Bogaci ludzie są coraz bogatsi, a biedni - coraz biedniejsi

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Konsekwencje dzisiejszego społecznego rozwarstwienia będą odczuwalne przez wiele lat.
Konsekwencje dzisiejszego społecznego rozwarstwienia będą odczuwalne przez wiele lat. Karolina Misztel
Po 30 latach ery socjaldemokracji świat zachodni powraca do mechanizmów, które będą zwiększać nierówności społeczne. W 2015 roku po raz pierwszy w historii majątek jednego procenta najbogatszych ludzi był większy niż pozostałych 99 proc. mieszkańców Ziemi.

Najpierw był podział na biedny Wschód i bogaty Zachód. Potem zaczęto mówić o sytej Północy i żyjącym w niedostatku Południu.

Dziś już coraz trudniej wskazać geograficzne granice biedy. Z raportu OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju) wynika bowiem, że aż 21,1 procent mieszkańców USA przyznało, że w ciągu ostatnich 12 miesięcy zdarzyło im się nie mieć pieniędzy na zakup żywności. Odsetek takich osób był niższy w Rosji, Indiach,Brazylii i niemal wszystkich krajach europejskich.

Szokuje już samo to, że w kraju tak bardzo wysoko rozwiniętym jak USA są w ogóle osoby, którym zdarzyło się nie mieć pieniędzy na zaspokojenie podstawowej potrzeby, jaką jest jedzenie. Najmniej takich osób jest w Szwajcarii, również bardzo bogatym kraju. Najmniej, ale to nie znaczy, że wcale. Aż 4 procent Szwajcarów przyznaje bowiem, że zdarza im się nie mieć pieniędzy na zakup czegoś do garnka.

Jak zarabiać 300 tys. dolarów w godzinę
Rozwarstwienie społeczne na świecie rośnie. Jeden procent najzamożniejszych ludzi świata w 2015 roku posiadał więcej niż pozostałe 99 procent populacji. 62 najbogatsze osoby na świecie zgromadziły więcej pieniędzy, niż wynosi majątek biedniejszej połowy mieszkańców kuli ziemskiej. Jeszcze pięć lat temu było to ponad 300 osób.

Wzrost nierówności społecznych to zjawisko, które obserwowane jest przez ekonomistów od wielu lat. Od 1976 do 2007 roku do jednego procenta najbogatszych obywateli USA trafiało aż 47 procent przychodu narodowego. W Wielkiej Brytanii nieco mniej, ale i tak dużo, bo aż 20 procent. Podobnie w Australii.

Najbogatszymi ludźmi na Ziemi są obecnie Amancio Ortego, potentat z branży odzieżowej z Hiszpanii, oraz Bill Gates, właściciel Microsoftu. Ich majątki wyceniane są obecnie na około 79,2 miliarda dolarów każdy. Rosną one z roku na rok. Jeszcze w 2013 roku Gates miał 67 mld dolarów. Carlos Slim Helu z Meksyku w ciągu dwóch lat zwiększył majątek o dwa miliardy dolarów. Oznacza to, że pracując, zarabiał na godzinę ponad 300 tysięcy dolarów.

Ten magnat z branży telekomunikacyjnej ma obecnie majątek wart 77 mld dolarów. Jeśli popatrzymy na roczne tabele z rankingami najbogatszych ludzi świata, to przeważają tam zielone strzałeczki, oznaczające „przybyło im”. Łączna wartość majątków blisko 2 tys. miliarderów, którzy znaleźli się na zeszłorocznej liście amerykańskiego „Forbesa”, wyniosła 7,05 biliona dolarów. Rok wcześniej było to 6,4 bln dolarów.

Praca „niestandardowa” odbija nam się czkawką
Do najbogatszych jeszcze wrócimy, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, skąd się to rozwarstwienie bierze. Zdaniem niektórych ekonomistów, szczególnie tych o poglądach lewicowych, powodem jest nawet nie tyle sam brak pracy jako takiej, ale jej forma. Od połowy lat 90. XX w. do 2013 r. ponad 50 proc. wszystkich tworzonych miejsc pracy w krajach OECD to „praca niestandardowa”, czyli tymczasowa, na umowy cywilnoprawne, samozatrudnienie.

W większości przypadków wystarcza ona na zaspokojenie podstawowych potrzeb, tj. opłacenia czynszu, kupna ubrań czy żywności. W praktyce jednak ugruntowuje biedę. Takim przykładem może być np. bogata co do ogółu Wielka Brytania, gdzie jest duże bezrobocie wśród młodych.

Dawid Kotarski z Kędzierzyna-Koźla pracował tam przez 8 lat, pojechał na Wyspy tuż po szkole. Imał się różnych zajęć, pracował w magazynach, na budowach. Niedawno wrócił na Opolszczyznę, i to na stałe. - Młodzi Brytyjczycy mają olbrzymie problemy z usamodzielnieniem się - opowiada pan Dawid. - Wielu 30-latków mieszka w wynajmowanych pokojach, ze współlokatorami, bo nie stać ich na zakup horrendalnie drogich mieszkań. Ich rodzice żyją na wysokim poziomie, ale oni sami już nie. W takich warunkach nie są oni w stanie zakładać rodzin. Po prostu wegetują, pocieszając się tym, że za zarobione pieniądze można iść w piątek upić się i poszaleć na dyskotece.

Potwierdzają to brytyjskie statystyki. Odsetek osób biednych jest najwyższy właśnie wśród młodych. W Wielkiej Brytanii ponad 12 proc. obywateli przeznacza powyżej 40 proc. swojego budżetu na cele mieszkaniowe – to powyżej unijnego poziomu. Aż 1,7 mln osób między 16. a 24. rokiem życia znajduje się w trudnej sytuacji finansowej. W efekcie rośnie liczba bezdomnych, eksmisji. - Wróciłem, bo nie było mnie stać na kupno mieszkania, a nie chciałem żyć wiecznie w wynajmowanym pokoju. W Kędzierzynie-Koźlu udało mi się już kupić mieszkanie - opowiada pan Dawid.

W 2014 przeprowadzano w Wielkiej Brytanii badania dotyczące kondycji psychicznej młodych ludzi. Okazało się, że blisko milion twierdzi, iż „nie ma po co żyć”. Co trzeci z długotrwale bezrobotnych rozważał samobójstwo, a co czwarty się okaleczył.

Globalizacja rozmontowuje tradycyjny rynek pracy
Ekonomista prof. Ryszard Bugaj z Polskiej Akademii Nauk przyznaje, że przyczyn rosnącego rozwarstwienia społecznego jest wiele, ale brak stałej pracy jest jednym z najważniejszych. - Globalizacja to jeden z czynników, który bardzo mocno sprzyja deregulacji rynków pracy - podkreśla prof. Bugaj. - Wskutek globalizacji dochodzi do coraz większych dysproporcji pomiędzy siłą przetargową pracownika a pracodawcy. To dotyczy w szczególności krajów Trzeciego Świata, ale również takich jak Polska, gdzie mamy do czynienia z niską ceną pracy za stosunkowo dużą wydajność.

Obecnie około 48 mln ludzi w krajach OECD poszukuje pracy. To jest o 15 mln więcej niż we wrześniu 2007 r., a znacznie więcej osób jest w trudnej sytuacji finansowej.

W Grecji, Hiszpanii i Irlandii w ciągu kilku lat podwoiła się liczba osób w gospodarstwach domowych bez jakichkolwiek dochodów z tytułu pracy. Ci o niskich dochodach najmocniej odczuli skutki kryzysu, podobnie jak ludzie młodzi i rodziny z dziećmi. Konsekwencje społeczne mogą być odczuwalne przez wiele lat. Trudna sytuacja gospodarstw domowych i ograniczanie wydatków budżetowych na cele społeczne sprawia, że coraz więcej ludzi odczuwa niezadowolenie z sytuacji życiowej.

Eksperci zwracają także uwagę na fakt, że spada zaufanie do rządzących, co widać po popularności skrajnych ugrupowań politycznych, tzw. antysystemowych. Istnieją również oznaki wskazujące, że obecny kryzys będzie miał długofalowy wpływ na przyszły poziom dobrobytu. Niektóre społeczne konsekwencje kryzysu dotyczące kwestii zakładania rodziny, płodności i zdrowia będą odczuwalne właśnie dopiero w długim okresie.

Badaniem zjawiska nierówności społecznych zajmuje się między innymi francuski ekonomista Thomas Pikkety. W 2014 roku wydał on książkę pod tytułem „Kapitał XXI wieku”. Tłumaczy w niej, że dochody z kapitału, które ma tylko stosunkowo niewielka część obywateli, znacznie przewyższają dochody ze wzrostu gospodarczego, które w formie podwyżek odczuwa większość społeczeństwa pracująca zarobkowo.

Jego zdaniem trwająca około 30 lat era socjaldemokratyczna w krajach Zachodu była jedynie epizodem, który już się skończył. Świat zachodni powrócił do mechanizmów, które prowadzą wprost do tego, że bogaci będą się jeszcze bardziej bogacić kosztem biedniejszych. Służy temu między innymi rozchwianie rynków, bańki spekulacyjne. Pikkety zastanawia się, co zrobić, by większa część tego kapitału zaczęła pracować na rzecz biedniejszych, a nie tylko służyła dalszemu bogaceniu się tych najbogatszych.

Profesor Leon Orlikowski, emerytowany ekonomista, broni kapitalistów. Tłumaczy, że bieda jest w Chinach, Indiach i w wielu innych krajach, które płacą i nadal gotowe są płacić wysoką cenę za dopływ obcego kapitału, bo nie mają swojego. Ale tylko na takiej drodze mogą wyrwać się z biedy i zacofania. - Jeśli część posiadanego kapitału zainwestują w krajach biednych, zresztą za sowitym wynagrodzeniem, to czy należy ubolewać, że mają wyższe dochody od tych, którzy nie mają i nie eksportują kapitału? - pyta retorycznie prof. Orlikowski.

W opinii wielu Polaków poziom życia w naszym kraju mocno wzrósł w ciągu ostatnich 15 lat, co ma być dowodem na to, że rozwijamy się w miarę równomiernie.

Wycieczki do Tunezji przestały być superluksusem, w domach pojawiły się duże telewizory, wielu z nas udało się zamienić kilkunastoletnie zachodnie auto na kilkuletnie. Sęk w tym - i zwraca na to uwagę OECD - że ów wzrost poziomu życia w dużej części był finansowany na kredyt. Jeszcze w 2000 roku zadłużenie przeciętnej polskiej rodziny wynosiło 10 procent jej realnych dochodów. W 2013 roku sięgało już 58,8 procent! Innymi słowy w 2000 roku rodzina mająca do dyspozycji dwa tysiące złotych za wszystkie raty płaciła 200 złotych. Teraz rodzina mająca do dyspozycji 4 tys. zł, większość z tego oddaje bankom.

Działacz społeczny Piotr Ikonowicz podkreśla, że zwykło się uważać, że bieda dotyczy ludzi, którzy nie mają pracy. – Tymczasem istotą polskiej biedy jest to, że mamy odsetek „working poor” – pracujących biedaków – na poziomie amerykańskim. To ludzie, którzy wprawdzie pracują, ale z płacy nie są w stanie utrzymać rodziny – podkreśla Ikonowicz.

Całą narrację dotyczącą powiększającego się rozwarstwienia społecznego próbują negować ekonomiści, którzy są przeciwnikami państwowego interwencjonizmu i zwolennikami jak najmniej ograniczonego wolnego rynku. - Wyliczając majątek Billa Gatesa czy Warrena Buffetta, bierze się pod uwagę nie to, ile pieniędzy mają oni w portfelu, tylko wartość ich akcji, która jest wyceniana na giełdzie - tłumaczy Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha. - Gdyby ci panowie chcieli sprzedać wszystkie swoje akcje i przelać pieniądze na konto, to nigdy nie dostaliby takiej kwoty, za jaką wyceniany jest ich kurs.

Zdaniem Gwiazdowskiego najbogatsi ludzie świata nie przeprowadzają się do coraz bardziej ociekających złotem pałaców i nie jedzą więcej kawioru. - Dom najbogatszego człowieka świata nie jest nawet w pięćdziesiątce najdroższych nieruchomości na świecie - podkreśla Gwiazdowski. - Podkreślam, rosną przede wszystkim zapisy księgowe. Które działają na wyobraźnię, ale nie zawsze mają pokrycie w rzeczywistości. Z drugiej strony ludzie biedni zarabiają jednak coraz więcej z rok na rok i są statystyki, które to potwierdzają.

Zdaniem eksperta Centrum im. Adama Smitha nie jest też prawdą, że przyczyną nierówności społecznych jest brak stabilnej pracy. - Jedną z najszybciej rozwijających się branż jest branża IT. Zarabia się w niej bardzo dużo. Ale jeszcze niedawno jej w ogóle nie było. Podobnie jest z wieloma innymi branżami. Co to oznacza?

Że rynek pracy bardzo szybko się teraz zmienia. Dlatego jest elastyczny, a ktoś, kto potrafi się szybko do niego dostosować, jest w stanie powiększać swoje dochody - mówi Gwiazdowski. Jego zdaniem odchodzimy definitywnie od czasów, w których z pokolenia na pokolenie było się górnikiem albo kolejarzem, i to w tym samym zakładzie pracy. To właśnie w biednych krajach takie relacje zachodzą do dziś.

Najostrzej w sprawie nierówności społecznych wypowiada się ekonomista i publicysta Krzysztof Rybiński, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego. Tak napisał na swoim blogu: „Można się zastanawiać, jak to możliwe, że w demokracji dopuściliśmy do takiego scenariusza, w którym zyskują banksterzy, a traci reszta. Czy to dlatego, że banksterzy mają w kieszeni rządy i banki centralne, że siłą swoich pieniędzy mogą lansować w swoich mediach teorie ekonomii, które uzasadniają, że to dobrze, jak bank­ster jest bogaty kosztem podatnika?”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska