Dziewczyna z Katynia

fot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das
Ślub cywilny Janiny Dowbor-Muśnickiej z Mieczysławem Lewandowskim. Pobrali się w lipcu 1939 r. Razem byli przez 50 dni.
Ślub cywilny Janiny Dowbor-Muśnickiej z Mieczysławem Lewandowskim. Pobrali się w lipcu 1939 r. Razem byli przez 50 dni. fot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das
Rozmowa z Henryką Wolną-Van Das, autorką książki "Spotkania z Janką", będącej biografią zamordowanej w Katyniu Janiny Lewandowskiej.

- Właśnie ukazała się pani biografia Janiny Lewandowskiej, jedynej kobiety zamordowanej w Katyniu. Dlaczego zainteresowała panią ta postać?
- Janka była niezwykłą kobietą, a jej losy i tragiczny upadek znakomitej rodziny Dowbor-Muśnickich, do której należała, to materiał na scenariusz filmowy. Janina zginęła w dniu swoich 32. urodzin, 22 kwietnia 1940 roku, zamordowana strzałem w tył głowy w lesie katyńskim. Jej 20-letnia siostra, Agnieszka, zginęła 2 miesiące później w Palmirach, należała do konspiracyjnej grupy "Wilki", razem ze znakomitym lekkoatletą Januszem Kusocińskim. Głęboko mnie to poruszyło, takie tragiczne podsumowanie polskich losów. Było to uderzające zwłaszcza w kontekście moralnego testamentu, jaki pozostawił ich ojciec - generał Józef Dowbor-Muśnicki, twórca 1. Korpusu Polskiego w Rosji, dowódca powstania wielkopolskiego. "Moje dzieci winny pamiętać, że są Polakami, że pochodzą ze starej rodziny szlacheckiej o pięciowiekowej nieskazitelnej przeszłości i że ojciec ich dołożył wszelkich swych możliwości dla wskrzeszenia Polski w jej byłej chwale i potędze. Ma zatem prawo żądać od swego potomstwa, by nazwiska naszego niczym nie splamiły" - napisał.

- Córki własną krwią i cierpieniem wypełniły ten testament.
- No właśnie, ale generał, pisząc go, zwracał się przede wszystkim do synów. W tej konserwatywnej rodzinie sukcesorem tradycji był przede wszystkim mężczyzna, tymczasem obaj synowie generała zawiedli na całej linii. Pierworodny Gedymin zupełnie nie pasował do rodziny, wdał się w dziadka po stronie matki. Wybitnie uzdolniony w naukach ścisłych, miał być naukowcem. Ojciec wysłał go na studia do Tuluzy, ale chłopak tam się rozpuścił, rzucił studia, bo bardziej od fizyki interesował go poker. Żeby likwidować karciane długi, zdawał egzaminy za swoich kolegów, a oni mu za to płacili. Ojciec przerwał finansowanie wyrodka, zerwali kontakty i nigdy się już nie spotkali. Gedymin skończył we Francji jako szewc.

- Za to drugi syn zapowiadał się znakomicie.
- Olgierd był największym osiągnięciem swego taty. Urodzony żołnierz, lotnik po szkole Orląt, robił wspaniałą karierę. Na dodatek przystojny, znakomita partia matrymonialna. Niestety, nieodpowiednio się zakochał - nie dość, że w kobiecie starszej, to jeszcze żonie swego przełożonego. Pewnego razu na dancingu próbował poprosić do tańca tę panią, podobno był zbyt natarczywy. Otrzymał surową publiczną reprymendę. Grzecznie przeprosił, wyszedł do szatni i strzelił sobie w głowę. Na szczęście jego ojciec od roku już nie żył.

Generał Józef Dowbor-Muśnicki z dziećmi: Olgierdem, w mundurze powstańca wielkopolskiego, Gedyminem, Janiną i najmłodszą Agnieszką.
Generał Józef Dowbor-Muśnicki z dziećmi: Olgierdem, w mundurze powstańca wielkopolskiego, Gedyminem, Janiną i najmłodszą Agnieszką. ot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das

Janka w łódce nad jeziorem w Lusowie. Lata trzydzieste.

(fot. fot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das)

- Dziewczyny nie miały lekkiego życia z papą generałem.
- Ich matka umarła, gdy Janka miała 12 lat, a Agnieszka roczek. Młodsza córka po latach powiedziała, że jako ojciec był troskliwy, ale tragiczny. Wychowywał je po wojskowemu. Obie jeździły konno, pływały, jeździły na nartach. W domu wymagania były jednak bardzo surowe. Odczuła to szczególnie Janka, gdy zamarzyła jej się kariera artystyczna. Dziewczyna skończyła konserwatorium poznańskie w klasie fortepianu i śpiewu solowego. Gdy okazało się, że ma zbyt słaby głos na karierę operową, związała się z kabaretem. Ojciec dostał szału, gdy zobaczył nazwisko Dowbor-Muśnickich na afiszu. Zrobił jej taką awanturę, że Janka przez dwa lata nie pojawiała się w rodzinnym Lusowie.

- Druga pasja dziewczyny - lotnictwo, której oddała się bez reszty, też nie wzbudziła zachwytu ojca.
- Miłością do latania zaraził ją ukochany brat Olgierd. Zrobiła kurs szybownictwa. Jako pierwsza kobieta w Europie oddała skok spadochronowy z wysokości 5 tysięcy metrów. Zdobyła uprawnienia na samoloty motorowe. Zrobiła kurs radiotelegrafistki. Przy całej swej wrażliwości i delikatności to była bardzo uparta i twarda dziewczyna. Jak już coś postanowiła, to nie odpuszczała, aż osiągnęła cel. Ale ojciec jej dokuczał. Martwił się, że nikt się z nią nie ożeni, bo kto potrzebuje baby-spadochroniarza.

- To pewnie odetchnął z ulgą, gdy Janka zakochała się w lotniku, Mieczysławie Lewandowskim, który prowadził szkołę szybownictwa?
- On odetchnął z ulgą, a ona wreszcie miała u swego boku kogoś, kto nie dość, że ją kochał, to jeszcze podzielał jej pasję, rozumiał i wspierał. Młodzi znali się od 1936 roku, ale ślub kościelny wzięli dopiero w lipcu 1939, bo na przeszkodzie stanęła najpierw żałoba po ojcu, a potem po bracie. Byli małżeństwem zaledwie 50 dni, nawet nie zdążyli razem zamieszkać. On właśnie załatwiał swoje przenosiny do Poznania, nie było go przy niej, gdy wybuchła wojna. Już się więcej nie zobaczyli. Minęli się o kilka godzin.

Ślub cywilny Janiny Dowbor-Muśnickiej z Mieczysławem Lewandowskim. Pobrali się w lipcu 1939 r. Razem byli przez 50 dni.
Ślub cywilny Janiny Dowbor-Muśnickiej z Mieczysławem Lewandowskim. Pobrali się w lipcu 1939 r. Razem byli przez 50 dni. fot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das

Generał Józef Dowbor-Muśnicki z dziećmi: Olgierdem, w mundurze powstańca wielkopolskiego, Gedyminem, Janiną i najmłodszą Agnieszką.
(fot. ot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das)

- Dlaczego Janka nie zaczekała na męża?
- Bo rwała się na wojnę. Wraz z innym członkami Aeroklubu Poznańskiego dostała kartę mobilizacyjną i przydział do 3. Pułku Lotnictwa. Nie była żołnierzem, ale chciała się przydać w wojsku. 3 września na fali euforii po wypowiedzeniu wojny przez Francję i Anglię, wraz z kolegami klubowymi wyruszyła za swoją jednostką do Lublina. W lotniczym kombinezonie, z plecakiem i dwoma pistoletami zabranymi z gabinetu ojca poszła, jak kiedyś on, bić się o wolność Polski. Odtąd zły los decydował już za nią. Droga, w którą wyruszyła, miała się skończyć w katyńskim lesie.

- Jak to się stało, że została internowana?
- Jej mała grupka napotkała po drodze rzut kołowy bazy lotniczej, tej, do której miała skierowanie. Dowodzący nim kpt. Józef Sidor pozwolił przyłączyć się cywilom. Po 17 września, gdy zaczął rządzić chaos, Sidor zdecydował, by część jednostki udała się w kierunku granicy rumuńskiej, a część miała iść do granicy węgierskiej. Ci pierwsi się uratowali, Janka z Sidorem poszła w drugą stronę. Pod Husiatyniem oddział trafił do sowieckiej niewoli.

- Janka nie była żołnierzem, nie nosiła munduru. Dlaczego NKWD osadziło ją wraz z oficerami najpierw w Ostaszkowie, a potem w Kozielsku?
- Nie mam wątpliwości, że doskonale wiedzieli, z kim mają do czynienia - córką byłego carskiego generała, żołnierza Piłsudskiego, który w swych wspomnieniach z 1935 roku napisał, że pierwszy poznał się na bolszewickiej zarazie i zaprzysiągł im do końca życia zemstę. Janka co prawda zmieniła swoje dane - występowała tylko pod nazwiskiem męża, ukrywając rodowe, zmieniła imię ojca i rok swego urodzenia, ale NKWD miało ją jak na widelcu. Najlepszy dowód, że jej dwaj koledzy z aeroklubu trafili do obozu dla cywilów.

- W niektórych publikacjach na jej temat pojawia się informacja, że już w czasie internowania miała na sobie mundur lotniczy.
- To niemożliwe. Mundur dostała dopiero w obozie, najpewniej w Kozielsku. Stało się to z inicjatywy rady generalskiej, z generałem Henrykiem Odrowążem Minkiewiczem na czele. Musieli się zorientować, że Janka została rozpracowana przez NKWD, i żeby ją chronić przed strażnikami, sowieckimi żołdakami, nadali jej fikcyjny stopień podporucznika lotnictwa i znaleźli dla niej jakiś mundur, zresztą za duży, bo dziewczyna była drobna.

- Może by przeżyła, gdyby nie ten mundur.
- Raczej nie. Polskim generałom wydawało się, że w ten sposób zapewnią jej bezpieczeństwo, że jako oficer będzie pod ochroną. Kto mógł przypuszczać, że wszyscy zostaną bestialsko wymordowani. Tyle tysięcy oficerów.

- Co wiadomo o jej obozowych losach?
- Niewiele. Miała osobne pomieszczenie w bloku, zwanym dowcipnie przez oficerów Bristolem. Mieszkała w jakimś schowku pod schodami. Pomagała kapelanowi, wypiekała hostie na obozowe msze, śpiewała. W obozowych zapiskach zachowały się strzępy informacji o niej. Budziła powszechny szacunek. "Jest między nami lotniczka. Dzielna dziewczyna. Znosi z nami wszelkie trudy". Jej ciało Niemcy znaleźli podczas ekshumacji w 1943 roku w grobie kapelanów. Nie mogli zrozumieć, skąd wśród tysięcy ciał pomordowanych polskich oficerów kobieta oficer, kobieta lotnik. Zupełnie im to też nie pasowało do celów propagandowych, więc zatarli po niej wszelkie ślady. Na liście obozowej Janina Lewandowska jeszcze figurowała, ale na opublikowanej przez Niemców liście katyńskiej już nie. Przez ponad pół wieku uchodziła za osobę zaginioną. Kamień w wodę.

Ślub cywilny Janiny Dowbor-Muśnickiej z Mieczysławem Lewandowskim. Pobrali się w lipcu 1939 r. Razem byli przez 50 dni.
(fot. fot. Archiwum Henryki Wolnej-Van Das)

- Kto się do tego przyczynił?
- Niemiecki antropolog prof. Gerhard Buhtz, kierownik zakładu medycyny sądowej na uniwerytecie we Wrocławiu, który w 1943 nadzorował ekshumację zwłok polskich oficerów. W Smoleńsku miał laboratorium, w którym prowadził badania. Szczególnie interesowały go czaszki pomordowanych, miał ich w laboratorium sześć. Kiedy doniesiono mu o odnalezieniu zwłok kobiecych, uznał to za wyjątkowo interesujący przypadek. Dostarczono mu więc czaszkę Janki, a resztę ciała gdzieś pochowano. Tę czaszkę, oznaczoną V-13, widział w smoleńskim laboratorium dr Marian Wodzyński, członek delegacji Polskiego Czerwonego Krzyża. Po powrocie do Krakowa opowiedział o tym prof. Bolesławowi Popielskiemu. Ten dobrze zapamiętał relację i kiedy w 1945 roku, repatriowany ze Lwowa do Wrocławia, organizował tam zakład medycyny sądowej na wydziale medycznym uniwersytetu, zaczął od poszukiwania czaszek. Słusznie rozumował, że Buhtz musiał swoje materiały badawcze właśnie tam przewieźć. Znalazł wszystkie czaszki. Nosiły ślady po kulach kaliber 7.65, a więc wystrzelonych z broni używanej w Związku Radzieckim. To był niezbity dowód, że mord katyński to dzieło Sowietów, ale oficjalna propaganda przypisywała go wówczas Niemcom. Popielski zamknął więc szczątki w swoim gabinecie, informując o nich tylko najbardziej zaufanych współpracowników, którzy na kilkadziesiąt lat stali się strażnikami czaszek katyńskich. Mieli je ujawnić dopiero wtedy, gdy zniknie wszelkie ryzyko, a oni sami będą mieli stuprocentową pewność co do genezy czaszek.

- Sprawa została ujawniona w 2003 roku, sześć czaszek uroczyście pochowano we wrocławskim Sanktuarium Golgoty Wschodu. Janka musiała jeszcze poczekać.
- Nikt nie miał wątpliwości, że to szczątki Janiny Lewandowskiej, ale trzeba było to naukowo potwierdzić. Rzecz nie była łatwa, bo badanie kodu genetycznego nie wchodziło w grę. Dowiedzenie prawdy zajęło naukowcom dwa lata. Potwierdzenie przyniosła w końcu metoda superprojekcji. Czaszkę Janiny Lewandowskiej przekazano Towarzystwu Pamięci Generała Józefa Dowbor-Muśnickiego w Lusowie. Tam też 4 listopada 2005 została ona pochowana w grobie rodziców. Żegnali ją mieszkańcy Lusowa, żołnierze, lotnicy i kardynał Henryk Gulbinowicz. Janka wróciła do domu. Przejmująco zabrzmiały słowa kustoszki Muzeum Powstańców Wielkopolskich: "Panie generale, po sześćdziesięciu latach znów może pan przytulić córkę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska