Oddał fortunę za trzy grosze

Zbigniew Górniak
To musi wyglądać trochę jak w filmie. Pan Tadeusz, emerytowany dentysta, przekracza próg banku, a tam czeka już na niego ugrzeczniony urzędnik. Razem schodzą do podziemia, gdzie otwierają się przed nimi pancerne wrota.

Za wrotami skrytki na kosztowności. Na komendę bankowca obaj wkładają do zamków po kluczu - każdy swój. Trzy, czte... i ... ry - przekręcają jednocześnie. Klapa skrytki odskakuje, a urzędnik oddala się na przyzwoitą odległość, by dać klientowi poczucie dyskrecji i intymności.

Wtedy Tadeusz Iger wyciąga stalową kasetę, a potem delektuje się jej zawartością przez długi czas. Cieszy oko i karmi potrzebę piękna. Może czasem przesypie przez palce garść monet. Na pewno przyjrzy się niektórym przez lupę. Bo zębami raczej ich nie próbuje - jako jeden z najlepszych specjalistów w kraju doskonale wie, że to autentyki.
I tak się nasyciwszy, wychodzi z banku z poczuciem, że ma największą i najbogatszą kolekcję trojaków w Polsce. Po czym wraca do swojego bardzo przeciętnego mieszkania w bardzo przeciętnym bloku. Mieszkania, dodajmy, starokawalerskiego, co można taktować jako informacje dodatkową, ale też jako eufemizm.
- Jedni mają żonę, dzieci. Ja w życiu wszystko przefajfczyłem na monety. Jestem golizna teraz.

Podkładka pod papiaka
Co to jest trojak? Otóż trojak to polska moneta o wartości 3 groszy, wprowadzona do obiegu przez króla Zygmunta Starego w 1528 roku. Trojaka bito na ogół ze srebra, choć gdy Rzeczpospolita popadała w wojenną nędzę, bywało, że i z miedzi. Trzygroszówka przetrwała w polskim systemie monetarnym przez stulecia, bo aż do czasów porozbiorowych. Przetrwał też w języku, bo mówimy do dziś, że ktoś do rozmowy lub do sprawy "wtrąca swoje trzy grosze".

- Trojak to była mocna, dobra moneta w tamtych czasach - mówi pan Tadeusz. - Pisarz miejski zarabiał dziesięć trojaków. Za to można było kupić na przykład krowę. A kupcy europejscy traktowali tę polską walutę jak my w stanie wojennym dolara. Była godna zaufania. Węgierscy kupcy przywozili wino, słynnego węgrzyna, a potem w tych samych beczkach wywozili polskie trojaki.

To dlatego na węgierskich targach numizmatycznych, na które nasi zbieracze jeździli za PRL, piętrzyły się całe stosy polskich trojaków. Polacy stopniowo je wykupili.

Te trojaki z czasów węgrzyna odnajdują się też na krytych papą dachach rumuńskich chałup. Jako podkładki pod gwoździe papowe - z wywierconą wcześniej dziurą. Dlaczego w Rumunii? Bo rumuński Siedmiogród był kiedyś częścią Królestwa Węgier. Gdy komuś w Rumunii polepsza się na tyle, że zamienia papę na dachówkę, na rynku numizmatycznym pojawia się nowy rzut dziurkowanych trojaków. Wśród nich rarytasy. Na przykład taki jak ten, którego jeszcze w PRL-u pan Tadeusz kupił od pewnego człowieka.

- Gdański trojak Zygmunta III Wazy. Cymesik - wspomina. - W prywatnych rękach są może dwie, trzy sztuki. Ponadto jedna w Muzeum Czapskich w Krakowie i dwie w Muzeum Narodowym.
Pan Tadeusz musiał dać za tę monetę równowartość poloneza, a wiadomo, czym był za komuny polonez. Tym, czym teraz mercedes.

- Ale ten trojak, okazało się, miał zanitowaną dziurę - opowiada kolekcjoner. - Gdy to odkryłem, pojechałem do człowieka i unieważniłem transakcję. Dziś trochę żałuję, bo mam naprawiacza monet w Toruniu, który by ją zrobił tak, że nie byłoby śladu. Ale... ale czułbym duży dyskomfort, mając monetę z zaklejoną dziurą.
Trudno się panu Tadeuszowi dziwić: to tak, jakby wydać fortunę na pęknięte jajo Faberge'a sklejone "kropelką".

Podróba z epoki
Tadeusz Iger to w hermetycznym, malowniczym światku polskich numizmatyków człowiek nieomal legenda. Jego wartość wzrosła kilka miesięcy temu, gdy przy wsparciu prywatnych sponsorów wydał unikalny album polskich trzygroszówek. To biblia tych, którzy kochają trojaki.
- On potrafi z trzech metrów na pierwszy rzut oka odróżnić falsyfikat od oryginału - mówi inny opolski zbieracz monet Krzysztof Borkowski.

A ostrożnym być trzeba, bo najbardziej cenne trojaki kosztują nawet 50 tysięcy złotych. Ale są i takie, które można kupić już za 150 PLN. Do najcenniejszych należą np. trojaki króla Jana III Sobieskiego.

- Raz tylko musiałem odwołać się do pomocy maszyny - zastrzega pan Tadeusz. - Kiedyś pewien warszawiak chciał mi sprzedać pierwszą trzygroszówkę, tę od Zygmunta Starego. Zbadałem ją spektrografem i okazało się, że w tym trojaku nie ma srebra za grosz, a co dopiero za trzy grosze. To był fals, ale z tamtej epoki. Stara podróba.
Fałszerstwa pieniędzy są równie stare jak one same. Toż nawet wielka miłość Tadeusza Igera, polska trzygroszówka - powstała w 1528 roku za przyczyną fałszerstwa.

- Król Węgier Ludwik Jagiellończyk, notabene krewny Zygmunta Starego, najechał na Świdnicę, gdzie była mennica i zaczął podrabiać tam polskiego półgroszka, monetę półgroszową - wyjaśnia pan Tadeusz. - A potem zasypywał nią południowo-wschodnią Europę. Polski król wpadł w gniew, bo te półgroszki były dużo gorsze od naszych. Za mało srebra!

Na to wszystko wkurzył się polski Sejm i nakazał ściągnięcie z rynku wszystkich półgroszków. Wycofano je z obiegu, wysprzątano rynek. A w to miejsce zaczęto bić trojaka. Tak to się zaczęło.

Mincerz też człowiek
A jak się zaczęło u samego Igera? Jak mówi, do roku 1970 zbierał znaczki.
- Potem zacząłem zbierać talary, bo monety wydały mi się bardziej konkretne - opowiada. - Ale talary były wielkie i ciężkie. Jak je woziłem na giełdy, to jakbym wiadro węgla nosił. Postanowiłem przerzucić się na coś lżejszego, małego. Pojechałem pod Halę Ludową do Wrocławia, na jarmark. I pierwszy handlarz, na którego się napatoczyłem, miał akurat zbiór trojaków. Ot, i cała tajemnica.

Co go urzeka w tych akurat monetach? Odpowiada bez zastanowienia: - Obecność historii, kunszt mincerzy i to, co z tak małej monety można odczytać: herb i inicjały podskarbiego (to tak, jakby się na dwuzłotówce podpisał Balcerowicz), dalej - znak zarządcy mennicy, data (ileż historycznych skojarzeń niesie każda), popiersie króla i jego tytulatura. No i błędy!

A tak, błędy, bo mincerze byli przecież często analfabetami. Albo zdarzało im się być roztargnionym. Albo pijanym. Mylili litery inicjałów, przestawiali znaki. Jednym ze swoich trojaków, do którego pan Tadeusz ma szczególny sentyment, jest moneta z bydgoskiej mennicy, na której Pogoń (herb Wielkiego Księstwa Litewskiego) stoi przed Orłem (herbem Korony). To straszny błąd. To tak, jakby na uroczystościach państwowych Gosiewski ustawił się przed Kaczyńskimi, gdy jeszcze rządzili.

- Za takie coś mincerzowi groziło ucięcie ręki - wyjaśnia pan Tadeusz.
- I nie czuje się pan nieswojo, że przez monetę, która jest pana ulubienicą, ktoś kiedyś stracił rękę? - pytam.
- Eeee, tam ... - macha ręką pan Tadeusz. - Te kary były tylko na papierze. Kto by uciął rękę mincerzowi? Takie marnotrawstwo talentu! To przecież byli nieprzeciętni artyści. Geniusze. Dziś mało który jubiler zrobiłby takie cacko, jakie oni robili w szopach przy świecach. A wtedy zarządca mennicy szybko puszczał w obieg taką monetę, nawet nie wiedząc, że w przyszłości stanie się ona rarytasem.
Chociaż, jak zaznacza opolski numizmatyk, są błędy bardziej i mniej cenne.

Kamyki z Jeleniej Góry
Wracając do fałszerstw, to dziś najmocniej parają się tym Rosjanie. Robią podróby oryginałów i podróby podrób.
- To falsy nieomal doskonałe - mówi pan Tadeusz. - Fałszerze mają dostęp do państwowych mennic, do japońskich kopiarek monet. Ruscy fałszują te nasze trzygroszówki.
Za Jagiellonów fałszerzy monet karano dotkliwie: wlewano im do gardeł roztopiony ołów. Państwo już wtedy było zazdrosne o swój monopol.

- Król mógł w drodze łaski zarządzić inną karę - wyjaśnia Tadeusz Iger. - Jaką? Wrzucenie do kotła z wrzątkiem.
Fałszerze uaktywnili się mocno w XIX wieku, gdy w nieistniejącej politycznie Polsce zapanowała po przegranych powstaniach moda na patriotyczne pamiątki. Cwaniacy sprzedawali ówczesnemu egzaltowanemu ziemiaństwu monety, które w ogóle nie istniały, ale miały niby historyczną, patriotyczną wartość. Na przykład talary Michała Korybuta Wiśniowieckiego, syna słynnego Jeremiego. To były takie kamyki z Jeleniej Góry, co zrozumie każdy, kto oglądał film "Miś".

Tadeusz Iger pytany o to, kto w Polsce zbiera monety, odpowiada szybko, krótko i zwięźle: inteligencja.
- Co nie znaczy, że wszyscy zachowują się z klasą - dodaje. - Czasem na aukcjach muszę kupować przez podstawionych ludzi. Dlaczego? Bo jako osoba charakterystyczna, jestem rozpoznawalny. I są tacy, którym zależy, żebym na monetę, na której zależy mi szczególnie, wydał jak najwięcej. Ot, taka polska forma bezinteresownej złośliwości. Wtedy trzymają rękę w górze, sztucznie windując cenę tylko po to, żebym zapłacił jak najwięcej.
To dlatego w zbiorach pana Tadeusza hierarchia cen, które zapłacił, nie zawsze zgadza się z hierarchią wartości monet.

- Niektóre udało mi się kupić za półdarmo, niektóre są przepłacone, bo się uparłem, że muszę je mieć i licytowałem na przekór wrogom - przyznaje.

Mimo że rozmawiamy o pieniądzach, temat pieniędzy - tyle że współczesnych - kolekcjoner porusza niechętnie.
- Wiadomo, dlaczego - tłumaczy. - Mojego znajomego obrobiono w domu. Ale sam się afiszował: kraty, na drzwiach gerda na gerdzie. Ja dlatego wszystko trzymam w banku.
- A co to za szramy na tym trojaku? - pytam.

- A to są ślady zębów! - odpowiada kolekcjoner. - Tak sprawdzano autentyczność monety, nie zna pan tego z filmów?
Te ślady bawią pana Tadeusza najbardziej, wszak przez 40 lat był dentystą i dłubał w zębach tysięcy Opolan. Pewnie wie nawet, czy nieufny bankier sprzed wieków próbował monetę siekaczem, kłem czy trzonowcem.
- A co by pan zrobił, gdyby się pan przeniósł 400 lat wstecz z całą swoją kolekcją? Na co by to starczyło?
- Na założenie dobrego biznesu w Krakowie.
- Dentystycznego?
- Coś pan! Dentystami bywali wtedy fryzjerzy. Umieli tylko rwać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska