Moje Kresy. Do Kosowa po zdrowie

Zdjęcie ze zbiorów Lucyny Raczyńskiej z Kielc
Brama wejściowa do zakładu Tarnawskiego z napisem "Władaj sobą”.
Brama wejściowa do zakładu Tarnawskiego z napisem "Władaj sobą”. Zdjęcie ze zbiorów Lucyny Raczyńskiej z Kielc
Od kilkunastu lat problemem społecznym, również w Polsce, staje się otyłość czy - jak niektórzy chcą - puszystość cielesna, czyli gwałtownie przyrastająca liczba osób z nadwagą. Warto więc przypomnieć, jak radzono sobie z tą kwestią w przeszłości na Kresach.

Uzdrowiskiem, które wyspecjalizowało się w walce z otyłością i leczeniu "głodem", był Kosów - miasteczko na Huculszczyźnie, w pobliżu Kołomyi. Pisałem już o nim przed trzema laty w cyklu "Moje Kresy", ale od tego czasu przybyło tyle nowych informacji od czytelników, że temat ten nabrał nowych, o wiele atrakcyjniejszych walorów.

Swą ogólnopolską sławę Kosów zyskał dzięki Apolinaremu Tarnawskiemu (1851-1943) - lekarzowi, założycielowi najsłynniejszego w Polsce zakładu przyrodoleczniczego. Tarnawski to postać fascynująca, przed wojną w Polsce powszechnie znana.

W dzieciństwie chorowity z zagrożeniem życia, został wywieziony do Bawarii, do Wörishofen, do zakładu wodoleczniczego Sebastiana Kneippa - bawarskiego księdza, który zasłynął na świecie jako hydroterapeuta - i tam został wyleczony (i przekonany do metod leczenia i sposobów dbania o zdrowie, które praktykował słynny bawarski uzdrowiciel).

Po powrocie do kraju, po studiach lekarskich w Krakowie i pierwszych latach praktyk w Borszczowie i Jaworowie na Podolu na miejsce swego eksperymentu medycznego wybrał Kosów. W roku 1891 założył tam Zakład Przyrodoleczniczy. W krótkim czasie odniósł (podobnie jak Kneipp) zadziwiający sukces - zbudował w dziewiczym terenie jedno z najsłynniejszych polskich uzdrowisk.

W górzysty krajobraz Czarnohory wkomponował trzy warzelnie soli z przewiewnymi salami oraz baseny, solaria i tarasy do leżakowania. Wszystko zlokalizował w rozległym parku i częściowo w sadzie owocowym z pięknymi willowymi domkami dla kuracjuszy. Początkowo było tam kilkadziesiąt miejsc, ale z każdym rokiem liczba ta rosła. Służyła temu rozchodząca się po całej Polsce fama o niezwykłej oryginalności i skuteczności terapii, którą stosował Tarnawski w swoim zakładzie.

Rozgłosowi Kosowa sprzyjał fakt, że przyjeżdżali tam ludzie o znanych nazwiskach, że wymienię tylko: pisarzy - Gabrielę Zapolską, Lucjana Rydla, Marię Dąbrowską, Melchiora Wańkowicza; reżyserów teatralnych - Juliusza Osterwę, Leona Schillera; rzeźbiarza - Ksawerego Dunikowskiego; malarza - Józefa Pankiewicza; polityków - Romana Dmowskiego, Ignacego Daszyńskiego; uczonych - Szymona Askenazego, Wacława Sobieskiego czy Władysława Konopczyńskiego.

Fenomen kuracji Tarnawskiego

O działalności zakładu Tarnawskiego świadczą różne zachowane pamiątki, setki fotografii, wspomnienia i zapiski w dziennikach podróży, masa anegdot, listy kuracjuszy z opisami zajęć. Jeden z pierwszych pacjentów opublikował w 1894 roku poemacik okolicznościowy "Galicyjski Meran", w którym półżartobliwie pisał:

Tu poznaliście w doktorze
Typ surowy, nieugięty,
Jakim nawet nie był może
Ojciec święty Innocenty.
Ale w żadnym dziś zakładzie,
Chociaż rozgłos ma daleki,
Czy w Meranie, czy w Karlsbadzie
Nie ma tej, co tu, opieki.

Apolinary Tarnawski to niewątpliwie pionier metody leczenia przez system diet i głodówek. Ze względu na swoje pomysły i zachowania był podziwiany przez jednych i zwalczany przez innych. Ale wszyscy go znali. Rozrzut opinii o nim zamykał się w dwóch określeniach: "geniusz" i "szarlatan".

Tarnawski zostawił po sobie masę anegdot, głównie w pamięci leczonych przez niego artystów i uczonych. Powszechnie było wiadomo, że nie znosił grubasów i ludzi otyłych, głosząc, że ich nadwaga jest wyłącznie ich winą.

Pewnego razu powiedział do pacjenta: "Podgardle zwisłe, wzrok tępy, brzuch obwisły, kim pan jest? Ktoś pan taki?". Okazało się, że był to chirurg, profesor Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Lwowskiego. "Musi pan to naprawić". I chirurg ów przyjeżdżał regularnie do zakładu Tarnawskiego, szczycąc się później swoją szczupłością i lekkim, tanecznym krokiem.

Czasem zdarzały się Tarnawskiemu zachowania wręcz skandaliczne. Córka, Celina Tarnawska-Busza (1905-1999) - lekarka, po wojnie na emigracji w Londynie popularyzatorka dokonań ojca, opowiadała, że raz, jadąc z nim pociągiem z Kołomyi do Nadwórnej, mieli za sąsiada rumianego jegomościa, który siedząc naprzeciw, zajadał smacznie bułkę z salami.

Widząc to, Tarnawski zerwał się z miejsca, skoczył na równe nogi, wyrwał przerażonemu pasażerowi bułkę z wędliną i wyrzucił przez okno. "Nie wolno się panu zatruwać taką potrawą!" - krzyknął. - Celka, wyjmij z torby bułkę z serem i daj temu panu".

Innym razem, też w pociągu, przyszło mu jechać z małżeństwem mającym dwójkę bardzo tęgich dzieci. Przez całą drogę matka dokarmiała pociechy jakimiś frykasami. Po półgodzinie Tarnawski nie wytrzymał i powiedział: "Pani zabija swoje dzieci". Mąż przytaknął tej diagnozie.

Wtedy żona wszczęła awanturę z mężem, że trzyma z tajemniczym pasażerem, który ją poucza. Atmosfera stała się nieznośna, wręcz wybuchowa, ale rozładował ją na szczęście trzeci pasażer, który powiedział: "Uspokójcie się państwo. To jest słynny doktor Tarnawski, straszliwy wróg obżarstwa". Autorytet Tarnawskiego zadziałał. W przedziale zapanowała zgoda.

Stałym powiedzeniem Tarnawskiego było: "Nie przekarmiaj się, nie będziesz chorował" albo "Najzdrowsze jest to, co zostawisz na talerzu". Gdy żona namawiała męża do jedzenia, pytał: "Chce pani być wdową?". Na stołówce w pensjonacie biskupowi, który dobierał sobie jakieś smaczne potrawy, powiedział, zabierając mu sprzed nosa pełen talerzyk: "Hamuj się, ekscelencjo!". Gdy któryś z pacjentów dziękował mu za leczenie, zwykł mówić: "Słońcu dziękuj, powietrzu dziękuj i zasadzie wstrzemięźliwości, którą, mam nadzieję, że wreszcie zrozumiałeś".

Podróżni, gdy mijali Kosów, spotykali dziwne bosonogie postacie ludzkie, odziane w jakieś kurty, spodnie czy spódnice z białej, gęstej siatki, o dziwacznym kroju. "To te wariaty od Tarnawskiego" - wzruszali pobłażliwie ramionami miejscowi Huculi, pytani przez turystów. "Warszawskie głodomory" - dodawali inni, komentując widok kuracjuszy ćwiczących na zboczu pagórka pod dyktando Tarnawskiego.

Swoich pacjentów mających problemy z nadwagą Tarnawski leczył głodówką. Uważał, że obżarstwo jest wynikiem słabości woli i uległości - jak mówił - "wobec chuci żołądka". Sam, wydobywszy się z długiej i ciężkiej choroby dietą jarską, postami i przyrodolecznictwem, był bezkompromisowy w oferowaniu takiej kuracji innym. Trudno się było pacjentowi wykręcić od głodówki. Trwała ona czasem kilka dni, a czasem i kilka tygodni.

Wśród pacjentów kosowskich powstał nawet swego rodzaju "snobizm głodówkowy": bito rekordy - post jednodniowy czy jednotygodniowy wśród elit wywoływał wzruszenie ramion, a cztery tygodnie niejedzenia nie należały do rzadkości. Rekord osiągnął ponoć ksiądz Wincenty Lutosławski - 35 dni (ale złośliwcy-niedowiarki twierdzili, że widywano go często siedzącego na wiśni w ogrodzie sanatoryjnym, która tego roku pięknie obrodziła).

Pewien chudy jak patyk dominikanin, cierpiący na chroniczny bronchit, głodował prawie miesiąc i bronchit stracił. "I widzi ojciec - skomentował ten przypadek Tarnawski - bakterie nie wytrzymały, a organizm ojca wytrzymał. Woda z cytryną czyni cuda".

Z pamiętnika głodującej pacjentki

Ostatnio od Rafała Skąpskiego - prezesa PIW-u (Polskiego Instytutu Wydawniczego) i byłego wiceministra kultury RP, otrzymałem bardzo interesujące wspomnienia jego babki, Zofii z Odrowąż-Pieniążków Skąpskiej (1881-1961) i nie zdążyłem ich włączyć do III tomu "Kresowej Atlantydy", gdzie szeroko piszę o Kosowie.

Warto te nie publikowane dotychczas wspomnienia przywołać, bo znajdujemy tam barwny opis, jak wyglądała kuracja w zakładzie Tarnawskiego, podczas której za zgodą pacjenta stosowano głodówkę.

Sanatorium doktora Tarnawskiego oprócz leczenia miało spełniać rolę wychowawczą: urabianie "człowieka wolnego", nieskrępowanego zachciankami własnymi. Okna pokoju na noc pozostają otwarte. Specjalny stróż czuwa nad tym, by pacjenci okien nie zamykali. O godzinie 6 rano pobudka do wstawania.

Gimnastyka z doktorem Tarnawskim, potem o siódmej śniadanie. Bez apelacji. Proste, wiejskie dziewczęta, bose, z dzbanków blaszanych nalewają do filiżanek jednego dnia kawę, przyrządzaną od razu z mlekiem i osłodzoną, drugiego dnia kakao - w ten sam sposób przygotowane, trzeciego dnia mleko, herbata jest na indeksie! Doktor Tarnawski nie podaje jej swym pacjentom.

Na stole kromki chleba razowego, na spodeczkach utarta biała rzodkiew, na talerzyku przed każdą osobą po dwie gruszki lub dwa jabłka. Przez cały tydzień obiad bezmięsny, zupa o smaku grzybowym (z suszonych grzybów) - stale, z powodu zawartości białka, broń Boże nie na kościach, bo to wywołuje artretyzm, nawet zupa szczawiowa ma smak grzybowy. Jarzyna i legumina. Najczęściej budynie z użyciem mąki kukurydzianej.

Kolacja: kwaśne mleko, pęcak, czarny chleb, rzodkiew i 2 jabłka. Oto podstawowe menu. W niedzielę obiad mięsny, cielęcina lub drób, a na leguminę jakieś ciastka lub tort.

Po tygodniu tej diety objawiłam chęć głodowania, czym sobie bardzo ujęłam pana Tarnawskiego. "Nareszcie doszła Pani do rozumu" - skomentował to krótko. No i głoduję. 3 szklanki wody ciepłej dziennie. Poza tym nic więcej. Wstaję tak jak zwykle, chodzę na gimnastykę, po rannej wodzie biorę codziennie lewatywę, potem zabiegi wodne, kąpiele powietrzne. Jestem codziennie przez doktora badana. Dziwią się moje współtowarzyszki, że przychodzę na wszystkie posiłki, że zasiadam do stołu i piję ze stoicyzmem tylko moją szklankę wody.

Są osoby, które fatalnie znoszą głodówkę, rozstrojone uciekają od ludzi, płaczą. Siódmego dnia głodówka dała mi się we znaki. W czasie gimnastyki rannej czułam się tak osłabiona, że mało nie zemdlałam. Tarnawski potraktował moje osłabienie szorstko.

Powiedział: "Pani osłabiona, a gdy żniwiarki cały dzień muszą sierpem żąć na Pani polu, to Panią to nie rozczula?!". Gdy mnie położono na łóżku, trzeźwiono i skronie nacierano wodą kolońską, przyszedł zdenerwowany i rzekł ostro: "Co pani wyrabia? To wstyd. Miała siedmioro dzieci, a teraz po tygodniu głodówki mdleje, dać jej prędko barszczyku".

Barszczyk ten to był sok z surowych, tartych buraków rozrobionych wodą i sokiem z surowych jabłek. Gdy przyszłam do siebie, głodówka moja była skończona, z efektem takim, że przez tydzień ubyło mi 7 kg, a więc kilogram dziennie. W czasie głodówki następował taki dziwny proces spalania, że musiałam w czasie rozmowy uważać, by nie być zbyt blisko koło tego, z kim rozmawiałam, gdyż czułam, sama od siebie, wydzielający się odór.

Wielu pacjentów przy tym odżywianiu braki uzupełniało w miasteczku, gdzie były doskonałe pstrągi. A znałam panie, które niby głodowały, ale po kryjomu zajadały szynkę i kurczęta przynoszone z miasta.

Dziesięć nakazów Tarnawskiego

Tarnawski uważał, że człowiek dbający o zdrowie musi nauczyć się zasad odżywiania i sformułował swoje słynne dziesięć nakazów:

1. Unikaj przekarmiania i za główną cnotę uważaj zwalczanie łakomstwa. Wedle Tołstoja, wstrzemięźliwość jest pierwszym stopniem do doskonalenia się - ćwiczy wolę i wyrabia charakter człowieka. Nie dobieraj z półmiska, albowiem po raz pierwszy bierzesz wedle umiaru, a drugi raz już z łakomstwa. Wstawaj od stołu na wpół głodny.

2. Zagadnienia, kiedy jeść należy, nie rozstrzyga pora jedzenia, ale głód prawdziwy, dlatego nie jedz, jeżeliś niegłodny. Nie jedz, gdyś zmęczony, wzburzony lub przygnębiony, ale pierwej staraj się odzyskać spokój, bo tylko w spokoju wydzielają się dobre soki trawienne.

3. Żując dokładnie, powoli i uważnie pokarmy smakując, trawisz je na pół w jamie ustnej i unikniesz przeładowania żołądka.

4. Jadaj rzadko, najwyżej trzy razy na dzień, tj. śniadanie, obiad i kolację, a w przerwach unikaj dojadania przekąsek lub słodyczy, które zakłócają porządek trawienia.

5. Gdy ci potrawa smakuje, to strawisz ją prędzej, ale jeżeli cię nie nęci, to nie zmuszaj się do niej, gdyż wstręt psychiczny tłumi wydzielanie soku żołądkowego.

6. Nie wracaj do poprzedniej potrawy, bo do każdej wydziela żołądek odpowiednie soki.

7. Unikaj bodźców na wywołanie apetytu, zatem ostrych przekąsek, picia wódki itp.; rozpalają one żołądek i przeszkadzają spokojnemu trawieniu.

8. Na trawienie wpływa ruch na świeżym powietrzu i dobre powietrze w jadalni; w tym celu otwieraj okna, ale jeszcze lepiej jadaj na dworze.

9. Rozmowa podczas jedzenia wprawdzie ożywia, ale dla słabych na żołądek nie jest wskazana, rozprasza bowiem uwagę przy żuciu i kontrolę co do ilości spożywanych pokarmów. Najłatwiej psują sobie ludzie żołądek na ucztach, gdzie zachęta do jadła i towarzyska rozmowa jest prawem gościnności.

10. Najważniejszy nakaz: staraj się o dobry nastrój psychiczny przy jedzeniu, gdyż błogi stan umysłu oddziaływa na nerwy trawienia. Siadając do stołu, zapomnij o troskach i sprawach dnia powszedniego, a skup się na porządnym przeżuwaniu.

Władaj sobą

Do zakładu Tarnawskiego prowadziła okazała brama z wyrzeźbionym na poprzecznej belce napisem: "Władaj sobą". Zaprojektował ją kosowianin, przyjaciel Tarnawskiego i stały kuracjusz w jego lecznicy, Kazimierz Mokłowski (1869-1905) - architekt, historyk sztuki, który po amputacji nogi zajął się już tylko projektowaniem.

Hasło "Władaj sobą" wiązało się z naczelną ideą Tarnawskiego, jaką była walka "z tłuszczem i otyłością" - jego zdaniem głównymi przyczynami zawałów serca. Pamiętajmy, że działo się to w czasach, gdy nasze zacne prababki kurowały chorych mocnymi, tłustymi rosołami i roztopionym smalcem.

Tarnawski był absolutnym wrogiem mięs. Propagował kuchnię jarską, którą w zakładzie prowadziła jego żona, Romualda - znakomita kucharka, jednocześnie autorka słynnej, wielokrotnie później wznawianej i wydawanej w formie reprintów "Kosowskiej kuchni jarskiej" z przepisami kulinarnymi.

We wstępie do "Kosowskiej kuchni jarskiej", napisanym w 1929 roku przez Tarnawskiego, czytamy: W ciągu trzydziestoletniego istnienia naszego zakładu przesunęła się spora ilość gości, a prawie wszyscy byli na wikcie jarskim i pod kontrolą lekarską.

Znajdowali się pomiędzy nimi zarówno zdrowi, jak chorzy na żołądek, skąd rozmaitość diety i przestronność obserwacji. Nasz zakład był więc niejako warsztatem doświadczalnym na wielką skalę, co nas uprawnia do wydania niniejszej książki. (...)

Stajemy tu w obronie zajęć kuchennych, które są za mało dotychczas cenione. Gotowanie w kuchni uważane jest za coś podrzędnego, pozostawia się je kucharkom. Nie należy tego czynić. Chciałbym zachęcić panie, ażeby same na targi chodziły. Korzyść dla zdrowia, bo musi się rano wstać.

Hasło "Władaj sobą", widniejące nad bramą wejściową do zakładu Tarnawskiego, znaczyło: kontroluj swój organizm, nie obżeraj się, kończ posiłek z lekkim niedosytem, pij dużo wody i co pewien czas stosuj głodówkę, bo post jest dobrodziejstwem.

Pacjenci Tarnawskiego poddawali się jego dyktatowi, ale niektórzy, o słabej woli, dłuższych postów nie wytrzymywali. I wtedy wykradali się nocą do pobliskich szynków. A tam obowiązywało inne hasło: "Ładuj w siebie" - najedz się do syta, jeśli masz w tym przyjemność. Tarnawski wiedział o dywersji, którą czynili mu karczmarze, i szczerze ich nienawidził.

Sam, przestrzegając diety, żył 94 lata. Jego śmierć przyśpieszyła wojna. Musiał we wrześniu 1939 roku uciekać z Kosowa przed Sowietami. Zmarł na emigracji w Jerozolimie owładnięty przez depresję po stracie swego Zakładu, który był sensem jego życia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska