O. Leon Knabit: Za mordę, ale z miłością

fot. Sławomir Mielnik
fot. Sławomir Mielnik
- Kiedy mówili Wojtyła czy Wyszyński, przyciągali tłumy. Dziś często ludzie mówią: Przyjeżdża biskup? To będzie długo i nudno. Idziemy na coś innego. Ludzie Kościoła muszą mieć w sobie coś z magnesu - mówi o. Leon Knabit, benedykt, autor 19 książek i gospodarz wielu programów telewizyjnych.

- W swoich programach telewizyjnych ojciec nie unika kontaktów z ludźmi dla Kościoła kontrowersyjnymi, by wymienić tylko Jerzego Owsiaka, rapera Liroya czy znanego ze wspierania homoseksualistów Roberta Biedronia. Skąd u ojca taka - nie w całym Kościele obecna - otwartość?
- Od 50 lat jestem benedyktynem, więc wynika ona z Reguły św. Benedykta. A równie długo byłem w kontakcie z Karolem Wojtyłą jako księdzem, biskupem, kardynałem i papieżem. Jestem więc w podobnej sytuacji jak kardynał Macharski. Pytano go kiedyś, czy trudno być biskupem w cieniu Karola Wojtyły. Jak to w cieniu? - odpowiedział. Chyba w blasku. Nasza Reguła mówi, że opat ma nienawidzić grzechu, ale miłować braci. A Karol Wojtyła całym życiem uczył nikogo nie odtrącać. Spotykał się z Castro, z Jaruzelskim, z Marcosem, także z prostytutkami, niczego nie tracąc ze swej tożsamości. To był dla wielu szok, kiedy stanął przed partyjniakami z ekipy Gierka, z których ludzie się podśmiewali, i powiedział: Szanowni Panowie, składam wam wyrazy szacunku stosownie do pełnionych przez was godności. Pamiętam, że papież nas wtedy zawstydził.

- Dlaczego zawstydził?
- Bo pokazał, jak się podchodzi do człowieka. Przypomniał, że skoro Pan Bóg kogoś kocha, to pewnie na dnie serca tego człowieka jest dobro. Trzeba się więc bardzo pilnować, byśmy wiadra pomyj nie wylali na kogoś, kogo Bóg kocha. Jezus kochał także tych kupców w świątyni, których przejechał batem. Bo umarł za nich. Więc to jest cała sztuka, żeby razem połączyć postawę "z miłością" i "za mordę". Bo samo za mordę to źle. Ale samo z miłością to czasem za miękko. Człowiek dobry a słaby przegrywa. No chyba, że będzie szukał siły w Absolucie, czyli w Chrystusie.

- Niepokoi ojca, że dziś wielu ludzi, zwłaszcza młodych, jest wykluczanych z Kościoła, bo nie pasują do schematów, a pewnie jeszcze więcej wyklucza się samemu, bo omija Kościół z daleka?
- Nie ma wątpliwości, że prąd laicyzacyjny idzie przez Polskę, choć pewnie nie będzie aż tak głęboki jak na Zachodzie. Więzi rodzinne są słabsze. Nie tylko w Polsce, także we Francji słyszę narzekania, że rodzina straciła zdolność przekazywania wiary młodzieży i dzieciom. Nawet jeśli rodzice trzymają się mocno, to młodzież często wiary od nich przyjmować nie chce. Szukają innej drogi - stowarzyszeń, ciekawego księdza - nie rodziców, a niektórzy mówią wprost, że mają dosyć i w ogóle sytuują się poza Kościołem.

- Powinniśmy jako wierzący załamać ręce?
- Nie warto. Lepiej przypomnieć sobie św. Jana Vianneya, proboszcza z Ars, patrona rozpoczętego właśnie Roku Kapłańskiego. W jego czasach, po rewolucji francuskiej, kościoły były opustoszałe, praktyka spowiedzi zaniedbywana. Ale jak do Ars przyszedł święty ksiądz, do jego kościoła waliły tłumy z całej Francji i miał kogo spowiadać codziennie od rana do wieczora. Opustoszałe kościoły nie są wynikiem braku świeckich, tylko braku świętych, jak to napisał redaktor Franciszek Kucharczak. Tam, gdzie jest dobry ksiądz, tam ludzie są.

- Ale na powrót do przepełnionych świątyń z czasów prymasa Wyszyńskiego na razie się nie zanosi.
- Szanując bardzo naszych obecnych biskupów, trudno nie zauważyć, że kiedy mówili Wojtyła czy Wyszyński, przyciągali tłumy. Dziś często ludzie mówią: Przyjeżdża biskup? To będzie długo i nudno. Idziemy na coś innego. Ludzie Kościoła muszą mieć w sobie coś z magnesu. Żeby inni, gadając ze mną raz, chcieli jeszcze przyjść porozmawiać. Krakowski biskup Pietraszko mówił, że kazanie powinno być powiedziane tak, żeby ktoś, kto przypadkowo wszedł do kościoła w jego trakcie, już został i w następną niedzielę przyszedł jeszcze raz.

- Dużo ojciec ostatnio słyszał takich kazań?
- Niestety, dobrych kazań nie ma za dużo. Często wierni wybierają mszę św. bez kazania, bo mają dosyć zarówno ataków na mohery i oszołomów, jak i forsowania wyłącznie Radia Maryja, bo reszta to hołota i granda. Albo mówienia o relacji interpersonalnej w teologii postkoncyliarnej, bo nie przychodzą do kościoła ze słownikiem wyrazów obcych. Kościół w Polsce wciąż ma w każdą niedzielę co najmniej kilkanaście milionów słuchaczy, o wiele więcej niż może przyciągnąć jakakolwiek telewizja czy gazeta. Więc jego nauczanie, indoktrynacja w najlepszym sensie tego słowa, powinna być pociągająca. Z drugiej strony świadomy chrześcijanin wie, że do kościoła nie przychodzi się tylko dla kazania. A nawet w najgłupszej homilii można znaleźć jedno zdanie dla siebie. Ważne, by go nie przegapić i odnaleźć jak migdał w pączku. Sfera przeżyciowa jest ważna. Często jeśli to ważne zdanie wychwyciłem, cała msza św. do końca będzie przeżywana jak trzeba. A jak mam wrażenie, że kazanie było nudne, często do końca się męczę.

- W Polsce mamy dziś około 50 procent ludzi w niedzielę w kościele. Kto wie, czy nie mniej niż na zakupach w hipermarketach. Niepokoi to ojca?
- Jeśli idą najpierw do kościoła, a potem do sklepu, to jeszcze pół biedy. Wizyta w markecie jest czymś zupełnie innym niż dawne zakupy w małym sklepiku. Tam się kupowało i wychodziło. Tutaj można się napić kawy, dzieci bawią się w specjalnym kąciku, więc idzie się trochę jak do parku i do muzeum jednocześnie. Bo nawet jak się nie kupuje, można pooglądać wszystko, od samochodów po kwiaty i piękną bieliznę. Zwłaszcza panie bardzo takie oglądanie lubią. Ani mnie to gorszy, ani niepokoi. Widzę, że tak jest. Najłatwiej powiedzieć, że to wszystko dzieci szatana. Ale lepiej pamiętać, że to są dzieci Boże i zastanowić się, co możemy z tym zrobić.

- Urządzać kaplice w hipermarketach, jak zresztą w niektórych miejscach próbowano?
- Może to jest dobry pomysł, skoro idziemy dziś z mszą św. do szkoły i do szpitala, na miejski plac i do ośrodka wypoczynkowego czy nad jezioro. Może od mszy w kaplicy hipermarketu zacznie się czyjś powrót do kościoła. Wiele zależy od tego, jak ksiądz podejdzie do tych ludzi. Dziś wierni kładą na to wielki nacisk. Pamiętam, jak ktoś mi z oburzeniem napisał, że ksiądz w kancelarii przyjął go w krótkich spodenkach i rozchełstanej koszuli. Ten człowiek był zniesmaczony. Pisał, że w żadnej firmie by go to nie spotkało, a przecież Kościół jest solidną firmą. Ksiądz, który szanuje siebie samego, szanuje też drugiego człowieka.

- Jakie społeczeństwo, tacy księża, którzy z niego wychodzą?
- Tak, ale też, jakie duchowieństwo, takie społeczeństwo. Mówiłem kiedyś kazanie na prymicjach. Młodego księdza prowadziła do kościoła prawie cała parafia. Powiedziałem mu wtedy: Patrz, jak wielu ludzi wprowadziło cię do świątyni. Biada ci, gdybyś choć jednego z nich wyprowadził.

- To z myślą o tych, co do kościoła już nie trafiają, zaczął ojciec w wieku blisko 80 lat pisać bloga w Internecie?
- Dobry pasterz wychodzi do swoich owiec. Ale ja nie miałem żadnych wyższych idei, zaczynając to pisanie. W zakonie to jest ułatwione, bo pewne zajęcia są zlecone przez przełożonych. Powiedziałem, że będę próbował, ale czasu mam mało. Dotychczas mój blog odwiedziło prawie 56 tysięcy ludzi. Blisko tysiąc zostawiło ślad. Wszystkim nie jestem w stanie odpisać. Nie ma też takiej potrzeby. Czytelnicy na blogu dyskutują o sprawach wiary często bez mojego udziału. Ale na wiele pytań odpowiadam. Różnych
- o wiarę w zmartwychwstanie, o mszę św. i o to, dlaczego klechy nie płacą podatków. Prostuję, bo płacą. Wiem po sobie. Nawet jak za jakieś wystąpienie zapłacą mi 50 zł, płacę. Trzeba o tym pisać, bo ludzie zwyczajnie nie wiedzą, jak jest.

- Rozmawiamy o Kościele w kryzysie, ale ojciec cały czas szuka powodów do optymizmu.
- Podchodzę do tego spokojnie, bo Kościół poniekąd od dwóch tysięcy lat jest w kryzysie. A optymistą jestem pewnie po mamusi, która miała bardzo trudne życie, kiedy ojca w 1943 zabili Niemcy. A zawsze trzymała formę. Po wtóre, mam spokój wewnętrzny, bo trafiłem na swoje miejsce w życiu. Najwięcej ludzi skwaszonych jest wśród tych, którzy źle się czują w rodzinie i w miejscu pracy. A ja w wieku 17 lat wiedziałem, że chcę być księdzem i to jest wybór trafiony, a potem poszedłem do zakonu i to też była trafna decyzja. Wreszcie obserwuję spokojnie proces sekularyzacji, bo jestem pewien, że wolność bez Absolutu się ludziom wcześniej czy później znudzi. Bo to jest jak piękna ulica, ale ślepa. A co dalej? Dożyjesz choćby 80 czy 90 lat. Ale potem trzeba umrzeć. A dalej co? Nie da się uniknąć takich pytań. Więc może, nie czekając na starość, warto się nawrócić i wybrać życie trochę trudniejsze, ale piękne.

O. Leon Knabit spotkał się z czytelnikami w opolskim Opolgrafie w ramach cyklu Fabryka Inspiracji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska