O prawach mniejszości, czyli komu symetria zaszkodzi

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Archiwum
Symetrii między Polakami w Niemczech i Niemcami w Polsce domaga się poseł Solidarnej Polski Janusz Kowalski. Postuluje zatem obcięcie finansowania na nauczanie języka mniejszości niemieckiej, a także ograniczenia przywilejów wyborczych dla tej mniejszości. - Czy demokracja w Polsce naprawdę jest tak słaba, że boi się jednego posła? - pyta Rafał Bartek, lider Mniejszości Niemieckiej.

Rząd Republiki Federalnej Niemiec przez 30 lat nie wydał ani jednej marki, ani jednego euro na naukę języka polskiego w Niemczech jako języka mniejszości, do czego zobowiązał go „Traktat między Rzeczpospolitą a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy” z 17.06.1991 r. - pisze na swojej stronie poseł. - Do artykułów 20. i 21. traktatu, nie wydano w Niemczech odpowiednich rozporządzeń wykonawczych. Nauczanie języka polskiego, jako ojczystego, prowadzone jest przez organizacje polonijne, nie przez państwo niemieckie. Niemieckie organy państwowe twierdzą, że brak podstawy prawnej.

Poseł zgłosił poprawkę do projektu budżetu państwa zakładającą zmniejszenie w 2022 finansowania nauki języka niemieckiego dla mniejszości niemieckiej o co najmniej 39 mln zł, którą zatwierdzono już w Sejmie. Zapowiada, że 2023 roku jej dalsze obniżenie, o 119 mln zł z 236 mln zł. Pieniądze te mają zostać przeznaczone na naukę języka polskiego dla Polaków żyjących poza granicami Polski, w tym w Niemczech.

- Władze RFN powinny uznać Polaków za mniejszość, dając im podobne prawa i przywileje, jakie posiada mniejszość niemiecka w Polsce - pisze na swej stronie poseł Kowalski. - Zmniejszenie wydatków Polski na działalność mniejszości niemieckiej w Polsce, jest zwróceniem stronie niemieckiej uwagi na fakt, że do tej pory nie uznaje ona Polaków mieszkających w Niemczech za mniejszość narodową i nie ponosi żadnych nakładów na rzecz nauki języka polskiego dla żyjących tam Polaków.

Kraj i land to nie to samo

Te budzi wśród działaczy mniejszości niemieckiej w regionie zarówno obawę, jak i irytację.

- Kiedy poseł Kowalski mówi, że rząd federalny nie wydaje ani jednego euro na nauczanie mniejszości niemieckiej, to formalnie mówi prawdę - wyjaśnia lider Towarzystwa Społeczno-Gospodarczego Niemców na Śląsku Opolskim Rafał Bartek. - Ale taką samą prawdą byłoby, gdyby ktoś powiedział, że województwo opolskie na nauczanie niemieckiego jako języka mniejszości nie daje ani złotówki. W Polsce edukacja podlega rządowi, w Niemczech jest to kompetencja landów.

- Mamy świadomość, że w proporcji do liczby Polaków w Niemczech, nauczanie tam języka polskiego jest mniej liczne niż niemieckiego jako języka mniejszości u nas - przyznaje Rafał Bartek. - Ale wynika to z różnic, które dzielą obie te społeczności. My jesteśmy mniejszością narodową mieszkającą na ziemi swojego urodzenia. Mamy inny, emocjonalny stosunek do swojego języka. W dodatku niemiecki jest bardzo przydatny na rynku pracy, także osobom z polskiej większości. Zaś Polacy w Niemczech są emigrantami zarobkowymi, którzy Polskę opuścili, by za granicą ułożyć sobie życie na nowo. Nie wszyscy są zainteresowani nauką polskiego. Ale nie ma wątpliwości, że język ten jest w Niemczech uczony, a ta nauka jest finansowana z pieniędzy landowych, czyli pochodzących od niemieckiego podatnika. Rozmawiałem z konsulem RP w Kolonii. Poinformował mnie, że w czterech landach, które obejmuje jego placówka, w różnych formach polskiego uczy się 8 tysięcy uczniów.

- W czasie wrześniowej wizyty u wojewody opolskiego prof. Bernd Fabritius, pełnomocnik rządu Niemiec ds. wysiedleńców i mniejszości narodowych - powiedział, że mimo federalnego ustroju w Niemczech działa konferencja landowych ministrów kultury i oświaty. Według ustaleń tej komisji wszystkie wnioski w landach o nauczanie języka polskiego w szkołach są zaspokojone. Nauczanie finansują landy, ale nie są to takie pieniądze, jakie otrzymują np. uznawani za mniejszość narodową Serbołużyczanie, którzy mają do dyspozycji szkoły i przedszkola z wykładowym serbołużyckim - mówi Bernard Gaida, lider VdG.

Nadrenia Westfalia za wzór

Z całą pewnością są w Niemczech landy, w których liczba szkół i uczniów chodzących na lekcje polskiego rośnie. W Brandenburgii było - w roku szkolnym 2016/2017 - 25 takich szkół i 2530 uczniów. W roku 2019/2020 35 szkół i 3066 uczących się polskiego.

Thorsten Klute, pełnomocnik rządu Nadrenii Północnej Westfalii ds. Polonii i Polaków w Niemczech poinformował, iż w jego landzie 45 nauczycieli (łącznie obejmują 36,5 etatu) w ponad 300 klasach uczy języka polskiego około 5100 uczniów.

- W naszym kraju związkowym jest tak, że jeśli rodzice wpiszą dziecko do szkoły podstawowej, czy innej, to są pytani, czy są zainteresowani zajęciami z języka ojczystego. Żeby zorganizować takie zajęcia, musi się zebrać 15 uczniów. Ale u nas oni nie muszą być z jednej klasy ani z jednej szkoły, mogą uczęszczać do różnych nieodległych placówek. Nie muszą być nawet dokładnie w tym samym wieku, mogą chodzić do sąsiadujących klas, np. pierwszej i drugiej. Dzięki temu jesteśmy w stanie gwarantować wszystkim chętnym dodatkową naukę języka polskiego w ramach systemu szkolnego. Nauczycieli finansuje budżet kraju związkowego. W tym roku - mimo pandemii - pierwszy raz przekroczyliśmy liczbę pięciu tysięcy uczniów i jestem z tego dumny. Jeśli ktoś głosi, iż w Niemczech nikt nie finansuje nauczania języka polskiego, to jest to zwyczajnie nieprawda. Choć przyznaję, że w różnych landach sytuacja wygląda różnie. W części z nich są jeszcze zaległości.

Małgorzata Tuszyńska, wiceprzewodnicząca Polskiej Rady Związku Krajowego w Berlinie potwierdza, że w każdym kraju związkowym prawo landowe, także to regulujące nauczanie, wygląda inaczej.

- Landy zachowują się różnie. Niektóre deklarują, że nie ma potrzeb, ale tych potrzeb nie badają - mówi. - albo uznają je dopiero po długich bitwach i staraniach. Pandemia wszystko przyćmiewa, więc nauczanie polskiego nie jest podstawowym problemem dla polityków. Ale przed wyborami udało się w Berlinie trzy klasy powołać, choć przez 10 lat było to niemożliwe. W Nadrenii Północnej Westfalii realizowany jest model wzorcowy. Ale inne landy, niestety, z niego nie korzystają, bo mają inne prawo albo rządzący mają inną koncepcję. Jak ktoś przyjmie, że 15 osób chcących uczyć się polskiego musi być w jednakowym wieku i się zgromadzić w jednej szkole, to jest to zwykle niemożliwe. Choćby w Turyngii od lat słyszymy tę samą śpiewkę, że zainteresowania nie ma, bo grupy są zbyt małe. To jest często kwestia dobrej woli. Liczba chętnych ma, oczywiście, znaczenie. A tych chętnych - to też prawda - wcale tak dużo nie ma. Dla wielu rodziców nauka języka polskiego wcale priorytetowa nie jest. To są skomplikowane rzeczy. Z jednej strony za małe jest zainteresowanie, z drugiej - w części landów - są za małe skupiska Polaków, po trzecie - zbyt małe jest zaangażowanie samych landów. A potrzebne byłoby współdziałanie wszystkich stron. Wiążemy pewne nadzieje zarówno z nowym rządem w Berlinie, jak i z przybyciem nowego polskiego ambasadora.

Bernard Gaida podkreśla, że wysoka kwota w budżecie państwa polskiego przeznaczona na nauczanie niemieckiego jako języka mniejszości jest pieniądzem samorządowym i nie jest to pieniądz znaczony. - Samorząd musi nauczanie niemieckiego uruchomić i prowadzić, ale wszystko, co zaoszczędzi, może wydać i wydaje na inne cele. Zwykle oświatowe, ale nie na język niemiecki.

- Łącznie w regionie niemieckiego jako języka mniejszości uczy się w 244 szkołach prawie 25 tys. uczniów. A w Polsce niemiecki jako język mniejszości nie jest nauczany tylko w dwóch województwach: podkarpackim i podlaskim - podkreśla poseł mniejszości Ryszard Galla. - Więc jeśli finansowanie tego języka zostanie okrojone, ucierpią z tego powodu w dużej mierze uczniowie z większości polskiej. Kiedy poseł Kowalski mówi o pieniądzach polskich podatników przeznaczanych na nauczanie języka mniejszości, to zapomina przy tym o tym, że tymi polskimi podatnikami są również obywatele polscy należący do mniejszości narodowych czy etnicznych.

- Na niemiecki jako język mniejszości chodzą także uczniowie z polskich rodzin - mówi Tomasz Kandziora, wójt gminy Reńska Wieś. - Trudno powiedzieć, jak duży procent stanowią. Nie pytamy rodziców składających deklaracje, czy należą do TSKN. Ale przede wszystkim, w mojej gminie subwencja na nauczanie języka mniejszości (około 2 mln zł) stanowi aż jedną piątą budżetu na szkolnictwo. Przeznaczamy te pieniądze nie tylko na lekcje niemieckiego, także na prąd, ogrzewanie i generalnie utrzymanie szkoły. Służą wszystkim. Nie tylko dzieciom z mniejszościowych rodzin.

Z progiem czy bez progu?

Rafał Bartek sprzeciwia się samej zasadzie symetrii proponowanej przez posła Janusza Kowalskiego nie tylko z powodu różnicy w prawnej sytuacji mniejszości niemieckiej w Polsce.

Choć ta różnica, oczywiście, istnieje. Mniejszość niemiecka w Polsce spełnia ustawowy warunek mieszkania nieprzerwanie od co najmniej 100 lat na ziemi urodzenia przodków. Rozproszeni w różnych landach Niemiec Polacy są w przytłaczającej większości emigrantami zarobkowymi (jeśli nie liczyć niewielkiej grupy potomków Polonii Westfalskiej). W myśl polskiej ustawy też nie byliby mniejszością

- Trudno zgodzić się na to, żeby zakładnikami - w moim przekonaniu wyimaginowanych - problemów polsko-niemieckich stawali się uczniowie, czyli dzieci - uważa lider TSKN. - One chcą się dobrze wyedukować i Polsce będą służyć, bo tu mieszkają. Zdaniem ich rodziców znajomość niemieckiego do tej dobrej edukacji należy. Oni są zakładnikami, a my, działacze mniejszości razem z nimi. A przecież nie jesteśmy stroną, bo na kształcenie w Niemczech nie mamy wpływu. Zasada symetrii szkodzi mniejszościom. Bo zgodnie z jej logiką, jeśli działacze polscy na Białorusi trafiają do więzień, to Białorusinów w Polsce też trzeba by aresztować. To jest absurd. Poseł Kowalski tworzy wrażenie, że w Niemczech tłumy polskich uczniów dobijają się do nauczania polskiego i odbijają się od ściany niemożności. A tam nie ma tych tłumów.

Poseł Solidarnej Polski zapowiedział również skierowanie do sejmu projektu ustawy znoszącego nieuprawniony przywilej wyborczy dla mniejszości niemieckiej.

- Jedyny przywilej wyborczy, jaki mniejszości w Polsce mają, to zniesienie obowiązku przekroczenia progu 5-procentowego w skali kraju. Natomiast w swoim okręgu kandydat mniejszości musi uzyskać mandat w normalnej walce wyborczej - zauważa Bernard Gaida. - To nie jest tylko polska specyfika. Do parlamentu wszedł w Niemczech kandydat mniejszości duńskiej. I też był z progu zwolniony. Na Węgrzech w ramach pozytywnej dyskryminacji kandydat jakiejkolwiek mniejszości zostaje posłem, jeśli w wyborach zdobędzie przynajmniej tyle głosów, ile kandydatowi ogólnowęgierskiej partii było trzeba, by wejść do parlamentu. Jeśli mniejszość jest za mała, najlepszy kandydat na jej liście uzyskuje status reprezentanta. Funkcjonuje jak poseł, ma biuro wyborcze i diety poselskie, bierze udział w posiedzeniach parlamentu i komisji, tylko nie głosuje.

- Bolesne jest to, że zarówno w kwestiach oświatowych, jak i w sprawie wyborów, poseł Kowalski chce ograniczenia tylko dla mniejszości niemieckiej - podkreśla Rafał Bartek. - Litwini czy Białorusini w Polsce niechby swego posła mieli, ale nie Niemcy. Tymczasem nie ma u nas odrębnego prawodawstwa dla Niemców w Polsce. Mamy te same prawa i te same obowiązki co wszystkie mniejszości. Pytam sam siebie: Czy demokracja w Polsce naprawdę jest tak słaba, że boi się jednego posła?

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska