Odchudzanie dzieci trzeba zacząć we własnej kuchni

Redakcja
Dominika Stępień (z lewej) i Marta Spik, uczennice klasy 2A w Zespole Szkół Ekonomicznych w Opolu, właśnie kupiły sobie drugie śniadanie w szkolnym sklepiku. - Nam to smakuje - mówią.
Dominika Stępień (z lewej) i Marta Spik, uczennice klasy 2A w Zespole Szkół Ekonomicznych w Opolu, właśnie kupiły sobie drugie śniadanie w szkolnym sklepiku. - Nam to smakuje - mówią. Fot. Paweł Stauffer
Rosnąca liczba maluchów z nadwagą jest skutkiem złych nawyków żywieniowych. W pierwszej kolejności winę ponoszą za to rodzice, którzy wychodzą z założenia, że nieważne, co dziecko je. Najważniejsze, aby się najadło.

Według raportu Światowej Organizacji Zdrowia, w Polsce w ciągu 20 lat trzykrotnie wzrosła liczba dzieci mających kłopoty z nadwagą. Nasi milusińscy tyją na potęgę, co potwierdzają także krajowe statystyki. Okazuje się, że wśród uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych nadwaga występuje u około 6 proc., a otyłość u blisko 4 proc. To powód do zmartwienia, jak i wstydu.

Wypadamy bowiem również pod tym względem niekorzystnie na tle innych krajów Europy i Ameryki Północnej. Zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce, jeśli chodzi o odsetek 11-latków z nadwagą, a w ogólnym zestawieniu nasze dzieci znalazły się w czołówce najbardziej otyłych na świecie.

- Trzeba przede wszystkim pamiętać, że kłopot z utrzymaniem prawidłowej masy ciała ma negatywne konsekwencje zdrowotne, a w przypadku dzieci rzutuje to potem na ich całe życie - ostrzega dr Danuta Henzler, specjalista chorób wewnętrznych i gastroenterolog ze Szpitala Wojewódzkiego w Opolu. - Nadwaga i otyłość już w wieku dziecięcym skutkują takimi zaburzeniami jak wysoki poziom cholesterolu, cukrzyca, stłuszczenie wątroby. Natomiast do dalszych poważnych konsekwencji tego, już w życiu dorosłym, zalicza się częstsze występowanie u tych osób chorób układu krążenia, kończących się zawałem serca albo udarem mózgu. Grozi im, że będą żyć znacznie krócej niż ich rówieśnicy bez nadwagi.

Ponadto otyłość źle wpływa na psychikę dziecka, gdyż bywa ono wyśmiewane i dyskryminowane, nie tylko przez swoich rówieśników, ale i przez dorosłych. Doprowadza je to do niskiej samooceny, a nawet może wywołać depresję.

Aby powstrzymać falę otyłości i zadbać o szczupłą sylwetkę, a tym samym i o zdrowie najmłodszych, od 1 września ze szkolnych sklepików zniknęło tzw. śmieciowe jedzenie: drożdżówki, chipsy, batoniki. Restrykcją został też objęty jadłospis w szkolnych stołówkach. Dziś, po 4 miesiącach, widać jednak, że za pomocą zakazów i bez współpracy rodziców ich pociecha się nie odchudzi, złych nawyków nie wypleni.

W sklepiku w Szkole Podstawowej nr 2 w Opolu uczniowie mogą codziennie kupić świeże owoce oraz wieloziarniste bułki, np. z plasterkiem wędliny, pomidora i listkiem sałaty. Ale większego popytu na te przekąski nie ma.
- Bułki są pyszne i niedrogie, zwłaszcza w porównaniu z cenami hamburgerów czy zapiekanek - mówi Mirosław Śnigórski, dyrektor szkoły. - Mała kosztuje 2,50 zł, a duża 3,50. Jednak na 500 uczniów, jeśli codziennie kupi bułkę piętnastu, to wszystko. Owoce też są tanie, jabłko czy gruszka kosztują 30 gr, mandarynka 50 gr. Choć poinformowałem rodziców o ofercie naszego sklepiku, że ich dzieci mogą w nim kupić zarówno coś smacznego, pożywnego, jak i zdrowego, to jakoś nie zauważyłem, aby zwiększył się popyt na te produkty. Stąd wniosek, że nigdy nie jest tak, że jak się coś robi na siłę, to wzrasta świadomość.

Wystarczy zajrzeć do pobliskiego marketu, by zobaczyć, że uczniowie SP nr 2 ministerialne rozporządzenie mają w nosie. Można tam codziennie zobaczyć gromady dzieci, które na przerwach zaopatrują się w jedzenie, po czym wracają na lekcje z kieszeniami pełnymi zakazanych łakoci i kolorowymi napojami.

Od 1 września uczniowie w całej Polsce już nie kupią sobie na przerwie słonych paluszków, batoników, żelków, czy słodkich bułeczek, ani nie wypiją coca coli. Nie dostaną w szkolnym sklepiku niczego, co nazwano brzydko, ale słusznie śmieciowym jedzeniem. Od tego dnia obowiązuje bowiem rozporządzenie, które wprowadziły dwa ministerstwa: zdrowia i edukacji, zakazując sprzedaży uczniom wszystkiego, co niezdrowe. Zdaniem lekarzy, pomysł, ze względu na rosnącą armię dzieci z nadwagą, był celny. Nagła zmiana wywołała jednak szok wśród uczniów, bo większość dzieci uwielbia słodycze oraz fast foody i nie wyobraża sobie dnia bez zapiekanki,chipsów, czy pizzy. Tymczasem od czterech miesięcy są tych „przysmaków” pozbawieni.

Sęk w tym, że tylko w szkole. Bo, żeby utrwalanie dobrych nawyków się powiodło, muszą się do tego przyłożyć wszyscy: szkoła, uczniowie, a zwłaszcza rodzice, no i dziadkowie. A to nie takie proste. Pozbawieni łakoci stawili bowiem opór. Co bardziej zaradni uczniowie zaczęli np. przemycać w plecakach drożdżówki i odsprzedawali je koleżankom i kolegom po wyższej cenie. Partyzantka wśród młodych przedsiębiorców, jak się teraz nazywa żartobliwie uczniów, kwitnie.

- Pierwsze tygodnie po nagłej zmianie asortymentu w naszym sklepiku były trudne - przyznaje Grażyna Hałajewska, zastępca dyrektora SP nr 1 w Nysie. - Musieliśmy wzmocnić dyżury na przerwach, bo uczniowie wybiegali do sklepu znajdującego się naprzeciwko naszej szkoły, żeby kupić sobie do jedzenia to, co lubią. Baliśmy się o ich bezpieczeństwo, dwóch uczniów potrącił samochód, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ostatnio zauważyłam, że znów więcej dzieci zagląda do sklepiku. Już w dobrą stronę to idzie, ale potrzeba czasu.
Dyrekcja zorganizowała cykle zebrań z rodzicami, by uświadomić im, że szkoła nie chce gnębić ich pociech, odmawiając kupna na przerwie batonika. Że to wszystko dla ich dobra. Ale chyba nie wszyscy rodzice wzięli to sobie do serca.

- Niektórzy uczniowie nadal przynoszą ze sobą drożdżówki z serem lub zapiekankę z keczupem, skoro rodzice im na to pozwalają - to my nie mamy prawa nic powiedzieć, nie możemy przeszukiwać plecaków - dodaje Grażyna Hałajewska.

Znają tylko frytki

Szkoły, które muszą się podporządkować zaleceniom ministerstw i mając w tyle głowy ewentualne kontrole, robią co mogą, żeby uczniom wpoić odpowiednie nawyki żywieniowe. Przynosi to jednak różny skutek, bowiem kultura jedzenia wyniesiona z domu robi niestety swoje.

-Rodzicom często nie chce się przygotować dziecku kanapek do szkoły albo zasłaniają się brakiem czasu - podkreśla Jarosław Mijas, ordynator Oddziału Dziecięcego Szpitala Powiatowego w Strzelcach Op., konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii. - I znajdują ich zdaniem najlepsze rozwiązanie, dają dziecku pieniądze i mówią: „Kup sobie zapiekankę albo batonik”. Kiedyś pociecha mogła to zrobić w szkolnym sklepiku, a teraz zaopatruje się w sklepie w drodze do szkoły. No i tak własnemu dziecku szkodzą. Bułki, hamburgery, chipsy zawierają dużo pustych węglowodanów i są tuczące. Nic dziwnego, że namówienie dziecka do zjedzenia sałatki warzywnej czy ryby graniczy z cudem.

- Znam dzieci, które nie lubią ani chleba białego, ani z ziarnami, a niektóre nigdy takiego pieczywa nie jadły, uznają tylko pieczywo tostowe i fast foody - dodaje Magdalena Kultys z Poradni Dietetycznej Vital Diet w Opolu, która często prowadzi w formie zabawy pogadanki z dziećmi w przedszkolach i szkołach na temat zdrowego żywienia. - Gdy na przykład pytam maluchy, czy lubią ziemniaki, krzyczą: „Nie, nie - jemy tylko frytki! ” A co mogą odpowiedzieć, skoro, gdy przychodzi sobota i niedziela, zamiast zjeść obiad przygotowany w domu, idą z rodzicami na pizzę.

Specjaliści od żywienia, podobnie jak pediatrzy, są zgodni, że zakaz sprzedaży „śmieciowego” jedzenia w szkolnych sklepikach oraz wycofanie cukru i soli z jadłospisu w szkolnych stołówkach i zastąpienie ich miodem i ziołami to jednak krok w dobrym kierunku.
- Z jednej strony, jeśli czegoś nie widzę, to kusi mnie mniej, żeby to zjeść - mówi Magdalena Kultys. - Jest to bardzo pozytywne. Z drugiej, gdy jest coś zakazane, to człowieka kusi, żeby to zdobyć. Nie ma złotego środka. Na pewno najważniejsza jest edukacja, gdy dziecko wie, że słodycze to powinna być minimalna część jadłospisu. Rozumie to i akceptuje.

Małe dziecko jest otwarte na nowe smaki. Jeśli czegoś nie zna, jak ma to polubić?

- Pewne nawyki żywieniowe można kształtować u dzieci do 10.-12. roku życia - zaznacza opolska dietetyczka. - Absolutnie do dziesiątego roku to rodzice powinni decydować o tym, co ono je. Potem dziecko powinno mieć pewne zasady wyuczone.

Dlatego Mirosław Śnigórski, dyrektor PSP nr 2 w Opolu, edukuje i uczniów, i rodziców, i... nauczycieli jednocześnie. Zaczął to robić krok po kroku, zanim weszło rozporządzenie o sklepikach. Przyniósł np. na radę pedagogiczną trzy talerze z pokrojonymi warzywami i owocami. Pod koniec narady nie było po nich śladu. Podczas przerw częstował na korytarzu takim samym zestawem uczniów, pytając: „czy będziecie jadać owoce i warzywa ze mną?” Chwyciło. Ale jednak supermarket za rogiem wciąż kusi. Jak z tym wygrać?

- Ja się nie poddaję - dodaje dyr. Śnigórski. - Na zebraniach ciągle mówię rodzicom: „To są wasze dzieci, ja wam pomogę, ale musicie dać przykład. Pokochajcie warzywa, pokrójcie w domu marchewkę, jeśli sami będziecie ją chrupać, to dacie swoim dzieciom dobry przykład.” Mam nadzieję, że taka edukacja, krok po kroku, przyniesie w końcu oczekiwane owoce.

Tymczasem słychać głosy, żeby nowi ministrowie zdrowia i edukacji przywrócili do sklepików i szkolnych stołówek poprzedni asortyment i jadłospis. Domagają się tego m.in. licealiści, którzy uważają, że są na tyle dorośli, aby móc decydować o tym, co chcą jeść i pić. Apele te podsycają właściciele sklepików, z których część już zbankrutowała, a część zamierza zamknąć interes, bo przestał przynosić dochody.
- Choć jestem przeciwny zakazom i nakazom, to lepiej nie wracać do tego, co było - mówi dyrektor Śnigórski. - I jestem rozczarowany, bo spodziewałem się, że duże firmy cukiernicze zaproponują coś w zamian, np. zbożowe czy warzywne prince polo. Że zostanie to poprzedzone reklamami. Ale tak się nie stało, bo batoniki, czy inne łakocie i tak się sprzedadzą.

Recepta na nadwagę

Dzieciom otyłym, oprócz cukrzycy, grożą nadciśnienie, miażdżyca, bóle kręgosłupa i stawów, koślawienie kolan i stóp.

Aby mieć szczupłą sylwetkę, dziecko powinno: regularnie spożywać posiłki, unikać tzw. podjadania, musi zrezygnować z fast foodów, frytek, a jeść więcej warzyw oraz takich owoców jak jabłka czy porzeczki. Może oglądać telewizję, korzystać z komputera, ale nie dłużej niż 2 godziny dziennie. Zaleca mu się dużo ruchu, np. co najmniej 30 minut jazdy na rowerze dziennie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska