Moje Kresy. Tarnopol - hetmańskie miasto

Archiwum autora
Polski kościół parafialny w Tarnopolu.
Polski kościół parafialny w Tarnopolu.
Było to prywatne miasto Tarnowskich. Największe zasługi przy jego powstawaniu miał Jan Amor Tarnowski, który w 1545 r. wzniósł nad brzegiem Seretu zamek, mający bronić Podola przed napadami Tatarów i Turków.

Warownię tę rozbudował jego syn, Jan Krzysztof, by mogła się w niej chronić ludność z okolicznych wsi w czasie najazdów. Kolejnymi właścicielami zamku wraz z miastem były m.in. rody Ostrogskich, Zamoyskich, Sobieskich.

Wybitny znawca fortyfikacji historyk Aleksander Czołowski miał o zamku tarnopolskim wysokie mniemanie, zwłaszcza gdy rezydowała tam żona króla Marysieńka Sobieska - kobieta piękna, kochająca sztukę, ale również sprawna zarządczyni. Przekształcono wówczas zamek w rezydencję pałacową. Usunięto obwarowania, wały i baszty. Wzniesiono bramę z pylonami, eksponując na nich herby Tarnowskich i Sobieskich oraz uskrzydlone kule ziemskie - symbole powodzenia w gospodarowaniu.

Zamek tarnopolski do literatury pięknej wprowadził Henryk Sienkiewicz, bo tam w jego powieści "Ogniem i mieczem" został uwięziony Bohun. W Tarnopolu też odbyło się huczne powieściowe wesele Jana Skrzetuskiego, bohatera spod Zbaraża, z piękną Heleną Kurcewiczówną.

Pechowe miasto

Miasto, położone w malowniczej, żyznej okolicy, w XVII w. zyskało miano stolicy Podola. Było ważnym węzłem komunikacyjnym, zwłaszcza gdy w 1871 r. wybudowano tu dworzec na linii kolejowej Lwów - Podwołoczyska, czyli na jednym z głównych szlaków transportowych z zachodu na wschód, z Austrii i Niemiec do Rosji. Podwołoczyska były dużym przejściem granicznym. Panował tam wielki ruch pociągów towarowych i pasażerskich. Robiono tam złote interesy głównie na handlu zbożem rosyjskim. Wtedy zaczął się czas wyjątkowej prosperity gospodarczej Tarnopola.

Było to jednak w sumie miasto pechowe. Nie sprzyjało mu szczęście. Było ciągle celem różnych inwazji. Warownia, która miała go bronić, okazała się nie do końca skuteczna i Tarnopol często doznawał rozlicznych klęsk: płonął, mordowano jego ludność, wysadzano w powietrze jego budowle, kościoły, plądrowano zamek, zmieniali się okupanci. A mimo to podnosił się i krzepł. Odbudowywał się i znów dostawał cios. Rodziły się tam i objawiały talenty. Ale aby przeżyć, musiały stamtąd uciekać. Rabowali i niszczyli go początkowo Tatarzy, Turcy i Kozacy, a później Moskale, Szwedzi, Niemcy, Austriacy, bolszewicy, banderowcy. Od XVIII w. łatwiej byłoby wymienić wojnę, która go oszczędziła.

Dla przykładu: w I wojnie światowej ośmiokrotnie przechodził z rąk do rąk. Już w pierwszych tygodniach wojny wpadł w ręce Rosjan, którzy wypierani wracali po pewnym czasie i grabili. Pobliski Lwów Austriacy szybko odbili. Tarnopola nie byli w stanie. Gdy wreszcie po rewolucji bolszewickiej w 1917 r. armia rosyjska się załamała, na krótko Tarnopol odzyskał wolność dzięki Austriakom i Niemcom. Wkrótce miasto zajęli Ukraińcy, usunięci jednak po kilku miesiącach przez Polaków. W 1920 r. Tarnopol znalazł się z kolei w rękach bolszewickich. Każdy najeźdźca traktował to miasto jak łup, z którego wyciska się wszystkie soki. Stąd też nigdy nie było to miasto duże. Jak drzewo, któremu ciągle przycina się wierzchołek.
Tarnopolanin Stanisław Sobotkiewicz pisał na emigracji w Anglii:
Tarnopol!
Miasto wojennej sławy
Czegóż nie było
tu w zamierzchłe dni.
Końskie kopyta tratowały trawy
Po ziemi lały się potoki krwi.

Los Sobotkiewicza

Polski kościół parafialny w Tarnopolu.

Autor zacytowanego wiersza, Stanisław Sobotkiewicz (1914-1993), to postać w sumie tragiczna. Był absolwentem gimnazjum w Tarnopolu, kolegą szkolnym Antoniego Adamiuka - późniejszego biskupa opolskiego, ks. prof. Mieczysława Krąpca - późniejszego rektora KUL - oraz Władysława Rubina - późniejszego kardynała, kapelana polskich emigrantów. Tarnopolskie lata gimnazjalne były dla niego arkadią, czasem szczęśliwym, do którego wracał z nostalgią. Wywieziony przez Niemców na roboty przymusowe w 1942 r., nigdy już do swego Tarnopola nie wrócił.

Po wojnie trafił do obozów w Anglii w okolicy Bicester pod Oxfordem i zamieszkał w "blaszanych beczkach" porozrzucanych po malowniczych wzgórzach. W dwóch sąsiednich obozach znalazło wówczas zakwaterowanie 1300 mężczyzn o podobnych do Sobotkiewicza losach wojennych. Byli to ludzie w różnym wieku, głównie z Europy Wschodniej i Środkowej. Przeważali Polacy. Dużo prawdy jest w stwierdzeniu, że wszelkie prowizoria mają długi żywot. W barakach obozu pod Bicester Sobotkiewicz przeżył ponad ćwierć wieku. Zarabiał na chleb ciężką pracą fizyczną.

Ciągle czekał, aż zmieni się system polityczny w Polsce. Żył iluzją, że Tarnopol znów stanie się polski. W wolnych chwilach pisał powieści historyczne. Powstało ich w sumie 13. Ale nikt ich nie chciał wydać, bo napisane były w "manierze Kraszewskiego", przestarzałym, XIX-wiecznym językiem. Literatura poszła w innym kierunku. Wyrosły nowe pokolenia, hołdujące innej estetyce i innemu pojmowaniu patriotyzmu. On tego nie rozumiał. Pisał o tym z żalem do swojej siostry Marii, która po wojnie osiadła w Opolu i namawiała go, aby przyjechał do niej na Śląsk. Zapewniała, że będzie miał tu przyzwoite lokum i spokojną egzystencję. Nie wierzył. Bał się przyjazdu do Polski. Pisał więc w Anglii powieści historyczne, mimo że nie miał tam czytelników. W końcu udało mu się wydać dwie z nich - "Syn człowieczy" (o wątku biblijnym) i "Na czarnym szlaku" (o najazdach tatarskich na Podole). Ale obie przeszły bez echa.

Ostatnie lata spędził w domu spokojnej starości w Arncoot koło Oxfordu. Ściany w małym pokoiku Sobotkiewicza wylepione były fotografiami zabytków tarnopolskich. Napisał tam poemat liczący ok. 20 tysięcy wierszy, 600 stron maszynopisu, pt. "Drzewo wiadomości". Była to utrzymana w stylu mickiewiczowskim, wzorowana na "Panu Tadeuszu" (trzynastozgłoskowiec) poetycka, podzielona na dziewięć ksiąg opowieść o latach gimnazjalnych autora, przepleciona wierszowaną kroniką miasta. Jej fragmenty przedrukowywano w biuletynach tarnopolan i recytowano na zjazdach jego ziomków w kraju. Cieszyły się popularnością. Wzruszali się ci, o których tam pisał, czyli jego dawni koledzy gimnazjalni i wygnańcy z Tarnopola.

Był też Sobotkiewicz hojnym sponsorem różnych inicjatyw w kraju, mających na celu upamiętnienie przeszłości Tarnopola. Fundował tablice pamiątkowe i prowadził bardzo rozległą korespondencję z wszystkimi kolegami szkolnymi. Potrzebujących wspomagał skromnymi kwotami. Na jego przykładzie widać nostalgię i losy tarnopolskiej diaspory.

W Drugiej

W Polsce międzywojennej Tarnopol podniósł się jak Łazarz z łoża boleści. Przeżył 20-letni okres świetności. Stał się miastem wojewódzkim. Podporządkowano mu 17 powiatów, w których mieszkało 1 milion 600 tysięcy osób. W samym Tarnopolu powstało kilka szkół na dobrym poziomie. Zdecydowanie wyróżniało się II Państwowe Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego. Uczęszczało do niego ok. 500 uczniów. Przeważali Polacy, ale mniej więcej 1/3 wśród uczniów stanowiła młodzież żydowska.

Dyrektorem Gimnazjum im. Słowackiego w latach 1911-1931 był dr Włodzimierz Lenkiewicz - historyk, geograf. Sprawował on jednocześnie funkcję komisarza rządowego miasta, a później burmistrza Tarnopola. Był to sprawny, inteligentny administrator. Wysoki, szpakowaty, z bródką i wąsami, z cwikierem na nosie. To jemu szkoła zawdzięczała wysoki standard materialny. Budynek gimnazjum był jednym z najwspanialszych w mieście i stanowił przedmiot zazdrości dla profesorów i uczniów innych szkół tarnopolskich.

Gdy 21 marca 1921 r. przyjechał tam z wizytą naczelnik państwa polskiego Józef Piłsudski, zamieszkał właśnie w tym wspaniałym budynku. Odpoczywał w gabinecie dyrektora Lenkiewicza, co później upamiętniła umieszczona tam specjalna tablica. Już wówczas rodził się kult Piłsudskiego. Świadczyła o tym atencja, z jaką go traktowano. Gdy marszałek po obiedzie zszedł na dziedziniec gimnazjum, zgromadzona tam tłumnie młodzież, wznosząc pieśni patriotyczne, wyprzęgła konie z przygotowanej bryczki i wśród wielkiego entuzjazmu poniosła powóz z marszałkiem ponad swymi głowami do magistratu, gdzie odbył się raut na jego cześć.

Znakomite tarnopolskie szkoły

Gimnazjum im. Juliusza Słowackiego w Tarnopolu, prawdziwa kuźnia kadr na Kresach, miało szczęście, bo jego historię skrupulatnie opracował Czesław Blicharski. Znajdują się tam charakterystyki nauczycieli i szczegółowa kronika życia szkoły oraz wiele interesujących wspomnień.

W Tarnopolu było jeszcze I Gimnazjum noszące imię Wincentego Pola i III - imienia Mikołaja Kopernika. Znakomitą opinię miało też gimnazjum żeńskie oraz seminarium nauczycielskie, kierowane przez dr Zofię Turecką (1890-1944), która w czasie okupacji hitlerowskiej uratowała wiele młodzieży tarnopolskiej przed wywózką na roboty przymusowe do Rzeszy. Władała świetnie niemieckim i udało jej się załatwić u okupantów stworzenie wielkiej kuchni wydającej posiłki dla całej administracji niemieckiej i urzędników ukraińskich. Pracowało w niej kilkadziesiąt osób, dawnych uczniów Tureckiej, którzy jednocześnie brali udział w tajnych kompletach. Zginęła w sposób tragiczny w czasie bombardowania Tarnopola w kwietniu 1944 r. Spłonęła w swoim mieszkaniu, bo - nie podporządkowując się nakazowi - nie schroniła się do piwnicy z powodu opieki nad zniedołężniałą staruszką, dawną swoją nianią.

Ważną instytucją w Tarnopolu było Muzeum Podolskie, z bogatymi zbiorami w działach: prehistorycznym, historycznym, numizmatycznym, przyrodniczym i etnograficznym. Przy muzeum istniała pracownia Henryka Żabka, która produkowała bardzo atrakcyjne rzeźby, m.in. z postaciami w strojach podolskich. Prężnie działało tam Towarzystwo Szkoły Ludowej, bo w przedwojennym Tarnopolu bardzo duże wpływy mieli działacze partii chłopskich. Wychodziło kilka gazet, m.in. "Echo Podolskie", "Gazeta Tarnopolska" i "Głos Polski".

Miasto miało dwa teatry - polski i żydowski, kilka towarzystw śpiewaczych, popularną orkiestrę Stanisława Scheybala z solistą śpiewającym przez blaszaną tubę. Znany też był w całej Polsce klub sportowy z pierwszoligową drużyną piłkarską "Kresy Tarnopol".
Dobrze prezentowały się wyremontowane budynki i kamienice o charakterystycznych mansardowych dachach w Rynku i przy ulicy Ostrogskich. Reprezentacyjne dla miasta stały się plac Sobieskiego i ulica Mickiewicza ze starannie dobraną i pielęgnowaną roślinnością. Stały przy nich banki, restauracje - w tym bardzo popularny lokal Rozalii Horko, hotele "Polonia", "Podolski" i "Puntscherta" z ekskluzywną kawiarnią "Boulvard". Przy ulicy Mickiewicza stała słynna figura św. Tekli, a na placu Dominikańskim kolumna św. Wincentego z Ferrary.

Panoramę miasta wieńczyły wieże kościoła Dominikanów oraz strzeliste wieże neogotyckiej katedry, w której szczególnie cenne artystycznie były witraże. Na przedmieściu, zwanym Zagrobela, stał pałac hrabiów Czarkowskich-Golejowskich, w którym po roku 1918 umieszczono szkołę rolniczą, utworzoną przez fundację rodzinną właścicieli.

Miasto zdobiły pomniki. Na jednym ze skwerów stał pomnik Adama Mickiewicza, a przed kościołem Dominikanów - monumentalny pomnik marszałka Piłsudskiego - największy, jaki w ogóle i kiedykolwiek postawiono Naczelnikowi Państwa Polskiego. Pomnik był dziełem urodzonych w Tarnopolu rzeźbiarza Apolinarego Głowińskiego (1884-1945), absolwenta krakowskiej ASP, oraz architekta inżyniera Wawrzyńca Dajczaka (1882-1968). Przedstawiał Marszałka na koniu, nadnaturalnych rozmiarów, a boki potężnego monumentu zdobiły odlane z brązu rzeźby żołnierzy legionistów.

Autor rzeźb był bratem Bronisława Głowińskiego, również tarnopolanina, konstruktora aeroplanów, który organizował w mieście rodzinnym wystawy swoich, jak wówczas mówiono, "latawców". Cieszyły się one ogromnym zainteresowaniem młodzieży. Nic dziwnego, że wielu gimnazjalistów tarnopolskich trafiło później do szkół lotniczych, stając się sławnymi pilotami, jak choćby Kazimierz Zdybkiewicz i pułkownik RAF-u Stanisław Wandzilak.

W sylwetce miasta charakterystycznym elementem był Staw Staropolski w dolinie Seretu, o długości ponad 3 km i szerokości 1 km. Jego brzegi, oplecione alejami o zadbanych drzewach, były miejscem spacerów tarnopolan.

W jednym z esejów drukowanych w 1979 r. na łamach londyńskiego "Tygodnia Polskiego" Stanisław Sobotkiewicz tak charakteryzował przedwojenny Tarnopol: W mieście było Korso, przez które wieczorami przelewał się tłum spacerowiczów. Tę funkcję pełniła główna ulica zwana niegdyś Pańską, a później Mickiewicza, wzdłuż której pośrodku zieleniły się latem zadrzewione skwery. Tłumne przechadzki odbywały się przeważnie po jednej stronie ulicy, gdzie znajdowała się poczta i magistrat, kawiarnia "Adria" oraz dwa kina - "Palace" i "Podole". Nad wejściem do kina "Palace" był umieszczony megafon i nadawał wieczorami przebojową muzykę z nagranych na płytach najnowszych walców i tang, jak "Jesienne róże", "Dzisiaj jest już za późno" czy to najpopularniejsze - "Tango milonga". Nikt wówczas, nawet podczas najstraszniejszych nocnych zwidzeń, nie mógł dostrzec wiszącej nad wszystkimi, nad tym, zdawało się przez chwilę, beztroskim Tarnopolem, kolejnej nieuniknionej katastrofy.

Festung Tarnopol

Ten sielankowy nastrój uchwycony przez Sobotkiewicza skończył się definitywnie w drugiej połowie września 1939 r., kiedy to wchodzących do miasta Sowietów - wbrew rozkazowi marszałka Rydza-Śmigłego - przywitały polskie karabiny. Opór polskiego wojska był krótki. Zemsta Sowietów bezwzględna. Już w pierwszych dniach aresztowano setki osób i na bruk zrzucono zaczepiony linami ciągniętymi przez czołg potężny pomnik Józefa Piłsudskiego. Przy tym akcie skandowano "Polska już tu nigdy nie wróci".

Po okupacji sowieckiej przyszła w czerwcu 1941 r. okupacja hitlerowska. U schyłku wojny Niemcy ogłosili Tarnopol twierdzą (Festung) - broniącym się hitlerowcom nie wolno było się cofnąć o krok. Hitler wiązał z obroną miasta wielkie nadzieje. Przez parę tygodni niemieckie formacje broniły się zaciekle. Rosjanie szturmowali i nieustannie bombardowali miasto, co doprowadziło do prawie całkowitej zagłady jego starówki i zabytkowych budowli. Znów objawiło się nad Tarnopolem jakieś okrutne fatum, bo pobliski Lwów miał szczęście i hitlerowcy nie ogłosili go festungiem.

Pięknej starówki lwowskiej wojna nie tknęła, a w Tarnopolu ją unicestwiła. Świadek tych wydarzeń, kolega gimnazjalny Stanisława Sobotkiewicza Tadeusz Brylak napisał: "Tarnopol był dosłownie zrównany z ziemią. Nie było jednego domu ani całej ściany, tylko gruzy. Z parku przy Szkole Rolniczej na Zagrobeli nie było nawet pni. Miasto przechodziło sześć razy z rąk do rąk. Ruinę tę widziałem na własne oczy w 1945 roku". Był to wynik zażartej walki między Hitlerem a Stalinem. Niemcy bronili się w Tarnopolu desperacko. Legli wspólnie z jego mieszkańcami pod gruzami miasta.

Po zakończeniu wojny w mieście przeżyło tylko kilka tysięcy osób, z których większość została wysiedlona na zachód, na Śląsk, do Namysłowa, Kluczborka, Brzegu i Nysy. Obecnie ukraiński Tarnopol liczy około 300 tys. mieszkańców. Jest ważnym ośrodkiem przemysłowym, komunikacyjnym (ma lotnisko) i naukowym. Posiada uniwersytet i politechnikę. Odbudowano go na zupełnie innym planie. Przecinają go szerokie ulice, przy których stoją wielkie blokowiska. Nie przypomina w niczym dawnego, kameralnego Tarnopola, który przed wojną liczył ok. 40 tysięcy mieszkańców. 1,5 tys. jego mieszkańców uważa, że ma polskie pochodzenie.
Cdn.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska