Dziś rano Jarek zgwałcił mnie

Zbigniew Górniak
123rf
Ta zbrodnia przed ćwierćwieczem mocno rozpaliła wyobraźnię mieszkańców Lewina Brzeskiego. Niejeden plotkarz wyszlifował sobie na niej swój jęzor. A i prokurator miał nielichy kłopot: do zamordowania młodego mężczyzny przyznały się jednocześnie matka i córka. Sęk w tym, że obie nawet tego nie pamiętały.

Jest 11 maja 1991 roku. W Lewinie Brzeskim zostaje zamordowany 24-letni Jarosław. Zadano mu dwa ciosy nożem: jeden z potylicę, drugi w klatkę piersiową. Karetka przyjeżdża dopiero po godzinie, bo nie działają telefony, a komórek jeszcze w Polsce nie ma.

Jarosław umiera w wilgotnym, cuchnącym korytarzu rozsypującej się kamienicy. Jego śmierci przyglądają się sąsiedzi. Gdyby któryś z nich poszedł po karetkę, przyjechałaby już po kwadransie. Ale nikt nie idzie. Wszyscy patrzą. Jest na co. Pijana Małgorzata biega z nożem po podwórku i krzyczy do swej równie pijanej córki: „Coś, dziwko, zrobiła?! Zabiłaś go!”. Potem woła do tłumu: „On żyje, bo jeszcze bije mu puls!”. Następnie wygraża świadkom: „Pozabijam was, wszystkich powykańczam!”. W końcu zmienia zdanie i oświadcza: „To ja go zabiłam!”.

Pijana córka ma na imię Marzena i jest partnerką Jarosława - siedzi teraz w kucku przy stygnącym ciele i rusza zakrwawioną głową mężczyzny, jakby go chciała obudzić. Płacze. Potem powie, że łzy spowodowały ostatnie słowa Jarka: - Niunia, ja cię kocham - tak miał powiedzieć, zanim umarł.

Pijany konkubent Małgorzaty i ojciec Marzeny śpi spokojnie w domu. Budzi go dopiero krzyk konkubiny „zabiłam!”, „zabiłam!”. Jednak konkubent nie jest ciekaw kogo. Przewraca się na drugi bok. Przed pogotowiem przyjeżdża policja.

Pijana Marzena mówi do policjantów: „Nie wierzcie matce, bo ona chce mnie ratować. To ja zabiłam, uderzyłam nożem. Miękko wszedł i wyszedł. Potem on powiedział: „Niunia, kocham cię”. I umarł”.

Gdy trafiła przed oblicze prokuratora, Marzena była już trzeźwa. Spytała, co jej teraz grozi. Zanim prokurator otworzył usta, odpowiedziała samej sobie: „Nic, bo jestem nieletnia”. Marzena ma 17 lat, jej nieżyjący chłopak 24, matka 44, a jej konkubent 40.

Matce zbierało się na odwagę

Jest 1 lipca, rok wcześniej. Szesnastoletnia wówczas Marzena, przerośnięta uczennica siódmej klasy szkoły podstawowej, zapisuje w pamiętniku: „Dziś rano Jarek zgwałcił mnie”.

Poznali się kilka miesięcy wcześniej. Starszy o siedem lat Jarosław przypadł dziewczynie do gustu. To nic, że czasami przychodził po nią do domu pijany. To nic, że pijał też z jej rodzicami. Dorośli muszą się przecież czasem napić. A zresztą, to picie zjednywało mu rodzicielską sympatię, gdyż nierzadko bywał jedynym fundatorem libacji. Poza tym rozmiękczało rodzicielską czujność - chłopakowi pozwalano zostawać na noc w mieszkaniu i włazić do łóżka Marzeny. Początkowo to wspólne sypianie - poza tym, że niezbyt trzeźwe - było całkiem niewinne. Jarosław po męsku rozbudził się dopiero latem.

Z zeznań Marzeny: - Pierwszego lipca też został i spał ze mną w łóżku. Zaczął mnie obmacywać i dobierać się. Zaczęliśmy się kłócić. Weszła matka i zapytała, co się dzieje. Odpowiedziałam, że kłócimy się ot, tak sobie. Około siódmej rano znów zaczął mnie obmacywać. Próbowałam się bronić, krzyczałam, myśląc, że ktoś jest w domu. Ale nie było nikogo. Zgwałcił mnie, a ja nie mówiłam o tym nikomu. Napisałam tylko w pamiętniku.

Za jakiś czas matka znajduje pamiętnik. Robi córce awanturę, zabrania spotkań z Jarkiem.

- Jest dużo od ciebie starszy, nie pracuje i nadużywa alkoholu - argumentuje. Po dziewczynie spływa to jak woda po szybie. Jej rodzice też są od niej dużo starsi, też nie pracują i też nadużywają alkoholu, przyganiał kocioł garnkowi. Marzena nadal sprowadza Jarka do mieszkania.

Ten przychodzi, wysłuchuje beztrosko od rodziców dziewczyny należnej mu porcji bluzgów, a potem stawia na stół tanie wino. Rodzina siada do stołu i rozcieńcza roztworem siarki i alkoholu nerwową atmosferę. Choć zgwałcił im córkę, jest Jarek dla rodziców Marzeny alkoholowym pogotowiem ratunkowym, strażą pożarną od gaszenia porannego ognia w gardle i w duszy. Matkę zwolniono za picie z etatu kelnerki w knajpie Gminnej Spółdzielni. Ojciec, palacz c.o. bez pracy, z malutką zapomogą.

Z zeznań Marzeny: - Matce czasem zbierało się na odwagę i próbowała wyganiać Jarka, ale od stycznia on mieszkał z nami. Za moim przyzwoleniem odbywał ze mną stosunki płciowe. Matka wiedziała o tym. Ojciec, gdy pił z Jarkiem, to nie miał nic przeciwko niemu. Kiedy trzeźwiał, kazał matce wygonić go.

I tak to trwało. Jarek rozpijał nie tylko siebie i rodziców swojej dziewczyny, ale i ją samą. Gdy szła po wakacjach do ósmej klasy, wiedziała już, co to poranny kac i urwany film. Na krótko przed zakończeniem podstawówki wpadła w nieprzytomny tygodniowy ciąg. To z tęsknoty za ukochanym, z którym się akurat pokłóciła. Gdy wrócił, ograniczyła picie.
Sytuacja nieznośna moralnie

Dla matki Marzeny, ile by nie wypiła, sytuacja stawała się jednak nieznośna moralnie. W chwilach trzeźwości uświadamiała sobie, że wpuszcza do łóżka nieletniej córki jurnego dorosłego chłopa. Upokarzała ją ta myśl, a także cena, za jaką Jarek kupował jej matczyną obojętność: kilka flaszek wina w miesiącu. Głęboki ślad tych matczynych rozterek można odnaleźć w zeznaniach dołączonych do akt sprawy. Małgorzata zaczęła mieć dość takiego układu.

Sytuacja stawała się także nieznośna towarzysko i społecznie. O związku Jarosława z nieletnią plotkowała cała ulica, ale zwłaszcza podwórko. Owszem, może i nie zamieszkane przez profesorów etyki, ale przecież ironiczne. Ta ironia była powodem rozmaitych, snutych na głos, sąsiedzkich domysłów: mama, tata, córka, kolega córki i alkohol - jakaż to niezliczona ilość perwersyjnych kombinacji! To mocno dotykało matkę Marzeny. Małgorzata wiedziała, że musi coś zrobić.

Na konkubenta liczyć nie mogła, wszystko, co wartościowe, zniszczył w sobie wódką. Owszem, pokrzyczał trochę, że już jutro rozpieprzy cały ten układ, ale gdy tylko Jarosław stawał w progu z pobrzękującą reklamówką - ojciec dziewczyny brał się za rozpieprzanie własnej wątroby.
A potem nic nie pamiętam

Jest 11 maja. Matka, ojciec i córka wybierają się z wizytą do znajomego. Dorośli piją wino, którego mają 7 butelek, Marzena ogląda video. Zjawia się Jarosław i przyłącza do biesiady. W matce budzi się rodzicielska troska: - Nie dawaj córce alkoholu, bo ci wp… - ostrzega.

Gdy siódma butelka ląduje pusta pod stołem, Jarek z Marzeną wychodzą. Ten moment pamięta jeszcze matka dziewczyny, jej partner już nie. Po młodych wychodzą dorośli. Nie pamiętają, jak dotarli do domu. Byli tam Jarek, Marzena i ich kolega. Mieli cztery butelki wina. Pili we trójkę, bo rodzice zaraz po przyjściu pokładli się na wersalce. Gdy wino się skończyło, kolega wyszedł. Z zeznań Marzeny: - I wtedy obudziła się matka. Zobaczyła, że jestem pijana i zrobiła Jarkowi awanturę. Potem nic nie pamiętam.

Nie pamięta nic także matka. Nawet tego, że się zbudziła. Gdy już po wszystkim policja przywiozła ją na wizję lokalną, zauważyła butelki po winie i rozbitą szklankę. To obudziło jakieś skojarzenia. Powiedziała: - Wnioskuję, że to ja wytrąciłam córce tę szklankę z ręki. Potem chyba uderzyłam ją w twarz… Dalej nic nie pamiętam… Aha… coś mi się jeszcze kołacze, że Jarek krzyczy „Teściowa, co ty?”, a ja chyba trzymam w ręku nóż. Ale nie pamiętam, abym zadawała ciosy.

Spróbowano oprzeć rekonstrukcję na zeznaniach świadków. Z nich z kolei wynikało, że sprawczynią jest Marzena. Jedna z sąsiadek zeznała, że usłyszała, jak matka krzyczy do córki „Coś, dziwko, zrobiła, zabiłaś go!”. A córka krzyczała: „Jarek, wstawaj, ja niechcący”. Z kolei jedenastolatek z sąsiedztwa przypomniał sobie, że gdy matka Marzeny wychodziła za Jarosławem na podwórko, wypadł jej z rękawa nóż.

Do morderstwa przyznały się obie. Prokurator wywnioskował, że zabiła jednak matka. Podobnego zdania byli sąsiedzi. „Nareszcie uniosła się honorem i zabiła faceta, który zgwałcił jej córkę” - mówili. Okolica ceni sobie ludzi honorowych.

Matka Marzeny starała się być honorowa do końca. „Nie żądam adwokata, bo mnie na niego nie stać” - oświadczyła hardo w areszcie. Tamże ściągnęła pończochy, przerzuciła przez kratę, zawiązała pętlę. Już miała włożyć w nią głowę, gdy wszedł policjant. Zdarł pończochy, opieprzył i poczęstował papierosem. Zapaliła, pogadali, puściło. Do wyroku siedziała już w celi z gołymi nogami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska