Pokochać Polskę jak Irlandię

Zbigniew Górniak [email protected]
Dostałem maila od starego kolesia. Siedzi w Irlandii i się nudzi na posadzie księgowego. Nudząc się tak, błyszczy zarazem, bo wszystkie czynności zawodowe udaje mu się wykonać śpiewająco w trzy godziny dziennie. Potem surfing, ale w internecie, bo morze wokół Irlandii lodowate i naburmuszone jak polskie feministki. Efektem tego surfowania był wjazd na stronę "NTO" i do mojej na listy skrzynki.

Koleś błyszczy na zielono-rudym tle swojego nowego środowiska, bo - jak pisze - przeszedł w Polsce twardą szkołę papierkowej roboty. Tutaj pracował w budżetówce jako biurokrata i co tydzień faszerował swój mózg nową porcją uregulowań z Dziennika Ustaw. A potem kombinował, aby to wszystko poskładać do kupy i żeby się prokurator nie przyczepił, bo wiadomo, jak łatwo w Polsce księgowy może wejść na minę. Ten mozół zahartował go, kolega wyrobił się jak zaprawa w urzędowej betoniarce, otrzaskał z paragrafami jak antyterrorysta z kulami. I gdy od tego chaosu i bezsensu uciekł na Zieloną Wyspę, nawet nie wiedział, jaki uwozi w głowie skarb. Bo oto nagle się okazało, że w Irlandii, gdzie przepisy są proste i jest ich bez porównania mniej niż w Polsce, kolega stał się mistrzem rachunków. Z dobrze płatną, lekką i nudną posadą, co daj Panie Boże każdemu.
Nie ma tu tych wszystkich zusów, srusów, zaświadczeń chorobowych, przeliczników, odnośników, interpretacji, komplikacji. To tak, jakby facetowi, który samotnie przedzierał się przez dżunglę Amazonki, zaproponować teraz spacerek po sosnowym parku z równo wytyczonymi alejkami. Tak napisał, nie bez literackiej swady, o swej nowej pracy facet, któremu mimo jego inteligencji w Polsce trzeba było pożyczać na piwo i - sorry, kolego, ale czego się nie robi dla felietonowej celności - chować przed nim papierosy. Po dziewięciu miesiącach pracy w Irlandii koleś kupił sobie auto i wynajął dom z kominkiem i ogródkiem, gdzie czasem pod drzewkiem zalewa polskiego robala irlandzką whisky. I nudzi się, drań jeden, więc szuka bardziej wymagającej pracy. W Opolu też szukał dwa lata temu lepszej roboty, ale go ubiegły protegowane przez SLD-owska sitwę miernoty.
Na miejscu prawicowych władz Opola tuż po sprowadzeniu z Rotterdamu trzymałpowej (bo przecież nie trzyosobowej!) rodziny goryli szarpnąłbym się na przywiezienie w szklanej klatce mojego kolegi z Irlandii. Nawet wbrew jego woli. Można by go obwozić po jarmarkach, tak jak kiedyś obwoziło się karły, kobiety z brodą i bliźniaki syjamskie zrośnięte potylicami. Obwozić i pokazywać jako przykład człowieka, który był, widział i wie, jak jest.
No bo jest jak? Oto kraj, w którym mieszka niespełna 4 miliony ludzi i który jest 4,5 razy mniejszy od Polski, wchłania praktycznie każdą ilość chcących tam pracować Polaków. Wchłania ich legalnie i trzyma nie w zatłoczonych kontenerach, lecz w kamiennych domkach z kominkami i ogródkami. Proponuje nie roboty kanalarzy i śmieciarzy (choć i tymi pożytecznymi zajęciami zapewne się Polacy w Irlandii parają), lecz etaty księgowych, recepcjonistów w hotelach, lekarzy, pielęgniarek, inżynierów. Daje spokój, pewność jutra i duży stopień przewidywalności. I bynajmniej nie dzieje się tak wskutek nadmiaru na wyspie socjalizmu, wręcz przeciwnie. Ale to już temat na inny felieton, choć na to samo pisany kopyto.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska