Porucha na ruchadle, czyli polsko-czeskie nieporozumienia językowe

fot. Witold Chojnacki
fot. Witold Chojnacki
Na granicy języka polskiego i czeskiego aż roi się od pułapek. Specjaliści mówią na nie: fałszywi przyjaciele tłumacza.

- Na początku lat 90. organizowałem po raz pierwszy zimowisko dla grupy harcerzy w czeskim Jeseniku - opowiada Wojtek, dziś przedsiębiorca. - Żeby było taniej, dogadaliśmy się z właścicielem schroniska, że zamawiamy noclegi bez pościeli, bo przecież każdy harcerz ma własny śpiwór. Trochę się zdziwił, ale powiedział, że nie ma problemu.

Gdy przyjechaliśmy, przeżyliśmy szok. We wszystkich pokojach nie było łóżek. Czesi je wynieśli, bo po czesku postel to łóżko. Nasza pościel to u nich povlečeni. Kiedy nieporozumienie wyszło na jaw, Czesi z powrotem wnieśli łóżka do pokoi. Trochę się narobili, bo polskich harcerzy przyjechało 150.

Tłumacze i nauczyciele języka czeskiego potrafią długo wymieniać zabawne historyjki o nieporozumieniach językowych. Polski i czeski są językami zbliżonymi do siebie, ale słów-pułapek nie brakuje. Nasza mowa obficie zapożyczała czeskie słowa w okresie średniowiecza, gdy zwłaszcza w okresie reform Jana Husa czeski język literacki kwitł.

Dwieście lat później czeska szlachta przegrała wojnę z Habsburgami i na kilkaset lat uległa zniemczeniu. Czeski przetrwał na wsiach, wśród ludu, daleko od słowa pisanego. Na początku XIX wieku czescy lingwiści, głównie zaś Josef Jungmann, zabrali się do tworzenia literackiej češtiny i to oni sięgali po zapożyczenia z języka polskiego i staropolskiego.

Później oba języki rozwijały się niezależnie i spontanicznie. Niektóre wspólne słowa zmieniły znaczenie. Świetnym przykładem jest słowo: čerstvy. W języku czeskim zachowało najstarsze znaczenie - świeży. Po polsku, zwłaszcza w przypadku pieczywa, oznacza coś dokładnie odwrotnego.

- Kilka razy obserwowałem sceny w czeskim sklepie, jak ktoś z Polski pytał o świeży chleb - opowiada Paweł Szymkowicz, przewodnik po Pradze i historyk specjalizujący się w stosunkach polsko-czeskich. - Ekspedientka podawała "čerstvy", a wtedy polski klient odpowiadał: Nie, to dziękuję.

W Czechach niczego nie szukaj

- Kiedy na początku lat 90. na nowo otwarto granicę, słyszałem o kilku przypadkach, że pan z Polski dostał po buzi od czeskiej ekspedientki czy kelnerki, gdy ją poprosił, żeby coś dla niego "poszukała" - wspomina Paweł Szymkowicz.

Czeski czasownik "šukat" brzmi tak samo, ale to wulgarne określenie stosunku seksualnego, używane jako przekleństwo. Nasze "szukanie", to po czesku "hladanie". Tej różnicy nie można lekceważyć, bo starsi Czesi są na wulgaryzm bardzo wyczuleni.

Podobne znaczenie ma wyraz "mrdat". Na szczęście słowa "merdać" rzadziej używamy na wyjazdach i prawdopodobieństwo wpadki jest mniejsze.

- Znam historię Czecha, który przyjechał do pracy w polskiej firmie w Poznaniu - opowiada Anna Szafirska, nauczycielska czeskiego z Głuchołaz. - Pierwszego dnia siedział w sekretariacie i czekał na dyrektora. Nagle weszła sekretarka i mówi, że szuka szefa. Zbulwersowany Czech zaraz zadzwonił do swojej żony, że w tak katolickim kraju sekretarka nie tylko robi "to" z szefem, ale jeszcze głośno o tym opowiada!

"Odbyt" to po polsku dział zbytu. "Porucha w odbyte" to tylko awaria w dziale zbytu. Jeśli w autobusie usłyszymy: Kto ne ma listka w zadu? - nie mamy powodu do obaw. Kontroler pyta jedynie o bilety pasażerów siedzących z tyłu.

- Uczyłam kiedyś polskiego pewnego Czecha, który miał zostać kierownikiem nowego oddziału dużej czeskiej firmy w Gdańsku - opowiada Ilona Szewczenko, wykładowca bohemistyki w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Nysie. - Pan był bardzo sympatyczny, ale generalnie uważał, że lekcji polskiego nie potrzebuje, bo świetnie rozumie nasz język. Przed otwarciem nowej firmy przygotował sobie po polsku wystąpienie na konferencję prasową z prezydentem Gdańska.

Chciał powiedzieć parę słów o sobie i napisał na kartce: "W wolnych chwilach uwielbiam kochać się z dziećmi". U nich słowo "kochat se" oznacza po prostu rozkoszowanie się czymś, delektować się. Dobrze, że zdążyłam mu wytłumaczyć różnicę, zanim wystąpił publicznie z takim tekstem, bo byłby skandal.

Problemy są też ze słowem "cudny". Jak polski chłopiec powie dziewczynie, że jest cudna, to ona może się obrazić, bo po czesku to oznacza osobę bardzo cnotliwą.

- Na krajoznawczym wypadzie w okolicach Pardubic przeczytałem w przewodniku, że w pobliskim miasteczku Rybitvi znajduje się pomnik i dom rodzinnych wynalazców "ruchadla", dwóch braci ciotecznych Frantiska i Vaclava Veverkovych - śmieje się Jarosław Radimersky, tłumacz czeskiego spod Opola. - Nawet mnie to słowo zaskoczyło, ale skojarzenia miałem jednoznaczne.

Specjalnie zmieniłem trasę wycieczki i pojechałem do tej spokojnej miejscowości. Szybko znalazłem kamienny cokół z "ruchadlem" i napisem: "Tu pierwszą bruzdę wyorali swoim pługiem siostrzeńcy Veverkovie w 1827 roku". Ruchadlo to po prostu pług, który wynaleziono w Czechach. Chyba jeszcze lepiej brzmi tylko awaria pługa: "porucha na ruchadle".

Momentalnie nieprzytomny

W 2003 roku w Krakowie wydano "Czesko-polski słownik zdradliwych wyrazów i pułapek frazeologicznych". Pułapką jest choćby czeskie "křeslo" - polski fotel. "Zachod" oznacza po naszemu toaletę.

"Chyba" to błąd. "Divan" - kanapa. "Jagoda" - to truskawka. "Konečne" - wreszcie. "Vrah", to morderca. "Zakonnik" - kodeks prawny. "Sklep" to piwnica, a "piwnica" oznacza piwiarnię, nawet położoną na wyższym piętrze. "Odchody" autobusu oznaczają odjazdy. "Momentalnie niepřitomny" oznacza chwilowo nieobecnego, a "napad" to pomysł. Nasza opolska puma po czesku też brzmi śmiesznie: "kočkovita šelma".

- Przed laty pracowałem w czeskiej miejscowości Pokrzywnica w zakładzie, gdzie montowano samochody Tatra - wspomina Paweł Szymkowicz. - Pewnego dnia majster kazał mi przynieść kibel. "Kibel" to po czesku wiadro.

Mylą się nawet nazwy miesięcy, co akurat może mieć poważne następstwa.

- Delegacja studentów z Wrocławia pojechała kiedyś do Brna na zaproszenie którejś z tamtejszych uczelni - wspomina Ilona Szewczenko. - Tymczasem na dworcu nikt na nich nie czekał, w hotelu nie było żadnych rezerwacji. W zaproszeniu napisano "kveten", co po polsku oznacza maj. Nasi studenci pojechali w kwietniu, czyli miesiąc za wcześnie. Zdarzenie urosło do rangi anegdoty, ale to prawda. Od tego czasu bardzo starannie konsultujemy zaproszenia.

- Pewna polska firma dostała fakturę za "kveten" od czeskiego kontrahenta - opowiada Radosław Radimersky. - Polacy zdziwili się bardzo, bo przecież płacili już rachunek za kwiecień, i odłożyli fakturę na bok. Tymczasem Czesi o mało nie skierowali sprawy do sądu o zapłatę, bo przecież wysłali fakturę majową. Pewnego mojego klienta, bardzo dystyngowanego pana, gdy chciał coś kupić u czeskiego producenta, skierowano "do odbytu". Czy ja miałem do pupy iść? - pytał mnie potem.

Wśród tłumaczy krąży też prawdziwa historia polskiego księdza, który trafił na parafię do Czech i zajął się nauką religii wśród dzieci. Ponieważ sam dopiero uczył się czeskiego, na pierwszej lekcji przeprosił uczniów za ewentualne pomyłki i porosił: Jak się pomylę, "moużete mne popravit". Tymczasem "poprava" to po czesku wyrok śmierci. Dzieci zrozumiały, że za błędy językowe mają wykonać wyrok na nauczycielu.

Sami z siebie się śmiejcie

Mieszkańcy miejscowości przygranicznych przyzwyczaili się do podwójnego znaczenia niektórych wyrazów. Teraz zabawne sytuacje zdarzają się na konferencjach i kongresach międzynarodowych. Polscy policjanci śmiali się, gdy na jedno z międzynarodowych spotkań przyjechali do nas "kryminalisty" z całych Czech. Tymczasem na południe od nas ten wyraz oznacza nie przestępcę, ale tego, który go łapie, czyli policjanta kryminalnego.

- Mnie zdarzyły się dwie wpadki na kongresie pielęgniarek - opowiada z uśmiechem Jarosław Radimersky. - Cały dzień siedziałem w kabinie, byłem już zmęczony tłumaczeniem. Na ostatnim odczycie pewna pielęgniarka opowiadała o zabiegach pooperacyjnych i pacjentach, którzy dostają kroplówkę. Po czesku to "kapečko", a ja przez pomyłkę powiedziałem "kapavka", co oznacza rzeżączkę.

Wyszło na to, że po operacji chorzy dostają chorobę weneryczną. Chwilę potem tłumaczyłem o cukrzycy. To po czesku "cukrovka", a ja powiedziałem "cukrenka", czyli cukiernica. Panie przyszły do mnie po zakończeniu, śmiały się i powiedziały, że chyba zaczną używać takich określeń.

- Na spotkaniu dwóch szkół opowiadaliśmy sobie o pomocy socjalnej dla uczniów z ubogich rodzin - opowiada Anna Szafirska. - Dyrektorka zaprzyjaźnionej czeskiej szkoły zaczęła tłumaczyć, że u nich kupuje się książki dla "chudych", czyli biednych. A mnie koleżanka szeptem pyta, dlaczego osoby tęgie są dyskryminowane?

- W internecie krążą całe listy śmiesznych czeskich wyrazów. Nie wszystko jest w nich jednak prawdziwe - ostrzega Anna Szafirska. Np. wiewiórka to nie żaden "drzewni kocur", jak to wymyślił jakiś polski dowcipniś, ale "vererka".

- Dla Czechów polski język też jest zabawny - mówi Jarosław Radimirsky. - Najbardziej ich śmieszy nasze "panowanie", czyli używanie formy pan czy pani w bezpośredniej rozmowie. Oni zamiast "niech pan..." mówią po prostu "zróbcie". Jest nawet taki żart czeski, jak u nas brzmi rozkaz: W dwuszeregu zbiórka! Jak? Niech pan stanie za tym panem, tak aby ten pan stał...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska