Nasza poczciwa, stara buda. Cudne wspomnienia szkoły z tamtych lat

Redakcja
Marek Marzec przyniósł na zjazd kwiaty dla szkolnych koleżanek.
Marek Marzec przyniósł na zjazd kwiaty dla szkolnych koleżanek. Ewa Bilicka
Opole przeżyło ponad tydzień temu najazd absolwentów trzech liceów. Wiele osób przyjechało z daleka. Im starszy rocznik, tym bardziej emocjonalne były spotkanie - ze łzami wzruszenia, ale i śmiechem na wspomnienie dawnych szkolnych anegdot.

Każda ze szkół chwali się wybitnymi lub sławnymi absolwentami. I LO skończył m.in. Jerzy Hausner - polityk, były minister pracy i wicepremier, „Dwójkę” - Michał Bajor, Barbara Kurdej-Szatan, Grzegorz Schetyna, „Trójka” też ma znanych absolwentów: profesorów, VIP-ów, a nawet celebrytów. Tu uczył się reżyser Jerzy Antczak, aktorzy Ewelina Serafin i Marcin Stec, modelka Emilia Nawarecka, wreszcie - DJ Adamus.

- Ze wszystkich absolwentów jesteśmy dumni: aktorki, modelki, didżeja, profesora i... z inkasenta, który spisuje liczniki energii elektrycznej - mówi dyrektorka III Liceum Ogólnokształcącego, Joanna Raźniewska.

Ów inkasent przywoływany jest nieprzypadkowo: na Balu Absolwenta III LO to właśnie inkasent był duszą towarzystwa, obtańcował szkolne koleżanki oraz nauczycielki. I powtarzał, że jest szczęśliwy: i w życiu, i z powodu spotkania.

- To nam uzmysłowiło, że nie kariera czy sława są tak naprawdę ważne, ale właśnie ich szczęście w życiu i dobry humor - dodaje dyr. Raźniewska.

Emilia Nawarecka jest topową modelką, następczynią Anji Rubik. Jej kariera w branży modowej rozwinęła się, gdy dziewczyna jeszcze chodziła do III LO.

Wtedy chciała zostać sportsmenką: - Jaką, to zależało od konkurencji, która w danym momencie była moja pasją - wyjaśnia. Była m.in. kapitanem szkolnej drużyny koszykówki. Poza tym biegała, jeździła na nartach...

Z powodu figury i urody skazana była jednak na zawód modelki. Wyjeżdżając na sesje, musiała nadrabiać materiał w szkole, pisać dodatkowe wypracowania. Dlatego gdy niedawno przyniosła dyrektorce swoje zdjęcie z sesji z autografem, Joanna Raźniewska odpowiedziała: - Niepotrzebnie, mam przecież komplet twych wypracowań, wszystkie podpisane.

I jeszcze jedna scenka ze szkolnych wspomnień: Emilia wraz z koleżankami siedzi po maturze na szkolnym korytarzu. Nauczycielka podchodzi do nich i pyta, co będą robić w czasie wakacji.

- Szukać mieszkania w Krakowie, gdzie chcę studiować - odpowiada jedna maturzystka. Druga: - Szukam stancji w Warszawie, trzecia - w Poznaniu. A Emilka: - Muszę znaleźć lokum w Nowym Jorku.
Zgrany zespół indywidualności

Matura - to zdarzenie absolwenci wspominają najczęściej. Ściągi skryte w toalecie lub w bieliźnie. Tajemne znaki przekazywane koleżankom i kolegom siedzącym na egzaminie pisemnym w ławce tuż obok.

- Szkoła uczyła wspólnoty, łączyła emocjonalnymi więzami: uczniów oraz nauczycieli - wspomina Barbara Kamińska, absolwentka „Dwójki”, obecnie doradca marszałka w zakresie kultury. - Dzisiaj modne są rankingi, ale żadnymi rankingami nie odda się budowania przyjaźni, tego nie da się zmierzyć statystycznie i przedstawić procentowo.

Barbara Kamińska zdała maturę i jak wielu rówieśników myślała, że teraz jest już dorosła.

- Myliłam się, bo dorosłe życie było przede mną. Zaraz po maturze, ale jeszcze przed rozdaniem świadectw przyszłyśmy z koleżankami do naszego wychowawcy, pana Eugeniusz Tutki. On akurat prowadził lekcję…

Uczennice zajrzały do klasy, dając mu znać, że są.

- Gdy nas zobaczył, to oficjalnie i głośno powiedział z oburzeniem: Jak wy wyglądacie, wymalowałyście się jak pisanki!
Bo Barbara i jej koleżanki, uznając, że zdały egzamin dojrzałości, nałożyły też na twarz dojrzały makijaż. Słowa profesora sprowadziły je na ziemię.

- Było nam tak wstyd... - śmieje się Barbara Kamińska. - Makijaż szybko zmyłyśmy. Takie to były czasy - wychowawca jeszcze długo był dla nas przewodnikiem, z którego zdaniem należy się liczyć.

Poczucie wspólnoty, z jakim wychodziło się z liceum, wspomina wielu absolwentów z drugiej połowy lat 80. Wicekurator opolski Rafał Rippel: - To były czasy wspólnego - z kolegami i koleżankami - słuchania listy przebojów radiowej Trójki. Młodzi dzielili się na fanów Republiki i Lady Pank. Ja byłem z tych pierwszych - czyli fanem Grzegorza Ciechowskiego.

Bycie razem, w grupie, było czymś normalnym zarówno po szkole, jak i w ramach zajęć w liceum. Szkoła działała nie jako zbiór indywidualności, ale jako zgrany zespół - podkreślają absolwenci liceów sprzed 20-30 lat. Wiedzą, co mówią - bo teraz obserwują swe dzieci, które przede wszystkim muszą sprostać wyzwaniom indywidualnej rywalizacji, która popularnie nazywa się wyścigiem szczurów.

- Byłem w szkolnej drużynie ratowniczej - wspomina Rippel. - Nie wszystko nam na zawodach wychodziło, nie zawsze udało się właściwie zaopatrzyć pozoranta. Z porażek wyciągaliśmy wnioski wspólnie, naprawiając to, co złe.

Wicekuratorowi może trochę nie wypada, ale ostatecznie przyznaje, że nie z każdego przedmiotu był orłem, a i niejednej klasówki nie zdałby, gdy nie ponadczasowa instytucja ściąg.

- Bałem się matematyki i przedmiotów ścisłych. Nie były one w moim guście, tym bardziej że chodziłem do klasy humanistycznej. Przed sprawdzianem z matematyki - bywało - wolałem zniknąć. Najczęściej stosowane ściągi to ściągi wypisane na przedramieniu i zakryte długim rękawem - opowiada.

Kto dziś je stosuje, w czasie bezprzewodowego internetu, tabletów, smart- i telefonów komórkowych?

Aby zrobić dobrą ściągę, trzeba było tymczasem otworzyć podręcznik, zeszyt i czytać, czytać, czytać. Potem streszczać, co najważniejsze. Nie ma lepszej formy przygotowania się do sprawdzianów.

- Na szczęście matematycy, fizycy i chemicy w „Dwójce” rozumieli, że humaniści mogą być słabsi z przedmiotów ścisłych i przymykali oczy na te niedomagania - podsumowuje wicekurator.

Cóż, teraz nauczyciel przede wszystkim musi myśleć o rankingach i jak wypada w nich klasa, którą uczy.
Wisielec i pościg rowerowy

Im większe grono, tym więcej śmiechu i wspomnień. A jest co wspominać. Na przykład anegdotę z wisielcem. Bo Jacek Zalewski, absolwent „Jedynki” odgrywał w szkolnym przedstawieniu rolę samobójcy: - Zadanie niby proste - kopię krzesełko i wiszę na belce, asekurowany przez kolegów trzymających coś na kształt pasów bezpieczeństwa, którymi byłem przepasany - pan Jacek wspomina spektakl, niestety nikt już nie pamięta tytułu makabrycznej sztuki.

Rolę wykonał brawurowo, energicznie zeskakując z krzesła. Tak energicznie, że koledzy nie zdążyli złapać na czas pasów bezpieczeństwa. Belka załamała się pod ciężarem „wisielca”, ten spektakularnie runął na scenę. Aktorzy na chwilę zaniemówili, po czym krztusząc się ze śmiechu, usiłowali jednak wypowiedzieć swe kwestie. Show must go on.

- Miałem szczęście, że nic sobie nie połamałem. Koledzy, którzy mieli mnie asekurować, sprawdziwszy, że jestem cały i zdrowy, zaczęli się świetnie bawić. Ja zresztą - po jakimiś czasie - też miałem z tej sytuacji niezły ubaw - mówi.

Im starsze roczniki, tym chętniej pojawiają się na zjazdach absolwentów, zasiadają w klasach, wspominają: - Wychowawca - profesor Helena Cięciel. Połowa lat 70., klasa humanistyczna. Maturę zdawali szmat czasu temu, ale na zjeździe „Jedynki” stawili się niemal w komplecie - 25 osób. Co więcej, połowa klasy przyjechała z Niemiec - mówi biznesmen Ryszard Wójcik, absolwent „Jedynki”.

- To dlatego, że mamy w klasie dobrych organizatorów. Nic więc dziwnego, że frekwencja na zjeździe jest większa, niż bywała na sprawdzianie.

Andrzej Kempiński z Ireną Krasnodębską i Marcinem Wojtaszkiem: - Nasze szkolne lata to były czasy z fantazją.
Andrzej Kempiński z Ireną Krasnodębską i Marcinem Wojtaszkiem: - Nasze szkolne lata to były czasy z fantazją. Ewa Bilicka

W tej klasie uczył się też Andrzej Kempiński, chirurg, który mieszka obecnie w Bawarii. - To były czasy z fantazją - podkreśla.
Obecnie młodzi, żeby cokolwiek przeżyć - jakąś emocję, zabawę, przygodę - siadają przed komputerami i przenoszą się w wirtualny świat.

- My i bez tego mieliśmy wystarczająco dużo pomysłów na zabawy. Nie trzeba było nawet iść na wagary, aby dobrze się bawić - mówi pan Andrzej.

Gdy podejmował decyzję o wyjeździe z kraju, chyba właśnie tego towarzystwa i przyjaźni było mu najbardziej żal.

- Na szczęście mamy otwarte granice, coraz lepsze drogi i przyjazd do Opola to nie jest wyprawa w daleki świat - mówi chirurg. - Więc przyjeżdżam z Bawarii nie tylko na zjazdy, ale na przykład na opolski festiwal. Czasami rozmawiam ze znajomymi w Niemczech i gdy słyszą, że jadę do Opola w Polsce, dziwią się: Co tam właściwie ciekawego się znajduje? A ja im odpowiadam: Moja rodzina - nie tylko krewni, ale i szkolna rodzina, przyjaciele z licealnych lat.

I wtedy znajomi mu zazdroszczą: - A mnie się wciąż chce się do was przyjeżdżać - kończy Kempiński i rzuca się w ramiona przyjaciół z licealnych lat: Ireny Krasnodębskiej, Marcina Wojtaszka. Wszystkim łza się kręci w oku.

Marek Marzec to nestor wśród „licealistów”, którzy przyjechali na zjazd do „Jedynki”. Maturę zdał w połowie lat 60. Potem kończył szkołę morską oraz studia z geografii. Został kapitanem żeglugi, pływał po najdalszych po morzach i ocenach, a Floryda to dla niego niemal drugi dom.

- Jednak z największą sympatią patrzę na Opole i musiałem przyjechać na zjazd - mówi. W ręce trzyma bukiet róż - to dla koleżanek i nauczycielek. - Koledzy mnie znaleźli i powiedzieli o tym zjeździe. Odezwał się we mnie sentyment i miłe wspomnienia dotyczące nauki i wychowania, wychowania szczególnie - mówi.
Jakie to było dzieci chowanie w tamtych czasach?

- Ano takie, że gdy całą klasą zdecydowaliśmy się na wagary na owerach, pojechaliśmy „na kole” na wały nad Jeziorem Turawskim, a następnie zaczęliśmy na tych wałach piknikować. I nagle naszym oczom ukazał się jeszcze jeden, ścigający nas rowerzysta. Znajoma sylwetka. Toż to nasz profesor od polskiego. Podjeżdża, zsiada z roweru i mówi: To teraz zaczynamy lekcję polskiego. Tu na tej trawce. Mieliśmy „przechlapane” - z pozoru. Bo potem miło spędziliśmy czas.

Skąd nauczyciel wiedział, gdzie wybrali się na wagary jego uczniowie?

- Po prostu wiedział, jak przystało na dobrego pedagoga. No i chciało mu się za nami jechać - mówi kapitan żeglugi. - Czy są jeszcze tacy nauczyciele i takie szkoły?

12 kwietnia 1945 powołano I Gimnazjum i Liceum Męskie w Opolu przy ul. Gosławickiej 22 i ogłoszono zapisy do wszystkich klas. 16 maja 1945 r. rozpoczęto naukę. Pierwszym dyrektorem został mgr Franciszek Petela.

22 maja 1945 władze oświatowe podjęły decyzję o utworzeniu Liceum i Gimnazjum Żeńskiego w Opolu. Dyrektorką szkoły została Maria Tyszkiewicz. W sierpniu 1945 roku przeprowadzono pierwsze zapisy uczennic do nowo utworzonej szkoły, a 4 września tego samego roku odbyło się uroczyste otwarcie szkoły i rozpoczęcie pierwszego roku szkolnego.

6 czerwca 1945 powstaje III Liceum z podziału II Gimnazjum i Liceum Męskiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska