Pierwszy raz pobił gdy była w ciązy. Ciężko odejść od oprawcy

fot. Krzysztof Świderski
fot. Krzysztof Świderski
Po raz pierwszy ją pobił, kiedy była w ciąży. Agnieszka wyciąga wypis ze szpitala położniczo-ginekologicznego w Opolu: "1 ciąża. 17 tydzień. Stan po tępym urazie brzucha i głowy. Pacjentka została przyjęta z powodu odniesionych obrażeń w wyniku pobicia".

Mieszkaliśmy w budynku nad barem, chodziłam na drugą zmianę do pracy, a on do baru i pogrążał nas w długach - opowiada Agnieszka. - Wróciłam z pracy, zeszłam po Jarka, a kiedy wszedł do mieszkania, to dostał jakiejś wścieklizny…

Zamknęła się w łazience, ale Jarek rozwalił drzwi.
- Walił mną o ścianę - opowiada Agnieszka. - Potem przeciągnął po ziemi, rzucił na wersalkę i zaczął bić, po głowie, po brzuchu. Krzyczałam, wołałam o pomoc, aż z dołu z baru przybiegli.
Zanim nadeszła pomoc, Jarek zdążył jeszcze jej kotem z wściekłości rzucić o ścianę.
- Do szpitala zawiozła mnie koleżanka, a lekarze wezwali policję - opowiada. Przeszła badania, złożyła zeznanie… i wróciła do Jarka.

- Było mu przykro i głupio - tłumaczy męża, wpatrując się w przestrzeń. - A kiedy zobaczył zdjęcie dziecka z USG, to widziałam, jak się wzruszył. Powiedział, że nigdy sobie nie wybaczy tego, co mi zrobił.
Wyrzuty sumienia miał do chrzcin. Dzień przed dowiedziała się, że Jarek był już kiedyś żonaty. - Upił się i nie wrócił na noc - opowiada Agnieszka. - Rano tłumaczył się, że poszedł do byłej żony pochwalić się naszą córeczką, bo z tamtą nie miał dzieci.

Od tamtego czasu nie było już spokoju. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał z Holandii, wybuchały kłótnie, które zawsze kończyły się biciem.

Chłop obudzony to zły
Agnieszka skarżyła się matce Jarka, prosiła ją, żeby przemówiła do syna. - Ale teściowa nie widziała problemu, mówiła, że chłop, jak ciężko pracuje, to ma prawo cały dzień spać, a jak się go budzi, to może się wnerwić.

Po którejś kolejnej głośnej awanturze matka Jarka uznała w końcu, że trzeba coś zrobić. - Stwierdziła, że to rozłąka tak źle na nas wpływa - opowiada. - Mówiła: "Pojedziecie razem do Holandii, a my zajmiemy się dzieckiem".

W Holandii Agnieszka zobaczyła Jarka z jeszcze gorszej strony: - Palił marihuanę. Mieszał narkotyki z alkoholem, ciągle przysypiał, a kiedy się budził, robił mi awanturę - opowiada. - Mieliśmy wspólne konto, stale zostawiał mnie bez pieniędzy.

Podczas kolejnej kłótni w Holandii chwycił za nóż i przyłożył jej do gardła, a potem tłukł jej głową o ścianę.
Agnieszka wyjmuje z torebki zdjęcia. Posiniaczona twarz, widoczna czerwona pręga na szyi. Na kolejnej fotografii na plecach Agnieszki widać poprzeczną czerwoną pręgę…
- Zdjęcia zrobiła holenderska policja - wyjaśnia Agnieszka. - Zadzwoniłam, a nasz menedżer kazał mu natychmiast pakować manatki i wracać do Polski. Dostałam sygnaturę sprawy w holenderskich kartotekach, gdybym w kraju chciała coś z tym zrobić…

Z Jarkiem trudno się skontaktować.
- Nie znam jego telefonu, dzwoni do dziecka, ale bardzo rzadko - mówi Agnieszka.
Telefonu do syna nie znają też jego rodzice. - Syn wyjechał do pracy za granicę, nie wiem, jaki kraj i jaki do niego jest numer - przekonuje Zofia B., matka Jarka. - To on do nas dzwoni, a nie my do niego. Agnieszka podała syna o pozbawienie praw rodzicielskich, ale nawet na tę rozprawę nie przyjechał, żeby nie stracić pracy.
Zofia B. uważa, że Agnieszka specjalnie zrobiła zamieszanie, bo chce przejąć mieszkanie. - To ja to cudowne dziecko wychowałam, a teraz syn może stracić kontakt z córką - kobieta zaczyna płakać. - Agnieszka robi wszystko, żeby skompromitować syna. W tej Holandii wezwała policję, ale dopiero następnego dnia. A wcześniej, zaraz po tym rzekomym pobiciu, położyła się z Jarkiem do łóżka. To przecież nielogiczne, to chyba się go nie bała.

Może będzie lepiej
W opolskim ośrodku interwencji kryzysowej mówią, że to jest typowe zachowanie ofiar przemocy. - Osoba dopuszczająca się przemocy nie robi tego permanentnie, daje złapać oddech swojej ofierze - wyjaśnia Tamara Tymowicz, szefowa Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Opolu. - To wygląda tak, że pozwala myśleć ofierze, że już jest dobrze, ale to tylko pozory. Bo dobrze jest do następnego razu, kiedy to pobita ofiara znowu ucieka ze swojego domu… I tak te sytuacje ciągną się latami.

Szefowa OIK podkreśla, że ofiary przemocy często wycofują swoje oskarżenia w przekonaniu, że już będzie dobrze. - Poza tym są mocno zdezorientowane, tak jakby straciły swój kierunkowskaz, do tego nie zawsze trzymają swoje emocje na wodzy - dodaje Tamara Tymowicz. - Mają bardzo niską samoocenę i tracą wiarę we własne możliwości. Niestety, często powielają rodzinne wzorce.

Po powrocie z Holandii Agnieszka złożyła na policji oficjalną skargę, że Jarek się nad nią znęca. Poskarżyła się też, że on i jego rodzice nie pozwalają jej zabrać ani ubrań, ani dokumentów z mieszkania, w którym jest zameldowana. - Oni chcą mnie z tego mieszkania wymeldować, już to zgłosili w opolskim biurze meldunkowym - dodaje.

Przeżyła szok, kiedy w grudniu ub.r. opolska policja umorzyła dochodzenie w sprawie jej skargi. Potem podobnie zrobiła opolska prokuratura.

- Zawiadomiono mnie, że umorzono wobec braku cech przestępstwa - mówi Agnieszka. - Wtedy wydawało mi się, że oszaleję, bo nie wiedziałam, kto ma w tym wszystkim rację. Wyszłam na miasto i zaczęłam błądzić, weszłam do przypadkowego urzędu i zaczęłam urzędniczce opowiadać o swojej sytuacji. To ona pokierowała mnie do ośrodka interwencji kryzysowej. W ośrodku przy Małopolskiej dowiedziałam się, że powinnam napisać do prokuratury zażalenie.

Dobra ustawa, tylko nie działa
Prokuratura ponownie zbada sprawę. Tylko dlaczego nie zrobiła tego szczegółowo za pierwszym razem? Tym bardziej że jest ustawa o przeciwdziałaniu przemocy i zgodnie z nią to oprawca, a nie ofiara opuszcza mieszkanie.

- Sprawy związane z przemocą są bardzo trudne - tłumaczy Lidia Sieradzka, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu. - Najczęściej brakuje świadków i wszelkie zarzuty są trudne do udowodnienia. Szczególnie jeśli nie ma obdukcji.

Jak działa nowa ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, widać najlepiej na przykładzie ośrodka interwencji kryzysowej. - Po tym, ile ofiar przemocy ciągle tutaj trafia - mówi Zdzisław Markiewicz, szef Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu, który nadzoruje prace ośrodka interwencji kryzysowej. - Mamy już dobre przepisy, ale jeszcze nie radzimy sobie z ich egzekwowaniem. Tylko w ciągu trzech miesięcy udzieliliśmy 3 tys. konsultacji ofiarom przemocy, z czego 643 osoby pozostają w stałym kontakcie. Najgorsze, że stale brakuje nam miejsc, bo nadal to słabszy opuszcza mieszkanie, a oprawcy mają się dobrze.

Agnieszka mówi, że do Jarka już nie wróci. Nie chce też tułać się z dzieckiem po rodzinie. Nie wie, czy będzie mogła wrócić do swojego mieszkania.

- To jest uzależnione od wyniku śledztwa i ostatecznej decyzji sądu - mówi Ewa Morawska-Jerye, szefowa referatu spraw obywatelskich UM w Opolu. - Choć tak bardzo chcielibyśmy pomóc tym wszystkim ofiarom, które do nas trafiają, jesteśmy bezsilni.

PS. Personalia bohaterów tekstu zostały zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska