Adam Małysz przed ostatnim skokiem

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Rozmowa z Apoloniuszem Tajnerem, prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, byłym trenerem Adama Małysza.

- Trwają właśnie ostatnie w tym sezonie konkursy Pucharu Świata w skokach narciarskich. To ostatni oficjalny występ Małysza, a za tydzień żegna się z tą dyscypliną sportu w towarzyskim turnieju. Czy - rzeczywiście - wraz z zejściem Adama ze skoczni skończą się polskie skoki narciarskie, jak wieszczy wielu?
- Mamy skłonności do popadania w skrajności, więc taki ton mnie specjalnie nie dziwi. To jasne, że Adam jest i, nawet nie startując, długo jeszcze będzie symbolem polskich skoków. Całkiem zresztą zasłużenie. Tylko że kariera nie trwa wiecznie i choć wszyscy chcielibyśmy, żeby Adam nadal skakał, to niestety czasu nie da się oszukać.

- Kończą się więc polskie skoki czy nie?
- Absolutnie nie. Polskie skoki to nie tylko Adam Małysz i proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie mam zamiaru pomniejszać sukcesów Adama, bo w pewnej części miałem też sam w nich udział. Adam był lokomotywą, dzięki której skoki w Polsce zyskały bardzo dużą popularność. Mamy kilkunastu utalentowanych skoczków w wieku 16-20 lat. Od siedmiu lat trwa cykl zawodów "Lotos Cup" dla dzieciaków. Do uprawiania skoków garnie się wielu chłopców. Podstawa tej piramidy szkolenia więc jest. Dziesięć lat temu, kiedy prowadziłem kadrę, miałem w zasadzie czterech seniorów: Małysza, Wojtka Skupienia, Łukasza Kruczka i Roberta Mateję. Na ostatnich mistrzostwach Polski startowało 86 zawodników, a kilku kolejnych było w tym samym czasie na zawodach Pucharu Kontynentalnego. Więc jest z czego wybierać.

- To może być masowy sport czy raczej elitarny, choćby z powodów finansowych?
- To nie jest piłka nożna, siatkówka czy lekkoatletyka. Chodzi po prostu o dostęp do obiektów. W Polsce mamy skocznie tylko w górach i to się nie zmieni, bo tak jest na całym świecie. Siłą rzeczy trenują tylko młodzi ludzie z tych okolic. Nie jest to też sport tani, bo narty, kombinezony, buty, kaski kosztują niemało. Średnio to koszt około 3000 zł, a wiadomo, że dzieciaki szybko rosną i praktycznie co rok trzeba zmieniać cały sprzęt. Nie ma co ukrywać, że nasze kluby są raczej biedne. Klub zapewnia najczęściej skocznię. Koszt szkolenia dzieciaka spada głównie na jego rodziców, choć oczywiście w miarę możliwości kluby, a związek poprzez nie stara się pomagać. Problemem jest jeszcze fakt, że mamy za mało trenerów.

- Kandydata na lidera chyba mamy. Kamil Stoch może być następcą Adama Małysza?
- Obserwuję Kamila od czasu, kiedy miał on 12 lat. Pod względem sportowym to ogromny talent. Jeśli chodzi o stronę czysto sportową, zaryzykuję, że porównywalny z Adamem, a nawet ciut większy. Nie przesadzam. Nie jest jeszcze jednak tak odporny psychicznie jak Adam i nie ma takiego doświadczenia. Kamil ma jednak częste konsultacje z psychologiem i - jak sam twierdzi - one mu pomagają, a potwierdzeniem tego są wyniki w kończącym się sezonie. Coraz lepiej radzi sobie z presją mediów i oczekiwaniami kibiców. Wierzę, że tak będzie również w następnym sezonie, kiedy Adama nie będzie na skoczni i wszystkie oczy będą skierowane na Kamila. Adam pod względem osobowości to prawdziwy fenomen. Jego sposób koncentracji, przygotowań do skoków jest wyjątkowy. Miał zdolność godną pozazdroszczenia - umiał się wyłączyć w trakcie zawodów, skupić tylko na sobie i zadaniu do wykonania. Domyślam się, że wielu kibiców nudziły jego wypowiedzi, że najważniejsze w zawodach to oddać dwa równe dobre skoki. Ale ta wypowiedź była dla niego jak mantra, w ten sposób radził sobie z presją i... programował się, właśnie na dwa równe i dobre skoki.

- Powróćmy jednak do Kamila, w którym wielu widzi następcę Adama...
- Kamil Stoch w tym roku zadomowił się w czołówce światowej. Wygrał dwa konkursy Pucharu Świata, regularnie zajmował miejsce w najlepszej dziesiątce. Zresztą jest w czołowej dziesiątce klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Był szósty na mistrzostwach świata na średniej skoczni, a na dużej był po pierwszej serii szósty, by w drugiej popełnić błąd. Kamil robi z roku na rok postępy i wierzę, że będzie w ścisłej czołówce światowej. Ciężko oczekiwać, że powtórzy sukcesy Adama, ale może nam dostarczać dużo radości. Proszę pamiętać, że Kamil ma niespełna 24 lata, czyli tyle ile Adam, jak zaczął osiągać swoje największe sukcesy. Jeszcze więc wiele przed nim.

- Za Stochem kandydatów do miejsca w światowej czołówce na razie nie widać.
- Pozostali zawodnicy jeszcze nie wchodzą do czołowej dziesiątki czy piętnastki w zawodach Pucharu Świata, ale spokojnie, poczekajmy. W ostatniej edycji letniej Grand Prix w czołówce był Dawid Kubacki. Wiadomo, że skoki latem, to nie to samo, co zimą, ale skoro potrafił już być w czołówce, to znaczy, że ma potencjał. Wspominałem już, że mamy kilkunastu ciekawych chłopaków w wieku 16-20 lat. Oni będą się przebijać do góry. Jestem przekonany, że nasza drużyna bez Małysza nadal będzie skakać na tym poziomie co do tej pory, choć oczywiście marzy mi się, żeby zdobywała medale na najważniejszych imprezach.

- Kiedy w Niemczech Sven Hannavald przestał startować, a ich drugi mistrz - Martin Schmitt zaczął spisywać się słabiej, zainteresowanie skokami dramatycznie spadło. Nie boi się pan, że u nas stanie się to samo, kiedy Małysza zabraknie na skoczniach?
- Oczywiście, że taka obawa istnieje. Proszę pamiętać, że wiele osób w naszym kraju nie oglądało skoków, tylko Małysza. To on napędzał zainteresowanie. Kiedy pięć lat temu zostawałem prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, to w pełni zdawałem sobie sprawę, że ten moment, w którym Adam zakończy karierę, prędzej czy później nadejdzie.
- Spodziewał się pan, że Małysz zakończy karierę po tym sezonie?
- Chyba wszyscy, którzy byli w miarę blisko niego, czuli, że podejmie taką decyzję. Odchodzi jako wielki mistrz, zawodnik z absolutnej czołówki. To jest odejście z wielką klasą. W ubiegłym roku znakomicie przygotował się na igrzyska olimpijskie, gdzie zdobył dwa srebrne medale. W tym roku też na najważniejszej imprezie - mistrzostwach świata stał na podium. Może być też na podium w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

- Był pan trenerem Małysza, gdy odnosił największe sukcesy. Które imprezy wspomina pan najcieplej?
- Pierwszą był Turniej Czterech Skoczni w sezonie 2000/01. Przed jego rozpoczęciem wiedziałem, że Adam jest w niesamowitej formie, ale do głowy chyba nam wszystkim skupionym wokół niego nie przychodziło, że może wygrać ten turniej. Nie potrafiliśmy sobie nawet tego wyobrazić. Na pierwszym konkursie w niemieckim Oberstdorfie było pięciu dziennikarzy z Polski. Tydzień później na zakończenie imprezy w austriackim Bischofshoffen już około osiemdziesięciu. Po powrocie do kraju zaczął się istny szał. Wybuchła "małyszomania" i choć jej natężenie się zmieniało, to cały czas trwała. Drugą imprezą, którą chyba szczególnie wspominam, były mistrzostwa świata w fińskim Lahti w 2001 r. Adam jechał tam jako główny faworyt, bo seryjnie wygrywał zawody Pucharu Świata. W pierwszym konkursie na dużej skoczni minimalnie przegrał ze Schmittem. Pewnie wśród części kibiców był lekki zawód, że zdobył srebro, a nie złoto. Ja popłakałem się jednak ze szczęścia po tym srebrnym medalu. Sukcesy Stanisława Marusarza czy Antoniego Łaciaka były już w zasadzie legendą dla większości kibiców, a my nadal czekaliśmy na medal. Adam go zdobył i wiedziałem, że to jest coś wyjątkowego. Mistrzostwa w Lahti były najważniejszą w tamtym sezonie imprezą. Z gratulacjami dzwonili prezydent i premier. Minęły cztery dni i Adam w pięknym stylu zdobył złoto na średniej skoczni. To znów było coś wyjątkowego.

- "Zagospodaruje" pan jakoś Małysza dla skoków?
- Bardzo bym chciał, bo przecież jest on najlepszą wizytówką. Ale spokojnie, jeszcze są przecież zawody Pucharu Świata w Planicy, a potem impreza na zakończenie kariery w Zakopanem. Po sezonie na pewno będziemy rozmawiać. Już wstępnie mówiłem Adamowi o mojej propozycji. Mam dla niego poważną ofertę, ale na razie jeszcze niczego nie ujawnię.

- A jak Małysz wybierze rajdy samochodowe, bo wspominał coś o tej swojej nowej pasji?
- Dlatego przedstawię mu poważną ofertę. Myślę, że mocno się nad nią zastanowi. W końcu ze skokami był związany przez całe swoje dorosłe życie. Na pewno na nich, a nie rajdach samochodowych, zna się najlepiej.

- W końcu po zakończeniu kariery Małysz będzie mógł też zjeść normalnie, jak człowiek.
- Rzeczywiście - skoki to sport, w którym trzeba trzymać wagę, ale tak jest w większości dyscyplin. Sport wymaga wyrzeczeń i jedną z nich jest trzymanie wagi. Nie wiem, czy jak byłem trenerem kadry, to Adam wymykał się, żeby ukradkiem coś zjeść albo robił to w domu. Nie sądzę, żeby tak było, bo sylwetkę miał cały czas taką samą. Zresztą teraz też zapowiada, że nie chce, aby mu urósł brzuszek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska