Mój adres: Ulica

Archiwum prywatne
Przemysław, Michał oraz ich podopieczni podczas zajęć terapeutycznych. Zabawa z tzw. chustą animacyjną służy rozładowaniu emocji u dzieci.
Przemysław, Michał oraz ich podopieczni podczas zajęć terapeutycznych. Zabawa z tzw. chustą animacyjną służy rozładowaniu emocji u dzieci. Archiwum prywatne
- Dlaczego mam spłacać za nich długi, co mnie obchodzi ich zasrane życie? - wścieka się Szymon, który kilka dni po swoich 18. urodzinach dowiedział się od komornika, że "solidarnie z głównym najemcą", czyli rodzicami, ma spłacać dług za mieszkanie.

- Kiedy się dowiedziałeś, że masz spłacać ten dług? - dopytuje się Małgorzata Czerwińska z fundacji Bądź Dobroczyńcą, prowadzącej jedną z opolskich świetlic socjoterapeutycznych. - Jeśli nie upłynęły dwa tygodnie, to złożymy sprzeciw, wyciągnę cię z tego...

Szymon nie przestaje przeklinać i kopać z wściekłością w ścianę, niewiele do niego dociera.

- Wielu naszych podopiecznych, kończąc osiemnaście lat, dowiaduje się, że "dziedziczy" dług swoich rodziców - mówi Małgorzata. - O osiemnastych urodzinach przypomina im komornik, daje znać, że są dorośli i mogą spłacać to, czego rodzice nie zrobili.

- Pismo leżało od dawna na parapecie, dopiero dzisiaj matka mi to dała - wykrzykuje Szymon. - K…, zadłużyli mieszkanie na pięćdziesiąt tysięcy! Byłem smarkiem, kiedy przestali ten zasrany czynsz płacić, teraz ja mam za nich płacić! K…, co ja komu zrobiłem?!

Życie takich dzieci nie oszczędza, tak jest od samego początku. Całe dzieciństwo w biedzie i o głodzie, a potem na dzień dobry kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy do spłaty.

Przegrani już na starcie.
- Mają ograniczone perspektywy, mniejsze możliwości edukacyjne, dwa zestawy ubrań i opanowują grę pozorów - opisują pracownicy świetlic socjoterapeutycznych. - A opanowują ją do perfekcji, przedstawiają swoją sytuację dużo lepiej, niż wygląda. Potem dochodzi ten "prezent" w postaci długów rodziców, więc noszą bagaż, który nie należy do nich.

Dwa lata temu był prawdziwy zalew komorniczych wezwań do spłaty dla 18-latków.
- Taka sytuacja była w całym kraju, a jeśli już machina wymiaru sprawiedliwości ruszyła, to nie było wyjścia - mówi Adam Grzegorczyk, opolski psycholog, który pracuje z dziećmi z budynków socjalnych. - Wtedy najczęściej uciekali przed długiem za granicę, ze świadomością, że to wyjazd bez powrotu, niezależnie od tego, czy im się tam powiedzie czy nie.

Dzieci śmieci

Szymon od wielu lat ściągał do domu tylko na noc, wystawał w różnych częściach Opola, najczęściej pod blokiem kolegi.

Tak było, od kiedy w jego rodzinie coś pękło, pamięta tyle, że mama zrobiła się jakaś inna, zapadła na depresję. Ojciec wylądował w więzieniu, nic już później nie było takie samo. Ojciec zniknął z jego życia, za to pojawił się ojczym.

- U nas też są dzieci z ulicy - podkreśla Adam Grzegorczyk. - Nie są bezdomne, jak dzieci Kairu, Bombaju czy Meksyku, bo nie mają domu. Są bezdomne, bo z różnych przyczyn w domu nie ma dla nich miejsca. Ale to nie znaczy, że gdzieś mniej boli.

Szymon z rodzicami po eksmisji zamieszkał w jednym z socjalnych budynków. No i przychodziły na świat kolejne dzieci…

Kiedyś w świetlicy socjoterapeutycznej młoda pani pedagog, chcąc zaszczepiać dzieciom dobre nawyki, nie pozwalała rozchwytywać kanapek, zanim nie ułożyła wszystkich na talerzykach. Filipek, młodszy brat Szymona, przestępował z nóżki na nóżkę, chciał natychmiast.
- Jak będą na stole, to sobie weźmiesz - tłumaczyła pani.

Filipek nie wytrzymał, posikał się. Ze stresu, bał się, że dla niego nie wystarczy. Bo ich matka dość często nie pamiętała, że dzieci trzeba karmić.

Innym razem młoda pani pedagog wzięła młodsze z rodzeństwa Szymona na kolana. Wtedy inne, nieco starsze, spojrzało na nią błagalnie i zaczęło lizać jej buty.

- Żebrać można nie tylko o jedzenie, żebrać można też o uczucie, a te dzieci są spragnione takich zwykłych gestów ze strony rodziców, których inne dziecko nawet nie zauważa - mówi Małgorzata Czerwińska. - I zrobią wiele, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Kiedy są małe, patrzy się na nie ze współczuciem, ale kiedy dorosną, to z niechęcią i strachem. To prawda, że bywają potem wyzywający, wulgarni, po prostu inni. Nikt nie pyta dlaczego.

Adaś to brzdąc, bardzo słabo mówi. Kiedyś podczas gry planszowej świetliczanka niechcący rozsypała pionki. - Co, kulwa, ślepa jesteś? - zganił ją Adaś.

- Przekleństwa i wyzwiska to tutaj normalne słowa, bo tak mówią do nich rodzice - mówi Małgorzata. - Ale dzieci szybko też zaskakują, że są dwa światy, ten ich domowy i ten przynoszony przez nas, więc w świetlicy nikt tak do siebie nie ma prawa mówić.

Do świetlicy zaglądały też dzieci, które z babcią plądrowały śmietniki. Potem już same wybierały odpadki z kubłów, kiedy były głodne. Inne dzieci ich nie lubiły, odsuwały się - bo bił od nich smród.

"Zajmowała się" nimi babcia, bo rodzice nie trzeźwieli, a za drzwiami ich mieszkania działy się różne demoralizujące sceny. Jakie, można było się dowiedzieć, podsłuchując, co mówią do siebie podczas zabaw w świetlicy: "No, rozłóż nogi" albo "Daj, ci obciągnę"…

Na szczęście pół roku temu koszmar tych dzieci się zakończył. Trafiły do rodzin zastępczych, gdzie powoli uczą się normalnego życia.

Domy takich dzieci są jak zamki na piasku. Dziecko nie zdąży się do nowego partnera matki przyzwyczaić, a pojawia się już następny.

U 12-letniej Klaudyny przy rozstaniu rodziców dwoje dzieci zostało z ojcem, a dwoje przy matce. Klaudyna była bardzo związana z ojcem, ale przypadła matce. Później pojawiło się następne dziecko, już z nowego związku matki. 12-latka bardzo się zmieniła, więc w świetlicy ktoś zapytał, czy nie wolałaby teraz przynajmniej przez jakiś czas być z ojcem.

- Jakim ojcem, jakim ojcem?! Przecież to nie jest mój tato! - krzyczała Klaudyna. - Mama mi powiedziała, że moim ojcem jest ktoś całkiem inny, ale go nie znam!

- To w głowie się nie mieści, co zrobiła jej ta kobieta - denerwuje się Małgorzata. - A z Klaudyną było już dobrze, przestała być agresywna, wcześniej robiła wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę. Matka znowu jej pomieszała wszystko, dziewczynka znów utraciła grunt pod nogami.

Ulica to twoje miejsce

Dziećmi z ulicy od 4. do 18. roku życia zajmują się 28-letni Przemysław Wysocki, pedagog (pisze doktorat o dzieciach ulicy) i 28-letni Michał Kwiatkowski, pedagog i student psychologii, obaj z Brzegu.

- Im mniejsza miejscowość, tym większa szansa na powodzenie i wyprowadzenie dziecka na prostą - podkreślają streetworkerzy z Brzegu. - Bo dziecko ulicy z warszawskiej Pragi raz będzie na Dworcu Centralnym, a potem gdzieś na końcu stolicy. W takim Brzegu łatwiej je mieć pod nadzorem, trudniej znika z pola widzenia.

Dla kogoś postronnego jest niedostrzegalne. Bo dziecko ulicy wcale nie musi wyglądać jak z czasów rewolucji francuskiej, odziane w łachmany. Ono może mieć całkiem normalną prezencję i kompletnie zrujnowaną psychikę. Wciąż pozostaje dzieckiem ulicy, na które nikt nie czeka z kolacją.

Często brakuje dla nich kawałka podłogi, bo dom to 25 metrów dla siedmiu osób. Bywa też, że ojciec pije, a matka przyjmuje wujków. Rodzice nie ogarniają życia i prawie nigdy nie pracowali.

Ale na ulicy pojawiła się też nowa kategoria. - Dzieci zamożnych rodziców, na które także nikt nie czeka - wyjaśniają streetworkerzy. Dzieci ulicy często są głodne, ale nie mówią o tym. To widać dopiero, kiedy częstują je na ulicy drożdżówkami.

Streetworker wkomponowuje się w ulicę albo któryś dworzec kolejowy Opolszczyzny. - Oswajamy dzieci z naszą obecnością - opowiadają o swojej pracy. - Nie ukrywamy, że jesteśmy pedagogami ulicznymi. Dzieci są zaciekawione i pytają, co to takiego.

Kiedy wychodzą, nie myślą, że czyhają na nich jakieś zagrożenia, o których wspominał im Tomek z Warszawy, pierwszy polski streetworker. Że ktoś może ich pobić, okraść.

Potrzeba czasu, żeby takie dzieci ich zaakceptowały. Ale nie mogą moralizować, narzucać czegoś i się wtrącać. Muszą zmilczeć nawet, kiedy słyszą, że ktoś pije, pali czy "wali z wiadra".

- To jest sposób na mocne i tanie odurzanie marihuaną - wyjaśnia Michał. Kilkoro kuca nad wiadrem, jedno pali i wdmuchuje dym, a pozostali wdychają.

- Jak zaczniemy moralizować i pouczać, to nikt ich nie przymusi, żeby z nami rozmawiali - dodaje Przemysław. - To długi proces, zanim zaczną zadawać pytania bądź prosić o życiową radę. Wtedy możemy już mówić o pełnym sukcesie.

Wsłuchują się, jak dzieci opowiadają między sobą o swojej codzienności. Kiedy wiozą je busem na przykład na basen, to 13-letni Denis opowiada, że jego pijany ojciec dobierał się do sąsiadki. - Ale była za trzeźwa, to mu się nie dała - śmieje się nastolatek.
Inny mówi, że ojciec po pijaku znowu chciał pobić matkę, ale wszyscy go obskoczyli i mu się nie udało.

Kiedyś w drodze na basen mijali zakład karny.

- Mój stary tam siedzi - rzucił jeden z chłopców.
- Mój kiedyś też tutaj siedział - dodał inny.
- A ja też niedługo tutaj trafię - krzyknął kolejny. Wszyscy mieli z tego ubaw.
- Ale kiedy zabraliśmy ich do Jerzmanowic w Dolnośląskiem do zakładu karnego dla nieletnich, żeby zobaczyli, jak to miejsce wygląda, to wracali w niezwyczajnym dla siebie milczeniu - mówi Michał.

Żeby brać, trzeba dać

- Nasza obecność na ulicy to różne etapy pracy z dziećmi - opowiadają brzescy streetworkerzy.

Zaczynają od dawania. Zabierają dzieci na basen i lody, do aquaparku i na gokarty albo w inne miejsca, gdzie najprawdopodobniej nigdy w życiu by nie pojechały.

- Kiedy już coś organizujemy, to nawet jeśli dzieciak nie chce, jego matka zrobi wszystko, żeby pojechał - zauważa Przemysław. - Trzeba być z nimi dłużej, żeby zobaczyć, że oni też dbają o swoje dzieci. Chociaż robią to na swój sposób, najprawdopodobniej taki, jakiego sami kiedyś doświadczali.

Podczas takich wypraw czerpią z przyjemności do upadłego.
- One robią wszystko na zapas, zjadają więcej hamburgerów, potrafią do utraty sił bawić się na zjeżdżalni - wyjaśnia Michał.

Kiedy pojechali na hamburgery, a kolejne porcje coli były gratis, najmniejszy wyżłopał sześć litrów coli, potem w drodze powrotnej okrutnie bolał go brzuch. Ale nie żałował.
- Uczymy ich nie tylko brania, muszą też coś z siebie dawać - dodaje Przemysław.

Zasady są proste. Jeśli chcą pograć w paintball, najpierw muszą posprzątać halę. Jeśli chcą pojeździć na koniach, muszą przy nich oporządzić. Kto odmawia, ten wypada.

- Wiele razy słyszeliśmy w takim momencie "mam was w dupie" - przyznają streetworkerzy. - Bo branie mają opanowane do perfekcji, szczególnie przy okazji świąt. MOPS i inne instytucje pozwalają ich rodzicom przeżyć, niczego nie żądając w zamian. A to nikogo nie motywuje, żeby zmienić swoje życie.

Podopieczni Michała i Przemysława realizują teraz swoje największe marzenie - będą nagrywali hiphopową płytę.

- Najcenniejsza dla nich nauka to taka, że zobaczyli, jak ciężka harówka kryje się za każdym sukcesem - opowiadają. - Że aby coś osiągnąć, trzeba wyrzeczeń. Ale warto.
Oni, ale także ich rodzice mają z tym problem, bo jeśli zapłata za wysiłek nie przychodzi zaraz, to nic nie jest warte ich uwagi.

Z czasem streetworkerzy pytają o szkołę.
- Kiedy już się dowiadujemy, co w szkole, to organizujemy korepetycje - mówią. - To są takie same dzieciaki jak inne, jedne zdolne, drugie mniej, ale kiedy się ma wieloletnie zaległości, poza tym brakuje kawałka kąta, żeby móc zrobić lekcje, to trudno o sukces.
W szkole, w obawie, że się skompromitują, kiedy zostaną zapytane, wolą pajacować i rozwalać lekcje.

- Potem nauczycielki nie potrafią się opanować, zaczynają krzyczeć do dzieci, że są z patologii - opowiadają streetworkerzy. - W ten sposób nakręcają spiralę, bo dziecko będzie się bronić, udawać, że jest inaczej.

Przemysław i Michał chodzą na sesje rady miasta poświęcone biedzie i patologii. Radni często ich pytają o konkretne wyniki, ile dokładnie osób "uzdrowili" i wyciągnęli z bagna. - Ale to tak nie działa - tłumaczą streetworkerzy. - To jak posiane ziarno, które kiedyś może zakiełkować, jednak ciężko powiedzieć, kiedy. Może nigdy.

Oni sami mogą "kiełkowania" nigdy nie zobaczyć, bo do pracy z dziećmi za chwilę będą już za starzy. - Wtedy zaczniemy pracować z ich rodzicami, bo inaczej ta bieda nigdy się nie skończy - dodają.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska