Big Love, big seks

Aleksandra Mecwaldowska
Antoni Pawlicki początkowo miał nie dostać tej roli, bo był... zbyt popularny i trochę za chudy. Ale - po spotkaniu z Olą Hamkałą - okazało się, że pomiędzy aktorami jest spora doza chemii.
Antoni Pawlicki początkowo miał nie dostać tej roli, bo był... zbyt popularny i trochę za chudy. Ale - po spotkaniu z Olą Hamkałą - okazało się, że pomiędzy aktorami jest spora doza chemii. Aleksandra Mecwaldowska
Gdy kręcono sceny miłosne, reżyserka wypraszała większość ekipy. Aktorzy - aby zrozumieć emocje odgrywanych przez siebie bohaterów - spotykali się z psychiatrą i prokuratorem. A na dodatek całą ekipę "zaaresztowano" w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie.

Barbara Białowąs z Opola nakręciła pełnometrażowy film fabularny, jest jego reżyserką i scenarzystką. Niedawno odbyła się jego premiera. Wraz z odtwórcami głównych ról: Aleksandrą Hamkałą oraz Antonim Pawlickim opowiedziała nam o pracy nad tym obrazem.

Scenariusz
Miłość to jeden z bardziej chwytliwych tematów kinowych. W przypadku "Big Love" miało być pod prąd: miłość - tak, ale nie romantyczna, landrynkowa i słodka jak walentynka.
- Czytałam prasę, a w niej stale pojawiały się doniesienia o miłości gorzkiej, toksycznej z kryminalnym wątkiem. Dlaczego zginął Andrzej Zaucha? Bo był ofiarą zazdrości - mówi Barbara Białowąs. - Dlaczego wciąż słyszymy o awanturach kochanków, tych ze światka artystycznego czy tzw. celebryckiego? Wiem, że miło się ogląda komedie romantyczne. Ale czy one mają coś wspólnego z realiami?

Powstała więc opowieść o miłości ewoluującej - najpierw niemal idealnej, potem gorzkiej, toksycznej i - dosłownie - zabójczej.

Co było najtrudniejsze w opowiedzeniu tej historii? - Skróty w scenariuszu. - udziela odpowiedzi Białowąs.

Pierwotna wersja miała 127 stron. Ostateczna - 100 stron.
Historia kina zna reżyserów czy scenarzystów, którzy od aktorów wymagają bezwzględnego posłuszeństwa, nawet rysowali na planie linie, i tylko po nich aktor mógł chodzić podczas odgrywania sceny.

Są też tacy, którzy oczekują od zespołu aktorskiego twórczego podejścia, pomysłów, nawet inicjatyw związanych ze zmianą scenariusza - jeśli jest taka potrzeba.

- Basia jest takim scenarzystą, bardzo mi się to podobało. Choć nie było łatwo przekonać ją do swoich racji, potrzebne było bardzo mocne uzasadnienie. Początkowo scenariusz więcej miejsca poświęcał miłości pięknej, zbliżonej do ideału. Namawiałem, aby zmieniła te proporcje - mówi odtwórca jednej z głównych ról, Antoni Pawlicki.

Miłość znaczy seks

Seks i sceny erotyczne stały się tematem numer jeden w dyskusjach na temat "Big Love". To medialna kreacja - mówią zgodnie aktorzy. I przeliczają: film trwa półtorej godziny, a sceny są tylko trzy.

Tylko czy aż trzy? Bo wychodzi jedna na pół godziny - można dyskutować.
Erotykę można odbierać także jako siłę filmu, a nie jedynie przyczynek do jego krytyki. Recenzenci zarzucają epatowanie seksem na granicy naturalności. Forumowicze i uczestnicy spotkań ze scenarzystką - mówią o prawdzie. - Skąd pani wiedziała, że podobnie wyglądał też mój związek? - spytał jeden z widzów na spotkaniu po pokazie kinowym.

- Seks w polskim kinie wygląda zwykle tak: coś się dzieje pod kołdrą, a potem postaci zapalają papierosa. Producenci często powstrzymują się przed pokazaniem czegoś więcej i czegoś prawdziwszego, obawiają się właśnie krytyki pruderyjnej części widzów albo tego, że filmu nie pokażą w telewizji - mówi Białowąs.

W "Big Love" producent dał scenarzystce wolną rękę. Więc jest bez pruderii.
Aleksandra Hamkało, odtwórczyni głównej roli w "Big Love" już została okrzyknięta jedną z bardziej seksy aktorek młodego pokolenia. Tuż przed premierą było o niej głośno, bo wystąpiła w teledysku Nergala. - Wbrew powszechnemu przekonaniu nie rozbierałam się - mówi. - Odegrałam kobietę, która wydaje na świat szatana. Dlaczego? Bo ktoś do mnie zadzwonił, przedstawił ofertę, podał gażę. I zgodziłam się, taka praca.

W "Big Love" są trzy sceny erotyczne. Ale film cały przesiąknięty jest erotyczną energią. - To jego walor, nie każdy umie wykreować taki efekt - mówi Antoni Pawlicki.

Barbara Białowąs podkreśla, że starała się, aby podczas nagrywania scen erotycznych Aleksandra Hamkało (młoda i niedoświadczona aktorka) czuła się komfortowo. - Cała ta rola była ciężka, musiała się zasadzać na pełnym zaufaniu Oli do mnie. Grając, także sceny erotyczne, Ola musiała się czuć zarówno bezpiecznie, jak i komfortowo. Więc te sceny graliśmy w obecności okrojonej ekipy. Kto nie był niezbędny, ten opuszczał plan,
W obrazie mogą przeszkadzać sceny seksualne podjarane czy podpite. Ale są elementami story: erotyka zmienia się tu, tak jak zmienia się uczycie. Scenarzystka zawsze na castingach pytała aktorów o ich podejście do owych zadań aktorskich. Dla pary Pawlicki - Hamkało nie było problemu.

Obsada

Castingi do roli Emilki trwały tygodniami. Bez efektu. Tymczasem wszyscy recenzenci scenariusza w swych opiniach podkreślali: właściwa obsada tej roli przesądzi o powodzeniu kreacji i filmu.

- Aż wreszcie zobaczyłam Aleksandrę Hamkało. Od razu wiedziałam, że to Emilka moja jest - mówi Białowąs.

Dla młodej aktorki odegranie Emilki było wyzwaniem także pod względem "technicznym": - Polubiłam Emilkę, choć wcale się nie zgadzałam z jej filozofią życiową - mówi aktorka. - Fascynująca była ta przemiana: z nastolatki w skrzywdzoną kobietę, potem - w modliszkę. To ambitne zadanie aktorskie.

Przemianę akcentowano nie tylko aktorsko; także za sprawą charakteryzacji, a nawet kolorystyki obrazu.

Emilka ginie. Poniekąd za swoją aprobatą i z własnej inicjatywy. - Nie umiałam tego zrozumieć - przyznaje Hamkało. - Jak można organizować swoją śmierć i chcieć jej do końca. Dopiero w czasie odgrywania sceny zaczęła rozumieć, co działo się w głowie Emilki.

Aktor zbyt znany

Antoni Pawlicki wcale nie miał dostać tej roli, był zbyt znany i popularny, czyli wbrew podstawowemu założeniu reżyserki i scenarzystki - a brzmiało ono: główne role mają odgrywać aktorzy nie kojarzący się powszechnie, niemal debiutanci. Pawlicki debiutantem nie jest. Zasłynął z pierwszoplanowej roli w "Z odzysku". Jest doskonale znany z kina i tv. Zagrał m.in. u Wajdy - w "Katyniu". Był też jednym z bohaterów serialu "Czas honoru".

- Na castingu wypadł bardzo dobrze, ogólnie panowało przekonanie, że mój bohater to właśnie Pawlicki - mówi Barbara Białowąs. - A ja wciąż miałam wątpliwości związane ze swymi pierwotnymi założeniem: głównych bohaterów mają grać aktorzy nie kojarzący się.
Antoni Pawlicki nawet nie wiedział o rozterkach Barbary Białowąs. - Gdy przeczytałem scenariusz, bardzo chciałem bliżej poznać scenarzystkę, w której głowie powstała ta fabuła - mówi. - Miałem parę pomysłów na zmiany w scenariuszu. Chciałem pogadać z Basią. Ale ona miała wówczas malutkie dziecko, musiała być przy nim w Opolu. Więc przyjechałem do Opola, spotkaliśmy się.

Basia ostatecznie odrzuciła cień swych rozterek po tym, jak Pawlicki spotkał się z Olą Hamkałą, odtwórczynią głównej roli - Emilki.

- Ola miała parę wstępnych prób z innym aktorem. Nie nadawała z nimi na tych samych falach - opowiada. - Grali razem, ale po wykonaniu zadania, każde odchodziło w swoją stronę. A ja bardzo chciałam, aby aktorzy doskonale się rozumieli nie tylko na planie.
Z Antkiem tak właśnie było, a do zagrania tak intensywnego i niezwykłego związku, jaki jest między Emilką i Maćkiem, naprawdę trzeba wiele wspólnej energii, chemii i wzajemnego wyczucia się.

Ścisła filmowa ekipa - odtwórcy głównych ról, operator i reżyserka - zanim zaczęły się 30-dniowe prace na planie, pojechali na tydzień na Mazury, aby przegadać tam każdą scenę, odegrać ją "na próbę", omówić wieczorem. - Takie "warsztaty" bardzo nam pomogły - mówią wszyscy.

- Teraz pracuję nad zupełnie inną rolą - mówi Antoni Pawlicki. - Właśnie jadę w plener pod Warszawę wyciszyć się, pomyśleć, popróbować. Te metody wdrażania się w rolę zwykle się sprawdzają.

Specjalnie dla roli w "Big Love" Antoni Pawlicki spotkał się z psychiatrą więziennym oraz jedną z prokuratorek warszawskich: - Nie umiałem pojąć, że istnieje taki poziom miłości, że można zabić na życzenie - wyjaśnia. - To było wbrew mojej filozofii, skłaniałem się raczej ku temu, że mężczyzna powinien "olać" to uczucie albo unieść się w gniewie przeciwko kobiecie.

Rozmowy ze specjalistami wyjaśniły aktorowi, jak bardzo realne jest szaleństwo z cierpienia, miłości, upokorzenia. - Od pani prokurator usłyszałem historię o chłopcu przez lata wykorzystywanym seksualnie przez ojca. Pewnego dnia chłopak leżał na łóżku, słuchał muzyki. Następnie wstał, wyrwał drzwi z futryny, zabił tymi drzwiami ojca i... powrócił na łóżko, dalej słuchając muzyki. Jak gdyby nigdy nic - mówi aktor.

Z każdej roli zostaje coś w aktorze. Antoni Pawlicki wyniósł z tego filmu wiedzę o irracjonalnym zniewoleniu toksycznym uczuciem, ale i... szerokie bicepsy. Założenie było następujące: bohaterowie mają być ładni, dbać o swe ciała. Więc szykując się do odegrania roli, aktor zaczął chodzić na siłownię. Od czasu kręcenia "Big Love" bicepsy mu wprawdzie trochę zmalały, ale na siłownię aktor wciąż chodzi.

Plenery: miało być więzienie w Opolu

Widzom podoba się drzewo - ogromne, jakby zapożyczone z Amazonii. Pod nim rozgrywa się śmierć. Ale nie ten plener był dla ekipy najtrudniejszy.
- Raczej dzień zdjęciowy w więzieniu na Rakowieckiej - mówi reżyserka. Wykupienie czasu filmowego w więzieniu jest bardzo kosztowne, musieliśmy się zmieścić w budżecie, nie stać nas było na dokręcanie scen.

Tzw. dokumentację Białowąs robiła w opolskim areszcie. - Tu poznałam rytm więzienny, opolski areszt jest bardzo malowniczy. Początkowo tu chciałam kręcić film, ale zorganizowanie wyjazdu ekipy do Opola było zbyt kosztowne.

Wrażenie robiła też sama "filmowa" organizacja w wiezieniu na Rakowieckiej. - Jest tu specjalna cela do scen filmowych, a nawet pracownik służby więziennej doskonale orientujący się w potrzebach filmowców, posługujący się ich żargonem. Od razu wskazał nam, gdzie będzie najlepsze miejsce dla wozów make up-u, a gdzie dla podnośnika na światło. Nie pierwszy raz kręcono tam film - mówi reżyserka.

Podczas kręcenia scen filmowych w więzieniu wybuchł alarm. Jeden z więźniów dostał ataku, bodaj z głodu narkotycznego. - Przestraszyliśmy się, bo w pierwszej chwili ktoś krzyknął, że miała miejsce próba samobójcza. Gdyby się to potwierdziło, to trzeba by przerwać dzień zdjęciowy.

Więźniowie - mimo że zamknięci w celach - potrafią utrudnić zdjęcia. Zdarzało się, że specjalnie hałasowali, niwecząc rzecz świętą na planie - ciszę na czas kręcenia scen.
- Ale nam sprzyjali, podkreślali to także strażnicy. Gdy padało hasło "Cisza na planie", faktycznie ta cisza zapadała - opowiada opolanka.

Czas w więzieniu biegł dla ekipy w sposób nieubłagany i zbyt szybko. Nie zdążyli na czas spakować sprzętu i stawić się na bramie o wyznaczonej godzinie.
- Musieliśmy czekać ponad godzinę, aż uruchomione zostaną procedury, które pozwolą nam wyjść z więzienia - mówi Barbara.

Po premierze

Krytykom w filmie nie podoba się wiele: sposób konstrukcji akcji (niechronologiczny), sceny erotyczne, pomysł połączenia romansu z kryminałem, gra Hamkały.
Komentarze internautów i widzów, jak to często bywa - bardzo rozmijają się z recenzjami. To film dla młodych ludzi, trochę o nich, o ich życiu, stylu, emocjach. Więc bronią filmu z całych sił.

- Byłam na tym filmie dwa dni temu. I od dwóch dni nic innego nie robię, tylko o nim myślę - napisała jedna z internautek. - Kompletnie mnie zafascynował.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska