Antoni Piechniczek: "W Odrze Opole byłem spełniony. Tylko mistrzostwa Polski zabrakło"

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
W Opolu promował swoją książkę „Piechniczek. Tego nie wie nikt”.
W Opolu promował swoją książkę „Piechniczek. Tego nie wie nikt”. Fot. Sławomir Mielnik
Za moich lat i wcześniej mit Odry był tak silny, że wszyscy w regionie się z nią utożsamiali - mówi trener Antoni Piechniczek. Każdy utalentowany zawodnik z Ozimka, Nysy czy Kluczborka mógł i chciał do nas przyjść.

Przyjechał pan do Opola promować książkę „Piechniczek. Tego nie wie nikt”. Nic dziwnego, cztery lata (1975-1979) z długiej sportowej i trenerskiej kariery spędził pan w Odrze Opole. Minęły od tego czasu już prawie cztery dekady. Jak pan ten czas wspomina?

Odra dała mi olbrzymią szansę. To Opole postawiło na mnie jak na czarnego konia, bo byłem młodym, początkującym trenerem. Działacze odwiedzili mnie w Bielsku-Białej i powiedzieli wprost: chcemy zbudować dobrą drużynę, chcemy awansować z drugiej ligi do pierwszej. Miałem wtedy trochę ponad 30 lat i w Opolu zastałem dobre warunki do pracy: Tu byli chcący trenować piłkarze. Do dyspozycji była główna płyta na Oleskiej i boisko w Grudzicach. Miałem autokar w każdej chwili, żeby pojechać w lasy turawskie i tam biegać. Zaszczepiłem piłkarzom nawyk dbania o kondycję i sprawność fizyczną. Jak zapowiadałem, że jedziemy do Turawy, nieraz słyszałem: Znowu te choinki i choinki. Śmialiśmy się z tego. Ale tamta Odra ogrywała wszystkich w drugich połowach meczów. Jak zostaliśmy mistrzem jesieni, strzeliliśmy w jednej rundzie 25 bramek. Pięć w pierwszych połowach, a dwadzieścia w drugich. Byliśmy w stanie zabiegać przeciwnika na śmierć. Słowem, Opole to był ważny kawałek mojego życia. Tu chodziły do szkoły moje dzieci. Żona była nauczycielką języka rosyjskiego (uczyła między innymi lidera PO Grzegorza Schetynę) i też wspomina ten czas z sentymentem. Kiedy zostałem trenerem reprezentacji, mówiła: Wiesz, czego szkoda najbardziej? Tego, że się musimy wyprowadzić z Opola.

Wykorzystał pan tę szansę daną przez Odrę?

Śmiem twierdzić, że tak, choć nie w stu procentach, skoro Odra nie została mistrzem Polski. Była rewelacją i mistrzem jesieni w sezonie 1978/79, ja zostałem trenerem roku, ale zabrakło kropki nad i.

Dlaczego się nie udało?

Zabrakło zmotywowania zawodników. Menedżera, który wziąłby każdego piłkarza z osobna i rozmawiał z nimi tak: Wiesiek, jesteś tak dobry, że jak zrobimy mistrza Polski, dostaniesz sto tysięcy. A ty nie odgrywasz takiej roli, dostaniesz połowę tego. Tymczasem wszystkich wrzucano do jednego garnka. W dodatku PZPN zarządził, że jak ktoś zagrał 300 meczów w klubie, ma dostać premię jak za mistrzostwo Polski. Mistrzostwo przestawało zawodników interesować. Przegraliśmy organizacyjnie, potem nie wyszedł jeden, drugi mecz. Pojawiły się zarzuty, że za bardzo graczy pogoniłem. Po czterech latach moje metody może się zawodnikom trochę przejadły, jak zbyt często jedzone ciastko. Ale z pracy w Opolu miałem też dużo satysfakcji. Stadion przy Oleskiej zapełniał się do ostatniego miejsca. Kiedy graliśmy z ŁKS-em Łódź, kandydatem do mistrzostwa, ludzi przyszło tylu, że siedzieli nie tylko na trybunach, ale i na bieżni. Kiedy myślę o Odrze, przypominają mi się słowa filozofa: Na przeszłość trzeba patrzeć z wdzięcznością, na teraźniejszość z pasją, na przyszłość z nadzieją. Moja Odra to była Odra z pasją. Moją i działaczy, którzy myśleli o klubie 24 godziny na dobę.

No i miała ciekawych piłkarzy. Razem z panem do Opola przyszedł Józef Młynarczyk...

Młynarczyk przyjechał do mnie z Bielska i mówił, że chce zmienić barwy klubowe. Rozpoczęliśmy starania, żeby go ściągnąć do Odry. Po pierwszym meczu, jaki Młynarczyk u nas zagrał, podchodzą do mnie Wojtek Tyc, Zbyszek Kwaśniewski i Wiesiek Korek. Panie trenerze, mówią, jak pan by nas wszystkich trzech sprzedał, a kupił Młynarczyka, to będzie wzmocnienie dla Odry. To nie był przypadek, że tak go docenili. Przecież ten bramkarz zrobił potem wielką karierę w Widzewie Łódź, w reprezentacji i w FC Porto, gdzie zdobył Puchar Europy i klubowy Puchar Świata.

Takich Młynarczyków miała Odra więcej.

Starsi kibice pamiętają Kornka, Kściuka, Szczepańskiego, Prudłę, przede wszystkim Engelberta Jarka. W następnym pokoleniu Młynarczyk był uczestnikiem dwóch mundiali, Romek Wójcicki - trzech. Piłkarze Odry byli doceniani, wręcz uwielbiani przez kibiców w całym kraju. Także ci, którzy na mistrzostwa świata nie pojechali. Większość z nich to byli ludzie związani z Opolszczyzną. Świętej pamięci pan Julek Mariański pokazywał palcem: tego ściągnijcie z Nysy - tak przyszedł do Odry Wójcicki - tamtych z Małejpanwi Ozimek, kolejnych z Kluczborka. I przychodzili. Każdy utalentowany chłopak z regionu mógł w Odrze grać. Mimo że pieniędzy było tu mniej, długo potrafiliśmy konkurować z potęgami z czarnego Śląska. Kiedy do drugiej ligi spadał Górnik Zabrze, Odra się utrzymała. Ogrywaliśmy, walcząc o mistrzostwo jesieni, Ruch Chorzów. Legia Warszawa nigdy nie straciła pięciu bramek w ciągu 45 minut na własnym boisku. Strzeliła im te bramki Odra i wygraliśmy 5-3, choć do przerwy Legia prowadziła 2-0.
Dziś takich talentów tu nie ma?

Na pewno są. Tylko coraz trudniej ich utrzymać. Problemem nie tylko opolskiej, ale polskiej i światowej piłki są dziś menedżerowie. Oni przewracają piłkarzom w głowach, windują kontrakty. Potrafią wiele klubów położyć na łopatki. Piętnaście lat temu Odra była bliska awansu do ekstraklasy. Zaszła wysoko w Pucharze Polski. Tyle że to była „legia cudzoziemska”. Jak długo płacono im dobrze, grali. Jak się zorientowali, że awans do klasy wyższej spowoduje, że klub sprowadzi nowych, lepszych zawodników i oni stracą miejsce, nie mieli interesu, by awansować. Za moich lat i wcześniej mit Odry był tak silny, że wszyscy w regionie się z tym klubem utożsamiali. A talent? Jest oczywiście bardzo ważny. Ale bez treningu, nie poparty pracą szybko się zużywa.

Talent miał na pewno w pańskiej Odrze Zbigniew Kwaśniewski. Mówiło się, że mógł z powodzeniem kierować grą reprezentacji. Miał pecha, że trafił na erę Kazimierza Deyny...

To była indywidualność, osobowość. Bardzo dobry i niełatwy piłkarz. Ilustruje to anegdota: W „Okrąglaku” odbywały się mistrzostwa Polski w boksie. Korek, Tyc, Kwaśniewski i kierownik drużyny Jasiu Barglik oglądali finały, a potem poszli do jednej z knajp na obiad. Poprosili Janka, żeby kupił papierosy. Przychodzi po dłuższym czasie, papierosy wprawdzie ma, ale jest zdenerwowany. Okazało się, że do szatni przyszli po finale bokserzy i jeden z nich go uderzył. Pokaż który - mówią. Niechętnie pokazał. „Kwaśny” idzie do gości i każe Barglika przeprosić. Spieprzaj, bo dostaniesz i ty - usłyszał. Od słowa do słowa poszli z bokserem do bramy wjazdowej. Słychać łomot. A potem drzwi się otwierają jak w westernie, wchodzi Kwaśniewski i mówi: pozbierajcie tego mistrza Polski. Ale to był rzeczywiście piłkarz ponadprzeciętny. Gdyby nie trafił na czasy Deyny, to on grałby na mistrzostwach świata.

Słychać, że ma pan do niego sentyment.

Nie tylko do „Kwaśnego”. Druga moja sympatia to był Bolcek. Przyszedł z Małejpanwi Ozimek. Miał ksywę „Ferrari”. Jeździliśmy przed każdym meczem do Turawy, żeby się dotlenić, i ostatnią noc spędzić w spokoju. Jak drużyna biegała między drzewami, to Bolcka trzech kolegów nie umiało złapać. W tej galerii wspomnień nie może też zabraknąć Romka Wójcickiego. Przyszedł ze Stali Nysa, miał niecałe 17 lat. Wyróżniał się wzrostem i świetnym strzałem głową. Ale ociężale człapał. Tu i ówdzie odzywały się głosy, że ten Wójcicki to się nadaje do koszykówki. Ale był bardzo pojętny, chciał się uczyć i szybko robił postępy. Efekt był taki, że Jacek Gmoch zabrał go na mistrzostwa świata do Argentyny. Nie grał, ale był - jeszcze jako nastolatek - w ekipie. U mnie na mundialu w Hiszpanii zagrał w ostatnim meczu z Francją, a w Meksyku w 1986 już we wszystkich meczach. Wiesiek Korek grał w linii środkowej lub na stoperze - szybki, wytrzymały i skoczny. Gdybym był trenerem lekkiej atletyki, zrobiłbym z niego mistrza Polski w dziesięcioboju. Dlatego strzelał bramki i głową, i z dystansu.

Co różniło pańskich zawodników z lat 70. od dzisiejszych gwiazd piłki?

Dla tamtych proza życia zaczynała się, jak kończyli kariery. Póki grali, zarabiali po kilka tysięcy. Może dwa razy tyle co przeciętny zjadacz chleba. A jak kończyli grać, zupa się wylewała. Dziś w piłce są dużo większe pieniądze, dające lepsze zabezpieczenie na przyszłość. Te naprawdę wielkie sumy, które nam latają przed oczami, kiedy patrzymy na Lewandowskiego, są w Bayernie Monachium. Trzeba być wielkim nie tylko, żeby w Bayernie grać, ale żeby załatwić sobie kontrakt godny najlepszych. Lewandowski tego dokonał. Trzeba mu oddać wielkość. Wcześniej często polscy piłkarze słyszeli: Masz polski paszport, to co podskakujesz? Jaka jest średnia pensja w Polsce? I ty chcesz zarabiać miliony, a sto tysięcy nie wystarczy?
To wyniki osiągane z Odrą sprawiły, że został pan trenerem reprezentacji?

Z pewnością tak było. Z informacją, że jestem wśród pięciu kandydatów na trenera, zadzwonił Bernard Blaut. Wytargowałem tydzień, żeby się namyślić, i zadzwoniłem do Feliksa Gruchały, prezesa Odry, który mnie ściągnął z Bielska, bardzo przez piłkarzy szanowanego. „Co ty się zastanawiasz” - przeciął moje rozterki. Taką propozycję człowiek dostaje raz w życiu. O moim wyborze zdecydowało i to, że w eliminacjach do hiszpańskiego mundialu wylosowaliśmy NRD. Więc był potrzebny trener, który znał tamtejszą piłkę. A ja znałem, bo Odra regularnie jeździła do NRD na obozy przygotowawcze. Pamiętam słowa ówczesnego ministra sportu, Mariana Renke, który mnie angażował: Na boisku leży parę milionów dolarów. Panie trenerze, musi pan je podnieść. Bo to są pieniądze potrzebne na przygotowania polskiej drużyny olimpijskiej do igrzysk zimowych i letnich. Ponieważ byłem ambitny, widziałem te dolary, kładąc się spać i budząc się rano.

Przez sukces pańskiej reprezentacji w Hiszpanii w 1982 o mało nie dostałbym się na studia. Obiecałem sobie, że zacznę się naprawdę ostro uczyć do egzaminów wstępnych, jak Polska z mundialu odpadnie. A nie odpadła aż do końca. Zajęliście trzecie miejsce. Myślę, że wielu kibicom bardziej niż mecz z Belgią czy z Francją o medal została w pamięci druga połowa spotkania z Peru i pięć goli z rzędu...

We wcześniejszych meczach z Włochami i Kamerunem dobre sytuacje mieliśmy, ale gole nie padły. W przerwie meczu z Peru powiedziałem zawodnikom wprost: Ciągniemy ten wózek razem. Jak nie wygramy, przygoda z reprezentacją kończy się dla mnie i dla wielu z was. Wypaliło. Pięć bramek padło w 22 minuty. Tego reprezentacja ani wcześniej, ani później nie dokonała. Oni zagrali z pełną konsekwencją i determinacją. Serce się radowało. Wyszliśmy z grupy na pierwszym miejscu i mieliśmy szczęście trafić na Związek Radziecki i Belgię. Gdybyśmy wpadli na Argentynę i Brazylię, byłoby o medal o wiele trudniej.
Cieniem na waszym medalu - przynajmniej dla mnie - położyła się opowieść, którą usłyszałem w Opolu od Andrzeja Iwana. Uczestnik mundialu opowiadał, jak musiał pan prosić Młynarczyka, żeby się oderwał od trwającej trzeci dzień gry w pokera i wyszedł na boisko.

Andrzej Iwan napisał książkę pełną podobnych sensacji. Zwyczajnie chciał zarobić. Najlepiej na nią odpowiedział sam Młynarczyk: Jeśli Andrzej nie miał pieniędzy, powinien przyjść do nas, piłkarzy, i powiedzieć o tym. Pozbieramy do kapelusza i mu damy. To, że zawodnicy grali w pokera, to prawda. Ale nie przez trzy dni i nie ze szkodą dla drużyny. Gdyby kogoś nie było półtora dnia, najbliższym samolotem wróciłby do Polski. Andrzej Iwan za mojej kadencji zagrał w kadrze 13 meczów jako napastnik i strzelił dwie bramki. W tym jedną z karnego. Miał talent, ale go przez wódkę nie wykorzystał, przegrał swoją szansę. Z tego bierze się jego żółć.

W 1996 roku objął pan reprezentację drugi raz. Dlaczego sukces tym razem nie przyszedł?

To było inne pokolenie. Piłkarze zepsuci przez innych. Oni się po raz pierwszy spotkali z trenerem, który mówił: Będziecie grali na moich zasadach i trenowali, jak ja chcę. Z dyscypliną na boisku i poza nim. Im to nie bardzo odpowiadało. Oczekiwali luzu i swobody, a ja też nie chciałem się podporządkowywać.

Mówiono, że zawodnikom ze Śląska mówi pan gromko: Dzień dobry, jak się spało, a ich kolegom z Warszawy nie...

Ślązaków pytałem, jak im się spało, bo na śniadanie przychodzili o 7.30. Jak ktoś schodził o 9.00, nie było po co pytać. Wiadomo, że jest wyspany. Ale to tylko anegdota. Jestem daleki od klasyfikowania: ci ze Śląska, ci z Warszawy. Dziś dobry trener nie takie sprzeczności musi godzić. Ten piłkarz jest z Włoch, tamten z Brazylii lub Argentyny. Arsene Wenger w Arsenalu miewa samych obcokrajowców. Trzeba z tym żyć. Kto przeczyta uważnie książkę, zobaczy, że zawodnicy Legii - Kucharski i Zieliński - bronią moich racji i metod.
Lewandowski i Milik mogą być w reprezentacji parą na miarę Bońka ze Smolarkiem i Laty z Szarmachem?

Cała ta drużyna ma potencjał, jakiego dawno nie widzieliśmy, bo ma indywidualności w każdej formacji grające w czołowych drużynach Europy w najlepszym otoczeniu. PZPN potrafił stworzyć wokół nich dobry klimat. Media pompują balon - i dobrze. Myślę, że wyjście z grupy będzie formalnością. Para Milik - Lewandowski może nawiązać do poprzedników, pod warunkiem, że osiągnie z reprezentacją wyniki do nich podobne: zdobędą medal mistrzostw Europy, Lewandowski strzeli pięć bramek, a Milik trzy.

Książka o Piechniczku

Antoni Piechniczek spotkał się z publicznością w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Opolu. Wraz z autorami - Pawłem Czado i Beatą Żurek - promował książkę „Piechniczek. Tego nie wie nikt”.

Na spotkanie przybyło wielu dawnych działaczy Odry, piłkarzy i kibiców. W książce obok barwnych opowieści i anegdot znaleźć można sporo statystyk. Oto garść z nich:

Prowadzona przez Piechniczka reprezentacja Polski rozegrała 73 mecze. Łącznie zagrało w nich 115 piłkarzy - 11 bramkarzy i 104 zawodników z pola.

W jego pierwszej kadencji (w latach 80.) meczów było 59 - 22 zwycięstwa, 17 remisów i 20 porażek (bramki 73:68). W drugiej (w latach 90.) 14 spotkań - 3 zwycięstwa, 4 remisy, 7 porażek (bramki 16:26).

Najwięcej goli dla jego drużyny narodowej zdobyli: Dziekanowski - 12 oraz Boniek i Smolarek po 11.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska