Moje Kresy. Bruno Schulz - obywatel świata

archiwum
Jeden z rysunków inspirowanych twórczością Brunona Schulza autorstwa Benka Homziuka – artysty z Lublina. Obraz nosi tytuł „Rozprawy i zamysły mędrców nad Zuzanny ciałkiem” (Lublin 2009).
Jeden z rysunków inspirowanych twórczością Brunona Schulza autorstwa Benka Homziuka – artysty z Lublina. Obraz nosi tytuł „Rozprawy i zamysły mędrców nad Zuzanny ciałkiem” (Lublin 2009). archiwum
Najwybitniejszą postacią związaną z Drohobyczem był Bruno Schulz (1892-1942). Jest to obecnie nazwisko absolutnie światowe. Żaden pisarz polski nie osiągnął tego poziomu uznania, akceptacji, a można rzec zachwytu i popularności, co Schulz.

Książka

Alfred Schreyer z Józefą Heksel-Głód z Wałbrzycha – drohobyczanką, córką właścicieli sklepu Stefanii z Reifów i Józefa Hekslów.
Alfred Schreyer z Józefą Heksel-Głód z Wałbrzycha – drohobyczanką, córką właścicieli sklepu Stefanii z Reifów i Józefa Hekslów. archiwum

Alfred Schreyer z Józefą Heksel-Głód z Wałbrzycha - drohobyczanką, córką właścicieli sklepu Stefanii z Reifów i Józefa Hekslów.
(fot. archiwum)

Książka

Na półki księgarskie trafia właśnie kolejny, VI tom "Kresowej Atlantydy" prof. Stanisława Sławomira Niciei - wielkiego projektu autorskiego, w którym rektor Uniwersytetu Opolskiego zamierza przedstawić historię i mitologię 200 miast mocno wpisanych w dzieje Polski, ale straconych w wyniku zmian granic naszego państwa w 1945 roku.

Bibliografia analiz jego twórczości, która w ostatnich latach wręcz lawinowo narasta, jest trudna do policzenia. Są to setki artykułów biograficznych, popularyzatorskich, publicystycznych, popularnonaukowych, naukowych, dziesiątki konferencji na uniwersytetach europejskich, amerykańskich i azjatyckich, wystaw, nawet festiwali jego twórczości, jak choćby w ostatnich latach w Trieście, Düsseldorfie, Paryżu, Warszawie, Lublinie i Drohobyczu. Jego książki czytane są m.in. po chińsku w Tajpej (w tłumaczeniu świetnej poetki i krytyka teatralnego Wen Yun Lin-Góreckiej). Analizy jego utworów ukazują się w Paryżu, Sztokholmie i Nowym Jorku. Jest to zjawisko tak wielowymiarowe, uniwersalne i szerokie, że powstał nawet "Słownik schulzowski".

Schulz jako artysta, pisarz i malarz poniósł Drohobycz w świat. I choć nie należy dosłownie identyfikować Drohobycza z miastem "Sklepów cynamonowych", na co zżymał się sam Schulz, to jednak - jak napisał znawca jego twórczości prof. Jerzy Jarzębski - podobieństwo miasta, w którym toczy się akcja opowieści, do Drohobycza nie ulega wątpliwości. Każdy, kto zna miejsce urodzenia pisarza, wie dobrze, że z jego opowieściami w ręku można przyjezdnych oprowadzać po Drohobyczu, rozpoznając ulice, place, domy i świątynie.

Schulz miał - jako artysta - wyjątkowe szczęście. Nie tylko natura obdarzyła go genialną wyobraźnią i talentem, ale też miał i ma wyjątkowych biografów, którzy potrafili nieść wysoko jego legendę. A jest dowiedzione, co potrafi błyskotliwy krytyk i utalentowany biograf: może wykreować, ale może też skazać na niebyt i niepamięć. I z Schulzem próbowano to robić, ale bezskutecznie. Angażował się w to jeszcze przed wybuchem II wojny światowej w 1939 roku tak wybitny krytyk jak Kazimierz Wyka, który wspólnie ze Stefanem Napierskim opublikował artykuł noszący znamiona jeśli nie paszkwilu, to przynajmniej pamfletu. A co by było z Cyprianem Kamilem Norwidem, gdyby nie miał takiego odkrywcy jak Juliusz Wiktor Gomulicki? Trudno powiedzieć - pisze Jerzy Jarzębski - jakie czynniki powodują, że krytyk poświęca się temu, a nie innemu pisarzowi, oddaje mu swój czas, zaangażowanie, najgłębsze emocje.

Jeden z rysunków inspirowanych twórczością Brunona Schulza autorstwa Benka Homziuka – artysty z Lublina. Obraz nosi tytuł „Rozprawy i zamysły mędrców
Jeden z rysunków inspirowanych twórczością Brunona Schulza autorstwa Benka Homziuka – artysty z Lublina. Obraz nosi tytuł „Rozprawy i zamysły mędrców nad Zuzanny ciałkiem” (Lublin 2009). archiwum

Jeden z rysunków inspirowanych twórczością Brunona Schulza autorstwa Benka Homziuka - artysty z Lublina. Obraz nosi tytuł "Rozprawy i zamysły mędrców nad Zuzanny ciałkiem" (Lublin 2009).
(fot. archiwum)

Poza Zofią Nałkowską, odkrywczynią talentu nauczyciela rysunków z Drohobycza, pierwszym, który wyniósł jego twórczość w świat, poza polskie opłotki, był Artur Sandauer (1913-1988) z sąsiadującego z Drohobyczem Sambora. Pomógł mu w tym w 1959 roku francuski krytyk i tłumacz Allan Kosko. Jego przekład Schulzowskiego "Martwego sezonu" w prestiżowym "Lettres Nouvelles" ze wstępem Sandauera stał się sensacją w Paryżu. Europa stanęła w obliczu wielkości całkowicie samorodnej - pisano, porównując Schulza do Franza Kafki. Kilka lat później uhonorowano Schulza we Francji "Prix Nocturne" - nagrodą dla najwybitniejszych dzieł literatury światowej przetłumaczonych na język francuski - co się niezwykle rzadko zdarza, aby przyznać tę nagrodę pisarzowi nieżyjącemu; w tym wypadku już od ponad 30 lat.

Równocześnie Bruno Schulz zyskał w Polsce niezwykłego "wyznawcę" swojej twórczości - Jerzego Ficowskiego (1924-2006), poetę, prozaika, tłumacza. Obok tematyki cygańskiej (której Ficowski był bodaj największym znawcą i propagatorem) zadziwiająco fascynowała go biografia i twórczość Schulza - spełnił tu rolę wyjątkowo wnikliwego biografa-detektywa. Rozwiał m.in. kontrowersje o rzekomym przejściu Schulza na katolicyzm. Trzeba pamiętać, że w Drohobyczu nie tylko fizycznie zabito Brunona Schulza, ale też zatarto ślady po nim i jego rodzinie. Ukryto gdzieś (może ktoś na nie kiedyś natrafi?) albo zniszczono jego prywatne archiwum z setkami listów. Jerzy Ficowski latami tropił najmniejsze ślady, które zostawił po sobie Schulz oraz krąg jego przyjaciół i znajomych. Odkrywał w jakichś nieprawdopodobnych okolicznościach listy i fotografie, identyfikując nawet po czterdziestu latach nazwiska ludzi, którzy byli na tych wypłowiałych zdjęciach, jak choćby nazwisko Laury Würzberg - młodej pisarki zamordowanej w Drohobyczu.

Ficowski przez całe dziesięciolecia nie szczędził czasu ani pieniędzy i zachłannie medytował nad dziełem Schulza, tropił wszelkie jego ślady, rekonstruował tragicznie przerwaną biografię i prześwietlał Schulzowskie arcymity. Był jego glosatorem i wyznawcą. Wykonał ogromną, mrówczą pracę rekonstrukcyjną. Biografię Schulza, jak napisał w jednym z wierszy, dosłownie "odczytał z popiołów".
Dorobek Jerzego Ficowskiego w tym zakresie jest ponadczasowy i zawsze będzie imponował. Jest to kilka książek fundamentalnych dla wielbicieli twórczości Schulza. Ale jak to w Polsce bywa, Sandauer i Ficowski poróżnili się o Schulza, zwłaszcza gdy Sandauer na początku tej rywalizacji nazwał Ficowskiego jedynie "zbieraczem korespondencji" autora "Sklepów cynamonowych". Od tej pory nie darzyli się sympatią. Ficowski, wnikliwy biografista, robił ciągle erraty do tekstów Sandauera i był bezlitosny w stosunku do autora popularnych felietonów "Bez taryfy ulgowej". Wykazywał, że Sandauer popełniał błędy, m.in. podając nieprawdziwą datę śmierci Schulza albo twierdząc, że studiował on w Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu (co było fikcją), że był marksistą i komunizował itp. Podobnie traktował teksty Andrzeja Chciuka, który w "Atlantydzie" i "Ziemi księżycowej" stał się po części biografem Schulza, tworząc literacki obraz swego nauczyciela z drohobyckiego gimnazjum. Zadziwiająca była wierność Ficowskiego Schulzowi. Trwała prawie 60 lat.

Gdy po kolei brakło wśród żywych Chciuka, Sandauera i Ficowskiego, ich dzieło począł kontynuować Wiesław Budzyński (rocznik 1948). Jego literackie opowieści, noszące tytuły "Schulz pod kluczem" (2001) i "Miasto Schulza" (2005), są w wielu wymiarach kwintesencją naszej dzisiejszej wiedzy o biografii Schulza i świecie, w którym żył i który został tak bezwzględnie unicestwiony. Podobną rolę spełnia Jerzy Jarzębski (rocznik 1947) - historyk i krytyk literacki, znawca twórczości Stanisława Lema, autor biografii Schulza (Wrocław 2000) i tomu esejów "Prowincja centrum. Przypisy do Schulza" (Kraków 2005) oraz autor opracowań utworów Schulza wydanych w serii "Biblioteka Narodowa".

Można by długo wymieniać wielu autorów, którzy w różnych formach dotykali fenomenu Schulza, ale nie to jest celem tej książki. W każdym razie było i jest ich wielu, m.in. Piotr Kuncewicz, Władysław Panas, Dariusz Konrad Sikorski, Stefan Chwin, Jan Gondowicz i Edmund Kasperski, a z cudzoziemców Peter Greeneway, Bohumil Hrabal, Dawid Katherine, Serge Fauchereau i Theodosia Robertson.

Artystą, który wysoko poniósł drohobycką legendę Schulza, był Wojciech Jerzy Has - jeden z najwybitniejszych i najoryginalniejszych filmowców na całej przestrzeni istnienia polskiej kinematografii, twórca filmów według m.in. prozy Stanisława Dygata, Bolesława Prusa i hrabiego Jana Potockiego, w tym genialnej ekranizacji "Rękopisu znalezionego w Saragossie".
W 1973 roku Wojciech Has przeniósł na ekran opowiadania Schulza, wydobywając na plan pierwszy "Sanatorium Pod Klepsydrą", i stworzył dzieło, które jest jednym z najważniejszych dokonań polskiego kina. Poniósł prozę Schulza przez ekrany kin i telewizorów na całym świecie. W "Sanatorium Pod Klepsydrą" talenty oraz wizje Schulza i Hasa zbiegły się z sobą, tworząc aromatyczną symbiozę fantastycznych rojeń ze świata starych albumów rodzinnych, czarownych ogrodów porośniętych bluszczami, tajemniczych strychów, zacienionych żaluzjami sklepików i pokoi wypełnionych dziwnymi sprzętami, gdzie przewodnikami są Charon - konduktor w wehikule czasu - oraz Józef - alter ego Schulza, roztargniony podróżnik snujący się po mieście, w którym czas nie ma żadnego znaczenia.

Jest to wizja wyrafinowana plastycznie, z wszechobecną nostalgią, ze światem, którego już nie ma - pochłonął go potop. Nad miastem ze snu znakomitego pisarza Has rozpiął horyzont nieodwołalnej zagłady tych wszystkich miasteczek kresowych z pomieszanym zapachem cynamonu, lubczyku, nawłoci, ale i nafty, kopru, cebuli i czosnku. Muzykę do tego filmu napisał Wojciech Kilar, najwybitniejszy - obok Krzysztofa Komedy - twórca polskich filmowych standardów muzycznych. Scenografia i kostiumy wyszły z pracowni Lidii i Jerzego Skarżyńskich - artystów o barokowej wyobraźni, którzy wcześniej pokazali swe mistrzostwo w "Rękopisie znalezionym w Saragossie". Dopełnieniem były cudowne zdjęcia Witolda Sobocińskiego oraz znakomita obsada aktorska: Jan Nowicki, Gustaw Holoubek, Mieczysław Voit, Szymon Szurmiej, Ludwik Benoit i Halina Kowalska.

Po Wojciechu Hasie kilkunastu reżyserów zrealizowało filmy i spektakle teatralne według prozy Schulza. Pisze o tym obszernie Jerzy Jastrzębski w rozdziale "Dzieje sławy" w swej schulzowskiej monografii i w "Słowniku schulzowskim". W 2001 roku niemiecki reżyser i dokumentalista Benjamin Geissler, realizując film o Schulzu, odkrył w tzw. willi Landaua w Drohobyczu freski autora "Sanatorium Pod Klepsydrą". Stało się to sensacją światową, zwłaszcza gdy trzy miesiące później, w maju 2001 roku, wysłannicy jerozolimskiego Instytutu Yad Vashem wykradli te malowidła. Przez prasę, głównie polską, ukraińską i izraelską, przetoczyła się fala artykułów i wywiadów. Schulz i Drohobycz znalazły się na pierwszych stronach gazet.

Schulz niesie Drohobycz w świat, podobnie jak Franz Kafka Pragę, James Joyce - Dublin, a Günter Grass - Gdańsk. Czy można mieć lepszych heroldów głoszących ważność twórczości, niż ma ich dziś Schulz? Czy można mieć większe szczęście do krytyki? Tak chociaż los wynagrodził okrucieństwo, którego za życia doznał autor "Sklepów cynamonowych".

Idea światowego centrum schulzologii

Gdy przyjechałem do Drohobycza, był gorący lipiec. Poszedłem pod dom Schulza, gdzie na tablicy Ukraińcy zmienili polski tekst i napisali, że był to pisarz żydowski. "Tak - pomyślałem sobie - tylko dla kaprysu pisał po polsku, nie znał języka jidysz, był obywatelem Rzeczpospolitej i pracował w polskiej szkole. Chora licytacja, który pisarz do którego narodu należy, ciągle jest żywa". Poszedłem też na dawną ulicę Czackiego - gdzie gestapowiec Günther zastrzelił Schulza - aby pochylić się nad umieszczoną na chodniku żeliwną tablicą informującą o tym zabójstwie. Paradoksalnie Schulz - tak znany w świecie - był przez dziesięciolecia nieobecny w kulturze ukraińskiej. W ogóle nie był tłumaczony z języka polskiego na ukraiński. To było niesamowite, że Ukraińcy mieszkający w Drohobyczu nie wiedzieli, jakiej klasy pisarz tu wyrósł i chodził ulicami tego miasta. Dopiero około roku 2003, dzięki Centrum Polonistycznemu przy Uniwersytecie w Drohobyczu i działaniom ukraińskiego małżeństwa Wiery i Igora Menioków, stworzono zalążek muzeum Schulza. Zaczęto tłumaczyć na język ukraiński jego książki i powołano Międzynarodowy Festiwal Brunona Schulza organizowany w Drohobyczu cyklicznie (co dwa lata), na który coraz liczniej ściągają z całego świata miłośnicy i badacze twórczości autora "Sklepów cynamonowych". "Dramat pośmiertny Schulza - powiedział w czerwcu 2015 roku Grzegorz Józefczuk, dyrektor artystyczny tego festiwalu - polega na tym, że w Drohobyczu, jego mieście, któremu dzięki swoim opowiadaniom dał sławę światową, nie zachowały się jego obrazy, rysunki, żadne pisane jego ręką dokumenty. Nasz pomysł jest taki, aby to muzeum było rodzajem takiego gabinetu osobliwości. Są pewne eksponaty związane z jego twórczością. Na przykład pierwsze wydanie "Sklepów cynamonowych".

Ostatni uczeń Brunona Schulza

Przez lata, gdy w Drohobyczu głucho było o twórczości Schulza, wielką rolę w utrzymywaniu pamięci o tym twórcy pełnił Alfred Schreyer (1922-2015) - śpiewak i skrzypek. Był synem doktora chemii Benona Schreyera (kierownika laboratorium w rafinerii Gartenberga). Będąc uczniem w drohobyckim gimnazjum, uległ fascynacji osobowością nauczyciela rysunku w tej szkole. Po ukończeniu gimnazjum przeniósł się do Lwowa, gdzie utworzył zespół muzyczny grający w salach kinowych i na dancingach. Podczas okupacji niemieckiej stracił całą rodzinę: ojca - Benona, brata i wszystkich krewnych; jego matka zginęła w Lesie Bronickim. Traf chciał, że przy porządkowaniu odzieży po rozstrzelanych w tym lesie kaźni, natknął się na płaszcz matki i w kieszeni znalazł kartkę, którą napisała do niego przed śmiercią. "Z całej rodziny został sam z tym skrawkiem papieru" - napisał w "Kurierze Galicyjskim" Krzysztof Szymański.

W 1944 roku Schreyer został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Płaszowie. Tak się złożyło, że w tym obozie pracował z moim wujkiem Władysławem Kosiarskim (1922-1982) - swoim rówieśnikiem, po wojnie szewcem w Chełmku koło Oświęcimia. Po sześciu miesiącach przewieziono Schreyera do Gross-Rosen, później do Buchenwaldu i w końcu do Tauchy pod Lipskiem. W kwietniu 1945 roku więźniów z tego obozu wygnano na tzw. Todes Marsch (Marsz Śmierci). Schreyerowi udało się zbiec z kolumny jenieckiej. W Niemczech przebywał do 1946 roku, po czym pociągiem przez Grodno dotarł do rodzinnego Drohobycza, z którego wysiedlono już Polaków. Do końca życia pozostał w tym mieście, grając w orkiestrze restauracyjnej i akompaniując w kinie. Pracował też jako nauczyciel w liceum muzycznym, gdzie wspólnie z Marią Galas założył polski chór młodzieżowy Odrodzenie. Uczył kolęd dzieci polskie, które śpiewały w kościele św. Bartłomieja w Drohobyczu (zwróconym katolikom po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości).
Gdy odradzała się w Drohobyczu kultura polska, zaczął tworzyć zespoły, w których śpiewano piosenki ludowe, batiarskie, przedwojenne szlagiery polskie oraz jego własne kompozycje. Po pewnym czasie z dwójką przyjaciół - Tadeuszem Serwatką i Lwem Łobanowym - stworzył zespół muzyczny Trio Schreyera, z którym koncertował w Warszawie, Wiedniu, Berlinie i Londynie. Śpiewał po polsku, ukraińsku i w języku jidysz. Był człowiekiem niezwykle serdecznym, towarzyskim, o zadziwiającym optymizmie życiowym. Miał zawsze czas, aby spotkać się z przyjeżdżającymi do Drohobycza Polakami i miłośnikami twórczości Schulza. O swoim nauczycielu mówił zawsze z wielką miłością. Podawał nieznane szczegóły biograficzne i opowiadał o jego śmierci, którą przeżył, będąc w tym czasie w Drohobyczu.

W jednym z ostatnich wywiadów powiedział: "Nie jestem ani chrześcijaninem, ani Polakiem. Ale urodziłem się w Drohobyczu, w tym wówczas polskim mieście. Uczęszczałem do polskiej szkoły. W domu mówiono tylko po polsku. Wychowany byłem w duchu polskiego patriotyzmu. Zawsze poczuwałem się, poczuwam się i zapewniam, że do ostatniego dnia poczuwać się będę do polskości".

Na dziewięćdziesięciolecie urodzin otrzymał od polskiego ministra kultury Złoty Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Zmarł 25 kwietnia 2015 roku w warszawskim szpitalu, gdzie przeszedł poważną operację. 1 maja 2015 roku odbył się w Drohobyczu pogrzeb tej legendarnej postaci, bohatera kilku filmów dokumentalnych. Ceremonia żałobna odbyła się w drohobyckiej synagodze, w tym dniu otwartej po 74 latach zamknięcia. Spoczął na drohobyckim cmentarzu obok swej żony, Ludmiły (zmarłej 13 lat wcześniej). Nad jego grobem przemawiali rabin Lwowa Mordechaj Bold i konsul generalny RP we Lwowie Jarosław Drozd, a dwaj przyjaciele Schreyera - muzycy Tadeusz Serwatka i Lew Łobanow pożegnali go wiązanką żydowskich melodii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska