Ikar w wygodnym obuwiu...

Redakcja
Marian Buchowski: – Stachura uświadomił mi, że prawdziwe życie jest w zasięgu ręki. Zacznij żyć uważniej, staranniej, z szacunkiem dla każdej chwili.
Marian Buchowski: – Stachura uświadomił mi, że prawdziwe życie jest w zasięgu ręki. Zacznij żyć uważniej, staranniej, z szacunkiem dla każdej chwili. Paweł Stauffer
Marian Buchowski, opolski dziennikarz, reportażysta, biograf Edwarda Stachury

Naprawdę Edward Stachura wielkim poetą był?

Nie potrafię powiedzieć, jakie miejsce w polskiej literaturze zajmuje twórczość Edwarda Stachury. Dramat małego Nemeczka z "Chłopców z Placu Broni" poruszył mnie stokroć bardziej niż dramat wiecznie niezadowolonej Barbary Niechcicowej z powieści "Noce i dnie", choć Ferenc Molnar od Nemeczka to literackie chuchro przy wielkiej Marii Dąbrowskiej. Do dziś ziewam na wspomnienie niektórych lektur z kanonu, choć wiem, że należą do światowych osiągnięć literackich. I niech sobie należą. Na szczęście oprócz książek wybitnych są też książki ważne. Dla wielu, bardzo wielu ludzi autorem takich książek był Edward Stachura.

Czyli jednak wielkim poetą był!

Paradoks polega na tym, że on nie wydał ani jednego zwartego tomiku z wierszami. Pisał poematy, ale one dziś mają znaczenie drugorzędne. Natomiast jego proza powieściowa pełna jest poezji i nosi niezaprzeczalne znamiona wielkości. Jeśli zatem uwzględnić słuszną opinię, że pisać wiersze wcale jeszcze nie znaczy tworzyć poezję, można powiedzieć, że tak, że wielkim poetą był. Silna też była jego legenda. Większa, o większym zasięgu i intensywności niż legenda Bursy, Hłaski, Poświatowskiej, a nawet Wojaczka. Zaczęła się już za życia poety.

Za Stedem, jak go nazywali przyjaciele, jeździli po Polsce młodzi ludzie. Ubrani tak jak on, stylizujący się na niego. Kim byli? Czym ich zachwycił?

Najpierw był objawieniem dla studenterii wydziałów humanistycznych, potem zaanektowała go cała młoda inteligencja, zaś radiowa "Trójka" lansowała Stachurę w zestawie z Wysockim i Okudżawą. Stachura dokonał rzeczy niebywałej: zachwycał zarówno absolwentów zasadniczych szkół zawodowych, jak i studentów uniwersyteckich wydziałów humanistycznych oraz wybredną i snobistyczną bohemę stolicy; urzekał wybitnych pisarzy, takich jak Jarosław Iwaszkiewicz czy Julian Przyboś, a nawet budził podziw wyrafinowanych intelektualistów w rodzaju Andrzeja Falkiewicza.

Ta sława go nie zmanierowała?

On dość szybko uświadomił sobie, że stanowi przedmiot narastającego zainteresowania przeradzającego się w kult. Stachurę z jednej strony niepokoił ów kult, dlatego pisał: "W proroka mnie nie wrobicie". Ale chyba też i cieszył, bo niektórzy twierdzą, że Stachura świadomie dostarczał tej legendzie tworzywa.

Dziś jakiś krawaciarz z korpo powiedziałby, że Sted "tworzył własną narrację marketingową poprzez prowokowanie świadomie zaplanowanych eventów terenowych".

Jeden z jego bliskich znajomych, Marek Badtke, w książce "Stachura alias Sted" twierdzi, że pisarz celowo tworzył fakty i reżyserował zdarzenia umacniające legendę, że był prekursorem marketingu literackiego.
Jakie to fakty?
Utrwaliła się opinia, że Stachura żyje tak, jak pisze, nazwano to "życiopisaniem". On starał się swym wyznawcom nie sprawiać zawodu. Dużo, tak jak bohater jego opowiadań i powieści, wędrował. Sypiał wtedy byle gdzie: na dworcowej ławce, wśród nadbrzeżnych krzewów, w stogu siana. Dlatego kiedy zafundował sobie w Krynicy Górskiej turnus w domu pracy twórczej - tłumaczył się w jednej z książek, że i jemu coś takiego się należy. Niektórzy twierdzą nawet, że jego samobójstwo było swoistą ustawką, ale moim zdaniem jest to takie tabloidowe psychologizowanie.

W którymś z wywiadów powiedział pan, że on chodził spać w pidżamie. To się trochę kłóci z legendą ekscentryka, wędrowcy, życiopisarza.

Tylko w legendzie Stachura jawił się jako taki podniebny pięknoduch. W realnym życiu był facetem przytomnie stąpającym po ziemi. Ożenił się z piękną i inteligentną kobietą, szybko załatwił sobie mieszkanie, skutecznie zabiegał o druk utworów nie tylko swoich, bo wtedy nie wydawało się tak szybko jak dziś, nawet najlepsi musieli odstać swoje w kolejce. Stachura żył w PRL-u i pokazał, że można było PRL-u nie zauważać, robić swoje. Co nie przeszkadzało mu wyciągać rękę do Polski Ludowej po zapomogi czy stypendia.

Musiał w związku z tym chodzić na kompromisy z władzą?

Nie, bo on uważał, że jako geniuszowi i twórcy literatury, a nie literaturki, najnormalniej mu się to wszystko należy. W sposób programowy nie narażał się cenzurze. Politykę miał gdzieś, nie interesowały go efekty działania Gomułki czy Gierka oraz Komitetu Centralnego PZPR, tylko efekty działania Opatrzności. Pytań miał mało, ale dużych: Jakie życie ma sens? Co to jest wieczność? Czy siła, która stworzyła świat, nazywana przez ludzi Bogiem, nie popełniła pomyłki, dając każdemu ludzikowi posmakować ziemskiego życia, a potem go tego życia bezwyjątkowo pozbawiając? Co zrobić, żeby przestać się bać śmierci?

Ale jednocześnie potrafił całkiem trzeźwo napisać podanie o dofinansowanie swoich niby luzackich i spontanicznych podróży.

Te podania do Związku Literatów Polskich to literackie perełki, bo Stachura zawsze i wszystko pisał w identycznym stylu. Oto fragment: "Po powrocie z rocznego pobytu w Meksyku chciałbym przystąpić do pisania nowej powieści. W związku z tym chciałbym pojeździć trochę po Kraju, za którym, pozwolę sobie powiedzieć, dość bardzo się stęskniłem. Chciałbym pojeździć po województwach wrocławskim, bydgoskim i lubelskim. Może także rzeszowskim".

I władza mu tę kilometrówkę wypłacała? Dziś daje tylko politykom.

Władza wtedy rozpieszczała pisarzy, oczywiście nie dlatego, że była taka światła, tylko chciała mieć ich po swojej stronie. Część ówczesnych pisarzy jawnie kontestowała ustrój, a na szykany odpowiadała publikacjami w podziemiu lub za granicą. Przeciwieństwo tej grupy stanowili pisarze (szczególnie poeci), którym ówczesny ustrój i jego władze były totalnie obojętne, oni żyli w swoich wewnętrznych światach, patrzyli na politykę trzeźwo, nawet będąc na rauszu. Do tej grupy należał Stachura. Jeszcze inni funkcjonowali jako sprzymierzeńcy władzy, choć już motywy takiej postawy bywały różne: od zgodności z własnymi przekonaniami, po koniunkturalizm i jego karieronośne skutki. Niemała też była grupa literatów, którzy jedną ręką grali władzy na nosie, a drugą pisali podania
stypendia, zapomogi, pobyty w domach pracy twórczej.

Pisarz to miał klawe życie?

W pewnym sensie tak. Tymczasem Trzecia Rzeczpospolita powitała pisarzy hasłem: "Ratuj się kto może!". Mecenat państwa nad kulturą i sztuką uznano skwapliwie za "czerwony" przeżytek, twórcom niewidzialna ręka rynku na dzień dobry pokazała gest Kozakiewicza. Stał się też jednak i cud: oto teraz władza ani myśli bać się pisarzy przywykłych, że ich listy protestacyjne, utwory czy bojkoty przyprawiają o zawał nie tylko zalęknione o brak honorariów żony buntowników.

Pan ze Stachurą wódkę pił i słuchał jego gry na gitarze. Jak go pan poznał?

Mieszkałem wtedy w Grodkowie. Jest rok 1970, telefonuje mój przyjaciel Zbyszek Ruszel: "Przyjeżdża do Opola Stachura!". Stachura miał tu kilku przyjaciół i znajomych. To przede wszystkim Klaudia Dworaczek, Jan Goczoł, Jan Potiszil, Zbigniew Ruszel, Bogusław Żurakowski, a także przybranego ojca, Rafała Urbana. Na takie przyjazdy organizowano wtedy Stachurze serię spotkań autorskich, bo dorabiał w ten sposób. Załatwiłem więc i ja w Grodkowie takie spotkanie. I nie wiedziałem, że on na spotkaniach literackich także śpiewa, akompaniując sobie na gitarze. My w Grodkowie, z radia, a bogatsi to nawet z telewizorów, wiedzieliśmy, jak wygląda ładne śpiewanie, zaś Stachura w niczym nie przypominał Połomskiego, że o Santor nie wspomnę. I przeżyliśmy szok. Kto zna nagrania ze śpiewem Stachury, ten wie, dlaczego wtedy płonąłem ze wstydu przed grodkowskimi znajomymi. Bo im się śpiew Stachury bardzo nie podobał.

A czym pana zaczarował Stachura, że napisał pan o nim 600-stronicową biografię? Kolejną zresztą. I dziesiątki artykułów.

Gdybym miał najprościej powiedzieć, co mnie wzięło u Stachury i dlaczego przed laty dostałem mocno po łbie jego książkami, to powiedziałbym tak: byłem już metrykalnie bardzo dorosły, a zachowywałem się niekiedy jak smarkacz, który z przyrośniętą do oczu lornetką wypatruje Bóg wie czego; oczekuje koniecznie czegoś wielkiego, niebanalnego, co wyłoni się nie wiadomo kiedy na horyzoncie, a ja wtedy ruszę ku fantastycznemu widokowi i horyzont będzie jakimś cudem stał w miejscu i poczeka, aż tam dojdę. Bohater powieści Stachury zawstydza, bo przypomina, że prawdziwe życie toczy się w zasięgu ręki. Zamiast lornetki weź lupę, zacznij żyć uważniej, staranniej, w skupieniu, z szacunkiem dla każdej chwili, z dokładnym, smakowitym przeżuwaniem każdego życiowego okruszka.

Pan ma ten słynny dżinsowy pięcioksiąg Stachury? Ja po swój stałem całą noc pod księgarnią w Rynku. Byłem wtedy na trzecim roku.

Mam, a jakże. Ale nie pamiętam, jak go zdobyłem. On jest cały w strzępach, ale nie dlatego, że go zaczytałem, bo zaczytałem, lecz dlatego, że był tak źle sklejony. Książki w PRL wydawano w dużych nakładach, ale niechlujnie, rozpadł się przy pierwszym czytaniu.

Dżins był ulubionym materiałem Stachury. Podobno początkowo zamierzano wydać ten pięcioksiąg oprawiony w prawdziwy dżins.

Tak, była w Łodzi jedyna drukarnia w Polsce zdolna zrobić coś takiego, ale zepsuła się im maszyna i książki oprawiono w teksturę stylizowaną na dżins. Sted bardzo dbał o wygląd zewnętrzny, o ciało zresztą też. Uważał je za dar Boży, który należy pielęgnować. Kolejna sprzeczność w stosunku do mitu birbanta i lekkoducha.

A skąd tytuł książki "Buty Ikara"?

Chciałem zobrazować zderzenie wzniosłości, w jakiej żył Stachura, z symbolem przyziemności. Poza tym on był wiecznym wędrowcem. I lubił chodzić wszędzie na piechotę, nogować - mówiąc jego językiem.

Dziś modne są różnego rodzaju grupy rekonstrukcyjne. Czy są gdzieś naśladowcy Stachury? Ubrani w dżins, jeżdżący po Polsce autostopem, śpiący w stogach (gdzie je znaleźć?) i grający na gitarach przy ognisku?

Dziś jeśli ktoś odkrywa Steda, to na własną rękę, a nie w sposób zorganizowany. Niektórzy młodzi ludzie, ale nie tylko młodzi, wypisują się z wyścigu szczurów, a gdyby Stachura żył, toby im powiedział, że nie muszą się wstydzić swojej decyzji. Dowartościowałby takie wybory. Żartuję sobie, że gdyby dziś wróciła moda na Stachurę, to spadłby produkt krajowy brutto, bo młodym nie chciałoby się tak tyrać jak muszą dziś. Ale legenda Steda wciąż jest żywa. Wznawiane są jego książki, odbywają się - podobne do tamtych "Stachuriad" z lat 80. - imprezy; jego piosenki można usłyszeć zarówno na towarzyskich posiadach, jak i zawodowych estradach. Aktorka Anna Chodakowska dała już ponad 3 tysiące spektakli ze Stachury "Mszą wędrującego"! Lubelska Federacja Bardów z poematami Stachury koncertuje przy pełnych salach. Pojawiają się nowe interpretacje utworów Stachury, o czym może świadczyć płyta "Sted" duetu Babu Król. Popularna pisarka Maria Nurowska, która znała Stachurę-Steda, ale go nie lubiła, a i jego twórczości też, napisała potem w jednym z czasopism, że teraz właśnie nadszedł jego czas. Zacytuję: "Teraz byłby potrzebny. Jako odtrutka na okrutny, kroczący środkiem nowej Polski kapitalizm. Jako ucieczka przed głupotą i małością polityków, nędzą dnia powszedniego zwykłych ludzi. Sted umarł za wcześnie!".

A gdyby nie umarł, to w jakich by dziś chodził butach? Jakieś markowe obuwie do walkingu z samooddychającą membraną i antypoślizgową podeszwą z kosmicznej materii? Minimum pięć stów za parę?

Stachura butom stawiał jeden warunek: musiały być wygodne. Pod koniec życia cały swój dobytek rozdał biedakom, także pieniądze z honorariów. Dziś, jako autor ambitnych książek, emeryturę miałby taką, że starczyłoby mu jedynie na sznurowadła.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska