Mateusz Jankowski: Jestem samcem alfa i wszyscy dobrze o tym wiedzą [WYWIAD]

Paweł Sładek
Paweł Sładek
Na zdjęciach: Mateusz Jankowski.
Na zdjęciach: Mateusz Jankowski. Wiktor Gumiński i Paweł Sładek
W tym roku nie zobaczymy już Gwardii Opole na boiskach elity, w związku z czym jest to dobry moment, żeby porozmawiać o ostatnich miesiącach w wykonaniu klubu, ale nie tylko. Nasz rozmówca Mateusz Jankowski odniósł się również do roli lidera, reprezentacji i podejściu do pracy młodych zawodników.

Na początek pytanie pół żartem, pół serio. Kiedy możemy się spodziewać tytułu najlepszego obrotowego ligi dla ciebie?

Fajnie, że ktoś tak na to patrzy, ale ja twardo stąpam po ziemi. Moja wysoka dyspozycja nie przełożyła się na potencjał całego zespołu. Złapałem formę, ale nie idą za tym wyniki. Nawet gdy udaje mi się zdobywać bramki, ale reszta drużyny ma ich na koncie znacznie mniej, to efektem jest 10. miejsce w tabeli. To nie jest powód ani do dumy, ani do radości. Nie jestem człowiekiem, który patrzy w statystyki, mówiąc: ale super zagrałem. Niedawno zdobyłem 10 bramek a przegraliśmy mecz. Z pewnych rzeczy już się po prostu wyrosło. Jestem człowiekiem, który rzetelnie podchodzi do swoich obowiązków, a czy taka dyspozycja będzie trwać nadal, czy też się zakończy, to pokaże każdy kolejny mecz. Przygotowujemy się z zespołem pod inne drużyny, tak samo rywale przygotowują się na nas. Też widzą statystyki, wiedzą kto trafia więcej, dlatego regularne rzucanie większej ilości goli staje się coraz bardziej wymagające.

Zawodnik o twoim doświadczeniu zwraca jeszcze uwagę na indywidualne wyróżnienia?

Nie. To przychodzi naturalnie. Jeśli człowiek koncentruje się na danym celu, to robi wszystko, aby go osiągnąć. Nie poświęcam uwagi rzuceniu 10 czy 20 bramek w spotkaniu, chcę być jak najbardziej przydatny dla drużyny. Na tym mi zależy. Kto interesuje się sportem, ten będzie potrafił docenić wkład zawodnika w mecz. W końcowym rozliczeniu wszelkie nagrody po prostu stoją na półce i tyle.

Z twoich wypowiedzi przebija się przewartościowanie dobra drużyny ponad indywidualne osiągnięcia. Jest to chyba jeden z powodów, dla których zostałeś kapitanem.

To jeden z czynników. Kapitanem jestem od kilku dobrych lat, nawet nie wiem dokładnie ilu. Zostałem wybrany sześć, siedem czy osiem lat temu. Myślę, że nie każdy mógłby nim być. Niemniej nic mnie to miano nie kosztuje. Mam taką osobowość, charyzmę i jest to dla mnie naturalny stan.

W związku z tym możemy powiedzieć, że liderem się jest, a nie bywa?

Może coś w tym jest, jednak uważam, że w życiu trzeba swoje przeżyć. Do pewnych rzeczy należy dojrzeć, także coś w tym jest, ale nie do końca. Jeśli ktoś potrafi przewartościować swoje szczęście i potrzeby na dobro ogółu, to wtedy może być kapitanem.

Kiedy nastąpiło to przewartościowanie u ciebie?

U mnie to było naturalne. Zawsze liczyło się dla mnie szczęście innych, tak zostałem wychowany. Jestem samcem alfa i wszyscy dobrze o tym wiedzą.

Czyli lepiej nie mieć z tobą na pieńku.

Jestem bardzo spokojną osobą, dopóki ktoś mnie nie wyprowadzi z równowagi.

Ktoś kiedyś powiedział, że da się z nim wszystko załatwić, dopóki się nie zdenerwuje. A że lont ma krótki…

Dokładnie tak jest (śmiech).

Ale nie przypominam sobie, żebyś wybuchał gniewem na boisku.

Wszystko przychodzi z wiekiem. Piłka ręczna nauczyła mnie ogłady i pokory. Kilkanaście lat temu różnie reagowałem w wielu sytuacjach boiskowych. Poza nim zresztą też, przez co spotykały mnie później różne nieprzyjemności. Teraz jestem bardziej spokojny. Zdarzało się, że ktoś mnie podczas meczu uderzył, przez co w następnej akcji musiałem mu oddać i wyrzucić z siebie złość. Nie było to jednak dobre, bo często z tego powodu opuszczałem boisko, a zdarzało się, że i cały mecz. Najwięcej kartek było w wieku juniora, w kadrach młodzieżowych, gdy hormony buzowały.

Czyli w tym momencie jesteś w pewnym emocjonalnym sensie ostoją drużyny.

Za dużo już na parkiecie spędziłem czasu, żeby czynniki zewnętrzne tak na mnie wpływały.

A w szatni jest osoba, która ma wyjątkowo gorącą krew?

Chyba nie. Jakby była to na pewno bardzo szybko byśmy się starli, a tak nie jest.

Niedawno podczas rozmowy poprosiłem cię o ogólne, szybkie podsumowanie minionej rundy. Powiedziałeś wtedy, że nikt z działaczy, sztabu i zawodników nie jest zadowolony z dotychczasowych wyników. Zapytam więc trochę prowokacyjnie: na jakiej podstawie oczekujesz lepszych rezultatów niż te, które były do tej pory?

Jest to pytanie bardziej do trenerów niż do mnie. Oczywiście mam swoje przemyślenia, ale nie chcę o nich mówić, bo pewne rzeczy powinny zostać w drużynie i nie należy o nich rozmawiać poza nią. Uważam jednak, że nasz zespół ma olbrzymi potencjał. Jasne, przegraliśmy sporo spotkań, ale w wielu z nich przez długi okres graliśmy dobrze, chociaż zdarzały nam się przestoje. Często prowadziliśmy nawet kilkoma bramkami, ale po upływie 60 minut wynik był dla nas niekorzystny. To jest nasza największa bolączka. Niemniej jednocześnie jestem urodzonym skrajnym optymistą, wierzę w to, że będziemy rycerzami wiosny. Zamknęliśmy granie w tym roku. Czas na totalny odpoczynek od piłki ręcznej. Trzeba naładować akumulatory, a w styczniu wracamy do pracy.

No właśnie, niejednokrotnie pierwsza połowa wyglądała w waszym wykonaniu bardzo dobrze lub przynajmniej poprawnie, aż do nadejścia 40-45 minuty. Wtedy Gwardia przestawała istnieć w ofensywie.

No i teraz pozostaje pytanie: chodzi o zmęczenie czy przeciwnik zaczął tak dobrze grać? Do tego potrzebna jest głębsza analiza. Przestoje zdarzają się nam w każdym meczu, ale jeżeli zależy nam na walce o coś więcej, to nie może tak być. Pojechaliśmy na przykład do Zabrza na mecz z Górnikiem, który w tym momencie zajmuje 3. miejsce w tabeli. Po 30 minutach prowadziliśmy siedmioma bramkami, po czym rozpoczęliśmy drugą część meczu, w której zdobyliśmy jedynie sześć goli. Rozegraliśmy dwie zupełnie różne połowy. W jednej był koncert, w drugiej tragedia. Taki jest sport. Gdybyśmy wiedzieli jak temu zaradzić, to wprowadzilibyśmy adekwatne działania. Niestety nie jest to takie proste.

Dokończysz swój kurs trenerski i niebawem wszystko się wyjaśni (śmiech).

Ta wiedza póki co przyda mi się do pracy w szkole, bo na razie nie wiąże swoich myśli z pracą trenera.

Wracając, mam wrażenie, że duże znaczenie w kontekście wyników Gwardii mają skrzydła. Widoczny jest brak Patryka Mauera, który w poprzednim sezonie był znaczącą postacią ofensywy.

Patryk prezentował wysoką klasę, co zresztą dalej potwierdza. Był bardzo skuteczny i zawsze znalazł sobie miejsce do oddania rzutu, co po dodaniu karnych dawało siedem, osiem bramek w każdym meczu. Nasi skrzydłowi na razie szukają swojego miejsca i oby je znaleźli jak najszybciej. Każdy z zawodników chciałby zdobywać po kilka bramek na mecz, ale mają jeszcze problemy, żeby samemu sobie stworzyć sytuacje i odnaleźć się na boisku lub otrzymać podanie od kolegi. Tak jest, że niektórych piłka szuka, innych omija. Są tacy, którzy mają dar, zawsze znajdą się tam, gdzie powinni. Inni mogą trenować przez całe życie, a tego daru nie posiądą.

Czasami przy jednej, dwóch akcjach na mecz wyglądają bardziej jak statyści niż zawodnicy.

Każdy musi wnikliwie analizować swoją grę, bo to, że się trenuje, nie świadczy o tym, że potrafi się grać. Ja tak robię po każdym meczu. Wiem, co zrobiłem dobrze, a co wymaga poprawy. Rozumiem powód, dla którego mój rzut został obroniony przez bramkarza, ale czy nasi skrzydłowi tak podchodzą do tematu? Tego nie wiem. Najłatwiej jest powiedzieć, że nie dostaję podań, nie mam sytuacji i nagle wszyscy są rozgrzeszeni. Ja bym się w to zagłębił trochę bardziej, szukał odpowiedzi na pytanie dlaczego nie dostaję piłek, albo porozmawiał z rozgrywającymi. Trzeba nieustannie się informować, rozmawiać, wtedy sytuacja na pewno ulegnie poprawie.

Będąc przy poprawie gry… wiadomo już kiedy Antoni Łangowski będzie mógł wystąpić w meczu?

Na Antku wszystko goi się jak na psie. Na pewno jest głodny gry i bardzo chciałby zagrać w tym sezonie, natomiast decydującą opinię da lekarz. Wiem, że chciałby dołączyć pod koniec marca, ale „doktor czas” będzie nas informować o przebiegu rekonwalescencji.

A jak odniesiesz się do słów, że na ten moment moim zdaniem brakuje ci równorzędnego zmiennika? Wcześniej był Jan Klimków, który mam wrażenie, jakby bardzo szybko się męczył, jest młody Paweł Stempin, od którego nie wiem czy można oczekiwać ekstraklasowej formy, za Łukaszem Kucharzykiem nie przemawiają liczby.

Odbiorę to jako komplement, dziękuję. Każdy z chłopaków trenuje, ma ogromne możliwości, natomiast nie potrafi tego zaprezentować podczas meczu.

W drużynie znajduje się wielu młodych graczy. Któryś z nich według ciebie zasługuje na wyróżnienie?

Uważam, że problem dzisiejszej młodzieży polega na dawaniu jej wszystkiego na tacy od razu. Łatwo jest brać, jak o nic nie trzeba walczyć. Gdy przychodzi młody, perspektywiczny zawodnik, to jasne jest, że trener będzie mu dawał szansę, ale tak naprawdę on nie musiał o to zabiegać. Podpisuje kontrakt i momentalnie jest wpasowany do gry. Będąc w tym klubie od wielu lat wiem, jak nieraz musieliśmy coś udowadniać. A ja zawsze tak chciałem, zresztą nie tylko sobie, ale innym też. Patrząc na starszych, bardziej doświadczonych kolegów, zależało mi na tym, żeby być lepszym od nich. W tym momencie nie widzę aż takiej rywalizacji między zawodnikami. Oczywiście trzeba się wspierać, ale nie ma zacięcia, które objawiłoby się jasną deklaracją, że dana osoba musi grać i już. Myślę, że nie ma za dużo zdrowej, sportowej rywalizacji, przez co wygodniej jest się pogodzić z grą przez 10 minut niż walczyć o występ przez 40 minut. Odnoszę wrażenie, że wszyscy dostają wszystko za darmo, a nie oczekują od siebie więcej niż dają. Nawet jeśli ktoś jest wyróżniającym się zawodnikiem, to głowa musi nadążać za jego rozwojem. Jeśli tak nie będzie, to nawet jeśli teraz dużo gra i rzuca sporo goli, w pewnym momencie zostanie przyspawany do ławki i też będzie musiał sobie z tym poradzić. Nie zawsze jest kolorowo. Przygotowują się na ciebie inne drużyny, bramkarze. Im więcej wnosisz do gry, tym trudniej jest utrzymać swoją wysoką dyspozycję. Dlatego trzeba analizować swoją postawę na boisku i poza nim, myśleć o tym co się robi. Jeśli każdy będzie świadomy, że rzucenie 10 bramek w jednym meczu nie gwarantuje takiej ilości w kolejnym, a ponadto taki zawodnik będzie szukał sposobów na przełamie swoich schematów, to będzie szedł do przodu. Cały czas należy zaskakiwać i odnajdywać w tym siebie. Nie można w jednym spotkaniu rzucić sześciu bramek, w drugim zero i wszystkiego zwalać na taktykę lub kolegów. To znaczy, że do pewnych rzeczy jeszcze nie dorosłeś.

Tak samo było ze mną. To o czym mówię jest pokłosiem moich doświadczeń, przemyśleń. Sam nieraz miałem tak, że w jednym meczu rzuciłem pięć goli, a w następnym żadnego. Niemniej zastanawiałem się, analizowałem i po kolei dochodziłem do rozwiązania. Są tacy, którzy po treningu nie interesują się swoją grą. Inni z kolei obejrzą swój ostatni mecz, a jeszcze inni zrobią sobie dodatkowy trening, analizę swojego występu, rywala, żeby być jak najskuteczniejsi. Właśnie ten ułamek ludzi będzie decydować o swoim losie.

Podczas wywiadu Piersa Morgana z Cristiano Ronaldo piłkarz wypowiedział się w podobnym tonie. Młodzi zawodnicy, którzy nie są zbytnio zaangażowani w samorozwój, pewnie będą grać za duże pieniądze, ale określonego poziomu nie przeskoczą, nie mówiąc już o długowieczności w sporcie.

Tak jest. Jeśli ktoś dąży do podpisania kontraktu i go otrzymuje, później nie robi z tym nic więcej, bo osiągnął swój cel. Pewnie też tak robiłem, ale nie chcę być teraz alfą i omegą. Z wiekiem zmienia się perspektywa, inaczej się patrzy na pewne rzeczy.

W tym momencie uważam, że ludzie się po prostu zatracają patrząc w monitor. To im nic nie daje. Spędzą fajnie czas, ale on minie bezpowrotnie. Zamiast grać po osiem godzin, można się spotkać z kolegą z zespołu, wyjść na spacer, zrobić cokolwiek. Ja mam bardzo dużo przedziwnych wspomnień i one mnie nakręcają. Chłopaki, którzy wracają do domu po treningu i grają przez resztę dnia, będą dziećmi internetu. Są niewyspani, po czym sytuacja się powtarza. Świat się troszeczkę zmienił. Nie mówię, żeby nie grać, natomiast młodzież powinna to dostrzec.

Ty, jak rozumiem, nie planujesz jeszcze kończyć swojej kariery?

Ja mam przygodę z piłką ręczną, nie karierę. Bardzo cieszę się z tego gdzie jestem. Póki co mam jeszcze siły i chęci do grania, ale nie wiem czy tak będzie na przykład za dwa miesiące. Nie jestem człowiekiem przyspawanym do idei, zgodnie z którą miałbym grać jak najdłużej. Zdrowie ma się jedno, to jest raz. A dwa – chcę prowadzić swoje życie tak, żeby być szczęśliwy. Na razie jestem. Czy będę w przyszłym roku o tej porze? Tego nie wiem. Nie boję się tego, że nie będę miał co robić, gdy etap piłki ręcznej zostanie w moim życiu zakończony. Mam dwie ręce, dwie nogi i głowę na karku, także myślę, że sobie poradzę. Poza tym świat stworzył tyle możliwości, że jeżeli będzie się wszystko robiło na sto procent, to prędzej czy później odniesie się sukces: zawodowy, finansowy, czy jakikolwiek inny.

Wiek na razie kompletnie mi nie przeszkadza. Ktoś może powiedzieć, że mając 34 lata jest się bliżej niż dalej, ale to tylko ocena. Sam doskonale będę wiedział kiedy przestać. Organizm da mi znać, że to już jest koniec. Dzisiaj tego nie czuję. Oczywiście ciężar meczu znoszę trudniej niż dwudziestolatkowie, niemniej uważam, że wciąż jestem wartością dodaną w tej układance, i nawet nie myślę o tym, żeby zamienić Gwardię na jakikolwiek inny zespół. Zresztą bardzo dobrze się tu czuję, miałem już kilka, jak nie kilkanaście ofert. Za każdym jednak razem gdy ktoś do mnie dzwonił, to moja odpowiedź była jasna: nie ma sensu składać mi oferty, bo ja i tak z niej nie skorzystam.

Do tej pory zawsze dogadywałem się z Gwardią, w czerwcu kończy mi się kontrakt i zobaczymy jak nasze „romansowanie” się zakończy. Zawsze mówiłem, że chciałbym tu powiesić buty na kołku i zakończyć przygodę z piłka ręczną. Jednak czy tak się stanie, na to musimy jeszcze poczekać.

Występowałeś w kadrze, także jeżeli mimo wszystko chcemy mówić o przygodzie, to musiała być ona bardzo udana.

Być może zabrakło szczęścia, że przygoda w seniorskiej reprezentacji nie była dłuższa. Byłem na każdym zgrupowaniu jeśli chodzi o szczeble młodzieżowe, na wszystkich imprezach, mistrzostwach. Z czasem jednak w kluczowym momencie zawiodło zdrowie. Dostanie się do reprezentacji prowadzonej przez Bogdana Wentę to było coś. Później doszło do zmiany, zaczęto stawiać w kadrze na młodych, być może rocznikiem się już do nich nie łapałem. Też na pewno byli zawodnicy lepsi ode mnie i trzeba to uszanować. Niemniej jednak moim największym marzeniem było granie z orzełkiem na piersi. Tego zaszczytu dostąpiłem i będę o tym pamiętać do końca życia.

Ton twojej wypowiedzi wskazuje, że być może dało się wycisnąć więcej z okresu w reprezentacji.

Ta historia wiąże się z czasem, gdy jeszcze nie uprawiałem sportu, a bardzo chciałem, żeby zagrano mi hymn. Zależało mi na tym, żeby zagrać w biało-czerwonych barwach, każdego dnia o tym marzyłem. Zacząłem od piłki nożnej, natomiast w gimnazjum dostałem propozycję, żeby spróbować swoich sił w piłce ręcznej. Dyscyplinę zmieniłem w wieku 13 lat. Zacząłem dosyć późno, ale reprezentowanie Polski było to dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Z drugiej strony nie było ubolewania, że nie zostałem na dłużej w kadrze. Ze swojej strony zrobiłem tyle, że mogłem jeszcze otrzymać szansę, ale nie zostałem powołany. Widocznie nie pasowałem, przyjmuję to.

Ubolewanie wiąże się z czynnikami, na które nie miałem wpływu. Gdy byłem w kadrze Bogdana Wenty, przytrafiły mi się dwie kontuzje eliminujące mnie z gry na kilka miesięcy i to był po prostu pech. Gdy jesteś w kręgu reprezentacyjnym, to może ci się nie udać jakiś mecz, ale wciąż w nim pozostajesz. Sprawa wygląda inaczej w przypadku kontuzji. Nie ma cię pół roku, a pociąg jedzie dalej, przez co wypadasz z obiegu, a dogonić go jest naprawdę ciężko.

Nie czujesz żalu do selekcjonera?

Nie, broń Boże. Powiedziałbym, że kontuzje były chichotem losu. Nawet gdybym miał rozpocząć swoją przygodę od nowa, to chciałbym, żeby właśnie tak wyglądała. Były wzloty i upadki. Teraz jestem szczęśliwy tu, gdzie jestem.

Jakie masz plany na kolejne tygodnie?

Mamy jeszcze dwie jednostki treningowe, dziś i jutro (rozmowa była przeprowadzana 14 grudnia – przyp. red.), po czym rozjedziemy się do domu na święta. Każdy z nas otrzymał indywidualne plany treningowe. Drużyną spotkamy się 3 stycznia i ponownie będziemy pchać ten wózek.

Niezbyt długi ten urlop.

W życiu zawodowego piłkarza ręcznego nie ma zbyt dużo wolnego. Teraz mamy dwa tygodnie, w czerwcu trzy lub cztery tygodnie i rozpoczynamy kolejne przygotowania. Jak ktoś ma rodzinę, to wstrzelenie się w wspólny urlop jest bardzo trudne.

Swoją przyszłość wiążesz bardziej z Opolem czy Elblągiem, gdzie stawiałeś pierwsze kroki?

To nie będzie niespodzianką, bo rodzina, teściowie, brat, stare przyjaźnie, ludzie, z którymi rozpoczynałem grać w piłkę ręczną tam zostali (w Elblągu – przyp. red.). Moje dorosłe życie rozwinęło się na Opolszczyźnie i mam tu też wielu znajomych niekoniecznie związanych z piłką ręczną. Żyje nam się tu bardzo dobrze. Na pewno miałbym co robić i w Opolu, i w Elblągu. Jest to dla mnie pewien bufor bezpieczeństwa, bo gdzie nie będę, znajdzie się coś do roboty. Jest jeszcze druga kwestia, mianowicie w którym miejscu będę szczęśliwy. Na to nie da się odpowiedzieć.

W Gwardii w pewnym momencie było dobrze, z czasem pojawiły się ogromne problemy, ale zostałem. Sporo daliśmy od siebie klubowi wraz z Adamem Malcherem i Rafałem Kuptelem. Inaczej znoszę porażki i sukcesy tego klubu. Jeśli poświęciłem mu dziewięć lat swojego życia, to negatywne komentarze, opinie trafiają również we mnie, bo uczestniczę w tym tyle czasu, wiem ile mnie to kosztowało. Inaczej do tego podchodzimy niż młody, świeżo zakontraktowany zawodnik związany umową na dwa lata. Dla nich jest to przystanek, a ja jestem częścią tego klubu.

Spotkałem się z opiniami, że Mateusz Jankowski jest symbolem Gwardii Opole. Co ty na to?

Myślę, że jakbym to przeczytał, to bym się nad tym zanadto nie zastanawiał. Nie chcę, żeby to zabrzmiało górnolotnie, natomiast jestem świadomy swojego miejsca, swojej pozycji. Nie zwracam uwagi na to, że ktoś tak napisze, bo mam tego świadomość. Jest to miłe, że ktoś tak uważa, ale ten fakt jest poparty ogromem pracy. Byłem w tym klubie gdy działo się bardzo dobrze, nie odszedłem jak było fatalnie. Ci, którzy o tym wiedzą wypracowali sobie o mnie taką opinię.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Ważna zmiana na Euro 2024! Ukłon w stronę sędziów?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska