Ludzie opolskiego KOD-u: Dobra zmiana rzeczywiście musi być dobra...

Redakcja
Olga Raszewska jest odpowiedzialna za sprawy organizacyjne w opolskim KOD. Bez kogoś takiego żaden ruch nie może działać.
Olga Raszewska jest odpowiedzialna za sprawy organizacyjne w opolskim KOD. Bez kogoś takiego żaden ruch nie może działać. Fot. Ewa Bilicka
Gdyby jeszcze pół roku temu ktoś im powiedział, że wyjdą na ulicę, będą kolportować ulotki, pisać odezwy - mocno by się zdziwili. W sobotę wyprowadzili na ulice setki Opolan.

Wyprowadzili to nie jest dobre słowo - poprawiają. Dali sygnał, że można zamanifestować sprzeciw. Ludzie zareagowali na ten sygnał tak licznie, że sami organizatorzy mieli łzy wzruszenia w oczach. Tworzą opolskie struktury Komitetu Obrony Demokracji. Generalnie nie mają nic wspólnego z polityką - jednym kiedyś było bliżej do PO, innym do lewicy, są nawet tacy, co - przyznają - głosowali jesienią na PiS, wierząc w zmianę, która będzie dobra. Wcześniej, przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, także nie wszystko im się w kraju podobało.

- Każda władza wypacza, psuje, niszczy morale - mówi jedna z działaczek opolskiego KOD-u, Olga Raszewska.

Wtedy - jak tłumaczą - nie porażała ich skala nieliczenia się z obywatelami. Więc ostatecznie skupiali się na prywatnych sprawach. Dom, praca, nauka, dom, praca, hobby… Tak było do listopada.

Oni też działają nocą

- Nie byłam typem bojownika, za lub przeciw jakiemuś systemowi - mówi Iwona Łapińska z Krapkowic, specjalistka od PR.

Owszem, zbuntowała się, gdy miała kilkanaście lat - wówczas oświadczyła rodzicom, że nie będzie jadła mięsa. I trwa w tym konsekwentnie. „Jestem wege i lubię rowery” - przez jakiś czas miała na fejsbukowym zdjęciu w tle takie właśnie hasło.

- Jeździmy rowerami z mężem i córeczką - oczywiście wpiętą w fotelik - po 30 kilometrów - mówi. To znaczy jeździli - jeszcze przed KOD-em, teraz nie jest już takie pewne, czy Iwona będzie mieć tyle czasu.

Pracuje w korporacji od 9.00 do 17.00. Zakład pracy znajduje się w innym mieście, niż mieszka, więc należy jeszcze doliczyć czas na dojazdy. Na życie zostaje więc coraz mniej godzin, a Iwona ma przecież 4-letnią córkę i winna jest jej każdą wolną chwilę. Po co więc przy tak aktywnym życiu jeszcze działalność w ruchu społecznym?

- Nie wiem… - zastanawia się. - Po prostu musiałam. Nie jestem typem aktywistki, ale zawsze korzystałam ze swych obywatelskich praw, odkąd zostałam pełnoletnia - brałam udział we wszystkich wyborach. Owszem, zanim poszłam na pierwsze głosowanie, długo rozmawiałam z rodzicami, pytałam o ich wybory i uzasadnienia. Usamodzielniłam się, wykrystalizował się mój pogląd. Nawet rozumiem tych, co głosowali za dobrą zmianą, oczywiście rozumiem też zawód części z nich.

Bunt pojawił się i narastał wraz z kolejnymi informacjami o konflikcie wokół Trybunału Konstytucyjnego, Iwona - jako miłośnik mediów cyfrowych - dużo czytała na ten temat na różnych portalach informacyjnych - od tych lewackich po te skrajnie prawicowe czy też uznawane za niezależne. I choć jest miłośniczką horrorów, stwierdziła, że nie chce odczuwać strachu o przyszłość swoją i swej rodziny w kraju, który jest jej ojczyzną.

- Jako Polka chciałabym mieć także równy dostęp do informacji przekazywanych przez media publiczne - podkreśla.

Zauważyła w internecie inicjatywę KOD-u. Kliknęła, trafiła na anons o powstaniu grupy inicjatywnej w województwie opolskim. Spotkanie miało się odbyć w Opolu.

- To był listopad, klub koło teatru - mówi. - Przyszło 14 osób. Nikt mi znany, nawet z widzenia… - wspomina. Wystarczyło im zamienić z sobą parę słów, by zrozumieli, że będą razem działać. Podzielili się trochę robotą, Iwona jest jedną z osób, które piszą komunikaty, robi galerie z wydarzeń KOD-u, prowadzi - to nowość - kodowego bloga. Wszystko to w nocy (cóż, teraz taki jest w kraju trend, aby pracować nocą - śmieją się), gdy położy małą spać. Jeśli nie starcza jej sił na nocne pisanie, budzi się o 5.00 nad ranem i nadrabia zaległości.

Nie ma zgody

Mateusz Rossa, nauczyciel z pasją i miłośnik Gombrowicza. - Rzeczywistość jest teraz ciekawsza niż moje ulubione książki - mówi.
Mateusz Rossa, nauczyciel z pasją i miłośnik Gombrowicza. - Rzeczywistość jest teraz ciekawsza niż moje ulubione książki - mówi. Fot. Ewa Bilicka

- To ciekawe, ale w KOD-zie odnajdują się też czasem ludzie, którzy nie mieli z sobą kontaktu od lat - mówi Mateusz Rossa, nauczyciel z Opola. - Kilka lat temu broniłem Gombrowicza przed wykreśleniem ze spisu lektur szkolnych w liceach. Dziś w KOD-zie odnalazłem jedną z osób, które także broniły tego pisarza…

Pod koniec roku kupił sobie zbiór dzieł Witolda Gombrowicza, uwielbia tego autora.

- Miałem nadzieję nacieszyć się lekturą - mówi. - Ale przeczytałem raptem kilka stron i nie mam czasu na więcej. Zresztą życie zrobiło się równie ciekawe i pełne absurdów jak u Gombrowicza…

Mateusz podkreśla: - Jestem nauczycielem od 11 lat, w tym czasie przeżyłem 3 reformy. Przy okazji każdej z nich nauczyciele, zamiast zajmować się dziećmi, muszą przyswajać sobie procedury - mówi. - Państwo jest rozedrgane, prawo niestabilne i zmieniane w nocy - niech posłowie i rząd pracują kiedy chcą, ale niech robią to z sensem i bez krzywdy dla społeczeństwa, a szczególnie dzieci. A my co mamy? W jednym roku 6-latki idą do szkoły, w drugim roku nie idą… Gombrowicz by tego nie wymyślił.

Chociaż... „Co dawne jest impotencją, co nowe i nadchodzące jest gwałtem więcej” - pisał w „Trans-Atlantyku”.

Człowiek nie musi się na ów gwałt godzić:

- Szczególnie jeśli gwałt odbywa się na konstytucji - dodaje Rossa. - Chcę być uczciwy sam wobec siebie i wobec innych ludzi i chcę z dumą spojrzeć w oczy moich uczniów. Codziennie podczas lekcji staję przecież pod godłem Polski.

Dariusz Suszanowicz: - KOD to swoisty wentyl bezpieczeństwa.
Dariusz Suszanowicz: - KOD to swoisty wentyl bezpieczeństwa. Fot. Ewa Bilicka

Dla opolskich KOD-owców internet jest główną platformą kontaktową i przekazywania informacji na zewnątrz. Wiadomo - internet jest tani, ma zaś największą siłę rażenia. Ale nie tylko: - Można to rozpatrywać z socjologicznego punktu widzenia - mówi Dariusz Suszanowicz, nauczyciel akademicki z Opola. - Ludzie wcale nie byli pewni, czy nie są odosobnieni w swych obawach o swoją przyszłość. Gdy jednak weszli na fejsbuka centralnego KOD-u, poczytali komentarze podobne do tego, co sami myślą, zobaczyli, że inni „lajkują” zdjęcia, które i im się spodobały - zrozumieli, że oburzonych nową władzą jest więcej. Sam Suszanowicz, któremu na co dzień nie brakowało obowiązków i w pracy, i poza nią, wszedł do KOD-u, aby - jak podkreśla - mieć swój wentyl bezpieczeństwa. -Tłumienie w sobie emocji związanych z tym, co robi władza, wykańczałoby psychicznie - wyjaśnia. Pan Dariusz wie też, że kiedyś o współczesne wydarzenia z Polski zapytają go jego dzieci. - Chcę być dumny z tego, co im odpowiem - mówi.

Nie trzeba pamiętać, aby się bać

Opolscy KOD-owcy początkowo na manifestacje jechali do innych miast. W mediach tłumaczyli, że obawiają się, iż w Opolu nie przyjdzie na marsz KOD-u wystarczająca liczba osób. To prawda, ale nie do końca…

- Jeden marsz w grudniu chcieliśmy zorganizować, ale - co tu kryć - w ostatnim dniu zgłoszenia go w urzędzie miasta nie miał kto tam po prostu iść - przyznaje Suszanowicz. - Każdy był zajęty pracą.

Pojawiła się Olga Raszewska, kobieta obecnie niepracująca zawodowo. Sama o sobie mówi, że nie jest typem działacza politycznego, choć kiedyś z ramienia PO zasiadała w komisjach wyborczych. Skończyła studia w Krakowie, stosunki międzynarodowe. Jeszcze parę tygodni temu wiodła w miarę spokojny żywot kobiety, która wychowuje 1,5-roczne dziecko. Co nie znaczy, że nie śledziła wydarzeń w polityce. Śledziła i się buntowała.

- Mam wielu znajomych, którzy nawet myślą podobnie jak ja, ale jednocześnie powtarzają: „i tak ci na górze będą robić swoje, nie licząc się z innymi” - mówi. - Może jestem idealistką, ale nie mogłam pogodzić się z takimi poglądami. Znajomi nazywają mnie teraz „buntowniczką” albo zaczynają korespondencję od pytania „Jeszcze cię nie zamknęli?”.

Zgłosiła się do opolskiego KOD-u i powiedziała: „Mam czas na załatwianie spraw organizacyjnych”. Wreszcie miał kto zanieść odpowiednie papiery do ratusza.

W sobotę doszło do marszu.

- Bałam się, że ludzie nie przyjdą, że może pojawić się jakiś prowokator… - wspomina Ola.

Przyszła masa Opolan. Ola szła na czele, rozdawała ulotki.

- Owszem, zdarzyło się, że jakiś przechodzień krzyknął do nas: „Komunistyczni agenci”. Odpowiedziałam mu spokojnie: - Ja nie pamiętam czasów komuny, bo jestem za młoda. Ale wiem, o czym pan mówi, i nie chcę, by te czasy wróciły.

O pamięć o tamtej epoce tu chodzi.

- Myślę, że pasywna postawa młodych ludzi wynika właśnie z nieznajomości historii PRL-u - mówi Olga. - Nie wiedzą, co to sterowane media, co to podsłuchy i powszechne donosicielstwo. Sądzą, że demokracja i wolność to coś normalnego i dane raz na zawsze. Tak nie jest.

Czasy komuny pamięta zaś Wiesław Zakrzewski z Brzegu. Nawet zapisał się jako młodzik do Związku Młodzieży Socjalistycznej.

- Takie to były czasy, działała jedyna słuszna opcja. Pamiętam, jak sąsiad sąsiada podsłuchiwał. Pamiętam, jak moim rodzicom chcieli odebrać dzieci, bo nadgorliwa nauczycielka doniosła do władz, że jedno z nas jest zbyt „krnąbrne”. Pamiętam, jak odmówiono mi paszportu, gdy chciałem jechać za granicę do syna… I teraz, gdy patrzę w telewizor, to poznaję stare mechanizmy i metody. Nie zgadzam się na nie, na ustawę podsłuchową, na ograniczanie praw konstytucyjnych…

Niejedno w życiu przeszedł, pracował przy porcie i w kopalni. Firma jednego z jego synów padła, bo jak mówi pan Wiesław, poprzednia władza narobiła bałaganu w przepisach, a sądom nieśpieszno było pomagać w odzyskiwaniu należności od nieuczciwych płatników.

- Więc to nie jest tak, że poprzednicy byli święci, bo nie byli - podkreśla.

Jednak dopiero teraz postanowił porzucić spokojne emeryckie życie, kiedy to oddawał się genealogii i jeździł z wnukiem na spotkania miłośników odkrywania rodzinnych tajemnic. Teraz wnukowi będzie tłumaczyć, że demokracja polega także na tym, aby słuchać i liczyć się z głosem opozycji.

- Mam 63 lata, bliżej mi do piachu niż do walki. Jednak nie chcę tracić tego, co było piękne, tego, że mogę plażą w Świnoujściu przejść z kraju do kraju, że Polska stała się krajem otwartym. Nie chcę, by Unia Europejska wytykała nas palcami jako kraj nie szanujący demokracji - mówi tuż przed tym, jak z radia usłyszymy, że Komisja Europejska zdecydowała o wszczęciu wobec Polski tzw. procedury państwa prawnego w UE.

Polityka - tak, partia - nie?

KOD wydaje się kolejnym - po ruchu Kukiza i partii Zandberga - ruchem zbuntowanych. Budzi skrajne emocje, przyklejane są mu łatki: Naćpani lewacy, kangury odsuniętych od koryta, Komitet Obrony Degeneratów.

- Niech mówią. Tymczasem prawda jest taka, że za każdym z nas, który wyszedł w sobotę na ulice w Opolu, stoi stu innych Polaków - którzy wyjdą być może na kolejna manifestację - mówią. Bo my nie działamy z miłości do stołków, z chęci kariery. Tylko z serca.

Zapowiadają, że nie chcą być partią i nie chcą być kojarzeni z politykami. Dlatego gdy tydzień temu poseł PO, były wojewoda opolski Ryszard Wilczyński na swym fejsie również zapraszał na sobotnią manifestację, poprosili go o zlikwidowanie tego zapisu. Ale to przecież polityka jest przyczyną powstania KOD.

- Fakt, od polityki nie uciekniemy. Od partii - chcemy - mówią.

Jak powstał KOD

Grupa Komitet Obrony Demokracji pojawiła się na Facebooku w listopadzie, w ciągu 2 dni zebrała w całym kraju już prawie 20 tys. członków. Jej symbolem jest opornik, czyli element obwodu elektrycznego, który w stanie wojennym i w PRL symbolizował opór wobec władzy.

Powstanie KOD-u było reakcją na pierwsze decyzje rządu PiS, m.in. ekspresowe uchwalenie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska