Bez majtek na scenie

Teatr Kochanowskiego
W "Baalu” Marek Fiedor ukazał świat po wielkim moralnym kataklizmie. Nie istnieją w nim żadne zasady moralne, a antybohater Baal, gdziekolwiek się pojawi, sieje zniszczenie, zepsucie i śmierć. Na zdjęciu: Iwona Głowińska i Michał Majnicz.
W "Baalu” Marek Fiedor ukazał świat po wielkim moralnym kataklizmie. Nie istnieją w nim żadne zasady moralne, a antybohater Baal, gdziekolwiek się pojawi, sieje zniszczenie, zepsucie i śmierć. Na zdjęciu: Iwona Głowińska i Michał Majnicz. Teatr Kochanowskiego
Nagość na scenie stała się modna. Damska już się opatrzyła, teraz reżyserzy najchętniej rozbierają mężczyzn. To wciąż bulwersuje. Jackowi Poniedziałkowi pewna pani z widowni kazała ubrać majtki. Do występu francuskiej grupy na ubiegłorocznej Malcie wezwano policję.

W finale opolskiego przedstawienia "Wszystko jutro", według Pasoliniego, wszyscy aktorzy rozbierali się do naga, siadali na scenie przysypywani sypiącym się z góry piachem. Wszystko tonęło w mroku. Punktowe złote światło oświetlało z góry jedynie każdego z aktorów. Piękne i wymowne.

- To była symboliczna scena śmierci. Reżyser Mikołaj Mikołajczyk nikogo nie zmuszał. "Jeśli chcesz iść do nieba w majtkach, to idź" mówił - opowiada Grażyna Misiorowska z Teatru Kochanowskiego. - Przez 20 lat pracy w teatrze wydawało mi się, że rozebranie się na scenie jest trudne. Opierałam się przed tym, ale tym razem nagość była w pełni uzasadniona. Wiedziałam, że to musi tak wyglądać i nie miałam oporów, mimo że nie jestem już pierwiosnkiem i mam poczucie niedoskonałości swego ciała. Rozebrałam się, byłam naga tą nagością, z którą się rodzimy i z którą umieramy. Nie czułam się goła, a to różnica.

Maciej Namysło rozbierał się w teatrze trzy razy, w tym dwa razy u Mai Kleczewskiej. W bydgoskim przedstawieniu "Babel", gdzie wziął zastępstwo, przez kwadrans leżał nagi na stole prosektoryjnym. - To było dla mnie niezwykłe doświadczenie nagości umarłej - mówi aktor. W opolskim "Zmierzchu bogów" jest wstrząsająca scena aktu seksualnego Martina z matką. Maciej Namysło gra ją z Judytą Paradzińską. Oboje są nadzy.

- Maja Kleczewska dokładnie opisała nam, jak to ma wyglądać, ale długo podchodziliśmy do tej sceny - opowiada aktor. - Niełatwo było się przełamać. Pierwsza próba była zupełnie techniczna, bez emocji, bez grania. Trzeba było rozebrać się, położyć na nagiej Judycie. Musieliśmy poczuć swoje ciała, wiedzieć, gdzie ma być ręka, gdzie noga, by potem już wyeliminować stres między nami. Bo stres związany z nagością jest większy między ludźmi, którzy ze sobą pracują. Widzów się nie wstydzę.

Aleksandra Cwen pierwsze sceny "Wieczoru Trzech Króli" gra topless. To moment po katastrofie statku, którym płynęła jej Viola. Wszystko zaczyna się w jej życiu od nowa, także określenie, kim chce być - dziewczyną czy chłopcem, bo reżyser Michał Borczuch podejmuje tu rozważania dotyczące płci. Nagość aktorki nie jest w tej scenie nagością modelki, która wybiera najlepsze ujęcie dla patrzących. To scena pełna ruchu, dynamiczna, w której ciało intensywnie pracuje.

- Zawsze trudno jest się rozebrać - przyznaje aktorka - ale zwariowałabym, myśląc prywatnie o tym, jak wyglądam. Wychodząc na scenę myślę postacią. Nagość jest dla mnie jednym ze środków aktorskich i nigdy jej nie używam do innego celu, niż żeby zbudować postać i ją uwiarygodnić. Jeśli uważam, że to jest niepotrzebne, to się nie zgadzam i tego nie robię.

Od kontestacji do kopulacji

Rozebrani aktorzy po raz pierwszy pojawili się na scenie w Niemczech w okresie międzywojennym. Golasy ponownie przypuściły szturm na teatr w latach 60. wraz z narodzinami kultury hipisowskiej. W głośnym "Paradise now", pokazanym w Paryżu w 1968 roku, aktorzy Living Theatre nie tylko rozbierali się w trakcie przedstawienia, ale też zachęcali do tego widzów. Niedawno na wrocławskim festiwalu "Dialog" można było obejrzeć brazylijskich aktorów kopulujących na scenie. "Nawiagrowana męska pała oblepiona spermą budziła bardziej zażenowanie niż ciekawość" - pisał znany krytyk Jacek Sieradzki.

- Brazylijczycy uznają to za coś odkrywczego, ale dla mnie to jest nie tylko przekroczenie granic sztuki, ale też granic dobrego smaku - mówi Maciej Namysło. - Nie da się tego zaakceptować.

Polska publiczność po raz pierwszy zobaczyła na scenie roznegliżowaną aktorkę 12 kwietnia 1924 roku. W warszawskim Teatrze Bogusławskiego obnażone piersi pokazała Mila Kamińska w sztuce "Żywot Buddy". Całkowicie nagi aktor po raz pierwszy w historii polskiego teatru pojawił się u Henryka Tomaszewskiego w "Przyjeżdżam jutro" we Wrocławskiej Pantomimie w 1974 r. Nagie ciało było tam symbolem poniżenia i cierpienia.

W opolskim teatrze nagość na scenie pojawiła się w 1976 roku. Dzięki niej hitem stała się "Wenecjanka", anonimowa włoska sztuka z XVI wieku. Waliły na nią tłumy, na bilety trzeba było czekać tygodniami, bo w posadowionej na scenie sadzawce z wodą pławiła się półnaga pani z obfitym biustem. Reżyser, Giovanni Pampiglione, powtórzył ten sukces, realizując "Don Giovanniego" Moliera, rozbierając tym razem już całkowicie bardzo zgrabną statystkę.

W 1979 roku nagie piersi pokazała debiutująca w "Białym małżeństwie" Elżbieta Piwek. - Choć jest to wpisane w tekst i absolutnie uzasadnione, dla młodej aktorki było to duże wyzwanie. Bardzo to przeżywałam - wspomina Elżbieta Piwek. O tym, jak ważna była dla niej ta rola świadczy fakt, że swojej córce nadała imię granej tam bohaterki - Pauliny.

- Na tych "rozbieranych" przedstawieniach nieraz na widowni było zupełnie zielono, bo statystyki frekwencji znakomicie podnosiły oddziały Ludowego Wojska Polskiego - opowiadał mi przed laty nieżyjący już Ryszard Matuszewski, kierownik biura organizacji widowni.

Podobnie było w 1980 roku w Warszawie, gdy Maciej Prus wystawił "Operetkę" Gombrowicza, w której finale pojawia się jak wiadomo naga Albertynka. W tym przedstawieniu miała ona ciało ślicznej Joanny Pacuły, która stawała przed oczami widzów jak ją Pan Bóg stworzył, symbolizując wyzwolenie od sztuczności. Nie tylko wojsko cierpliwie zaciskało przez dwie godziny zęby, by jakoś przetrzymać Gombrowiczowskie rozważania o formie (m.in. w wydaniu Holoubka i Zapasiewicza), ale to o sapiących w ostatnich minutach spektaklu wojakach krążyły po stolicy opowieści. Pięć lat wcześniej, gdy "Operetkę" wystawiał Kazimierz Dejmek, komunistyczne władze wydały mu zgodę jedynie na odsłonięcie piersi Albertynki.

A może by się tak rozebrać?

- Teraz nagość w teatrze stała się modna - mówią opolscy aktorzy. I przyznają, że jest to nadużywany przez reżyserów środek wyrazu. - Na zasadzie: "Jak nie wiem, co zrobić, to rozbiorę aktora". Albo: "jako aktor pokażę, że jestem taki wyzwolony i będę latać po scenie na golasa, bo to mnie nic nie kosztuje - mówi Grażyna Misiorowska.- Ale to tak nie działa. Jako widz wstydzę się, patrząc na rozebranego nie wiadomo po co aktora i zamykam oczy.

Kilka lat temu w szczecińskim Teatrze Polskim robiono "Fausta". Do roli wiedźm zaangażowano młode statystki, które miały występować nago. Najpierw planowano tylko dwie sceny, a dziewczyny w tyle miały huśtać się na huśtawkach. Potem co próbę dodawano nowe sceny i przesuwano naguski bliżej rampy. W końcu doszło do tego, że w kilku scenach stały pół metra przed pierwszym rzędem. Kiedy grany był "Faust" teatralna ochrona wzmagała czujność. Mimo zakazu, wielu widzów ukradkiem próbowało robić zdjęcia z przedstawienia. Przyłapani tłumaczyli, że to na tapetę w komputerze.

Jacek Sieradzki dzieli nagość w teatrze na banalną, chamską, dla przyjemności i dla sensu. "Nagość oswojono, mamy ją na co dzień, trzeba czy nie trzeba, zwłaszcza w tak zwanych przedstawieniach odważnych. Łatwość rozbieranek stała się elementem warsztatu aktora". Jego zdaniem, paradoksalnie ta łatwość pozbawia mocy większość takich scen, bo w teatrze "efekt wywołuje nie nagość jako taka, lecz sam gest obnażania się wbrew czemuś".

W opolskich "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego" Maja Kleczewska wymyśliła piękny znak - naga kobieta w czerwonych szpilkach z pękiem czerwonych baloników przechodzi wolnym krokiem przez scenę. W brudnym i brutalnym świecie stanowi surrealistyczną przeciwwagą dla wszystkiego, co ohydne. To zadanie dostała Beata Wnęk-Malec.

- Kiedy postać grana przez aktora ma się rozebrać, bo tak to wynika z roli, to aktor nie histeryzuje, tylko się rozbiera - mówi aktorka "Kochanowskiego". - Tu jednak postać, z jej głębią, istotą, przesłaniem, trzeba było dorobić do znaku, do pomysłu, który był pierwszy. To była największa trudność tej roli, choć aktorka nie nie ukrywa, że i barierę wstydu musiała pokonać. - Do baloników i szpilek dołożyłam czerwoną torebkę, aby to i owo przysłonić - dodaje.

- Każde z nas przeżywało to inaczej, ale ja chyba bardziej - przyznaje jej mąż, Leszek Malec. - Ona przez swoją fizyczność, a ja przez moją "psychiczność". Kiedy człowiek się rozbiera na scenie, to uświadamia sobie, że tu mu coś wisi, tam opada, a u koleżanki nie i ma w związku z tym kompleksy. "Psychiczność" trudniej wyjaśnić, bo nie da się tego sprowadzić do prostej zazdrości. Wszyscy mówili: "Boże, jak ona pięknie wygląda"! A ja odburkiwałem: "Dobrze, dobrze, ale niech już zejdzie z tej sceny i się ubierze". Kiedy sam rozbierał się w "Baalu" w reżyserii Marka Fiedora wszystko było znacznie prostsze.
Krystian Lupa, wybitny reżyser, który często rozbiera swoich aktorów, uważa, że nagość może być zarówno elementem gry aktorskiej, jak i kostiumem. W Nowym Jorku obejrzał bardzo odważną i szokującą inscenizację sztuki "Tramwaj zwany pożądaniem". Była tam scena pijackiej awantury dwojga bohaterów. W trakcie przepychanki aktorzy pozbyli się ubrań. W pewnym momencie, gdy akcja przeniosła się do łazienki, aktorka straciła równowagę. " Oparła się o wannę i widzowie mogli zobaczyć akt kobiety w pejzażach ginekologicznych, w takiej nagości kobiecej, której się nie pokazuje. Aktorka ani na chwilę nie przestała grać. Cała ta nagość była wstrząsającym kontekstem do ekstremalności jej grania i ujawniła prawdę jej aktorstwa, dając widzowi wstrząs - całkowicie poza demonizowaną pornograficzną sferą" - mówił w jednym z wywiadów reżyser.

Hamlecie, załóż majtki!

W swoich spektaklach Lupa częściej rozbiera mężczyzn niż kobiety. Reżyser twierdzi, że to dlatego, że nagość kobiety została w naszej kulturze nadużyta, a męska ma jeszcze świeżość. Na dodatek - jak uważa reżyser - we współczesnym teatrze mężczyźni chcą się rozbierać, a kobiety nie.

Nową jakość męskiej nagości na scenie nadali Krzysztof Warlikowski i Grzegorz Jarzyna. U Jarzyny rozebrał się sam Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego. Nie uważał jednak tego za wyczyn ekstremalny. Dużo odważniejsza od leżenia nago w pozycji embrionalnej u Jarzyny była dla niego kreacja w "Fedrze" Kleczewskiej, gdzie musiał chodzić w dziecięcych pampersach. Jego zdaniem rozbieranie mężczyzn w teatrze "wynika z ekshibicjonizmu i z szeroko rozpowszechnionego homoseksualizmu i jest to naturalna konsekwencja zmian obyczajowych".

W 1999 roku Jacek Poniedziałek, jako Hamlet w przedstawieniu Warlikowskiego, stanął nagi przed swoją sceniczną matką. Wywołało to szok, oburzenie i protesty widzów.
To był jego pomysł, wynikający z desperacji, bo nie mogli ruszyć bardzo ważnej sceny rozmowy Hamleta z Gertrudą. Nagość miała tu metaforyczny sens nagiej prawdy. W tej scenie Hamlet zarzucał matce, że doprowadziła do śmierci męża, bo jest niewolnicą swoich popędów i swojego ciała.

Ale widzowie często odbierali jego nagość dosłownie. Niektórzy rechotali, głośno komentując szczegóły budowy anatomicznej aktora. Do najbardziej spektakularnego wydarzenia doszło w 3 miesiące po premierze, gdy pewna pani trzykrotnie przerywała spektakl, krzycząc "Czy to jest teatr, czy burdel? Czy naprawdę potrzeba gołej dupy, żeby powiedzieć, że król jest nagi? Bardzo proszę, żeby pan włożył majtki". Poniedziałek uciekł ze sceny. Wrócił wywołany przez scenicznego Ducha. A pani w końcu wyszła, trzaskając drzwiami.

Jacek Poniedziałek przyznaje, że polski teatr słynie z tego, że jest w nim dużo gołych mężczyzn. "Nagie cycki są w przestrzeni publicznej jak proszek do prania. To zrobili z wizerunkiem kobiet "faceci z wąsami". Nagość kobiet na scenie nie jest więc tak niezwykła, jak ta męska" - mówi. I ją się głównie dostrzega.

Ale nagość aktorek też bywa niezwykła i poruszająca. Stanisława Celińska, aktorka wybitna, ale już niemłoda, w 2002 roku dostała nagrodę Feliksa za drugoplanową rolę kobiety z peepshow w "Oczyszczonych" Sarah Kane. Występowała tam niemal naga. Najpierw bała się, że widzowie, patrząc na nią, będą czuli dyskomfort. Ale przecież chodziło o to, że kobieta ma prawo do miłości w każdym wieku. - Trzeba było to pokazać - mówi Celińska.

Grażyna Misiorowska przyznaje, że takie obnażenie niedoskonałości ciała może być świetną terapią. Zastępowała kiedyś koleżankę w "Opowieściach Lasku Wiedeńskiego", paradowała tam w kostiumie kąpielowym. - Zrobiłam z tego całą etiudę o tym, jak mi się trzęsą uda i przedramiona, bo nie jestem już najmłodsza - mówi aktorka. Pokazałam swe niedoskonałości, ale przede wszystkim to, że mam świadomość upływającego czasu i jako aktorka potrafię zaoferować publiczności coś więcej, niż tylko widok jędrnej pupy. Aktor z czasem nabiera dystansu do samego siebie. Jeśli będzie grał swoje zmarszczki i niedoskonałości, a nie postać, to te zmarszczki będzie widać. Ale jeśli wiadomo, że to moje ciało przeżyło swoją historię i ma coś do powiedzenia, warto się rozebrać i to pokazać.

Mandat za nagość

Nagość w teatrze, choć niby oswojona, wciąż część odbiorców ekscytuje. Kiedy poszła fama, że Ewa Kasprzyk będzie się rozbierać w najnowszym przedstawieniu, na próbie natychmiast pojawili się paparazzi. - Dziennikarze wciąż dziwią się, że aktor się rozbiera! Wciąż jest z tego robiona heca - mówi.

W ubiegłym roku szerokim echem odbił się występ francuskiej grupy teatralnej Deuxieme Groupe D'intervention. Widzieli go tylko poznaniacy na Cytadeli w ramach festiwalu Malta, ale słyszała cała Polska, dzięki policji, która występ Francuzów podsumowała mandatem za... nieobyczajność. W spektaklu "Tragedie! Un poeme..." opowiadającym o wojnie i jej ofiarach troje aktorów rozbierało się do naga. Jednego dnia wszystko poszło zgodnie z planem. Drugiego, przed spektaklem, na miejsce gry podjechały dwa radiowozy. Policjanci obejrzeli występ, a po jego zakończeniu wlepili aktorom mandaty. Po "stówie" za każdego golasa. Jak się potem tłumaczył rzecznik poznańskiej policji, za "nieobyczajne zachowanie w miejscu publicznym".

Francuzi zjechali z przedstawieniem pół Europy i dotąd nic podobnego ich nie spotkało. Byli więc rozbawieni. Do policji nie mieli pretensji, bo ta po pierwsze pozwoliła im zagrać do końca, a po drugie dała wybór: mandat albo sąd. Organizatorzy, którzy karę zapłacili, uznali, że lepiej jak najszybciej zakończyć całą sprawę. W komentarzach do prasy nie szczędzili oburzenia, uznając całą historię za dowód głupoty, anachronizmu i obciachu. Oberwało się tylko policji, ale o golasach na Cytadeli zawiadomił ją dziennikarz tabloidu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska