Żyję razem z tymi ludźmi, dla których nasze społeczeństwo nie ma miejsca

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Siostra Małgorzata Chmielewska, przełożona Wspólnoty "Chleb Życia".
Siostra Małgorzata Chmielewska, przełożona Wspólnoty "Chleb Życia". Paweł Stauffer
W Polsce po 1989 roku nikt nie miał pomysłu na politykę społeczną - mówi siostra Małgorzata Chmielewska. - Naśladujemy Unię i jej standardy - drogie, za to niepotrzebne bezdomnym.

Jak siostra która kawał życia poświęciła na pomaganie innym, reaguje na opinie pojawiające się w kontekście uchodźców: Polacy są nieczuli, ksenofobiczni, zamknięci, boją się obcych.
Sprawa uchodźców pokazała ogromne zróżnicowanie postaw. Nie pomaga tej sprawie sposób jej prezentowania w mediach - obrazki, bardzo często bez żadnej refleksji, bez próby zrozumienia sytuacji. Nie bardzo wiemy - i media nie pomagają się dowiedzieć - co się na świecie dzieje. Duża część Polaków przy okazji pojawienia się w Europie uchodźców dowiedziała się, gdzie leży Syria. A i to niedokładnie, skoro pisano, że w Afryce. Całe rzesze ludzi patrzą na tę sprawę jak na puzzle albo komiks i zwyczajnie nie rozumieją, co się tam dzieje. W dodatku sprawa uchodźców została wykorzystana w sposób paskudny do walki politycznej, co powiększyło zamieszanie. Ale nie uważam, że wszyscy Polacy są ksenofobiczni. To byłaby generalizacja.

Wielu Polaków boi się przybyszów. Tym bardziej że ich nie zna.
Trudno zaprzeczyć, że nie bardzo lubimy obcych. Może na Opolszczyźnie, gdzie żyje mniejszość niemiecka, ludzie są bardziej przyzwyczajeni do układania wspólnego życia z innymi, mimo tragicznej historii. Kiedy w Warszawie robię zakupy na bazarze koło naszego domu, to tam polskich handlarzy nie ma. Są Wietnamczycy, Nigeryjczycy, Pakistańczycy, Ormianie itp. Rozmawiam z nimi i oni traktują Polskę jako kraj długotrwałego pobytu. Moja przybrana córka pracuje u Wietnamczyka w bardzo przyzwoitej warszawskiej restauracji. Ale i lęki istnieją. Odczuwają je także ci Polacy, którzy się w Anglii czy Francji spotkali z przybyszami spoza Europy. Potem jeszcze czytają o wandalizmach i gwałtach emigrantów...Tylko że o Polakach też dałoby się takie teksty pisać. Zwłaszcza na początku naszych wyjazdów na Zachód. Histeryczny lęk przed przybyszami pokazał, jak słabe jest w Polsce chrześcijaństwo.

Ale i u nas nie wszystkie media podgrzewają nastroje. Choćby w nto ukazało się całkiem sporo analitycznych tekstów pomagających problem uchodźców zrozumieć.
Do mnie też takie media trafiały. Od ich odbiorców zależy, czy po lekturze zechcą pojąć więcej. Problem w tym, że wielu z nas lubi upraszczać. Oburzamy się, że część uchodźców sprowadzonych przez Fundację Estera wyjechało do Niemiec czy dalej. Dla mnie to oczywiste, że jeśli ktoś może poprawić swoją sytuację albo ma na Zachodzie rodzinę, to tam pojedzie. Każdy by tak zrobił. Cała ta wojna powinna być wyrzutem dla świata zachodniego, który bardzo długo nie reagował na nią.

Uwiera to siostrę, gdy głosy wyborców na niechęci do uchodźców próbują zbijać politycy, którzy równocześnie chętnie się pokazują w kościelnym kontekście?
Uwiera to mało powiedziane. Jestem już na tyle duża, by rozumieć, że każda religia - islam też - bywa wykorzystywana politycznie i ideologicznie. Postawy, o których pan mówi, nie wzbudzają, mówiąc delikatnie, mojego szacunku. Bo one są przykładem duchowej i moralnej schizofrenii. Powoływanie się różnych grup na chrześcijańskie korzenie Europy, w sposób daleki od Ewangelii, jest rzeczą niegodziwą. To nie znaczy, że mamy otworzyć granice i przyjąć wszystkich jak leci. Od tego mamy służby, by do Polski wpuszczono przyzwoitych ludzi.
No to wracamy do Polski. Siostra jest znana z pomagania bezdomnym. Nie tylko dając dach nad głową, ale i tworząc miejsca pracy.
Uściślam. W województwie świętokrzyskim, które jest jednym z 20 najbiedniejszych regionów w Unii Europejskiej, zakładając dom dla bezdomnych, zetknęliśmy się z problemem bezrobocia. Postanowiliśmy coś z tym zrobić i z tego postanowienia zrodziły się przez lata warsztaty - tradycyjna przetwórnia owocowo-warzywna i szwalnia. (Kiedyś była stolarnia, ale ostatni wykształcony przez nas stolarz wyjechał za granicę i zgasił za sobą światło). Ich celem jest danie pracy, głównie kobietom, zwłaszcza samotnym kobietom z dziećmi, bo im jest najtrudniej. Pieniądze ze sprzedaży tych produktów nie są przeznaczane na pomoc bezdomnym. Utrzymuje się za nie same warsztaty i panie, które w nich pracują.

Jak warsztaty sobie radzą?
Nietrudno wyprodukować, tylko sprzedać. Prowadzimy zażartą walkę z urzędami, które niszczą małych producentów. Kontrole przychodzą do małych, bo wielcy mają prawników i kontroler boi się, że spadnie ze schodów. My co jakiś czas musimy zmieniać etykiety, bo przedtem na nalepce na dżem należało pisać: „skład”, a teraz: „składniki”. Zapas paru tysięcy etykiet musimy wyrzucić do kosza. Dla wielkiej firmy to może drobiazg, dla nas poważny problem. Nasze dżemy robione według receptur naszych babć nie mieszczą się w wyobraźni urzędników. Na każdym słoiku mamy oznaczać wartość odżywczą naszego dżemu. Są programy komputerowe, które te kalorie liczą, ale koszmarnie drogie. Z tym się zmagamy.

Wasz pomysł na pracę dla kobiet ma naśladowców?
Wielu kolegów z różnych organizacji, prowadząc domy dla ludzi wykluczonych, styka się z tym problemem. Trzeba dać zajęcie mieszkańcom, by nie patrzyli w sufit. A jeśli dom jest na wsi lub w małym mieście, to wokół żyją ludzie bez pracy. My z naszych bezdomnych i z młodych mieszkańców wsi zbudowaliśmy brygadę remontowo-budowlaną. Uczą się jeden od drugiego lub zapraszamy fachowca z zewnątrz, by im zrobił kurs. Remontują nasze domy dla bezdomnych lub domy ludzi, którzy na wsi mieszkają w warunkach urągających ludzkiej godności. To są najczęściej rodziny, w których żyją osoby niepełnosprawne. Gdy nie ma możliwości rozbudowy, dostawiamy kontenery.

Ile siostra prowadzi domów dla bezdomnych?
Siedem, z tego trzy w Świętokrzyskiem, ósmy w planie. Przy jednym z nich prowadzimy działalność edukacyjną dla dzieci wiejskich - świetlicę z różnymi zajęciami i przedszkole z boiskami, placami zabaw itd. W budynku obok przez jakiś czas mieszkali Syryjczycy i tamtejsza rada gminy ukarała nas za to. Chcieliśmy wykupić i rozbudować budynki, które dostaliśmy w użytkowanie w kompletnej ruinie i ogromnym nakładem pracy i pieniędzy od darczyńców wyremontowaliśmy. Chcemy rozbudowywać nadal dla dobra dzieci, ale coś swojego. Rada gminy odmówiła, choć Syryjczyków już tam nie ma.

Ile osób korzysta z tej działalności dobroczynnej?
To nie jest działalność dobroczynna.
Jak to nie jest, skoro siostra dobrze czyni?
Czynimy wspólnie, bo razem z bezdomnymi mieszkamy, razem pracujemy. To nie jest tak, że my coś robimy dla nich. Przecież to oni remontują domy dla biedaków. Przez nasze domy przewija się ponad tysiąc osób bezdomnych rocznie.

Siostra ani razu nie nazwała ich podopiecznymi.
Bo to nie są podopieczni. My coś dajemy im, oni nam. Na miarę fizycznych i psychicznych możliwości. Jesteśmy dla siebie nawzajem.

Jaki jest przeciętny bezdomny w Polsce?
Bardzo rzadko są to ludzie młodzi, zdrowi fizycznie. Zwykle są starsi i chorzy. Często chorzy psychicznie, po przejściach, uzależnieni, inwalidzi.

Społeczeństwo wyrzuca ich na margines?
Społeczeństwo nie ma dla nich miejsca. W Warszawie prowadzimy ogromne schronisko - żyje w nim 90 ludzi - dla chorych. To są osoby bez rąk, bez nóg, niemal bez głowy, umierający na raka i inne choroby. Nie ma dla nich miejsca. W poniedziałek z jednej z wsi przewieźliśmy tam mężczyznę niepełnosprawnego na wózku. Ma odleżyny i gnije żywcem. Ze szpitali był wyrzucany wiele razy. Pomoc społeczna nie załatwia mu miejsca w DPS, bo to kosztuje. On ma grosze, a gminy nie stać, by zapłacić za niego 3 tysiące złotych. Stworzyliśmy niepotrzebnie bardzo drogi system pomocy społecznej.

Czy my w ogóle mamy taki system? Jako rodzic trójki dzieci świadczę, że w Polsce po 1989 roku nie było polityki prorodzinnej. Polityki społecznej też nie ma?
Żaden rząd jej nie miał. Najpierw przez bezmyślność i zaniedbania polityków. Poza tym na biedakach można bardzo dobrze zarobić. Ogromna część unijnych pieniędzy przeznaczonych na wyrównanie nierówności społecznych jest przeżerana. Oceniam, że jakieś 80 procent.
Kto przeżera?
Ci, którzy zakładają firmy prowadzące szkolenia zupełnie od czapy, nikomu niepotrzebne. Do tego dochodzi nieprawdopodobna biurokracja. Wreszcie, sam kształt projektu, który może być wsparty przez unijne pieniądze, jest taki, że z tymi pieniędzmi niewiele potem można zrobić. Moja wspólnota ich nie bierze. Bo musiałabym część wydać na ulotki. Czy na nich zarobi bezrobotny lub wychowanek domu dziecka, którego mam w domu? Nie. Musiałabym zrobić konferencję w hotelu na zakończenie projektu. Wykonać ileś szkoleń itd. Innym problemem jest brak ogólnie dostępnych mieszkań. To jest bariera, która wielu młodych ludzi stawia przed wyborem: zakładać rodzinę za granicą czy wcale jej nie zakładać? Ścieżki kredytowe są dobre, ale dla osób, które mają się przynajmniej średnio lub lepiej.

Narzeka siostra na nierówny podział społecznego tortu?
W normalnej rodzinie budżet dzieli się tak, by zaspokoić najpierw potrzeby najsłabszych. W Polsce jest odwrotnie. Najsilniejsi, którzy wcale nie mają się najgorzej, najgłośniej krzyczą. Nie było dotąd odważnego - ani polityka, ani partii - kto powiedziałby temu stop.

Myśli siostra o górnikach?
O górnikach i o KRUS-ie. Ja żyję na wsi i wiem, że są bardzo biedni rolnicy. I niech oni ten KRUS mają. Ale nie pani notariusz, która kupiła skrawek ziemi. Mówię także o zasiłkach wiejskich dla nauczycieli w sytuacji, gdy w Świętokrzyskiem szkoły wiejskie są tak wypasione, że niczym się od miejskiej nie różnią. Co najwyżej dzieci jest w nich mniej, a dojazd do nich szybszy niż w Warszawie, bo bez korków. Żeby było jasne: nauczyciel powinien zarabiać godnie. Niech i górnik zarobi, byle z zysku wypracowanego przez kopalnię. Ale człowiek chory i niepełnosprawny też ma godność. A on miał do niedawna 540 zł stałego zasiłku. Na wszystko - jedzenie, mieszkanie, ogrzewanie i leki. To jest skandal.

Jest siostra osobą publicznie znaną z działalności. Jakiś minister od polityki społecznej w wolnej Polsce pytał siostrę o zdanie?
Przez pierwsze 15 lat udawało się i mnie, i moim kolegom prowadzić dialog z ministrami z różnych opcji. Wiele ważnych rzeczy dla ludzi ubogich udało się przepchnąć. Od lat nawet nie próbuję. Szkoda czasu. To jest inne pokolenie polityków. Nie kierują się dobrem wspólnym, tylko interesem partyjnym albo interesem swojego ministerstwa. Wprowadzane są coraz nowe i coraz głupsze przepisy i ograniczenia. W najnowszej ustawie o pomocy społecznej wprowadzono idiotyczne zmiany dotyczące bezdomności.

Przykład takiego debilianum?
Bardzo wiele. One przyszły z Europy zachodniej, gdzie wprowadzono standardy niepotrzebne bezdomnym, za to drogie. Może dlatego, że schroniska dla bezdomnych prowadzą organizacje pozarządowe i państwo mało do nich dokłada. Kiedy okazało się, że bezdomni muszą mieszkać w pokojach dwuosobowych z łazienką, większość schronisk zamknięto. We Francji ukarano wysoką grzywną księdza, który do sal parafialnych przyjął marznących bezdomnych emigrantów. Nie spełnił standardów.

Siostrze też kazano umieszczać bezdomnych w dwuosobowych pokojach?
Dostałam trzy lata na przystosowanie naszych domów, ale nie dostałam na to grosza. Jako nowo nawróceni na Unię jesteśmy straszliwie gorliwi. A nie ma potrzeby, by to robić. Bezdomny nie potrzebuje dwuosobowego pokoju. Potrzebuje czystego łóżka i ciepłego pomieszczenia, gorącego posiłku, dostępu do toalety i prysznica, by się mógł wymyć. Potrzebuje wsparcia i serca. I to trzeba mu dać. W nowej ustawie znalazłam zapis, że do schronisk nie wolno przyjmować chorych i niepełnosprawnych. Tylko że niełatwo znaleźć bezdomnego, który jest zdrowy i sprawny.
A co robić z chorymi?
Trzymać ich w ogrzewalniach. Ale żadna normalna organizacja tego nie poprowadzi. Bo tam ludzie powinni spędzać noc na krzesłach. Nikt, kto ma szacunek dla drugiego człowieka, czegoś takiego nie założy.

To dlaczego taka ustawa powstała?
Bo ludzie, którzy ją pisali, nie widzieli bezdomnego na oczy. To są technokraci. Człowiek nic ich nie obchodzi.

Jest matką dzieciom
S. Małgorzata Chmielewska jest adopcyjną matką pięciorga dzieci.

- To był mój wolny wybór - mówi. - Te dzieci po prostu stanęły przede mną. One przeżywały dramat porzucenia albo złej opieki. Trzeba było odpowiedzieć ewangelicznie na pytanie: Albo oddaje cię do domu dziecka, ze świadomością, czym się taki pobyt często kończy. Wielu naszych bezdomnych ma za sobą doświadczenie takiego domu. Albo postaram się pomóc i spróbujemy żyć w quasi-normalnej rodzinie, jaką może stworzyć samotna matka, którą z oczywistych powodów jestem. Kiedyś sędzina w czasie rozprawy adopcyjnej powiedziała: Miała siostra szczęście, że nie jechała pociągiem, w którym znaleziono siedmioro porzuconych afgańskich dzieci. Rzeczywiście, tam mnie nie było. Tę piątkę dzieci spotkałam.

S. Małgorzata ChmielewskaJest przełożoną Wspólnoty „Chleb Życia”. Na katolicyzm zwróciła uwagę dopiero po studiach biologicznych na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała jako katechetka z niewidomymi dziećmi w Laskach i w duszpasterstwie osób niewidomych. Organizowała w Warszawie pomoc dla kobiet w więzieniu. W 1990 wstąpiła do Wspólnoty „Chleb Życia”.

W Opolu prowadziła w tym tygodniu „Rekolekcje na dobry początek” w Duszpasterstwie Akademickim „Xaverianum”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska