Nie zajmujmy się narkotykami, lecz rodziną

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Tomasz Jarczok: - Błędem jest to ciągłe straszenie dopalaczami.
Tomasz Jarczok: - Błędem jest to ciągłe straszenie dopalaczami. Roman Baran (O)
Sukcesem rodziców jest moment, kiedy syn przyjdzie i powie: spróbowałem - mówi Tomasz Jarczok, terapeuta z Monaru. - A najlepsza profilaktyka to taka, która będzie uczyła dorosłych, jak rozmawiać z własnymi dziećmi.

Na niedawnym wykładzie na temat uzależnień dopalaczom i narkotykom poświęciłeś może 30 sekund…
Tak, bo profilaktyka antynarkotykowa w ogóle nie powinna zajmować się narkotykami. Jeżeli nauczymy dzieciaki asertywności, podejmowania konstruktywnych decyzji, radzenia sobie w sytuacjach stresowych, to nawet jeżeli będą próbować narkotyków, nie staną się uzależnione. Bo narkotyki są atrakcją, która zastępuje coś, czego nie można dostać w domu. Mieliśmy narkotyki, teraz mamy dopalacze, pewnie za kilka lat będzie coś innego - to się nie zmienia. Teraz mamy budy z pozaklejanymi szybami, w których są automaty do gier. A przed nimi stoją młodzi ludzie, którzy być może już są uzależnieni od hazardu. Jesteśmy ciekawi, co jest w środku, próbujemy walczyć z właścicielami tych lokali, zakazywać automatów, zamiast zadać sobie pytanie: dlaczego ci młodzi ludzie tam stoją, co się stało wcześniej w ich życiu?

Rodzice chcieliby jednak wiedzieć, czym jest marihuana, co to ten dopalacz, jak wyglądają narkotyki.

Rodzice nie mają szans za tym nadążyć, bo scena narkotykowa wciąż się zmienia. Może to być proszek, kadzidełko, tabletka, płyn, listek - jest tyle form, że człowiek musiałby się tylko tym zajmować. Z drugiej strony uważam, że to w ogóle nie jest zadanie rodziców. Zostawmy to ludziom, którzy zajmują się tym zawodowo, to policja ma za zadanie wiedzieć, jak może wyglądać narkotyk i jak wyłapywać dilerów.

Co jakiś czas słyszymy jednak o młodych ludziach, którzy wyskoczyli z okna po zażyciu „mocarza”, i łatwo odnieść wrażenie, że dostępność dopalaczy jest znacznie większa niż tradycyjnych narkotyków. To naturalne, że chcielibyśmy ochronić nasze dzieci.
Tak, ale moim zdaniem błędem jest to, że ciągle straszy się rodziców dopalaczami. Przede wszystkim to są po prostu nowe substancje psychoaktywne. I nawet już sama nazwa nie jest aktualna, bo kiedyś te dopalacze dawały więcej energii, a teraz są dopalacze, które są halucynogenne albo działają podobnie jak heroina czyli znieczulają, spowalniają. Forma tych substancji może być przeróżna i ciągłe wałkowanie tego samego nie ma sensu. A za mało się mówi o tym, że nie każdy, kto spróbuje, jest uzależniony. Krajowe Biuro do spraw Przeciwdziałania Narkomanii wypuściło poradnik dla rodziców zatytułowany „Narkotyki bez histerii” - bo złapanie to jest sygnał, ale to nie jest dramat. Tak naprawdę od wieków spożywamy legalną substancję psychoaktywną, którą jest alkohol i to od niej najwięcej osób jest uzależnionych w Polsce, a nikt nie rwie sobie włosów z głowy z tego powodu, że w sklepie pojawi się nowy gatunek wódki czy piwa. Dla mnie dopalacze to temat zastępczy, który prowadzi jedynie do strachu. Rodzice często nie widzą nic złego w tym, że dziecko się upija, a widzą zło, kiedy wzięło dopalacze. A mechanizmy, które kierowały dzieciakiem, są te same. Żyjemy po prostu w takim kręgu kulturowym, w którym alkohol zawsze był legalny. Dlatego naprawdę dużo ważniejsze jest to, czy rodzice promują zdrowy styl życia, jakimi wartościami się kierują, czy poświęcają uwagę dziecku.


Co nam pozostaje? Kontrola?

Kiedyś była taka akcja - „Spojrzyj swojemu dziecku w oczy” - bardzo krytykowana, która miała zachęcać rodziców do tego, żeby na podstawie wielkości źrenic rozpoznawali, czy dziecko coś wzięło. A to jest sygnał: - Nie ufam ci! W zamian może wystarczy zapytać? Zbudować taką relację, żeby dziecko miało odwagę powiedzieć: - Wziąłem! I powiedziało dlaczego, co mu to dało. A potem odpowiedzieć: - Cieszę się, że mi ufasz i mówisz o tym. Wystarczą czasem takie dwa zdania, bo wiadomo, że w okresie dorastania młodzież w naturalny sposób oddala się od rodziców. Tym bardziej trzeba zaakceptować, że chcą być szczerzy i nie niszczyć tego zaufania.
W dzisiejszych czasach, a może było tak zawsze, nie zachęcamy rodziców do codziennej rozmowy ze swoimi dziećmi, nie uczymy, żeby najpierw pogadać, zapytać, nawiązać relację. Bo początki brania są właśnie tutaj. Łatwo mi to mówić z perspektywy pedagoga-terapeuty, bo zdaję sobie sprawę, że wchodzą w grę bardzo silne emocje, miłość rodzicielska i ogromna obawa o dziecko. Znam taką sytuację: rodzina siedzi przy stole, przychodzi córka w wieku gimnazjalnym i mówi: - W mojej klasie pojawiły się dopalacze. Na to jej mama: - Chcę dostępu do twojego Facebooka, chcę zobaczyć, kto to bierze, chcę sprawdzać! Mamie włączył się mechanizm obronny, ale na szczęście wkroczył tato: - Halo, spoko, dobrze, że powiedziałaś.
Chodzi o to, żeby właśnie takich zachowań uczyć rodziców. I myślę, że to byłoby dużo bardziej wartościowe niż reagowanie na zasadzie: skoro ktoś został złapany z marihuaną, to róbmy zajęcia profilaktyczne.

W każdej gminie mamy fundusz antyalkoholowy, więc w teorii jest za co prowadzić takie zajęcia.
Niedawno była konferencja w Opolu, na której przedstawiono wyniki cyklicznie wykonywanych badań ESPAD na temat narkotyków i alkoholu wśród młodzieży w wieku gimnazjalnym. Pokazały one, że obecnie prowadzona profilaktyka nie sprawdza się. Bo program profilaktyczny polegający na organizacji wyjazdu sportowego i skierowany do szerokiej gamy dzieciaków jest piękną ideą. Ale on nie zapobiegnie uzależnieniom. Miałby sens, jeśli byłby skierowany do osób już mających problemy z uzależnieniem, jako alternatywa dla takiego stylu życia.

Organizatorzy wielu imprez, skądinąd ważnych i pożytecznych, traktują fundusz antyalkoholowy jako wygodne źródło finansowania: wystarczy umieścić hasło promujące zdrowy styl życia na banerze i już spełniają warunki, żeby otrzymać pieniądze.
Moim zdaniem i zdaniem wielu moich kolegów terapeutów warto te pieniądze inwestować w inne, typowo rozwojowe działania. Skierowane nie tylko do dzieci, ale głównie do rodziców. Nie uważam, że trzeba całkowicie zrezygnować z obecnych form, ale z części na pewno. Np. z takich, kiedy ktoś przychodzi i gada do całej klasy 45 minut. To jest po prostu nieskuteczne! Kiedy robię zajęcia, a zdarza się to coraz rzadziej, bo szkoły nie mają pieniędzy, to grupa ma maksimum 15 osób i spotkanie trwa minimum 4 godziny lekcyjne. A i to jest czas wyłącznie na to, by wzbudzić refleksje wśród młodych ludzi, dać do myślenia: po co mi to, co mi to da.

Jak zachęcić rodziców do takich spotkań?
W Opolu chcemy poprowadzić program w jednej z podstawówek jako szkole wiodącej i zorganizować rodzicom zajęcia, ale nie w formie wykładów, ale warsztatów. Jeżeli rodzice będą chcieli, żeby dziecko uczyło się w tej szkole, to musieliby podpisać kontrakt mówiący o tym, że np. raz na dwa miesiące zobowiązują się przyjść na 4-godzinne warsztaty.
Tak jak w poradni w Monarze, gdzie rodzice są zobowiązani przyjść cztery razy na zajęcia edukacyjne. Bo doszliśmy do momentu, że pracujemy z dzieciakiem, on wraca do domu i później rodzic ma pretensje, że nic się nie zmienia. Ale jak ma się zmienić, kiedy u nas słyszy jedno, a w domu widzi drugie?

Na wykładzie mówiłeś, że rodzice przyprowadzają dziecko, mówiąc: naprawcie mi je.
Tak się zdarza! A bywa też tak, że kiedy tato czy mama dowiadują się, że też mają brać udział w terapii, to zabierają swoje dziecko. A przecież za realne wychowanie odpowiedzialni są rodzice, tymczasem to się zaczyna rozmywać, bo jest szkoła, są terapeuci... Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, chodzi o jakiś procent rodziców. I oczywiście nie robią tego z premedytacją, po prostu zostali tak nauczeni, brakuje im świadomości i wiedzy.

Rodzic musi wzmacniać dziecko, dostrzegać jego najmniejsze sukcesy, a nie tylko narzekać: twój kuzyn jest lepszy w tym albo: dlaczego dostałeś czwórkę a nie piątkę? Po takich negatywnych informacjach dzieciak trafia do środowiska młodzieży biorącej narkotyki lub nadużywającej alkoholu. I kiedy poczuje się tam lubiany i akceptowany, to nie ma siły, żeby nie wybrał tej grupy. Bo tam dostaje informacje, jaki jest super, jaki jest fajny i właśnie ta grupa będzie zaspokajała naturalne potrzeby, które wszyscy mamy.

Tutaj widzę największą rolę rodzica: żeby zacząć pomagać zaspokajać potrzeby dziecka, kiedy ma ono już 6-7 lat. Mam znajomych, o których wiem, że próbowali narkotyków, ale dziś są dorosłymi ludźmi, mają pracę, wykształcenie, swoje rodziny - bo byli dowartościowani w inny sposób, mieli poczucie, że są kimś ważnym, umieli sobie radzić w trudnych sytuacjach. I narkotyki, tak szybko jak się pojawiły, tak zniknęły. Podsumowując: rozmowy z młodzieżą - oczywiście, ale nie o narkotykach, tylko o rozwoju kompetencji społecznych. Rozmowy z rodzicami - oczywiście, ale nie na temat narkotyków, ale o tym, że warto pochwalić czasem nawet tróję z fizyki.

Tomasz Jarczok jest specjalistą terapii uzależnień w poradniach i ośrodkach Monaru w Opolu i Graczach, prowadzi również zajęcia z młodzieżą w Brzegu oraz programy profilaktyczne w opolskiej Pracowni Rozwoju Osobistego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska