Refundacja in vitro. Zacznie się wyścig do probówek?

Redakcja
Tylko w jednym opolskim ośrodku leczeniu niepłodności około 100 par chciałoby skorzystać z rządowego programu. Niestety, dla wszystkich pieniędzy nie starczy. Wciąż nie są też znane zasady doboru klinik do programu
Tylko w jednym opolskim ośrodku leczeniu niepłodności około 100 par chciałoby skorzystać z rządowego programu. Niestety, dla wszystkich pieniędzy nie starczy. Wciąż nie są też znane zasady doboru klinik do programu
Mikołaj, nie szalej! - Kaśka strofuje 6-letniego synka, który właśnie fioletowym pisakiem do ciała próbuje stworzyć na przedramieniu mamy odlotowy tatuaż, a sam ma na policzkach wzór w stylu ninja. Na czole bruzdy brak. Mikołaj jest in vitro.

Nigdy nie miał bruzdy na czole - mówi ironicznie mama, nawiązując do słynnej telewizyjnej wypowiedzi księdza de Barier. Na początku marca polski ksiądz oświadczył, że dzieci z in vitro można rozpoznać po charakterystycznej bruździe na czole. Mówił też, że są podatne na choroby. I że wyprodukowano je metoda niegodną.

Rząd właśnie postanowił dofinansowywać in vitro (opozycja zapowiada skargę do Trybunału Konstytucyjnego). Oznacza to, że może zacząć się wyścig do programu, wezmą w nim udział pary borykające się z problemem niepłodności, ale i kliniki ginekologiczne.

Zdrowy jak rydz

Ważne

W Czechach refundowane są trzy pełne procedury, wraz ze stymulacją hormonalną wszystkim kobietom do 40 lat. W Niemczech refundowane są cztery zabiegi, na Węgrzech - pięć, bez względu na to, czy zabieg przeprowadza się w klinice prywatnej czy publicznej. Hiszpania refunduje zabiegi w publicznych placówkach, Francja - zarówno w publicznych, jak i prywatnych.

Mikołaj nie ma bruzdy, a w książeczce zdrowia dziecka są zwyczajne u dzieci w tym wieku wpisy - o szczepieniach, infekcjach, przeziębieniach... Niejedno dziecko mogłoby pozazdrościć chłopcu zdrowia.

O tym, że Mikołaj począł się z udziałem pani embriolog, wie, poza najbliższą rodziną, może 5-6 osób: - Lekarze z kliniki ginekologicznej, pediatra… - wymienia mama. - Księdzu nie powiedziałam, nawet na spowiedzi.

To dobry człowiek - przyznaje, jednak skoro nauka Kościoła potępia in vitro, stawiając znak równości między tym zabiegiem a aborcją, bo zarodki niewykorzystane ostatecznie w terapii ostatecznie ulegają zniszczeniu, to Katarzyna przemilczała sprawę. Nie wie, czy słusznie. Gdy Mikołaj miał 2- 3 lata, przeczytała w gazetach historie rodziców, którym księża odmówili chrztu dziecka czy też nie chcieli dopuścić tych z próbówki do komunii.

- Pojedyncze przypadki - mówi. - A jednak… oznacza powszechne średniowiecze.

Wychowawczyni w przedszkolu nie wie, za rok nauczycielom w szkole też Kasia nic nie powie. - Czy rodzice pozostałych dzieci zwierzają się, jak i gdzie zostały poczęte ich maluchy? - kwituje.

A Mikołaj, czy się dowie? - pytam.

- Tak. Już wie, że długo przed ciążą chodziłam do kliniki, że byłam pod specjalną opieką lekarza - mówi mama. - Powiemy mu, choć trudno wyczuć właściwy moment. Teraz jeszcze nie, bo on nie rozumie tych wszystkich niuansów i trudności oraz kontrowersji wokół in vitro. W szkole zacznie się chwalić, że jest z probówki, a dzień później inne dzieci zaczną go szykanować… Dorośli tyle okrutnych słów powiedzieli, i to publicznie, na temat leczenia niepłodności in vitro. Może najnowsza decyzja w sprawie finansowania leczenia to zmieni? Bo dla par, którym zostaje taka metoda walki o dziecko - sama terapia oraz dyskusje wokół niej - to prawdziwa gehenna, ból, ogromne przeżycie emocjonalne.

Biorą kredyty

Czy wiesz, że...

35 lat temu na świat przyszła Luiza Brown - pierwsze w historii dziecko poczęte dzięki zapłodnieniu pozaustrojowemu. Sama jest już mamą, jej dziecko zostało poczęte w sposób naturalny.
Pierwsze polskie dziecko z probówki w ubiegłym roku skończyło 25 lat.
Na świecie żyje 5 mln dzieci poczętych in vitro.

Rząd wesprze finansowo 15 tys. par (w ciągu trzech lat) w walce z niepłodnością za pomocy terapii in vitro.
Jak mówi dr Marek Tomala, współtwórca opolskiego laboratorium wspomaganego rozrodu GMW Embrio, taka terapia to wydatek około 10 tysięcy złotych. Rząd wycenił ją średnio na 7,5 tysiąca, pozostałą część zapłacą pacjenci. - Dobrze! - przyznaje lekarz. - Najważniejsze, że został poczyniony milowy krok w polityce państwa wobec par, dla których in vitro było nieosiągalne z powodów finansowych. Choć owe 15 tysięcy par to i tak kropla w morzu w skali potrzeb - to kompromis cieszy. Co czwarta para boryka się w Polsce z problemem niepłodności.
Na razie jednak na internetowych forach pod informacją o decyzji rządu wrze.

"Nie dostanę się do kardiologa, bo zabraknie pieniędzy na dofinansowanie tych wizyt, a zabraknie, bo rząd chce zbić wyborcze punkty za pomocą programu in vitro! Po to płacę podatki?" - to jeden z wpisów.

- Równie dobrze można zadawać pytania: czemu państwo z podatków obywateli wspiera leczenie raka u osób palących - komentuje dr Tomala. - To są demagogiczne rozważania, medycyna jest po to, by pomagać, a w miarę rozwoju wiedzy - może pomagać coraz częściej. Kiedyś nikt nie myślał, że transfuzje krwi są możliwe, podobnie - operacje na sercu czy przeszczepy organów. To również były działania poza ludzką mocą. Świat się zmienia.

W Polsce 1,5 mln par leczy się z niepłodności. Chcemy zapewnić równy dostęp do zabiegów wszystkim, a nie tylko tym, którzy mają pieniądze - zapewnia minister Arłukowicz.

W opolskiej klinice leczenia niepłodności rocznie leczy się około 100 par. Jeśli ruszy zapowiedziany właśnie program, a klinika zakwalifikuje się do niego, to skorzysta kolejnych 100 par - ocenia lekarz.

- Koszty leczenia są spore. Widzę po minach moich pacjentów, że koszty są dla nich utrudnieniem. Ale robią wszystko, by im podołać - oszczędzają, pracując za granicą, biorą pożyczki, byle tylko móc zdecydować się na terapię - mówi lekarz.

Magiczna czterdziestka

Ale nie wszyscy będą mogli skorzystać z przygotowanego przez resort zdrowia programu. Obejmie on tylko kobiety przed czterdziestką, które udokumentują leczenie niepłodności przez rok.

- Wiem, że to może być "niesprawiedliwe" dla 41-latek, które od lat walczą z niepłodnością. Ale gdzieś tę granicę wiekową trzeba było postawić. To ma uzasadnienie medyczne. Bo powyżej czterdziestego roku życia szanse na powodzenie zapłodnienia in vitro dramatycznie spadają. W wieku 38 lat sięgają one jeszcze 25%, w wieku 40 lat - 14%.

Na dofinansowanie nie mają szans np. kobiety z powracającymi poronieniami, a także z upośledzeniem macicy lub jajników, bo nie dają gwarancji donoszenia ciąży.

- Teoria i praktyka dowodzą, że my, lekarze, mamy największy wpływ na pomyślne efekty stymulacji, pobrania materiału. Ten wpływ jest mniejszy, jeżeli chodzi o sam fakt zagnieżdżenia się zapłodnionej komórki jajowej w macicy oraz fakt donoszenia ciąży i szczęśliwego porodu - to już decyzja natury. Szanse powodzenia na tym etapie wynoszą jakieś 30-40% - mówi lekarz. - Przy czym wśród ciąż tzw. naturalnych, odsetek poronień jest także spory.

Bywa tak, że nawet po piątym transferze wciąż nie dochodzi do szczęśliwie zakończonej ciąży. Bywa również, że udaje się już pierwsza próba (choć statystycznie rzecz ujmując, większe szanse ma się przy "drugim razie").

- W naszej klinice udało się szczęśliwie doprowadzić do ciąży, a następnie utrzymać tę ciążę u pacjentki 45-letniej. Są mamy, które urodziły drugie dziecko in vitro - dodaje lekarz.

Na szczęście resort zdrowia wycofał się z pomysłu, by wykluczyć z programu pary, które mają za sobą kilka nieudanych prób in vitro.

- Agencja Oceny Technologii Medycznych zwróciła uwagę, że w Polsce nie ma rejestru osób, które skorzystały z in vitro. Dlatego trudno byłoby ustalić, kto poddawał się takim zabiegom - wyjaśnia prof. Rafał Kurzawa z sekcji płodności i niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego.

Program rozpocznie się 1 lipca i potrwa trzy lata. Pierwsze pacjentki zostaną poddane zabiegom w drugiej połowie roku. Minister Arłukowicz szacuje, że do końca 2013 r. z programu skorzysta 2 tys. par.
zasad brak

Pary się już cieszą i dzwonią do swych lekarzy z pytaniami: - Czy wejdę do programu? Kiedy zaczynamy. Ale to, co ważne w tym programie, aby móc go zrealizować, jeszcze nie zostało powiedziane: wedle jakich kryteriów będą kwalifikowane kliniki przeprowadzać dofinansowywane zabiegi. W najbliższych dniach minister wyłoni radę ds. in vitro (tak przynajmniej zapowiedział), która ogłosi konkurs na placówki, w których będą wykonywane zabiegi. Kliniki, które wystartują w konkursie, będą musiały spełnić wiele warunków.

- O tych warunkach wiemy wciąż za mało, a program ma ruszyć przecież za trzy miesiące - mówi Tomala. - Z doniesień medialnych wiem, że kliniki muszą mieć co najmniej trzyletnie doświadczenie w przeprowadzaniu zabiegów in vitro, działać siedem dni w tygodniu, mieć minimum dwóch ginekologów i embriologa, a także zapewnić bezpieczeństwo przechowywania zarodków. Ale dokładnych procedur, wymagań, wskaźników - nikt nie podał. Mamy czekać na radę i jej wytyczne.

Nie dość więc, że program nie został jeszcze do końca opracowany, to lekarze już obawiają się, że owe niedopowiedzenia oraz niedoinformowania mogą oznaczać spore ograniczenia. Kliniki pywatne obawiają się, że program zostanie ograniczony tylko do ośrodków akademickich, ośrodki prywatne skorzystają zaś z niego tylko wówczas, gdy zatrudniają profesorów z klinik akademickich.

Lista klinik zostanie opublikowana i bezpośrednio do nich będą zgłaszać się pacjenci. Prof. Leszek Pawelczyk z kliniki niepłodności i endokrynologii rozrodu Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu zapewniał, że pacjent będzie mógł wybrać klinikę: - Postaramy się, żeby nie było koncentracji klinik objętych programem tylko w kilku regionach, tak by pacjenci nie musieli jeździć z jednego końca kraju na drugi.

Będzie losowanie?

Tymczasem program wspierania in vitro już został skrytykowany przez PiS. - Czy te pary będą losowane? Jeżeli tak, to kto, sierotka Marysia będzie losowała? - pytał Bolesław Piecha z PiS o sposób wyboru par, które będą poddawane zabiegowi in vitro refundowanemu przez państwo. Poseł zapowiedział, że PiS program ws. in vitro zaskarży do Trybunału Konstytucyjnego. - Nie rozumiem, w imię jakich wartości te kłótnie? Bo czy ktoś z sejmowych mównic dyskutuje nad sensem leczenia alkoholizmu czy narkomanii, mówi tu o marnotrawieniu publicznych pieniędzy? Może dlatego, że posłowie sami za kołnierz nie wylewają? Chyba wszystkim powinno zależeć na tym, aby w Polsce na świat przychodziło jak najwięcej dzieci! - dodaje mama Mikołaja.

Piecha wytyka, że jeśli rząd zamierza finansować jakiegoś rodzaju leczenie, powinien robić to na podstawie przyjętej ustawy, a nie programu.

Poseł PiS zastanawiał się, na jakiej zasadzie będą wybierane pary, które zostaną poddane zabiegowi in vitro. - Czy te pary będą losowane? Jeżeli tak, to kto, sierotka Marysia będzie losowała? Rozumiem, że dopuści się tych, którzy mieli jakieś postępowanie diagnostyczno-lecznicze.

Według posła, jeśli już in vitro będzie finansowane, to powinno się to dziać w przypadku wszystkich, a nie tylko 15 tys. par.

In vitro, nawet finansowane przez rząd, nie będzie powszechnie dostępne - to prawda. Ale wreszcie zrobiliśmy w tej kwestii krok do przodu, to kompromis - mówi Tomala. - Ważne, by jak najszybciej przedstawić obowiązujące pacjentów i kliniki procedury, by móc wreszcie ten program realizować.

Eksperci przekonują, że refundacja in vitro to dla budżetu państwa korzystna inwestycja. Po 20 latach ludność Polski mogłaby liczyć o 130 tys. obywateli więcej. I wychodzi naprzeciw nie tylko potrzebom osób, dla których jest jedyną możliwością zajścia w ciążę, ale i - zwyczajnie - potrzebom czasów. Jak zauważa prezes Stowarzyszenia "Nasz bocian" Anna Krawczyk, polskie pary - z różnych względów - coraz później decydują się na dzieci, czego efektem są problemy z zajściem w ciążę - obecnie średni wiek urodzenia dziecka to 29,1 lat w przypadku mieszkanek miast i 28,4 w przypadku mieszkanek wsi. Kobiety mają coraz mniej czasu na urodzenie dziecka.

Trzeba się kochać

Kasia nie mogła zajść w ciążę z powodu nieodwracalnej choroby jajowodów. Myśleli o adopcji, ale najpierw postanowili spróbować terapii w klinice leczenia niepłodności. Była pacjentką "dobrze rokującą", bo niespełna 30-letnią. W tym wieku szanse poczęcia dziecka, utrzymania ciąży oraz szczęśliwego porodu są stosunkowo duże. A i tak udało się przy drugim podejściu.

- To nie był łatwy czas - wspomina terapię. - Praktycznie trzy lata żyliśmy w rytmie podporządkowanym zasadom stymulacji, przyjmowania leków, transferu, zapłodnienia, utrzymania ciąży… I jeszcze trzeba było pracować, aby zarobić na zaciągnięty kredyt (in vitro sfinansowali z kredytu komercyjnego), nie dać się emocjonalnym huśtawkom spotęgowanym hormonalną terapią.

- Pamiętam, że przez te trzy lata ani razu nie poszłam do zoo, bo tam są place zabaw, a na nich dziesiątki dzieci i ich szczęśliwych rodziców - mówi. Dziś nie może się doczekać, aż wiosna naprawdę się "rozkręci" i pójdą całą rodziną "do małp" - jak mówi Mikołaj.

Z psychologicznego punktu widzenia osoba, która dowiaduje się, że ma kłopoty z zajściem w ciążę i powinna leczyć się z niepłodności, przeżywa stres porównywalny z informacją, że... cierpi na raka. Każdy miesiąc, gdy okazuje się, że ciąży nie ma, jest rozczarowaniem. Bo całe życie - nie tylko seksualne, ale i emocjonalne - sprowadza się do prób spłodzenia dziecka, nic innego się nie liczy. Aby ten okropny czas przetrwać, trzeba się mocno kochać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska