Nie były to dobre domy...

Krzysztof Zyzik
Krzysztof Zyzik
Już od 7 rano gazet z tekstami o aferze ratuszowej brakowało w kioskach.
Już od 7 rano gazet z tekstami o aferze ratuszowej brakowało w kioskach.
Zatrzymanie wojewody, marszałka województwa, prezydenta Opola, wiceprezydentów i naczelników wydziałów, przewodniczącego rady miasta… - takiej czarnej serii nie było nigdzie w kraju. Tę falę ruszyła nto, publikując przez wiele tygodni serię demaskatorskich artykułów o korupcji opolskiej władzy.

Od 1994 roku Opolem rządziła lewica. Prezydentem miasta został Leszek P., który chciał uczynić ze stolicy regionu "mały Heidelberg". W pierwszej kadencji nawet się starał. Niestety, później skręcił w stronę Mińska, by zakończyć kadencję z hukiem - trafił do więzienia wraz ze sporym gronem współpracowników.

Coś wisiało w powietrzu już pod koniec lat 90., kiedy to "na mieście" mówiło się, że w ratuszu "biorą", ale nie było politycznego przyzwolenia do rozliczania władzy. Kiedy opolski dodatek "Gazety Wyborczej" ujawnił, że w pasażu Reala, pierwszego hipermarketu w Opolu, najlepsze lokalizacje pod sklepy dostały rodziny urzędników z ratusza, policja i prokuratura nabrały wody w usta.

Na początku 2000 roku dwaj miejscy radni, Wojciech Drop z AWS i Alojzy Drewniak z Unii Wolności, złożyli w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez zarząd Opola (zgłosili 16 zarzutów). Jednak kiedy w 2001 roku wybory parlamentarne wygrało SLD, sprawa utknęła w miejscu. Ówczesny prokurator okręgowy Józef Niekrawiec tłumaczył ten postój przewlekłą pracą biegłych. Prokuratorzy poza dyktafonem przyznawali jednak, że na poważne śledztwo nie ma przyzwolenia z Warszawy. Tym trudniej było o owo "zielone światło", kiedy premier Leszek Miller awansował prezydenta Leszka P. na fotel wojewody opolskiego.

Zaczęło się od tego, że spółka Dobre Domy stanęła na skraju upadłości, a niedoszli lokatorzy zaczęli protestować w ratuszu, który był udziałowcem tej
Zaczęło się od tego, że spółka Dobre Domy stanęła na skraju upadłości, a niedoszli lokatorzy zaczęli protestować w ratuszu, który był udziałowcem tej firmy.

Policjant przynosi śniadanie dla funkcjonariuszy, którzy przeszukują dom ówczesnego wojewody Leszka P. To było coś niesamowitego, po raz pierwszy aparat ścigania rozliczał panującą władzę.

Pamiętam, jak późną jesienią 2002 roku moi ówcześni szefowie - Wojtek Potocki i Rysiek Rudnik - poprosili mnie o zajęcie się "ważnym tematem". Do redakcji przyszedł z anonimowego konta mail pokazujący kilka przykładów patologii na budowie osiedla Dobre Domy. - To może być gruba sprawa - uznaliśmy, całkiem zresztą proroczo. - Do czasu ukazania się pierwszego artykułu o sprawie w redakcji wiedziało tylko kilka osób.

Pierwsze śledztwo prowadziliśmy z Ewką Kosowską-Korniak, która wyróżniała się w redakcji talentem i odwagą. Przegryzając się przez temat, oglądając kolejne faktury, spotykając się na mieście z kolejnymi osobami, prowadząc ożywioną korespondencję z naszym "wąskim gardłem", wiedzieliśmy, że szykuje się bomba, która kogoś wysadzi w powietrze.
Możliwości były dwie. Albo układ ratuszowy, albo nas…

O co chodziło w pierwszej odsłonie afery ratuszowej? W Opolu powstała spółka Dobre Domy Opole, której 51 proc. udziałów objęła firma DDF Finanse z Sopotu, resztę gmina Opole, która wniosła do spółki grunty. Mieszkańcy rzucili się na ofertę, bo obecność gminy w tym interesie gwarantowała - przynajmniej tak się wtedy wydawało - wiarygodność projektu.

Jednak na budowie od początku dochodziło do nieprawidłowości, spółka stanęła na skraju upadłości. Dokumenty, do których dotarliśmy, wskazywały na przepływ gotówki z budowy osiedla do osób związanych rodzinnie z kluczowymi opolskimi politykami i urzędnikami. Tymczasem opolanie, zdesperowani brakiem mieszkań, wdarli się do ratusza i rozpoczęli okupację. "Mieliśmy do SLD zaufanie, przez to straciliśmy mieszkanie" - krzyczały transparenty.

Wielkie "bum" nastąpiło 11 października 2002 roku - wtedy to ukazała się gazeta z czarną okładką i tytułem "Nie były to dobre domy". W artykule na cztery kolumny napisaliśmy wprost: budowa stoi, bo dochodzi do wyprowadzania pieniędzy na masową skalę, a za wejście na plac biorą tzw. prowizję (czytaj: łapówkę).

"Grube ryby i płotki, politycy i ludzie biznesu, osoby powszechnie znane i anonimowe - chciwość wielu osób związanych z budową osiedla Kolorowego była tak wielka, że setki opolan, którzy wpłacili oszczędności życia na swoje mieszkania, do dziś nie ma dachu nad głową" - napisaliśmy na pierwszej stronie.

Gazety zabrakło już bladym świtem, ale ludzie kserowali ją w biurach. Ktoś oblepił centrum miasta odbitkami naszej jedynki. Rozpętała się polityczna burza. Jerzy Szteliga, szef SLD w regionie, który miał konflikt z frakcją z ratusza, gromił na konferencji prasowej kolegów opisanych w tekście, nazywając ich publicznie złodziejami.

Kandydat na prezydenta Opola Ryszard Zembaczyński na zwołanej po artykule "antykorupcyjnej" konferencji prasowej mówił: "Opole jest wstrząśnięte. Po waszym artykule ludzie przestali się bać. Jest wielka potrzeba oczyszczenia Opola z urzędniczego bagna".
Tydzień po naszym pierwszym tekście śledczym, 18 października 2002 roku, swoją konferencję prasową zorganizowała prokuratura. Prokurator okręgowy Józef Niekrawiec oświadczył: "Dziennikarze NTO ujawnili aż 10 nowych wątków, które wymagają naszych zdecy-dowanych działań, bo istnieje przesłanka popełnienia przestępstwa".

Nasze pierwsze artykuły demaskujące kolejne wątki afery spowodowały, że opolskie organa ścigania - policja i prokuratura - zaczęły się wzajemnie oskarżać o opieszałość w ściganiu korupcji "białych kołnierzyków". Prokuratura zaatakowała policję, że ta nic nie robiła w tej sprawie - komendant policji odpłacił prokuratorowi tym samym.

Do zamieszania doszło nawet na… sali plenarnej Sejmu. Poseł Jerzy Szteliga, który politycznie zwalczał opolską "grupę ratuszową" i był przeciwny powołaniu na wojewodę Leszka P., ostentacyjnie podszedł w trakcie obrad do ławy rządowej, wspiął się na palce i wręczył ministrowi spraw wewnętrznych Krzysztofowi Janikowi egzemplarz NTO z naszą "czarną okładką". Zrelacjonował nam to, nie bez rozbawienia, poseł PO Tadeusz Jarmuziewicz. W odpowiedzi na ten happening i nasze kolejne teksty minister zrobił polityczną szopkę - przysłał z Warszawy do Opola kontrolę, która zamiast zbadać zarzuty korupcyjne przeciwko opolskiej władzy, sprawdziła… funkcjonowanie urzędu wojewódzkiego pod wodzą P. Oczywiście niczego nie wykryła.

Zaczęło się od tego, że spółka Dobre Domy stanęła na skraju upadłości, a niedoszli lokatorzy zaczęli protestować w ratuszu, który był udziałowcem tej firmy.

W grudniu 2002 roku, dwa miesiące po naszej pierwszej publikacji śledczej, w Warszawie wybuchła afera Rywina. I to był moment przełomowy dla opolskiej afery ratuszowej. Ówczesny minister sprawiedliwości Grzegorz Kurczuk był ostro krytykowany za to, że wiedział o korupcyjnej propozycji Rywina i nie zareagował. Prokurator Okręgowy Józef Niekrawiec pojechał wówczas do ministerstwa i wracając do Opola, przekazał nam telefonicznie, że dostał "zielone światło" na przyspieszenie opolskich prac. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało (prokurator dąsał się potem na nas za ujawnienie tej rozmowy), śledztwo w Opolu nabrało tempa, a jego główne wątki prowadziła młoda i bezkompromisowa prokurator Beata Kozicka. Pamiętam, jak w ważnym momencie śledztwa naszą wielką obawę wzbudziła informacja o wypadku pani prokurator - jej samochód wypadł z drogi w drodze do pracy. Kozicka została poważnie ranna. Po głowie plątały mi się wtedy różne myśli, choć późniejsze śledztwo nie wykazało niczego poza nieszczęśliwym wypadkiem.

To był czas, kiedy próbowano mnie zastraszyć. Odbierałem w nocy głuche telefony, a do redakcji wydzwaniał człowiek, który przedstawiał się jako były pracownik służb (nagranie jednej z rozmów zdeponowaliśmy w gabinecie Wojtka Potockiego, ówczesnego naczelnego). Rozmówca donosił "uprzejmie", żebym już odpuścił to pisanie, bo był świadkiem rozmowy ówczesnego prezydenta i szefa rady miasta, na których planowano "załatwienie Zyzika". Zastraszano również wydawcę gazety. Ówczesnemu prezesowi spółki Pro Media Marianowi Szczurkowi prezydent miasta groził zamknięciem drukarni.

Żeby nie wpaść tu w martyrologię, dodam, że bywały też w tych długich zimowych tygodniach sytuacje straszno-śmieszne. Np. wtedy, kiedy marszałek województwa, która wiedziała już, że szykujemy tekst o jej interesach, usiłowała się ze mną umówić na… kolację i zapewniała, że przebiegnie ona w bardzo miłej atmosferze. Żeby rozwiać wątpliwości: nasze spotkanie odbyło się w redakcji NTO, a o odegranie roli przyzwoitki poprosiłem przyjaciela z redakcji, Krzyśka Ogioldę. I publicznie mu dziś dziękuję za tamto poświęcenie.

W tekstach "Nasza droga władza" i "Sami swoi" podliczyliśmy majątek marszałek Ewy O. (w czasach Leszka P. - wiceprezydent Opola). Okazało się, że jej córka ma sklepy aż w trzech opolskich galeriach handlowych, o których lokalizacji decydowała sama Ewa O. Pani marszałek bądź jej rodzina miały ponadto sześć nieruchomości w Opolu, w tym dwa domy. Trzy nowe mieszkania i jeden dom w zabudowie szeregowej wybudowała jej ta sama firma, która realizowała w mieście duże, niejasne prawnie inwestycje. Jakby tego było mało, jedno z mieszkań wynajmował od Ewy O... szef hipermarketu Real, w którym córka pani marszałek prowadziła interesy.
Początkowo władze SLD bagatelizowały nasze teksty. Do tego stopnia, że przybył do Opola Marek Dyduch, sekretarz generalny partii, by oznajmić, że sprawy w prokuraturze będą prawdopodobnie umorzone (prokuratur okręgowy wyraził zdumienie tą wypowiedzią). Jednak po wybuchu afery Rywina również Sojusz zmienił ton. Wojewódzka Komisja Etyki SLD wydała 13 lutego 2003 roku oświadczenie, w którym uznała, że wojewoda Leszek P. i marszałek województwa Ewa O. "utracili mandat do sprawowania funkcji publicznych". Poszli na przymusowe urlopy, po których już nie wrócili do życia politycznego.

W czasie kiedy pisaliśmy o kolejnych podejrzanych interesach opolskiej władzy, organa ścigania prowadziły już intensywne działania operacyjne wymierzone w opolskich notabli. "Pół Opola było na podsłuchu" - jak nam relacjonował po latach jeden z policjantów. W efekcie tych działań w sierpniu 2003 roku ruszyła fala zatrzymań i aresztowań opolskich polityków i powiązanych z nimi biznesmenów. Po Opolu krążył zaś, siejąc postrach niczym przed laty czarna wołga, słynny bordowy polonez, którego policja używała do zatrzymań. W efekcie do więzienia trafiło wielu opolskich notabli. Niektórzy z nich jeszcze odsiadują wyroki.

Po aferze ratuszowej czytelnicy obdarzyli gazetę wyjątkowym zaufaniem. Dzięki temu regularnie dostawaliśmy od nich kolejne tematy. Michał Lewandowski opisał aferę w Elektrowni Opole - tutaj za kratki trafiła m.in. ówczesna poseł i rzecznik rządu Leszka Millera Aleksandra Jakubowska. Także jej przyjaciółka, była szefowa opolskich oddziałów ubezpieczalni PZU i Heros - Stanisława Ch. Pamiętam nasz szok po latach, kiedy zastaliśmy panią dyrektor Ch. z mopem w jednej z opolskich kawiarni. Nie, była dyrektorka nie była jej właścicielką. Ona tam tylko sprzątała...

Potem opisaliśmy jeszcze wiele innych nieprawidłowości związanych z funkcjonowaniem opolskich władz. Wespół z Maćkiem Nowakiem rozpracowaliśmy m.in. aferę z ziemią pod budowę opolskiej Castoramy. Zamieszani byli w nią synowie ówczesnego premiera Leszka Millera i szefa PZU Zdzisława Montkiewicza. Czytelnicy dziękowali, ale właściciel Castoramy się na nas obraził i wycofał z gazety reklamy. Na szczęście nie na długo.

Cóż, cena za niezależność bywa wysoka, ale ostatecznie wiarygodność i zaufanie czytelników są naszym największym dobrem.
I tego staramy się trzymać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska