Ilu Polaków zginęło podczas II wojny światowej?

fot. Archiwum
Egzekucja gdzieś na Śląsku.
Egzekucja gdzieś na Śląsku. fot. Archiwum
Przez lata uczono nas, że 6 milionów 28 tysięcy. Dla wielu historyków to liczba zbyt wysoka. Dla demografów o wiele za niska.

Te sześć milionów z ułamkiem wbił nam do głów w grudniu 1946 roku Jakub Berman, podsekretarz stanu w Prezydium Rady Ministrów. Zgodnie z ówczesną doktryną, odpowiedzialni za ich śmierć byli wyłącznie Niemcy. O sowieckim "wkładzie" w zabijanie Polaków milczano. O ile liczba 6 milionów opierała się chociaż z grubsza na demograficznych szacunkach, to jej końcówkę, czyli 28 tysięcy, Berman wziął z sufitu.

- Trzeba szczerze powiedzieć, że posłużył się metodą zaczerpniętą od ministra propagandy Rzeszy Josepha Goebbelsa - mówi prof. Tomasz Szarota z Instytutu Historii PAN, wybitny badacz II wojny światowej i okupacji oraz współautor (wraz z prof. Wojciechem Materskim) programu badań strat osobowych w czasie wojny. (Ich książka lada dzień trafi na księgarskie półki - przyp. red). - Goebbels jako pierwszy zorientował się, że łatwiej społeczeństwu wmówić, że Luftwaffe strąciła 203 samoloty niż 200, bo nieokrągła liczba brzmi bardziej wiarygodnie.

Więc Berman też dorzucił tysiące do milionów, żeby zasugerować, że ofiary starannie policzono. W rzeczywistości nie udało się to ani zaraz po wojnie, ani w PRL-u i jestem przekonany, że już nigdy się nie uda.

Kto kogo liczy

Tymczasem w minioną środę Instytut Pamięci Narodowej podał, że w czasie II wojny światowej zginęło od 5,6 do 5,8 mln obywateli polskich, z czego zdecydowana większość z rąk Niemców.

- Obie te liczby są dla mnie zaskoczeniem i obie są tak samo wyssane z palca jak wszystkie poprzednie. Bo zwyczajnie brakuje nam precyzyjnych obliczeń. Za to obserwujemy w Polsce dwie tendencje. Historycy raczej liczbę polskich ofiar wojny zaniżają, demografowie są zdania, że straciliśmy więcej niż 6 milionów obywateli.

Im mniej pewności, tym więcej podejrzeń o błędy w rachunkach, a czasem i o złą wolę w liczeniu zmarłych. Częstą pomyłką jest np. dodawanie sześciu milionów Polaków - ofiar II wojny światowej - do trzech milionów Żydów polskich. W rzeczywistości te trzy miliony mieszczą się w tych sześciu, bo Żydzi byli obywatelami RP.

Inny błąd w rachowaniu ofiar zarzuca swoim polskim kolegom niemiecki historyk dr Alfred Schickel. Jego zdaniem, Polacy wliczyli do ofiar wojny ponad 3 mln 300 tysięcy wypędzonych Niemców.
Z takim zarzutem nie zgadza się ani prof. Szarota, ani dr Waldemar Grabowski, historyk z IPN.

- To jest niepoważne i nie waham się powiedzieć skandaliczne - uważa Grabowski. - Szacując w Polsce powojenne ofiary, konsekwentnie brano pod uwagę wyłącznie Polaków i Żydów. W tych wyliczeniach nie ma nie tylko Niemców, ale brak tam także obywateli polskich pochodzenia ukraińskiego, białoruskiego, litewskiego i czeskiego. A przecież oni też ginęli w czasie wojny. Szacuje się, że takich ofiar było od 800 tysięcy do jednego miliona. I tak naprawdę trzeba by ich dodać do liczby zabitych obywateli polskich. A co do rzetelności badań, to niestety, część niemieckich historyków wlicza do swoich ofiar wojny niemieckich Żydów zamordowanych przez nazistów.

Profesor Szarota też się nie zgadza z wyliczeniami doktora Schickela. Zarzuca mu, że zawyżył liczbę wypędzonych, dodając do rzeczywistych ofiar wywózek tych Niemców, którzy uciekli lub zostali przesiedleni jeszcze przez władze niemieckie.

- Odnosimy się z szacunkiem do cierpień wypędzonych, ale ucieczka, czyli Flucht, to jednak nie to samo, co wypędzenie - prostuje prof. Szarota. - Zresztą wszystkie porównania demograficzne przed- i powojenne, na podstawie których szacowano liczbę ofiar, odnoszą się do Polski w jej granicach z 1939 roku, a więc bez ziem odzyskanych, z których wyjeżdżali Niemcy.

Zabitych ubyło

Egzekucja gdzieś na Śląsku.
(fot. fot. Archiwum)

Najnowsze badania dotyczące liczby ofiar często różnią się od utrwalonych w pamięci przez lata.
Jak bardzo dawne i nowe szacunki mogą się różnić, najlepiej widać na przykładzie obozu koncentracyjnego Auchwitz-Birkenau.

Jeszcze niedawno w oficjalnej literaturze podawano jako liczbę zamordowanych w obozie 4-5 milionów, a samych Polaków, którzy oddali tam życie szacowano na milion osób. Dziś historycy skłaniają się raczej ku 1,1-1,5 mln ofiar, z czego Polacy stanowią 150-200 tysięcy.

Podobnie zmieniły się oceny dotyczące cywilnej ludności stolicy zabitej podczas powstania warszawskiego. Zaraz po wojnie szacowano, że oddało życie około 700 tys. warszawiaków, dziś ocenia się, że było ich 150-200 tys.

Kontrowersje budzą także liczby Polaków wywiezionych przez władze sowieckie na nieludzką ziemię i tam zamordowanych.
- Teoretycznie ofiary zbrodni radzieckich zostały włączone do tych szacunkowych sześciu milionów z 1946 roku - uważa Waldemar Grabowski. - Ale trzeba pamiętać, że wówczas nie było żadnych możliwości prowadzenia badań na połowie terytorium II RP. Według najnowszych ustaleń w ZSRR zginęło co najmniej 150 tysięcy obywateli polskich.

Około dwóch milionów poddano ze strony sowietów różnego rodzaju represjom. Ale, trzeba podkreślić, mówimy o stanie badań na dziś. Do niedawna historycy utrzymywali, że w wyniku czterech wielkich wywózek w głębi ZSRR znalazło się 320 tysięcy osób. Niedawno odnaleziono dokument sowiecki, z którego wynika, że tych osób było 460 tysięcy. Prawdopodobnie kolejne papiery będą się znajdować i nie jesteśmy na końcu obliczeń.

- Ale trzeba pamiętać, że na emigracji szacowano, że w gułagach straciło życie ok. 2 mln Polaków - mówi prof. Szarota. - Obecnie dzięki "Memoriałowi", któremu jesteśmy winni wdzięczność, dysponujemy listami wywozowymi Polaków mieszkających na Kresach wschodnich.

A może ofiar jest więcej?

Takie szczegółowe ustalenia historyków zdają się wskazywać, że rzeczywista liczba polskich ofiar wojny jest nieco mniejsza niż 6 milionów. Ale pewności nie ma. W roku 1939 liczba obywateli polskich wynosiła ok. 35 mln osób. Osiem lat później było ich zaledwie 24 miliony. Naiwnością byłoby sądzić, że wystarczy te dwie liczby odjąć od siebie, by dowiedzieć się, ile było ofiar. Ale nie da się też uciec od pytania: Co się stało z tymi ludźmi? Tylko że rachunki są bardzo skomplikowane.

- To jest potężny problem, bo kiedy powstawały pierwsze szacunki strat, z których wzięło się później owe 6 mln zadekretowane przez Bermana, nikt nie wiedział dokładnie, kto jeszcze żyje zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie - uważa prof. Szarota. - Więc ta szacunkowa liczba trochę wisiała w próżni. Ale była powtarzana przez kilkadziesiąt lat jako dowód męczeństwa narodu polskiego i trudno było się odważyć na jej zmianę. Kto próbował, narażał się na zarzut zdrady, braku patriotyzmu itd.

A kłopot jest. Choćby z liczeniem ofiar wywiezionych na roboty. Po pierwsze, wracały one do kraju nie tylko w 1945 i 1946 roku, ale i dużo później. Więc w szacunkach z 1946 r. ich nie ma. A jeśli wycieńczeni pracą umierali dopiero po 1945? Liczyć ich jako ofiary czy nie? Podobny problem jest ze stratami wśród Polaków z Kresów. Część zginęła w łagrach, inni pod wpływem przeżyć umierali dopiero po wojnie. Jedni przyjeżdżali do Polski jeszcze w 1956 roku i później, a wielu zostało na Wschodzie i tam pomarło, nie licząc się do oficjalnych polskich statystyk.

Równie trudno policzyć ofiary hitlerowskiej okupacji. Jak podaje prof. Szarota, w przypadku Francuzów rozstrzeliwanych pod Paryżem, znamy dokładnie nie tylko nazwiska, daty i miejsca urodzenia zabitych, ale nawet czas ich egzekukcji podany z minutową dokładnością. Wśród zamordowanych w warszawskich Palmirach znana jest zaledwie niespełna połowa nazwisk zabitych. Powszechność i anonimowość prześladowań Polaków pod okupacją niemiecką niesłychanie utrudnia obliczenia.

Bo jak odróżnić, kto w czasie 6 lat okupacji umarł śmiercią naturalną, a kto jest ofiarą i powinien być wliczony do "strat osobowych". Gdzie zaliczyć kogoś, kto podczas okupacyjnej zimy dostał zapalenia płuc, bo miał prawo do przydziału 25 kilogramów węgla i z powodu choroby zmarł? Jak policzyć, a zwłaszcza jak zinterpretować odejścia ludzi latami gorzej odżywionych, żyjących w niedogrzanych mieszkaniach i poddanych ciągłemu okupacyjnemu stresowi?

Próbujący policzyć polskie ofiary wojny zdają sobie sprawę, że na te i podobne pytania nie ma dobrych odpowiedzi, a 6 mln ofiar może się okazać liczbą zbyt małą.
- Niestety, zmarnowaliśmy ponad 60 powojennych lat - uważa Dariusz Baliszewski, dziennikarz i historyk. - I dlatego nie wiemy, ilu Polaków wyjechało z kraju w 1945 i 1946 roku, gdy granice prawie nie były strzeżone. Nie wiemy dokładnie, ilu Polaków pomagało Żydom, i ilu za to zginęło. Ale na pewno dużo, skoro z samego Lwowa wywieziono karnie do Bełżca tysiąc Polaków. W Izraelu policzono ofiary bardzo dokładnie i dziś można sprawdzić co do jednego nazwiska żydowskich mieszkańców Rawy Ruskiej czy innego kresowego miasta. My takich danych nie mamy.

- Dokładne policzenie ofiar byłoby możliwe, gdyby rzetelnie zaczęto to robić od razu w 1945-1946 roku - uważa profesor Szarota. - Można sobie wyobrazić, że ustalaniem, kto i kiedy zginął zajmowałyby się zarówno komitety blokowe, jak i parafie. Ale nic takiego nie miało miejsca. A dziś wielu osób pamiętających wojenne wydarzenia nie ma już na tym świecie. I niczego się od nich nie dowiemy.

Po roku 1945 władze wolały zbyt dokładnie ofiar nie liczyć, by uniknąć upominania się o wpisanie w ich poczet Polaków zabitych w ZSRR. A po roku 1949, kiedy okrzepł stalinizm, moda na przeszłość minęła kompletnie. Władza starała się skupić uwagę społeczeństwa wyłącznie na odbudowie i tworzeniu nowego ustroju.

Ocalić od zapomnienia

W wolnej Polsce, nie mogąc ofiar wojny dokładnie policzyć, historycy postanowili przynajmniej możliwie dokładnie poznać jak najwięcej ich nazwisk. W ten sposób narodził się prowadzony od trzech lat projekt bilansowania strat obywateli polskich. Jego pomysłodawcą był prezes Ośrodka "Karta" Zbigniew Gluza.

Włączyli się do niego ówczesny minister kultury Kazimierz Ujazdowski oraz prezes IPN. Przez trzy lata projekt prowadziła "Karta", obecnie kontynuuje go Fundacja Polsko-Niemieckie Pojednanie mająca dostęp do niemieckich baz danych. Efektem projektu ma być imienna lista ofiar.

Projekt jest wprawdzie spóźniony o kilkadziesiąt lat, ale to wcale nie znaczy, że jest skazany na fiasko. Wszystko dzięki komputerom i internetowi. Odrębne listy zabitych gromadzone niezależnie od siebie przez różne instytucje w Polsce i za granicą, dane z prac o martyrologii księży w diecezji X czy księgowych w województwie Y zostaną scalone w jedną całość i zweryfikowane.

- Prawdopodobnie stworzona w ten sposób lista będzie trochę mniejsza od sześciu milionów, ale prowadzone w jej trakcie badania pokazują, że Polacy poddani bezpośrednim represjom przez okupantów to była ogromna grupa, co najmniej kilkunastu milionów osób. I to może być najciekawszy i dla wielu najbardziej szokujący wniosek z tych badań - uważa profesor Szarota.

Nawet jeśli pełna lista zabitych w czasie wojny Polaków już nigdy nie powstanie, projekt daje szansę na przełamanie anonimowości tysięcy, a może milionów ludzkich istnień.

- Propagujemy tę akcję poprzez szkoły i dowiadujemy się coraz więcej - zapewnia prof. Szarota. - Po zamachu na Kutscherę w Warszawie Niemcy rozstrzelali w miejscu jego śmierci sto osób, o czym pisze Władysław Bartoszewski, nie podając jednak żadnych nazwisk. Mnie udało się zidentyfikować dziesięciu chłopców, których rozstrzelano za Kutscherę. Wiemy, że całą ich winą było to, że grali w piłkę, a Niemcy wzięli mecz za tajne zebranie podchorążówki. Ten szczegół pokazuje, że mimo potężnych zapóźnień sprawa stworzenia listy ofiar nie jest beznadziejna. Za trzy, a może trochę więcej lat skończymy prace. Każdy ludzki los, który dzięki temu przestanie być anonimowy, ma wielką wartość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ilu Polaków zginęło podczas II wojny światowej? - Nowa Trybuna Opolska

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska