Historia Muru Berlińskiego

Jens Lordan, Wikipedia (CC3.0/GNU FDL)
Zachowana część muru przy Niederkirchnerstraße.
Zachowana część muru przy Niederkirchnerstraße. Jens Lordan, Wikipedia (CC3.0/GNU FDL)
50 lat temu - w połowie sierpnia 1961 roku - zaczęła się budowa muru berlińskiego. Ta licząca 156 km budowla na 28 lat podzieliła stolicę Niemiec i Europę. Przy próbie jej przekroczenia zginęło kilkaset osób.

Mur oddzielający Berlin wschodni i część zachodniej Brandenburgii od Berlina zachodniego, a symbolicznie przestrzeń realnego socjalizmu od wolnego świata, był szczególną budowlą. Został zbudowany rękami enerdowskich murarzy. Ale zgoda na jego powstanie zapadła ponad głowami berlińczyków - w Moskwie i w Waszyngtonie.

Zresztą nie od razu mur zbudowano. Na początek, w nocy z 12 na 13 sierpnia 1961 roku ruszyła Akcja Róża.

W jej ramach zaczęto opasywać radziecką strefę okupacyjną Berlina zasiekami z drutów kolczastych. Przepuszczalnej dotychczas granicy pilnowało około 10 tysięcy wschodnioniemieckich funkcjonariuszy - policjantów i członków straży robotniczych.

Lepszy mur niż wojna

- Datę 13 sierpnia uważa się za początek budowy muru - mówi dr Małgorzata Świder, wicedyrektor Instytutu Historii UO - w rzeczywistości zaczęła się ona dopiero cztery dni później. Zarówno władze NRD z Walterem Ulbrichtem, jak i Nikita Chruszczow czekali na reakcję mocarstw zachodnich. A ta była wyjątkowo powściągliwa. Zachodni żołnierze, stacjonujący przecież w Berlinie, nie przeszkadzali w całej operacji.

I nie tylko oni. Ani prezydent Francji de Gaulle, ani premier Wielkiej Brytanii nie przerwali z powodu wschodnioniemieckiej inwestycji letnich urlopów. Formalne dyplomatyczne protesty wprawdzie do Moskwy posłano, ale zanim dotarły one na biurko Chruszczowa, upłynęły ze trzy doby. Prezydent Stanów Zjednoczonych John Kennedy przyznał, że mur nie jest rozwiązaniem szczególnie pięknym, ale tysiąc razy lepszym od wojny.

W podobnym tonie wypowiedział się premier Wielkiej Brytanii Harold Macmillan: - Wschodni Niemcy zatrzymują rzekę uciekinierów i okopują się za jeszcze szczelniejszą żelazną kurtyną. Samo w sobie to nie łamie prawa - mówił.

Jak na socjalistyczną inwestycję przystało, mur był wlaściwie przez całe 28 lat w budowie, w przebudowie lub w remoncie. Zaczęło się prowizorycznie od drutu kolczastego wzmacnianego cegłami, płytami betonowymi i pustakami. To wystarczyło, by skutecznie odciąć od siebie obie części miasta. Zamknięto około 100 ulic we wschodnim Berlinie, przerwane zostały linie metra i S-Bahnu. Wyjątek stanowił dworzec Friedrichstrasse.

- Traktowano go jak dworzec międzynarodowy i wszystkich przekraczających tu granicę bardzo gruntownie i podejrzliwie sprawdzano - opowiada pani Hildegarda z Opola Nowej Wsi Królewskiej. - Enerdowcy nie mogli przejechać tamtędy na Zachód, ale mogli się tam spotkać z krewnymi. Korzystali z tego zresztą także Polacy, bo do RFN trzeba było mieć paszport i wizę, ale do Berlina zachodniego nie były one potrzebne. Ten dworzec nazywano pałacem łez, bo ostatecznie trzeba się było z tymi bliskimi rozstać. Wiem coś o tym. Siedem kilometrów od granicy mieszkała mama mojego wujka.

Nigdy po zbudowaniu muru nie zdołał jej odwiedzić. To dlatego tym spotkaniom na dworcu towarzyszyły niezwykłe emocje. Dużo później dowiedziałam się, że 237 osób przypłaciło je zawałem serca i śmiercią. One też są ofiarami muru.

W 1965 roku nastąpiła pierwsza gruntowna przebudowa. Mur tworzyły teraz stalowe filary i płyty zwieńczone betonowymi rurami, które uniemożliwiały ewentualnym uciekinierom chwycenie się ściany od góry. Wzdłuż granicy zostawiono pas ziemi, co dzień starannie bronowany, by zostawały na nim ślady stóp uciekających, zwany strefą śmierci.

Po co komu mur

W połowie lat 70. poprawiono mur kolejny raz. Osiągnął wysokość od 3,40 do 4,20 m. W terenie zabudowanym dostępu do Zachodu broniły cegły i beton uzupełnione na wolnej przestrzeni płotem ze specjalnej stalowej siatki.

Jakby tego było mało, mur obserwowali strażnicy na ponad 300 wieżyczkach, a ponad 250 stanowisk wartowniczych strzegły dodatkowo psy. 161 kilometrów pasa granicznego oświetlono. Jeszcze na początku 1989 roku muru strzegło 11,5 tys. żołnierzy uzbrojonych w miotacze ognia i transportery opancerzone oraz 500 cywilów. W odróżnieniu do reszty granicy NRD-RFN nie było tu tylko pól minowych i karabinów strzelających samoczynnie w reakcji na jakikolwiek ruch.

Te dane szokują, ale nie wyjaśniają, komu i do czego mur w ogóle był potrzebny.
- Pomysł jego zbudowania był niewątpliwie niemiecki - mówi dr Małgorzata Świder. - Trzeba pamiętać, że w latach 1949-61 z NRD do zachodniej części Niemiec uciekło 2,6 mln ludzi, z czego 1,6 mln właśnie przez Berlin zachodni, po uszczelnieniu granicy - jedyną bramę do wolnego świata. Ludzie nogami recenzowali politykę enerdowskich władz. Kiedy dociskano rzemieślników, uciekali rzemieślnicy.

Lekarze wybierali wolność, gdy zabroniono im prowadzić prywatną praktykę. Rynek był drenowany przez niekorzystny kurs walut. Za markę zachodnią płacono 4 wschodnie. Toteż Ulbricht już od 1960 roku zabiegał u Chruszczowa o zamknięcie granicy w Berlinie. Radziecki przywódca konsekwentnie odmawiał. Obawiał się, że doprowadzi do wojny i forsował - od 1958 roku - ultimatum o przekształceniu Berlina w wolne miasto. Chciał stopniowo przeciągnąć stolicę Niemiec do enerdowskiej strefy wpływów.

Ulbricht marzył o murze berlińskim, ale się tymi marzeniami nie chwalił. Jeszcze w czerwcu 1961 roku, a więc na dwa miesiące przed rozpoczęciem budowy, zapewniał zachodnioniemiecką dziennikarkę, iż socjalistyczni murarze są tak zajęci przy budowaniu mieszkań dla klasy robotniczej, że ani im w głowie stawianie jakiegoś muru. Po raz pierwszy padło wtedy w kontekście Berlina słowo mur. Ale uwagę na to zwrócono dopiero wówczas, gdy jego budowa trwała już w najlepsze.

Ulbricht nie kłamał

- Wbrew pozorom Ulbricht w czerwcu 1961 raczej nie kłamał - uważa Małgorzata Świder. - Ostateczna decyzja o budowie muru zapadła w Moskwie prawdopodobnie dopiero na przełomie lipca i sierpnia, a precyzyjny plan prowadzenia inwestycji nosi datę 7 sierpnia 1961, czyli powstał mniej niż tydzień przed jej formalnym rozpoczęciem.

Odpowiedź na pytanie, dlaczego Chruszczow zgodził się na mur, pani doktor znalazła w książce Hope Harison "Ulbrichts Mauer" (Mur Ulbrichta). Jej autor wiąże decyzję genseka z lipcowym telewizyjnym przemówieniem Kennedy'ego.

Prezydent USA zadeklarował w nim, że status Berlina nie zostanie zmieniony i będzie on nadal należał do Niemiec Zachodnich. Alianccy żołnierze w nim zostaną, a miasto zachowa bezpieczne połączenie z Republiką Federalną. Chruszczow najwyraźniej zrozumiał wtedy, że Ameryka nigdy nie zgodzi się na wolne miasto Berlin. W dodatku w czerwcu 1961 rozmawiał w Soczi z generałem Mc Cloyem i wywnioskował z tej rozmowy, że USA nie będą się ostro sprzeciwiać trwałemu podziałowi stolicy Niemiec.

Nie sprzeciwiał się jej także kanclerz Adenauer, który przyjechał do Berlina dwa tygodnie po rozpoczęciu budowy muru.

- Z dokumentów udostępnionych przez niemiecką służbę wywiadowczą i informacyjną - dodaje dr Świder - wynika, że sześć tygodni przed sierpniem 1961 zarówno władze federalne, jak i władze Berlina były ostrzegane, że jakieś działania się na granicy szykują. Potem doprecyzowano, że nastąpi to między 12 a 18 sierpnia. Inne meldunki mówiły o gromadzeniu materiałów budowlanych. Reakcji nie było.

Późniejszy kanclerz, a wtedy burmistrz Berlina Willy Brandt protestował 16 sierpnia 1961 roku. Razem z 300 tys. zachodnich berlińczyków wziął udział w ulicznej demonstracji przeciw murowi.

- Bliski współpracownik Brandta Egon Bahr ujawnił niedawno w jednym z wywiadów, że Brandt za plecami Adenauera i z pomnięciem kanałów dyplomatycznych napisał list do prezydenta USA, alarmując go o zamieszaniu z murem - dodaje dr Świder. - Odpowiedź przywiózł mu 19 sierpnia amerykański wiceprezydent. Kennedy napisał w liście wprost, że mur można zburzyć tylko siłą, a USA nie chcą wojny, a zwłaszcza wojny z powodu Berlina. Budowa muru oznacza, że Związek Radziecki powstrzymuje dalszą ekspansję na Zachód. No i rację bytu traci sowieckie ultimatum o utworzeniu w Berlinie wolnego miasta.

Wielka polityka wzięła górę. Podział stolicy Niemiec został przesądzony.
Politycy pogodzili się z tym łatwiej niż zwykli ludzie. Kilka dni temu, w 50. rocznicę wznoszenia muru, berlińczycy uczcili minutą ciszy jego ofiary. Oficjalnie udokumentowano 136 osób, które poniosły śmierć przy jego pokonywaniu. Szacuje się, że w rzeczywistości mogło ich być nawet cztery razy więcej. Stu dwudziestu strażników skazano w Niemczech za strzelanie do uciekinierów.

Ida zginęła pierwsza

Za pierwszą ofiarę muru uważa się Idę Siekmann, która zginęła, skacząc z okna domu przy Bernauer Strasse. Postrzelony Peter Fechter wykrwawił się 17 sierpnia 1962 roku w tzw. pasie śmierci. Enerdowscy funcjonariusze zabrali go, choć głośno wołał o pomoc, dopiero po 50 minutach - tyle trwała jego powolna agonia. Amerykańscy żołnierze nie przyszli mu z pomocą, tłumacząc potem, że to nie ich strefa. Ostatnią ofiarą śmiertelnych strzałów przy murze był Chris Gueffroy. Zginął w 1989 r. - 9 miesięcy przed zburzeniem budowli.

Śmierć wielu ofiar nie odstraszała kolejnych śmiałków przed próbami ucieczki na Zachód. Kilku tysiącom ludzi udało się tego dokonać, wśród nich było ponad 500 dezerterów. Chwytano się różnych metod. Dziewięciu mieszkańców sąsiadującej z Berlinem zachodnim osady Klein Glienicke, zwanej enerdowską ślepą kiszką, wybrało wolność przez 19-metrowy tunel. Dwie rodziny poleciały na Zachód uszytym w tajemnicy na strychu balonem. Nawet najlepsze pomysły dawały się zwykle wykorzystywać tylko raz. Za drugim razem służby już "kasowały" ucieczkę.

Mur, a wraz z nim granica, stały się bardziej przepuszczalne dopiero w latach 70. i później. Ale nie dla wszystkich. NRD pozwalało wyjeżdżać na Zachód emerytom, przerzucając tym samym ich utrzymanie na barki kapitalistycznego sąsiada.

RFN kupowała za twardą walutę zatrzymanych po wschodniej stronie dysydentów politycznych lub obywateli NRD mających dość odwagi, by powiedzieć głośno, że są szykanowani i czują się źle w pierwszym w historii socjalistycznym państwie niemieckim. Biznes był dość powszechny, chociaż nie tani. Już po upadku muru ujawniono, że Republika Federalna wykupiła, ratując przed więzieniem i innymi prześladowaniami, ok. 30 tysięcy osób, płacąc za nich nawet po 100 tys. dolarów od głowy.

Faktycznie mur uniemożliwiał obywatelom NRD przedostanie się na Zachód. Ale formalnie - zwłaszcza we wschodnioniemieckiej propagandzie - miał całkiem inne przeznaczenie.

Mury runą

W listopadzie 1989 roku Jesień Ludów ogarniała także NRD. Jednym z żądań ulicy była wolność podróżowania. Do jej zapewnienia przyczynił się nieoczekiwanie 9 listopada 1989 sekretarz Komitetu Centralnego komunistycznej SED Guenther Schabowsky.

Na pytanie włoskiego dziennikarza, kiedy każdy obywatel NRD będzie mógł swobodnie wyjechać z kraju przez przejścia graniczne, funkcjonariusz partii zapewnił, że zarządzenie wchodzi w życie od zaraz i że dotyczy także przejść do Berlina Zachodniego.

Trochę się zagalopował, ale fali tysięcy ludzi nikt już nie był w stanie zatrzymać. Do północy wszystkie przejścia między obydwoma częściami miasta zostały otwarte. Na Kurfuerstendamm ludzie padali sobie w objęcia. W knajpach serwowano darmowe piwo. Bundestag przerwał posiedzenie, by wyrazić radość z tego, co się stało. Posłowie spontanicznie odśpiewali hymn.

Radości i trudności zjednoczenia Niemiec miały dopiero nadejść.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska