuła. Dokładnie rok po jej tajemniczym zniknięciu, latem w 2004 roku, dawni znajomi poinformowali policję, że widzieli Zofię w Zabrzu na ulicy Wolności, przy restauracji Sfinks. Twierdzili też, że bardzo się zmieniła, potwornie wychudła, a z eleganckiej i zadbanej kiedyś kobiety nic już nie zostało.

- Ale tej informacji nie udało się zweryfikować zeznaniem innych świadków - dodaje podinspektor Padykuła.
Później w hotelu w Wołczynie zameldowała się kobieta o nazwisku Zofia Chrapusta. Jak się okazało, to była jej córka, która na stałe mieszka w Niemczech. Dość enigmatycznie tłumaczyła policji, że chciała się przed kimś ukryć.
Kiedy Zofia Chrapusta była jeszcze żoną szefa komendanta miejskiego w Zabrzu i właścicielką dużej, dobrze prosperującej księgarni, do Szumu pod Kluczborkiem przyjeżdżała jedynie na letnisko. Po rozwodzie z mężem wprowadziła się do ich domku myśliwskiego na stałe. Czasem zaglądała do niej córka, czasem syn, który też jest policjantem. Odwiedzał ją też mężczyzna z okolicy - o nim mieszkańcy Szumu mówili, że był jej przyjacielem. Ludzie we wsi zapamiętali Zofię jako nieufną i zamkniętą osobę, rzadko wychodzącą z domu.

- Ten mężczyzna był ostatnią znaną nam osobą, z którą widziała się Zofia Chrapusta - mówi Padykuła. - Było to wieczorem 19 czerwca 2003 roku. Następnego dnia rano pani Zofii już nie zastał w domu.
- To on nakłaniał jej syna, aby ten zgłosił zaginięcie matki na policji - dodaje kom. Maciej Milewski, rzecznik opolskiej policji. - Syn zaginięcie zgłosił po miesiącu. W mieszkaniu na swoim miejscu były rzeczy osobiste, które zawsze brała ze sobą, wybierając się w podroż. Ale też wcześniej przed każdym wyjazdem zawiadamiała swoich sąsiadów. Tym razem tego nie zrobiła. No i zginęła jej biżuteria.

Przypadkiem pani Zofii zajmował się magazyn kryminalny 997. Nikt nie wie, czy ją zamordowano, może jest chora, a może zaczęła gdzieś indziej nowe życie i nie chce, żeby ją niepokoiło stare?

W 2004 roku, kiedy zniknęła, na Opolszczyźnie zaginęło bez wieści 428 osób.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska