Ile jest Polaka w Polakach? Okazuje się, że często wcale nie tak dużo...

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
W dniach 11-13 września genealodzy z całej Polski spotkali się w Brzegu. Połączyła ich pasja, ale gdyby wszyscy zbadali swoje DNA, zapewne wiele osób okazałoby się krewnymi.
W dniach 11-13 września genealodzy z całej Polski spotkali się w Brzegu. Połączyła ich pasja, ale gdyby wszyscy zbadali swoje DNA, zapewne wiele osób okazałoby się krewnymi. Paweł Szymański
Jeśli tylko do naszych prababek nie zastukał przystojny listonosz, badania genetyczne pomogą nam znaleźć nawet najdalszą rodzinę i ustalić, skąd przyszli nasi przodkowie.

Jesteś z Podlasia? - Od 600 lat - mówi genealog Tomasz Dąbrowski, wybuchając śmiechem. - I mam na to dowód w postaci badań DNA. Za pomocą badań genetycznych udało się zweryfikować to, do czego wcześniej doszedłem na podstawie metryk i innych dokumentów. Wyników badań nie zmanipulujesz.

Rozmawiamy na II Ogólnopolskiej Konferencji Genealogicznej w Brzegu. Na zaproszenie Stowarzyszenia Opolscy Genealodzy z całej Polski przyjechało tu blisko 200 prawdziwych pasjonatów poszukiwań przodków.

Większość z mniejszym lub większym zainteresowaniem wysłuchuje odczytów o zabezpieczaniu dokumentów papierowych, programach komputerowych do porządkowania drzewa genealogicznego czy historiach fałszowania metryk. Ale kiedy na mównicy stają specjaliści od wykorzystywania genetyki w genealogii, sala jest pełna i nikt nie rusza się z miejsc.

- Bo dopiero technologia DNA pokaże tak naprawdę, co w prawdziwym Polaku siedzi. XIX-wieczne założenia o pochodzeniu naszej nacji nie wytrzymają próby czasu i szkoda, że efekty nie wyjdą na jaw przed październikowymi wyborami - pół żartem, pół serio mówi Tomasz Dąbrowski. - Liczba mieszanek genetycznych w przeciętnym Polaku, niezależnie od jego przekonań politycznych, jest po prostu wybuchowa.

Badania genetyczne tanieją

To wszystko melodia przyszłości, bowiem na razie koszt najtańszego badania, dzięki któremu można ze stuprocentową pewnością powiązać lub wykluczyć pokrewieństwo z potencjalną rodziną, przekracza 100 dolarów. Stąd ich popularność wciąż jeszcze nie jest tak duża, żeby mówić o przekrojowych wynikach.

- Kilkaset złotych to jednak wydatek, ale to się zmienia: jeśli kilka lat temu takie badanie kosztowało 30 tys. dolarów, dzisiaj kosztuje 100, to liczę, że za parę lat będzie kosztowało 50 i każdego będzie stać. Oczywiście jeśli pokona wszystkie obawy, np. takie, że ktoś kogoś sklonuje. Albo że nasze DNA wykorzystają kosmici, bo i takie historie krążą wśród ludzi - wzdycha Dąbrowski.

Z badania jego materiału genetycznego wynika, że należy do 10 procent populacji w kraju, która wywodzi się z ludności osiedlającej się nad Wisłą przed Słowianami.

- Bardzo dużo w Polakach jest też Germanów, dużo jest Skandynawów. Dlatego mówienie o jakiejś jednorodnej grupie to populizm, w praktyce nie ma czegoś takiego. A efekty szerokich badań nad DNA zaskoczą każdego - przekonuje.

Skąd takie zainteresowanie genetyką wśród genealogów?

- W naszych poszukiwaniach zwykle dochodzimy do pewnego momentu i koniec, dalej się nie ruszymy, bo nie ma już dokumentów starszych niż z XV wieku - przypomina dr Łukasz Lubicz-Łapiński, historyk, który prowadzi projekty, badając rody szlacheckie z Mazowsza i Podlasia. - A we własnym ciele mamy zakodowany materiał, który jest zapisem naszego pochodzenia od setek pokoleń. Jesteśmy genetyczną mieszanką, ale dwa elementy nie mieszają się: chromosom Y, który przechodzi z ojca na syna, a w linii żeńskiej DNA mitochondrialne.
Na tej podstawie dr Lubicz-Łapiński powiązał już ze sobą kilkadziesiąt różnych gałęzi rodu Łapińskich, które swojego protoplastę mają gdzieś w średniowieczu.

- Nie mamy jeszcze odpowiednio dużo próbek porównawczych i dopiero powszechny rozwój tej metody pozwoli na zbudowanie bazy porównawczej, tak żebyśmy nie musieli jeździć po wsiach i skrobać ludzi po policzkach, skąd pobiera się materiał do badań - opowiada historyk genealog. - Dodatkowo część wyników ludzie zachowują dla siebie, a jeśli mają mieć wartość genealogiczną, powinny trafić do sieci.

Właśnie dzięki bazie genealogicznej w internecie dr Lubicz-Łapiński odkrył pochodzenie Amerykanina Raya Sosnowskiego, którego dziadkowi, emigrującemu z Mazowsza, urzędnik w USA przekręcił przed wiekiem nazwisko. A który - jak udało się wykazać dzięki badaniom DNA - pochodzi z Sasinowskich pod Zambrowem.

-Metrykalnie nie dało się tego powiązać, a genetycznie nie ma żadnych wątpliwości - mówi genealog.

Sosnowski odwiedził swoje rodzinne strony i nauczył się nawet polskiego, a dziś jego pasją jest czytanie Sienkiewicza w oryginale.

Jak dodają pasjonaci, genetyka w genealogii to ciekawa zabawka, niosąca ogromną, wręcz nieskończoną ilość informacji, ale posiadająca też swoje ograniczenia i wady: - Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: czy chcemy znać prawdę, czy nie chcemy? Bo co będzie, jeśli szukając wspólnych korzeni z naszymi kuzynami, nagle zauważymy, że kuzyni są ze sobą spokrewnieni, ale z nami już nie? Albo odwrotnie: jeśli to kuzyn będzie miał kaca?

Chodzi o tzw. non-paternal event, czyli w dosłownym tłumaczeniu zdarzenie nieojcowskie. A potocznie: przypadek mleczarza albo listonosza.
Bezimienny prapradziadek

- Czyli wniknięcie materiału genetycznego innego, niżbyśmy się spodziewali. To są te rzadkie przypadki, kiedy DNA nie pomoże nam w niczym - tłumaczy dr Lubicz-Łapiński. - Zdarzają się przecież takie sytuacje jak niewierność, ale też podrzucone dzieci czy adopcja nieujawniona potomkowi. Dlatego ostrzegam: musimy liczyć się z tym, że badając genealogię, dowiadujemy się o swoich przodkach „z papieru”, badając genetykę, dowiadujemy się o swoich przodkach biologicznych. Inne wady są bardziej oczywiste: dojdziemy do tego, że mamy z kimś wspólnego przodka sprzed kilkuset lat, ale nie dowiemy się nawet, jak ten przodek miał na imię, nie mówiąc o innych szczegółach z jego życia.

Nie jest to też metoda łatwa do zrozumienia.

- Ale to nie boli i jest do przejścia. To jak z trygonometrią: dopóki się człowiek w nią nie wczyta, to straszy, a potem daje wspaniałe efekty, których nie dałoby się osiągnąć w klasyczny sposób - podkreśla Tomasz Dąbrowski. - Bo jak? Najstarsze księgi sądowe to jest XV wiek i jeśli ktoś ma dobre oczy, doświadczenie i umie przez to przebrnąć, to ma szczęście, ale w Polsce jest chyba pięć takich osób - przypomina. - A z genealogią genetyczną zabawa jest przednia, bo powoli powstają już grupy zainteresowań oparte na wspólności rodowej, i to takiej przedhistorycznej. Jak mówię, że jestem z Podlasia od 600 lat, to mam dowód, że żadna z moich prababek przez te sześć wieków nie zrobiła skoku w bok, bo to wychodzi z badań. A przy okazji dowiedziałem się, konfrontując swoje wyniki z sąsiadami z tej samej parafii, których na oczy w życiu nie widziałem, że mamy wspólnego przodka dokładnie z czasów, kiedy została ta wspólna parafia założona, czyli z początków XV wieku. Mam też dowód, że jesteśmy spokrewnieni z zupełnie nam nieznaną rodziną Czaplickich z Mazowsza, co sugeruje, że przywędrowaliśmy właśnie stamtąd, pewnie gdzieś w XII–XIII wieku.

Jak to zwykle bywa z nowoczesnymi technologiami, praktyka znacznie wyprzedza uregulowania prawne. A wśród genealogów pojawiają się obawy, że państwo zacznie wtrącać swoje trzy grosze.

- Pewnie zaraz pojawią się zakusy państwa, żeby to obrandować, opodatkować, za chwilę się okaże, że nie można wysyłać próbek za granicę bez jakichś uprawnień - i wrócimy do punktu wyjścia - przewiduje Tomasz. - Byłoby szkoda, bo to jest przyszłość genealogii. Gdy w klasycznej wersji badań co jakiś czas wychodzi, że ktoś, kiedyś, niekoniecznie za naszego życia, coś sfałszował, to genealogii genetycznej po prostu się nie da zmanipulować. Dlatego każdego zachęcam do badań. Dostęp do nich jest otwarty i warto wydać te 100 dolarów, żeby sprawdzić swoje geny, podłączyć się pod jeden z wielu projektów i porównać je do innych wyników. A potem mieć taką satysfakcję jak ja.

Na konferencji w Brzegu wystąpił też dr Maciej Oziembłowski, biolog z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu, który administruje projektami związanymi z genealogią genetyczną. I który przyznawał, że badania nad rodzinnym DNA stają się nałogiem.

- Jedni idą w alkoholizm, inni w genealogię genetyczną - żartował podczas swojego wykładu. Ale przy tym nieco studził zafascynowanych badaniami genetycznymi kolegów. - Przestrzegam przed takim kategoryzowaniem: że ktoś jest Słowianinem, Normanem albo Hunem, bo tak wynika z DNA - mówił dr Oziembłowski. - Jesteśmy naprawdę tym, za kogo się uważamy i kim się czujemy. To nasze „ja” siedzi w naszych głowach i tutaj świadomość w pełni powinna panować nad materią.

Najlepiej wie o tym Andrzej Mieńko, Ślązak ze Świętochłowic. No właśnie, czy na pewno Ślązak?

- Moja mama pochodzi z Wielkopolski, a ojciec z Podlasia. Jak w tej bajce: jeden był z Prus, drugi był z Rus i diabeł ich do kupy zniósł - przypomina z uśmiechem Andrzej, który mówi gwarą, jakby Ślązakiem był z dziada pradziada.
Jego pasja to przykład na to, że mimo rosnącej popularności genetyki, tradycyjne poszukiwania na cmentarzach, w archiwach i parafiach mają i będą się miały całkiem dobrze.

- Nie każdy pochodzi z bogatych domów, gdzie robiono zdjęcia i przechowywano dokumenty - mówi Andrzej. - Dlatego ja musiałem chodzić jak świadek Jehowy po domach i nierzadko wyszarpywać jakieś dokumenty czy informacje od dalszej rodziny. Ale jestem upierdliwy, oczywiście bez przesady, żeby nikogo nie zniechęcić, i powoli dochodziłem do celu.

Dziś może pochwalić się solidnym, sięgającym początków XVIII wieku drzewem genealogicznym, zarówno swoim, jak i żony. A do tego dziesiątkami rodzinnych historii. Bo dla genealoga liczy się nie tylko odnalezienie imienia, nazwiska i podstawowych dat z życia przodka.

- Kiedy poznaję kolejne osoby z coraz szerszego rodzinnego kręgu, to zawsze trafi się na jakieś zachowane zdjęcie. Każda z tych fotografii jest osobną historią, a mnie interesuje nie tylko nazwisko, ale też warunki, w jakich ci ludzie żyli, ich domy, środowisko, gdzie pracowali i jak się ubierali. Nie na wszystkie te pytania sobie odpowiemy, ale bez tego ta nasza genealogia byłaby pusta - podkreśla Mieńko i opowiada, jak rodzice trafili na Śląsk.

- Ojciec przyjechał tu za robotą, a na kopalni był taki zwyczaj, że w przerwach w pracy wyciągali zdjęcia i pokazywali swoich najbliższych. I jeden z kolegów z Wielkopolski wyciągnął fotografię swojej siostry, która tak spodobała się mojemu tacie, że skończyło się to małżeństwem. Dlatego odkąd zacząłem szukać przodków, zawsze się zastanawiam, jak i gdzie się poznawali, i jak to możliwe, że małżeństwa pochodziły z różnych regionów. Przecież kiedyś nie było transportu, ludzie chodzili z buta, pracowali w miejscowym majątku...
Z genealoga – historyk

- Czasem bywa tak, że genealogia rodziny zamienia się w badanie historii wsi czy nawet powiatu. Albo poznawanie instytucji, które tam się znajdowały, takich jak zakłady pracy czy szkoły - dodaje Mariusz Momont z Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego. - A my sami zamieniamy się nie wiadomo kiedy w historyków.

Mariusza pochłonęło teraz odszukiwanie osób znalezionych na rodzinnych zdjęciach.

- Dowiedziałem się np. że jedna z osób ze starej fotografii z 1945 roku jest z okolic Żywca i teraz będę starał się odszukać tę rodzinę, dowiedzieć się, skąd się tam wzięli, bo wiem, że pochodzą ze wsi mojego dziadka, i poznać ich losy.

Jak wykorzystuje się genetykę w genealogii? W dużym uproszczeniu: badając chromosomy Y, które mają tylko mężczyźni, laboratoria sprawdzają za pomocą markerów zmiany w chromosomach. Jeśli u dwóch osób przynajmniej część z nich jest identyczna, oznacza to, że ci ludzie są spokrewnieni, bo odziedziczyli te mutacje po wspólnych przodkach. Liczba zmian wskazuje z kolei, w pewnym przybliżeniu, kiedy ten wspólny przodek mógł żyć. Można też badać mitochondrialne DNA, które dziedziczymy jednak po wszystkich naszych babciach, co utrudnia ustalanie pokrewieństwa na wiele pokoleń wstecz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska